Protest, którego nie usłyszycie

Najgorzej jest u psychiatrów. O ile złamaną kość można prześwietlić, to w chorobie psychicznej bez komunikacji się nie obejdzie.

11.08.2019

Czyta się kilka minut

 / Il. MAGDA WOLNA
/ Il. MAGDA WOLNA

Głusi i tłumacze polskiego języka migowego nie wychodzą na ulice, by zaprotestować. Ale wystarczy między nich wejść, by sobie wyobrazić, co mogliby mówić podczas takiej demonstracji.

NAJPIERW KAROLINA, tłumaczka z Warszawy: Wie pani co? My musimy niejednemu lekarzowi wyjaśniać nawet to, że głusi nie słyszą.

Było tak: laryngolog, patrząc na mnie, pokazując na głuchą kobietę: – Mówi?

Ja: – Jest głucha, używa języka migowego.

Laryngolog, zdziwiony: – Jak to nie mówi?

Ja: – Proszę pana, ma niedosłuch na poziomie 120 dB, nic nie słyszy, więc jak ma mówić?

Laryngolog nachylając się nad głuchą z lusterkiem, mówi: – Powiedz „AAA…”.

Kobieta nic.

Laryngolog dalej: – „AAA… AAA…”.

Kobieta nic.

– Całkowicie głucha, nic nie słyszy, nie mówi – stwierdza.

Wyobraża to sobie pani? Lekarz!

Inny przykład, niedawny. Do ośrodka, w którym pracuję, przychodzi dziewczyna z Mokotowa. Ma 40 lat i co się widzimy, to ma mniej zębów. W ostatnim półroczu straciła cztery. W końcu pytam:

– Marta, dlaczego ty nie masz zębów? Nie mogłaś naprawiać? Borować?

Miga: – Ja nie wiem, lekarz wyrywać.

Dzwonię do jej dentysty.

– Czy pan nie może zębów leczyć?

Lekarz: – Pani Marta chciała wyrywać.

– Skąd pan wie?

– Pytałem: „leczymy czy wyrywamy?”, kiwała głową, więc wyrywałem.

ZA NIĄ BOŻENA, tłumaczka z Warszawy: To nasza największa zmora, odkręcić coś, co ustali lekarz sam na sam z osobą głuchą. Z moją głuchą mamą od lat chodzimy do tych samych lekarzy. I oni już wiedzą: jak coś się dzieje, od razu dzwonią do mnie. Cyrk zaczyna się, gdy trafia do szpitala.

Mamę zabiera karetka z przychodni. Ja wsiadam do samochodu.

Mamę wiozą na SOR. Ja wbiegam do szpitala.

Mamę przewożą do lekarza. Ja za nią, ale nie chcą mnie wpuścić.

Mama czeka na badania. Ja w rejestracji: – Mama głucha, pogotowie przywiozło, ja córka, pomogę w komunikacji.

– Lekarz da sobie radę, proszę czekać.

Mama w sali nie wie, jak poprosić o wodę. Ja w poczekalni myślę, co tam się dzieje.

W końcu nie wytrzymuję: – Rozumiem, że lekarz ustalił, na jakie leki mama jest uczulona?

– Zaraz, chwileczkę, sprawdzę.

Po chwili: – Lekarz zaprasza.

Lekarz do mnie: – Na jakie leki mama jest uczulona?

A ja: chwileczkę, sprawdzę, co z mamą, czy nie chce pić, czy do toalety nie potrzebuje, a potem mówię: – Na żadne, panie doktorze. Ale panu nie udało się tego ustalić przez trzy godziny.

Bo wie pani, jak to zwykle wygląda?

Lekarz ma przed sobą osobę głuchą, więc mówi głośno, powoli i wyraźnie: – Czy pa-ni mia-ła za-wał ser-ca?

Osoba głucha kiwa głową. Lekarz podsuwa karteczkę: – A to pa-ni mia-ła?

Znowu kiwa głową.

Czy ta osoba miała zawał serca? A skąd!

