Prawdy lokalne. Kto naprawdę wygrał wybory samorządowe?

Po wyborach samorządowych każdy ma swoją narrację. Nikt się specjalnie nie przejmuje, że stoją ze sobą w sprzeczności i nie układają się w spójny obraz tego, kto faktycznie zwyciężył.

12.04.2024

Czyta się kilka minut

Aleksandra Dulkiewicz w wyborach na prezydenta Gdańska zdeklasowała Tomasza Rakowskiego, kandydata PiS, który zdobył 20 proc. głosów. Gdańsk, 7 kwietnia 2024 r. // Fot. Martyna Niećko / Agencja Wyborcza.pl
Aleksandra Dulkiewicz w wyborach na prezydenta Gdańska zdeklasowała Tomasza Rakowskiego, kandydata PiS, który zdobył 20 proc. głosów. Gdańsk, 7 kwietnia 2024 r. // Fot. Martyna Niećko / Agencja Wyborcza.pl

Przypomina się ksiądz Józef Tischner i jego słynne trzy prawdy. Można na przykład napisać, że wybory wygrał PiS, skoro uzyskał sumarycznie największe poparcie w sejmikach, czyli na tym szczeblu samorządu, w którym wyniki są najbardziej adekwatne dla porównań z wyborami parlamentarnymi. Poparcie 34 proc. głosujących sprawiło, że partia – uznawana za pogrążoną od pół roku w kryzysie – zachowa po wyborach władzę nawet w pięciu sejmikach: lubelskim, podkarpackim, małopolskim, świętokrzyskim, a być może też w podlaskim. Straci ją na pewno tylko w woj. łódzkim, choć i tam PiS zdobył najwyższe poparcie.

To sukces, gdyż partia, mimo odsunięcia od wpływu na publiczne media, obroniła się przed naturalnym po utracie władzy odpływem elektoratu, a głosy kwestionujące przywództwo Jarosława Kaczyńskiego umilkły. Stało się tak, pomimo że jeszcze dwa miesiące przed lokalnymi wyborami niektóre sondaże dawały PiS-owi szanse na zwycięstwo jedynie na Podkarpaciu. 

Analizujący od lat szczegółowo wyniki polskich wyborów dr hab. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego ma w tej kwestii interesującą tezę, wedle której PiS-owi wręcz pomogło to, że zabrano mu telewizję. Jej przekaz był męczący dla wyborców nie angażujących się na co dzień w politykę i od dawna wcale nie zwiększał poparcia dla PiS. – Wyborcy KO nie byli już drażnieni komentarzami w rodzaju „für Deutschland”, co wcześniej ich mobilizowało. PiS zaś przekonał się, że bez „für Deutschland” nie dostaje się wcale gorszego wyniku, a elektorat nie musi być karmiony takim przekazem – komentuje socjolog.

Klęska malkontentów

Nie można jednocześnie zarzucić nieprawdy komuś, kto stwierdzi, iż lokalne wybory były sukcesem ugrupowań tworzących „koalicję 15 października”. W latach 2018-24 PiS rządził w sześciu, a okresowo nawet w ośmiu sejmikach, tymczasem teraz sojusz skupiony wokół Donalda Tuska będzie bez żadnych zagrożeń sprawować władzę w jedenastu. To premia za zdolność do porozumienia między czterema ugrupowaniami, mimo istotnych różnic programowych, co jest dziś poza zasięgiem Kaczyńskiego.

Prawdą jest też, że wybory prezydentów miast okazały się zdecydowanym zwycięstwem Koalicji Obywatelskiej w jej odwiecznym starciu z PiS. Tu partia Kaczyńskiego jeszcze pogorszyła i tak słabą sytuację z ostatniej kadencji, gdy miała prezydentów tylko w kilku niedużych ośrodkach, takich jak Chełm czy Stalowa Wola. Teraz ma co prawda szansę powalczyć w drugiej turze w Poznaniu, Rzeszowie czy Rybniku, ale w innych wielkich miastach, takich jak Kraków czy Wrocław, kandydaci PiS w przeciwieństwie do 2018 r. nie dostali się nawet do drugiej tury. A w Warszawie i Gdańsku zostali przez pretendentów z KO wprost zdeklasowani.

