Przeciw Unii, przeciw rządowi

Wyniki polskich referendów nie dają powodów do chwały. Przebieg i rozkład geograficzny plebiscytów gminnych, które przeprowadza się już od ponad 10 lat, sporo mówią o zachowaniach wyborczych społeczności lokalnych. Czy przez taki pryzmat można również oceniać szanse referendum, jakie czeka nas w czerwcu przed wstąpieniem do Unii?

16.02.2003

Czyta się kilka minut

Z czasów PRL pozostały wspomnienia o dwóch referendach. Pierwsze, z 1946 r., ewidentnie sfałszowane, z powodu tendencyjnie postawionych pytań nie mogło dać prawdziwej odpowiedzi społeczeństwa na problemy związane z odbudową państwa w nowych granicach. Pokazało jedynie, jak władze komunistyczne pojmują demokrację, kampanię wyborczą, wolność wypowiedzi, rzetelność liczenia głosów oraz niezależność organów rozstrzygających o prawomocności wyborów.

O ile pamięć o referendum z czasów instalowania władzy ludowej zachowała to wydarzenie jako ważny etap umacniania rządów, to o referendum przeprowadzonym pod koniec PRL szybko zapomniano. Mało kto pamięta, jak w obliczu politycznego obumierania systemu ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego najpierw chciała wesprzeć się pseudodemokratyczną „radą przy przewodniczącym rady” (1986 r.), a następnie próbowała zdobyć społeczne poparcie ponad głowami opozycji i Kościoła. Miało temu służyć referendum z listopada 1987 r., w którym pytania (w stylu: czy chcesz więcej demokracji i lepszej gospodarki) odzwierciedlały stan umysłów zaplecza intelektualnego władz. Gdy okazało się, że frekwencja była najniższa w dziejach PRL (ok. 60 proc.), a referendum z przyczyn formalnych nieważne (pozytywnej odpowiedzi udzieliło 45 proc. uprawnionych), sterowane media szybko wymazały referendum ze zbiorowej pamięci.

Od energetyki jądrowej do konstytucji
W III RP Polacy też nie mieli szczęścia do demokracji bezpośredniej. Parlamentarzyści wielokrotnie próbowali odwołać się do referendum dla doraźnych korzyści politycznych. W 1990 r. planowano przeprowadzić wraz z majowymi wyborami samorządowymi referendum w sprawie przyszłości energetyki jądrowej w Polsce. Choć z planów nic nie wyszło, kilka miesięcy później, przy okazji wyborów prezydenckich, proponowano referendum nad konstytucją, Senatem i terminem nowych wyborów parlamentarnych. Rok później do propozycji dołączono kwestie aborcji i reprywatyzacji.

Jednak dopiero sprawa rozliczenia Lecha Wałęsy z obietnicy 100 mln zł dla każdego Polaka stała się okazją do realizacji referendalnych planów. Wprawdzie prezydentowi nie pomogło to w reelekcji, lecz nakręcony mechanizm zadziałał i w lutym 1996 r. przeprowadzono pierwsze po 1989 r. referendum, dotyczące uwłaszczenia oraz problemów gospodarczych. Zabrakło jednak czasu i możliwości, aby przygotować obywateli do głosowania. Wyborcy p amiętali jeszcze dramatyczne wybory prezydenckie, a oskarżenie premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo omal nie zachwiało podstawami najważniejszych instytucji państwa. Kogo wówczas mogły interesować dylematy rozszerzenia programu Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, czego dotyczyło jedno z pytań? Frekwencja była najniższa w dziejach III RP - 32,4 proc. Ale, co warto zapamiętać, do urn poszli przeciwnicy rządu, głosując jednoznacznie wbrew wskazaniom władzy (w zależności od pytania było to od 73 do 93 proc.).

Elektorat negatywny zmobilizował się również w referendum konstytucyjnym z maja 1997 r. Przy frekwencji 43 proc. jedynie 53 proc. odpowiedziało pozytywnie. Dokładna analiza geografii głosowań wskazywała jednoznacznie: wyższa frekwencja (południowy wschód kraju) była tam, gdzie wśród głosujących przeważali przeciwnicy konstytucji. Na pozytywny wynik referendum wpłynęła wspólnotowa postawa Unii Wolności (popierającej ustawę zasadniczą), apel autorytetów (m.in. Zbigniewa Brzezińskiego i Jana Nowaka-Jeziorańskiego), a przede wszystkim zaangażowanie Kancelarii Prezydenta RP i Aleksandra Kwaśniewskiego. Poparcie większości wynikało też ze stabilnej sytuacji państwa i gospodarki:zanik strajków i protestów, jednocyfrowe bezrobocie, wzrost gospodarczy. Komfort sytuacji społeczno-politycznej w Polsce z wiosny 1997 r. widać szczególnie dobrze z obecnej perspektywy. Znamienne jednak, że ta idealna niemal sytuacja pozwoliła odnieść tylko niewielkie zwycięstwo nad przeciwnikami konstytucji.