Osoby głuche często nie wiedzą, na co są leczone. Gdy się im leki skończą, przychodzą do tłumaczy i proszą, żeby im na kartce zapisać, że potrzebują jeszcze. I z tą kartką idą do lekarza. A potem wracają, z kolejną karteczką, od lekarza. Mam tych karteczek całe segregatory.

Ale dobrze, że przychodzą. Przykład? Pan miga, że potrzebuje jeszcze tego leku, bo na razie nie pomógł. Patrzę, lek na zapalenie pęcherza, dawka uderzeniowa. Pytam: – Byłeś u lekarza? On ci kazał brać ten lek tak długo?

Głuchy przytakuje. Podejrzane.

– A jak kazał ci go brać?

Głuchy wyjmuje karteczkę, a tam „1x7”. I miga, że brał jedną tabletkę co tydzień. Sprawdzam ulotkę: brać codziennie, przez siedem dni.

OBOK EWA, tłumaczka ze Szczecinka: Dlatego ja się tak łatwo nie daję wyrzucić z gabinetu. Raz było tak: głuche dziecko głuchej kobiety ma problemy skórne. Jest leczone antybiotykiem. Matka miga do mnie, że smaruje, smaruje i nic. Biorę dzień wolnego, idziemy razem do lekarza.

Dermatolog: – Ale po co pani przyszła? My się świetnie dogadujemy.

– Jestem tu na prośbę matki – mówię. To jedno z tych zdań, które zwykle działa.

Dermatolog: – Jak już się pani upiera, to proszę. Słucham. Co się dzieje?

Matka miga, tłumaczę: – Smarowaliśmy trzy razy dziennie, nie pomaga.

Dermatolog: – Jak to trzy razy dziennie? Przecież mogła pani dziecku skórę spalić.

I RYSZARD, tłumacz z Łodzi: Hasło „my się dobrze dogadujemy” znam od lat, może na studiach ich tego uczą? Poszedłem z tatą do lekarza: – Dzień dobry, mój tata nie słyszy, będę tłumaczył.

Lekarz do mnie: – Dogadamy się, proszę wyjść.

Wyszedłem. Zza drzwi dobiega krzyk, potem ryk. Po chwili lekarz pojawia się na korytarzu: – Pana tata jednak nie słyszy, czy może pan wrócić?


Czytaj także: Anna Goc: Głusza


A ile razy było tak, że lekarz mówił do mnie i prosił, żeby głuchemu przetłumaczyć wszystko już na korytarzu?

DALEJ MARTA, tłumaczka z Łodzi: Kiedy coś dłużej tłumaczę, wyjaśniam trudne słowo, w końcu lekarz nie wytrzymuje i pyta, jakby zapomniał, że osoba głucha dalej siedzi w gabinecie: „Ale co, ta pani tego nie rozumie?”.

I JESZCZE RAZ BOŻENA, tłumaczka z Warszawy: Jak byłam na komisji lekarskiej z osobą głuchą, pani doktor wyprosiła mnie z gabinetu, mówiąc, że nie jestem potrzebna, bo ma wszystkie dokumenty. A poza tym głusi czytają z ust. Gdy próbowałam wyjaśnić, że nie wszyscy, opowiedziała: „Bzdura, ich tego w szkołach uczą”.

ZA NIMI PIOTR, tłumacz z Katowic: Zdarza się, że personel boi się głuchego pacjenta. Niby ktoś miał jakiś kurs migowego, 30- albo 60-godzinny, ale jak przychodzi nagle osoba głucha, to nie wie, co robić.

OBOK KARINA, tłumaczka z Konina: Boją się do tego stopnia, że nie chcą przyjmować osób głuchych nawet z tłumaczem. Poszłam z bezdomnym głuchym do szpitala, na oddział leczenia uzależnień, żeby go zapisać na terapię. Mówię lekarzowi, że to dla niego ostatnia szansa, bo jest bliski załamania. Lekarz na to, że skoro jest głuchy, to oni nie mają jak go przyjąć, bo nie mają go jak leczyć. Zaproponowałam, że mogę przyjść jako tłumacz, nawet za darmo, a potem postaramy się o jakieś dofinansowanie. Odpowiedział, że to forma terapii grupowej, a ja jestem osobą postronną. Więc nie mogę. Nawet nie spytał o to grupy. Tamten człowiek wpadł w ciąg, straciliśmy kontakt. Spotkaliśmy się dwa lata później, w szpitalu, na oddziale zakaźnym, bo groziła mu amputacja nogi. Nie poznałam go.