Według Jarosława Flisa w wyniku wyborów w dużych miastach PiS stracił pozycję „etatowego malkontenta”, który wcześniej umiał zaznaczyć swoją siłę kandydatami wchodzącymi do drugiej tury, nawet jeśli był za słaby, żeby gdziekolwiek wygrać. – Tam, gdzie kandydat PiS ma w drugiej turze rywala w postaci obecnego prezydenta, jak w Rzeszowie czy Poznaniu, nie ma szans na wygraną. Tymczasem tam, gdzie rywalem aktualnego prezydenta jest ktoś z innego niż PiS ugrupowania, jak we Wrocławiu, wynik jest sprawą otwartą – przyznaje Flis.

Inna droga Wrocławia?

W kolejce do ogłaszania sukcesów po 7 kwietnia stoi też Trzecia Droga. Może ona akcentować choćby dobry wynik Izabeli Bodnar w wyborach na prezydenta Wrocławia. W drugiej turze zmierzy się ona z dotychczasowym włodarzem miasta Jackiem Sutrykiem, który do niedawna wydawał się murowanym kandydatem do zwycięstwa w cuglach.

Kiepski humor prezydentów, którzy od dawna mieli niekwestionowaną pozycję w swych miastach, to też cecha klimatu po wyborach samorządowych. Były miejsca, gdzie wyborcy po wielu latach nagle odwrócili się od dotychczasowego lidera. Najbardziej ewidentnym przykładem jest Gdynia, gdzie wieloletni prezydent Wojciech Szczurek nawet nie wszedł do drugiej tury. Podobnie wygląda sytuacja w Jaworznie, gdzie nazwisko rządzącego od 2002 r. prezydenta Pawła Silberta będzie na kartach do głosowania 21 kwietnia, ale w rywalizacji z kandydatem KO ma on małe szanse. W Krakowie nominat rezygnującego z dalszej walki o miasto Jacka Majchrowskiego (rządził 22 lata) uzyskał ledwie 7 proc. W Toruniu Michał Zaleski, roznoszący przez ponad dwie dekady swych rywali, przegrał z kandydatem KO i ma marne szanse w drugiej turze.

Inny los spotkał Rafała Trzaskowskiego, który zdecydowanie wygrał w stolicy i chyba tym samym rozwiał wątpliwości co do jego nominacji jako kandydata KO na prezydenta Polski (zarazem dewastując szanse Tobiasza Bocheńskiego na nominację z ramienia PiS). Co ciekawe, podczas wieczoru wyborczego Trzaskowski dziękował liderom Trzeciej Drogi – ta bowiem zdecydowała się nie wystawiać w Warszawie kandydata na prezydenta, pomagając w ten sposób odnieść spektakularne zwycięstwo faworytowi z KO.

Z badań Jarosława Flisa wynika, że prawda o wyniku wyborczym trzeciej siły politycznej w Polsce jest złożona. W porównaniu bowiem do lokalnej elekcji z 2018 r., gdy PSL startował samodzielnie, a Szymon Hołownia był jeszcze poza polityką, wynik w mniejszych gminach, czyli w tradycyjnym elektoracie PSL, okazał się gorszy. Ten elektorat wiejski jest, zdaniem Flisa, utracony na rzecz PiS na lata.

Zarazem jednak Trzecia Droga ma lepszy wynik w małych miastach i powiatach niż w 2018 r. W ramach tego sojuszu na różnych szczeblach znacznie lepiej wypadli tam kandydaci PSL, a nie Polski 2050 (inaczej niż jesienią). Sukces w sejmiku świętokrzyskim, gdzie Trzecia Droga uzyskała drugi wynik, ustępując jedynie PiS, to zasługa głównie ludowców.