Plebiscyt dla niezadowolonych 
Demokracja bezpośrednia na szczeblu lokalnym rozkwitała dyskretnie, bez politycznego zadęcia, ale skutecznie i wszechstronnie. Społeczności gmin i miast z kadencji na kadencję coraz chętniej brały sprawy w swoje ręce, choć nie dotyczyło to wszystkich problemów. Ustawodawca stworzył bowiem możliwość decydowania w referendum o ważnych dla gminy sprawach,ale w praktyce sprowadzało się to najczęściej do dodatkowego opodatkowania z powodu budowy wysypiska odpadów. „Referenda śmieciowe” odbyły się w kilkudziesięciu miejscowościach (najwięcej w Wielkopolsce), ale ich skutek nie zawsze był zgodny z oczekiwaniami: aby decyzja referendum była wiążąca potrzebna jest 50 proc. frekwencja, z czego 75 proc. głosów musi być „za”. Przynajmniej w kilkunastu gminach, jak: Wawer, Celestynów, Wolsztyn, Aleksandrów, Mysłakowice, Podgórzyn, Pobiedziska, Nowy Tomyśl udało się jednak pokonać te bariery. Szukanie poparcia dla zmiany funkcjonowania infrastruktury nie budziło jednak złych emocji, a często zaciekawiano mieszkańców problemami komunalnymi.

Inne referenda, przede wszystkim w sprawie odwołania rady, opierały się prawie wyłącznie na emocjach. Dla ich ważności wymagano 30 proc. frekwencji, z czegoponad połowa musiała głosować na „tak”. Z frekwencją zdarzały się kłopoty, nigdy jednak nie pojawiały się wątpliwości związane z drugim progiem - do urn szli przede wszystkim ci, którzy chcieli odwołania aktualnych władz. Osobiste niesnaski mobilizowały cały negatywny elektorat, przy raczej biernej postawie zwolenników władz. Jeśli przeciwnicy zdobywali frekwencję na poziomie jednej trzeciej, odwoływano radnych. W ten sposób przez 10 lat odwołano rady 37 gmin.

Referenda lokalne w sprawie odwołania rad rzadko przebijały się na pierwsze strony gazet. Nie doczekały się też zbiorczych opracowań i analiz naukowych, ale nawet pobieżne obserwacje wskazują na dynamikę tego zjawiska oraz zależności, jakie występują między liczbą referendów a sytuacją społeczno-ekonomiczną danego regionu. Nie należy też lekceważyć referendów nieskutecznych, czyli tych z frekwencją poniżej 30 proc., do których doszło w blisko 300 miastach i gminach. Tam też potwierdzono zasadę referendów lokalnych w sprawie odwołania rady: uczestniczą w nich głównie ci, którzy są przeciw.

Do października 2003 r. trwa roczna karencja na przeprowadzanie referendów lokalnych, ale późną jesienią ruszy z pewnością lawina wniosków o odwołanie wójtów i burmistrzów. Taki motyw dominował w referendach przeprowadzanych w latach 1992-2002, gdy szefa samorządu mogli odwołać tylko radni. W sytuacji, gdy takie prawo posiadają mieszkańcy gminy, na pewno pobijemy rekord ostatniej kadencji, podczas której przeprowadzono prawie 200 takich głosowań. Pomijając już ich skutki dla rozwoju samorządności, warto zwrócić uwagę, że 90 proc. oddanych głosów było głosami sprzeciwu. Wobec konkretnych osób, władzy, układu tworzonego przez lokalne elity.

Przez gminę do Europy
Czy ten syndrom może mieć wpływ na wynik referendum akcesyjnego? To pytanie do ekspertów i polityków przygotowujących społeczeństwo do głosowania. Na razie nie widać, aby w prowadzonej kampanii na rzecz integracji jej zwolennicy wykorzystali doświadczenia z dotychczasowych lekcji demokracji bezpośredniej. W odróżnieniu od przeciwników wejścia do UE, których zachowania są wręcz podręcznikowe. Wyraźnie zarysowuje się sojusz sił dążących do odwołania ekipy rządzącej, a referendum będzie doskonałym do tego środkiem. Jak w gminie.

Przetasowania w rządzie zmieniły przygotowania do referendum. Nowy minister ds. informacji europejskiej - Lech Nikolski od razu położył nacisk na propagowanie integracji europejskiej we wspólnotach lokalnych. Każdą gminę odwiedzić ma ekipa przedstawicieli administracji rządowej, organizacji pozarządowych i samorządów. W każdym urzędzie gminy lub miasta powstaną stanowiska pracy dla absolwentów, których zadaniem będzie informowanie o integracji. Istnieje więc szansa na wypracowanie nowego podejścia do referendum akcesyjnego, aby, porównując je do referendów lokalnych, nie było to głosowanie nad odwołaniem władz, ale decyzja edukacyjno-ekonomiczna. Taką, jaką w małej gminie jest inwestycja ekologiczna.

ANDRZEJ K. PIASECKI jest kierownikiem Zakładu Marketingu Politycznego w Instytucie Politologii Uniwersytetu Zielonogórskiego. Ostatnio opublikował „Władza w samorządzie terytorialnym III RP. Teoria i praktyka kadencji 1990-2002” (2002).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 7/2003