I MAGDA, tłumaczka z Krakowa: Gdy chcę wezwać pogotowie, mogę od razu zadzwonić. Głuchy musi wysłać esemesa, wypełnić formularz, odpowiedzieć na pytania, uruchomić aplikację. Można sobie wyobrazić: nie znasz dobrze jakiegoś języka i musisz w tym języku napisać, co się dzieje twojemu dziecku.

WRACA MARTA, tłumaczka z Łodzi: Aplikacje działają tylko w niektórych województwach. To tak, jakby karetka jeździła tylko w wybranych. Dlatego wciąż działa tzw. pomoc sąsiedzka. Dzieje się coś nagłego, głuchy biegnie do sąsiada. O ile może.

TERAZ EUNIKA, tłumaczka z Poznania: Ja nigdy nie wyłączam dźwięków w telefonie na noc. Bo się boję, że jak wyłączę, to ktoś zginie. I na ten stres naraża mnie państwo polskie. Nawet się zastanawiam, czy nie wytoczę państwu polskiemu procesu. Rok temu głuchy chłopak próbował się powiesić, a do mnie pisała jego głucha dziewczyna: „Błagam, pomocy”. Takie esemesy dostaję codziennie. Niech pani spojrzy, tylko z wczoraj: poród, okulista, problemy w pracy, jak napisać CV. Byłam już przy porodach i pogrzebach. W szpitalach i w kostnicy. U lekarzy chyba wszystkich specjalności.

Raz tylko puściłam głuchą dziewczynę samą do lekarza. To było dwa lata temu. Kaszlała, wydawało się, że nic takiego. Nagle dostaję esemesa: „Ratuj”. Pędzę do szpitala, ona przypięta pasami, kilku lekarzy wokół. Okazuje się, że to zapalenie wsierdzia, trzeba operować.

Ona na mój widok zaczyna wyrywać się spod pasów, chce coś przekazać. Lekarze ruszają do niej, myślą, że to wymachiwanie rękami, agresja.

Ja do nich: – Czyście zwariowali? Rozluźnić jej ręce, bo chce coś powiedzieć! I gdzie jest tłumacz?

Oni do mnie, że mam wyjść i jakim prawem pytam, skoro nie jestem z rodziny.

Dziewczyna do mnie: – Co się dzieje, jaka operacja?

Ja wzywam ordynatora, oni policję.

Dziewczyna zaczyna płakać. Migam, żeby się uspokoiła, bo zaraz mnie wywalą. Do lekarzy: czy potrafią sami przekazać głuchej, co się dzieje. Nie potrafili, więc zostałam, z łaską.

Tylko że nie zawsze chodzi tylko o to, żeby coś przetłumaczyć. Bo zdarza się i tak, że aby pomóc głuchym, trzeba znać ich świat.

Najgorzej jest u psychologów i psychiatrów, bo o ile złamaną kość można prześwietlić, a anemię rozpoznać w badaniu krwi, to już przy chorobie psychicznej bez komunikacji się nie obejdzie.

Jestem z głuchym u psychiatry.

Psychiatra: – Niech go pani spyta, czy słyszy głosy.

Głuchy miga, że nie.

Lekarz się dziwi, a ja pytam:

– A czy kogoś tam widzisz? Czy ktoś do ciebie w głowie miga?

Głuchy: – Tak, aniołowie.

Ja: – Lubią mnie?