Sukces na siłę

Najmniej powodów do chwalenia się sukcesem w tych wyborach samorządowych ma lewica, ale i to ugrupowanie próbuje na siłę tworzyć narrację sukcesu, wskazując na wynik Magdaleny Biejat w Warszawie (prawie 13 proc.). Trochę to radość przez łzy, bo kandydatka odpadła z wyścigu, ale ten rezultat może pomóc jej w uzyskaniu nominacji prezydenckiej ugrupowań lewicy i przełamaniu męskiej dominacji w środowisku.

Jednocześnie lewica poniosła największe straty w stosunku do wyborów z 15 października. Zamiast 8,6 proc. otrzymała w sejmikach poparcie rzędu 6,3 proc. Włodzimierz Czarzasty przyznał już, że ten wynik nie jest rewelacyjny, a jako przyczynę wskazał brak wspólnego startu KO i lewicy (za co nie miał wielkich pretensji do Donalda Tuska, ale raczej do siebie i do Razem). Przekonywał, że gdyby ustalono wspólną listę, odbito by z rąk PiS jeszcze kilka sejmików, gdyż nie zmarnowałyby się głosy oddane na lewicę w tych sejmikach, gdzie nie przekroczyła ona 5-procentowego progu.

Jednak z analiz Jarosława Flisa wynika, że konstatacja wicemarszałka Sejmu to raczej tischnerowska „trzecia prawda”. Nawet zsumowanie głosów KO i lewicy tam, gdzie nie przekroczyła ona progu, nie zmieniłoby wiele, gdyż dotyczyłoby sejmików i tak już przejętych przez koalicję 15 października. Albo tych, gdzie PiS ma bezpieczną większość.

Flis zauważa, że wynik lewicy łatwo było przewidzieć przed wyborami. Liczba miejsc, w których lewica wystawiała kandydatów pod swoim szyldem, była mniejsza niż w poprzednich wyborach. To jest jednak zjawisko, przyznaje socjolog, które w wyborach samorządowych objęło więcej ugrupowań.

Kandydatom na burmistrza czy prezydenta opłaca się dziś wysiąść z tramwaju o nazwie „partia”. – One są od tego, by wystawiać kandydatów, a jak już to zrobią, powinny się od nich odczepić, bo partie są lokalnie bardziej skuteczne w zniechęcaniu do siebie niż w zachęcaniu. Organizatorzy kampanii wychodzą więc z założenia, że elektorat i tak rozpozna swoich, natomiast jeśli kandydat zbyt silnie identyfikuje się z partią, może sprowokować do działania jej negatywny elektorat – zwraca uwagę socjolog z UJ. To jest właśnie przypadek kandydatów PiS w dużych miastach.

Wracając do lewicy, są też inne powody słabego jej wyniku. Racje ma być może Trzecia Droga przekonując, że aborcyjna awantura (okraszona wulgaryzmami Anny Marii Żukowskiej), wszczęta przed wyborami przez lewicę, nie tylko nie pomogła tej formacji, ale obniżyła poparcie dla całej koalicji. Z tego powodu liderzy PSL mieli się tuż po wyborach domagać renegocjacji umowy koalicyjnej i odebrania słabnącej lewicy jednego z resortów albo oddania obiecanego Czarzastemu w drugiej połowie kadencji stanowiska marszałka. Sprawa jednak szybko zniknęła z politycznej agendy, gdyż groziła zbyt dużym kryzysem w koalicji, zwłaszcza w obliczu już trwającej kłótni o ustawy aborcyjne.

