Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy oddajemy do druku to wydanie „TP”, trwa liczenie głosów, a sytuacja wyraźnie wymyka się spod kontroli PKW. To zresztą żadna nowość: problemy pojawiają się za każdym razem i z każdymi kolejnymi wyborami jest coraz gorzej. Tegoroczny chaos pokazuje, że zawodzą procedury, np. PKW przed każdym głosowaniem ogłasza nowy przetarg na system prezentacji wyników w internecie i ten system za każdym razem jest inny. Efekt? Analizując wyniki, wszystkiego trzeba się uczyć od nowa, bo dostępne dane są za każdym razem inne i inaczej pogrupowane. Wydaje się, że konieczna jest gruntowna zmiana w działaniu Państwowej Komisji Wyborczej.
Brak oficjalnych wyników w poniedziałkowe popołudnie nie zmienia jednak generalnej wymowy tegorocznych wyborów samorządowych. Po pierwsze, sondaże wskazują na symboliczną zmianę ogólnopolskiego lidera, co jest pierwszym od 2005 r. osiągnięciem Prawa i Sprawiedliwości. Sukces symboliczny nie musi jednak oznaczać realnego zwycięstwa – poparcie na poziomie 31 proc. z pewnością go nie gwarantuje. Zwłaszcza że PiS nie ma żadnego oczywistego koalicjanta, zaś poparcie łączne dla PO i PSL wynosi 44 proc. Ten wynik to, co prawda, osłabienie w porównaniu z ostatnimi wyborami ogólnopolskimi, ale jest on jednak lepszy niż łączny wynik dwu największych partii opozycyjnych.
Czy owe 40 proc. z okładem, po przełożeniu na mandaty, PO i PSL-owi da w sejmikach wojewódzkich większość potrzebną do sprawowania władzy – tego dzisiaj nie wiemy. Nie da się jednak wykluczyć, że w wielu województwach, pomimo symbolicznego prowadzenia PiS, władzę obejmie koalicja pozostałych partii albo nawet duet PO-PSL. Co nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z sukcesem Jarosława Kaczyńskiego, który da impuls i doładowanie akumulatorów największej partii opozycyjnej, a – z drugiej strony – jest kubłem zimnej wody dla Platformy Obywatelskiej.
Kolejny ciekawy wniosek z tych wyborów to – z nielicznymi wyjątkami, jak w Lublinie czy Łodzi (zwycięstwa w pierwszej turze Krzysztofa Żuka i Hanny Zdanowskiej) – osłabnięcie „długowiecznych prezydentów” dużych miast. Ten regres w każdym przypadku wynika z czegoś innego, zwykle jednak z konfliktów, wpadek lub błędów (potknięcia Hanny Gronkiewicz-Waltz i próba jej odwołania; wątpliwości związane z mieszkaniami prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza). Tyle że warto zwrócić uwagę, iż większość z tych „słabnących” faworytów pozostaje faworytami – nawet jeśli nie potrafili przekonać do siebie wyborców na tyle, by zwyciężyć w pierwszej turze, w starciach z bezpośrednimi konkurentami, zwłaszcza w pojedynkach z kandydatami PiS, najpewniej wygrają.
Jakie efekty przyniesie rewolucja, którą było wprowadzenie jednomandatowych okręgów w wyborach do rad gmin (z wyjątkiem miast na prawach powiatu), przekonamy się dopiero za jakiś czas. Na razie więc jedynym oczywistym przegranym tych wyborów pozostaje Państwowa Komisja Wyborcza. Problemy z procedurami w PKW, ale też pojawiające się z wyborów na wybory wątpliwości dotyczące liczenia głosów sprawiają, że w najbliższym czasie warto postawić na tapecie pytanie o reguły głosowania – czy to w sensie organizacyjnym, czy od strony mechanizmu politycznego. Czas najwyższy, bo liczba niejednoznaczności i wątpliwości związanych z procesem wyborczym przekroczyła dopuszczalne standardy.