OBOK ANNA WIŚNIEWSKA-JANKOWSKA, psycholożka i psychoterapeutka z Poznania, jedna z kilku w Polsce, która prowadzi terapie w języku migowym:

Osoby głuche, które przychodzą na terapię, często wychodzą z rodzin, które nie migają. Proszę to sobie wyobrazić: posługuje się pani jakimś językiem, innego nie może się pani nauczyć albo jest to bardzo trudne, a pani rodzice nie decydują się na naukę pani języka. Nie macie prawie żadnego kontaktu. U tych osób pojawia się poczucie, że najbliżsi nie uznali kontaktu z nimi za na tyle cenny, by było warto w niego włożyć wysiłek. Takie dziecko może czuć się niekochane.

Z NIĄ ALEKSANDRA, tłumaczka z Poznania: W Polsce nie ma psychiatrów znających język migowy. Jeśli idę jako tłumacz na wizytę do psychiatry, to zawsze pracuję za darmo. Osoby głuche nie powinny przychodzić na terapię z kimś z rodziny czy z tłumaczem, którego znają od lat. A zwykle innej możliwości nie mają. Środowisko jest na tyle małe, że rezygnują z terapii. Tylko raz pani psychiatra zadzwoniła do mnie i poprosiła o tłumaczenie. W dniu wizyty szpital jednak wycofał się z zapłaty dla mnie: stwierdzono, że nie ma na to środków. Zostałam, tłumaczyłam za darmo. Pani psychiatra przepraszała i pewnie już więcej do mnie nie zadzwoni.

GŁOSY Z TŁUMU: Ale i tak najgorzej, gdy do gabinetów z głuchymi rodzicami wchodzą ich słyszące dzieci. A zaczynają tłumaczyć już jako czterolatki, m.in. u kardiologów, onkologów, ginekologów.

WRACA KARINA, tłumaczka z Konina: Nie ma znaczenia wiek. Ja miałam 19 lat. Musiałam mamie przekazać diagnozę. Wyglądało to tak: lekarz mówił do mnie, zaczęłam płakać, mama złapała mnie za ramię, co się dzieje. Dopiero jak wyszłyśmy z gabinetu, powiedziałam jej, że ma raka żołądka. Potem telefon do dziadków i ich wściekłość, jak mogłam powiedzieć mamie prawdę.

Potem operacja: my słyszący wiemy, że są dwie opcje – albo będzie krótka, bo już nic nie da się zrobić, albo długa, bo będą próbowali mamę ratować. Mama o tym nie wie. Operacja jest krótka.

I kolejna scena: mama się budzi po operacji, przy łóżku ja, brat i dziadkowie. Mama pyta, co dalej, a dziadek od razu do mnie: – Nic jej nie mów.

Więc zaczynam migać, że niby nie jest dobrze ani nie jest źle. Ale wie pani, jak się obserwuje czyjąś twarz od prawie dwudziestu lat, a tak patrzą na twarze swoich dzieci głuche matki, to się zna każdy grymas.

Jedno kłamstwo ciągnęło się przez dwa miesiące, do jej śmierci. Ale ona wiedziała, musiała wiedzieć, co się dzieje. Ja to do dziś czuję, nie potrafię sobie wybaczyć tego, że uległam kłamstwu, choć minęło kilkanaście lat. I wie pani co, teraz wolę prawdę, nawet najgorszą. Tylko się zastanawiam: dlaczego żaden z lekarzy nie spytał, czy to jest OK, że ja jestem tłumaczką mamy.

DALEJ KILKA OSÓB Z ELBLĄGA. Najpierw Marianna, głucha, i tłumaczka Anna: Problemy w służbie zdrowia są już w rejestracji! Napisałam pani w rejestracji swój numer telefonu i informację „Jestem głucha, nie dzwonić, tylko esemes”. By zanieść tę karteczkę i umówić męża na badanie tomografem, wzięłam dzień urlopu. Dwa dni przed badaniem zadzwonił nieznajomy numer. Wysłałam esemesa: „Jestem głucha, kto dzwoni?”. Nikt nie odpisał. W dniu badania wzięłam kolejny dzień urlopu i poszłam z mężem. „Tomograf jest zepsuty, dzwoniliśmy w tej sprawie”. Straciłam dzień urlopu, ale nie nadzieję, napisałam na karteczce: „Jestem głucha, nie dzwonić, tylko esemes”. Pani w rejestracji pokazała mi telefon stacjonarny. Dwa dni przed kolejnym terminem ktoś dzwonił. Pamiętając, jak wygląda telefon stacjonarny, poprosiłam słyszącą koleżankę, by oddzwoniła na ten numer. Badanie znów zostało przesunięte.