Młodzież zaskoczyła

Smutnym dla lewicy faktem jest również to, że wśród najmłodszego elektoratu większe poparcie uzyskała Konfederacja (przeskoczyła lewicę we wszystkich sejmikach), co dla sojuszu Czarzastego, Biedronia i Zandberga musi być poważnym ostrzeżeniem. Nie znaczy to uwiądu wszystkich lewicowych idei, raczej dowodzi, że wiele z nich jest na sztandarach dużo silniejszej i sprawczej KO. Sama zaś Konfederacja, co potwierdza Flis, nie może jednak lokalnych wyborów uznać ani za sukces, ani za porażkę, bo utrzymała poparcie z jesieni. Niewiele też pomógł jej sojusz z częścią Bezpartyjnych Samorządowców, choć są miejsca, gdzie radni Konfederacji będą „języczkiem u wagi”, decydującym o większości, jak w sejmiku podlaskim.

Wybory samorządowe przyciągnęły o jedną trzecią mniej głosujących, ale i tak jest to jeden z najlepszych wyników w historii lokalnych elekcji. Do urn poszły głównie twarde elektoraty, więc ci, co mieli wygrać, wygrali jeszcze bardziej. Dysproporcję widać zwłaszcza w południowo-wschodniej Polsce, gdzie zdecydowanie wygrał PiS, oraz w Polsce północno-zachodniej, którą zdominowała Koalicja Obywatelska.

Jarosław Flis wskazuje też na inne zjawisko, czyli powrót tendencji sprzed 2018 r., kiedy w wyborach samorządowych frekwencja w dużych miastach zawsze spadała, a była wyższa w mniejszych gminach, odwrotnie, niż to się działo w wyborach parlamentarnych.

Rok 2018 był inny, co – jak przypomina Flis – miało związek z kalendarzem wyborczym; wybory samorządowe odbyły się po dłuższej przerwie, i to przed parlamentarnymi. Obie strony się zmobilizowały, więc frekwencja w miastach i małych gminach się zrównała. Od tamtego czasu frekwencja wszędzie wzrosła, a różnica urbanizacyjna się zmniejszyła – duże miasta szły w górę, ale wieś robiła to jeszcze szybciej. – Aż do 15 października, gdy zjawisko osiągnęło apogeum – mówi socjolog.

Wybory z 7 kwietnia były mniej popularne, bo takie zawsze są elekcje lokalne, a poza tym odbyły się niedługo po emocjonujących wyborach do parlamentu, więc straciły charakter próby sił. – Wyborca z 7 kwietnia wrócił do starych nawyków, choć nieco odmieniony – mówi Flis. Wróciła stara tendencja z wyborów samorządowych, czyli wyższej frekwencji w małych gminach niż w miastach – w niektórych była ona nawet wyższa niż w październiku.

Święta prawda

Jednocześnie inne listy niż ogólnokrajowe, jak mówi Flis, dostały o połowę mniej głosów niż w poprzednich wyborach samorządowych, np. w 2018 r. Pozwala to na wniosek, że 7 kwietnia w mniejszym niż poprzednio stopniu zaistniały komitety lokalne. Zarazem stosując najbardziej obiektywne porównanie danych z 15 października i tych z 7 kwietnia, dojdziemy do wniosku, że proporcjonalnie PiS otrzymał 95 proc. tego, co 15 października, Koalicja Obywatelska 101 proc., Trzecia Droga 99 proc., lewica 75 proc., a Konfederacja 102 proc. A gdy się porówna łączny wynik koalicji rządzącej i łączny wynik opozycji, czyli PiS i Konfederacji liczonych razem mimo niechęci tej ostatniej do współpracy z Kaczyńskim, to w stosunku do jesieni każda z tych formacji dostała proporcjonalnie dokładnie 96 procent tego, co 15 października ubiegłego roku.

Wszystko to oznacza, że „świento prowda” jest taka, iż 7 kwietnia był remis.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Z wykształcenia biolog, ale od blisko 30 lat dziennikarz polityczny. Zaczynał pracę zawodową w Biurze Prasowym Rządu URM w czasach rządu Hanny Suchockiej, potem był dziennikarzem politycznym „Życia Warszawy”, pracował w dokumentującym historię najnowszą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Prawdy lokalne