OBOK MARIA i tłumaczka Anna: Poszłam do okulisty, oko spuchnięte. Stanął za mną, podświetlał coś na tablicy. Nie wiedziałam, o co chodzi. Potem domyśliłam się, że mam czytać litery. Starałam się, ale nie wiem, czy coś zrozumiał, bo nie potrafię chyba mówić. Założył mi jakieś okulary. Oko boli – pokazywałam palcem na oko. Machnął ręką, a potem pokazał na drzwi. Dostałam krople, nie wiem na co. Nie wiem też, dlaczego oko bolało.

ZA NIMI PIOTR, pracownik PZG, z Łodzi: Osoby głuche cały czas muszą się czegoś domyślać. Moja znajoma ledwo przeżyła poród, bo nie dostała pełnej informacji. Może pani do niej napisać na messengerze, Katarzyna dobrze zna polski, co wśród głuchych jest raczej rzadkością.

FRAGMENTY WIADOMOŚCI od Katarzyny: „To był mój pierwszy poród, cesarskie cięcie. Zero informacji. Co, jak, dlaczego. (…) Przyjechałam z mężem, ciśnienie podskoczyło do ponad 200 (…). W połowie ciąży zaczęły się problemy z ciśnieniem. Brałam leki, było OK. Nagle po świętach skoczyło, nie wiem dlaczego. (…) Szybka decyzja: zostaję w szpitalu. Przy przyjęciu było OK. Młoda pielęgniarka, nie robiła problemów, żeby pisać na kartce. (…) Dostałam leki, domyśliłam się, że na ciśnienie. (…) Jeśli coś do mnie mówili, to nie rozumiałam. Kartka i długopis przestały obowiązywać. Nagle podchodzi i mówi, żebym się szykowała. Ja czasami odczytuję z ust, ale nie od każdego. Mówię »Na co?«. Za 30 minut pani rodzi. Jak lekarz powiedział, że mam się przygotować, to zapytałam pielęgniarki, powiedziała, że cesarskie cięcie. (…) Coś podpisywałam na pewno, ale nie wiem co. (…) Po porodzie było gorzej. Żadnych informacji, na obchodzie było kilka osób, nic nie rozumiałam. Mój mąż jest głuchy, moi rodzice są głusi, męża też, nie miał mi kto pomóc. (…) Lekarze wchodzili, coś mówili, wychodzili. Próbowałam pytać pielęgniarki, ale rozumiałam 20 proc. (…) Jedna sytuacja była najgorsza. Lekarz przyszedł i dał mi do podpisania zgodę na transfuzję. Wystraszyłam się i poprosiłam o pisemną informację, dlaczego mam ją mieć. Jakie jest ryzyko odmowy. Nie dostałam informacji. (…) Udało mi się odczytać z ruchu ust lekarza, że za dwie godziny przyjdzie po decyzję. W ciągu tych dwóch godzin szukałam informacji w internecie. (…) Pielęgniarka powiedziała, że to żelazo. Nie wiedziałam, jaką mam wartość żelaza. (…) Zdecydowałam się nie zgodzić. Lekarz pokazał znak krzyża. Narysował go palcem [nade mną]. Spanikowałam. A potem podniósł dwie ręce do góry, taki znak »To nie ja«, że nie bierze odpowiedzialności. Wyszedł, już więcej się nie pokazał”.

GŁOSY Z TŁUMU: Podczas porodów głuchych najczęściej tłumaczkami są matka, wychowawczyni z internatu, tłumaczka lub tłumacz albo własne dziecko.

WŚRÓD NICH MONIKA, głucha, i Magdalena, tłumaczka z Krakowa: Jak to wyglądało? Odczytywałam z ust słowa: „przyj”, „oddychaj”. Jedna osoba podawała informację „przyj”, inna, stojąca obok mnie, z ust której odczytywałam, powtarzała. Ale z opóźnieniem, więc zdarzało się, że parłam za późno. Zdałam się na siebie. Do porodu przygotowywałam się pytając głuche koleżanki, co jest ważne. Czy nie chciałam iść na bezpłatny kurs rodzenia? Chciałam, ale w moim mieście nie było dostępnego tłumacza języka migowego.

JESZCZE RAZ KAROLINA, tłumaczka z Warszawy: Inna historia, sprzed dwóch lat: głucha kobieta dostała skierowanie na badania prenatalne, które powinno się zrobić między 11. a 13. tygodniem ciąży. Tyle że ani lekarz, ani pani w rejestracji nie wyjaśnili jej, co to są badania prenatalne i kiedy trzeba je zrobić. Nie było terminu, więc zapisano ją na nie po 20. tygodniu ciąży. W trakcie badania nie było tłumacza, za to na wyniku był dopisek: „Wskazana konsultacja lekarza genetyka”. Przerażona zadzwoniła do mnie. Powtórzyłyśmy badania – wyniki były tak złe, że kobieta chciała usunąć ciążę. Ale to już był 24. tydzień i żaden lekarz nie zgodził się wykonać zabiegu. Nie mogę mówić o szczegółach, mogę powiedzieć, że jedyne, co się udało, to znaleźć tej kobiecie opiekę psychologiczną.

MARTA, tłumaczka z Łodzi: O tłumacza stara się głuchy. Najpierw przychodzi do nas, miga, na co potrzebuje, potem wypełniamy wniosek, zanosi go do pomocy społecznej, zaznacza liczbę godzin, choć nigdy nie wiadomo, ile się przyda. Raz odpowiedź przyszła po czterech miesiącach. Jeśli słyszący czekają na terminy u lekarzy, to głusi czekają podwójnie: na terminy u lekarzy i na tłumaczy. Chorującym przewlekle radzimy, by składali wnioski tuż po nowym roku.

Z BOŻENĄ, tłumaczką z Warszawy: Miasto dofinansowuje około czterdziestu wyjść w miesiącu, czyli dwa dziennie. Załóżmy, że jedziemy z głuchym na onkologię do Wieliszewa. Nie mamy służbowych samochodów. Żeby dojechać na dziewiątą do szpitala, z centrum trzeba wyjechać o siódmej. Pobranie krwi, dziki tłum. Wywoływanie, osoba głucha nie usłyszy, przepadnie kolejka, więc trzeba dopilnować, by weszła. Dwie godziny czekania na wyniki. Potem kotłowanie do onkologa. Wizyta o trzynastej. Jak się autobusy zgrają, jesteśmy w centrum o piętnastej. W karcie pracy mam wpisane tłumaczenie od trzynastej do trzynastej piętnaście.

I Z DOMINIKIEM, tłumaczem z Łodzi: Kiedyś rodzina zgłosiła nam, że zaginęła starsza pani, głucha. Pomagaliśmy w poszukiwaniach. I nagle, po kilku dniach, udało się ją namierzyć w jednym ze szpitali. Przez telefon nic nie chcieli powiedzieć, daliśmy znać jej siostrze, gdzie jest. Nie wiem, jaki był jej stan, nim tam trafiła, ale gdy jej siostra przyjechała, już nie żyła. Szpital nie wezwał tłumacza. Jak się porozumieli? Nie wiem. Jakoś musieli, bo wiedzieli, jak się nazywa, choć nie miała dokumentów. Może pisali do siebie na kartce?

POTEM EWELINA, głucha, i Anna, tłumaczka z Warszawy: Lekarze nie mają czasu pisać z nami na kartkach. Rzadko się zgadzają. To było w zeszłym roku, w maju. Do alergologa zapisałam się cztery miesiące wcześniej. Pani przy rejestracji widziała, że jestem głucha, ale nie spytała, czy potrzebuję tłumacza. W dniu wizyty wzięłam numerek, ustawiłam się w kolejce. Pielęgniarka wychodziła i coś mówiła, starałam się zrozumieć co. Nagle jakaś pani, z dalszym numerkiem, weszła przede mną. Poszłam do lekarza spytać, pokazałam jej mój numerek, a ona zaczęła mówić. Poprosiłam, żeby pisała, bo nie słyszę. Zrozumiałam, że kazała mi wyjść. Po jakimś czasie poszłam do niej znowu, bo moja godzina wizyty dawno minęła. Dalej mówiła. „Co pani mówi?” – napisałam na kartce. Pokazałam, żeby też pisała. Zrobiła oburzoną minę. Kazała mi w końcu przyjść za miesiąc z tłumaczem. Jak to? Tyle czekałam, żeby wizyta przepadła? Jestem na coś uczulona, nie wiem na co, mam czekać kolejny miesiąc? Wtedy wstała, złapała mnie za rękę i wypchnęła z gabinetu. Zdenerwowałam się, z ruchu ust odczytałam, że mówi coś o ochronie. W gabinecie zastępcy dyrektora powiedziano mi, że mogę złożyć skargę. Kiedy wszystko dokładnie opisywałam, zadzwoniła ta pani i powiedziała, że byłam agresywna. Dwa miesiące później pocztą przyszła informacja, że moją skargę odrzucono.

PO NICH ALEKSANDRA, tłumaczka z Poznania: Głusi są bezbronni za każdym razem, kiedy czegoś nie rozumieją. A więc wśród słyszących, bez tłumacza, właściwie przez cały czas. Uczestniczyłam w tłumaczeniu przyjęcia pacjentki do szpitala. Pacjentka weryfikowała ze mną pewne fakty. Chciała usłyszeć moją wersję, bo wersja personelu była taka, że nie mogła uwierzyć. Potwierdziłam, że ma rację. Nie mogę zdradzać szczegółów – chodzi o zapis w dokumentacji medycznej, który nie zgadzał się z rzeczywistością.

Z ALEKSANDRĄ, tłumaczką z Wrocławia: To duży problem, jak nie być jednocześnie tłumaczem i matką, opiekunką, przyjaciółką. Ile razy idziemy do lekarza, przekazujemy diagnozę, a głusi pytają: „A ty, co byś zrobiła?” albo: „To jest groźne?”. Przychodzą z wynikami badań i pytają, co to znaczy. Patrzę: „guzy”, wrzucam w wyszukiwarkę. Głuchy stoi obok i obserwuje moją twarz. Jeden grymas i on już pyta: „Będę umierał?”. Wyjaśniam, że różne rzeczy są napisane, może to być nowotwór, może być guz łagodny.

Ale najgorzej, gdy głuchy nawet w języku migowym nie rozumie tego, co tłumaczymy. Jedną taką historię pamiętam dobrze: znałam go z widzenia, nie to, co moich głuchych – z imienia, nazwiska i numeru buta. Przychodził do związku głuchych grać w karty i bilard. Na tamtą wizytę miał iść z nim inny tłumacz, ale coś w ostatniej chwili wypadło. W gabinecie lekarz powiedział od razu: – Ma pan raka płuc.


Czytaj także: Anna Goc: Moi rodzice są z innego kraju


– Rak płuc – przemigałam. Na twarzy chorego nic się nie zmieniło. Wie pani, to jest dziwne uczucie, powiedzieć komuś, że jest poważnie chory i przypuszczać, że nie zrozumiał. Próbowaliśmy potem z lekarzem wyjaśniać, ale nie wiem, czy się udało. Podobnie było z panią, która miała mieć biopsję tarczycy. Przeliterowałam słowo „biopsja”, spytałam, czy wie, co znaczy. Nie wiedziała. Lekarz wyjaśniał, ja migałam:

– Będzie igła w szyi, pobiorą kawałek.

Nie zgodziła się, a lekarz zanotował, kto był podczas spotkania tłumaczem.

JESZCZE RAZ DOMINIK, tłumacz z Łodzi: Proszę zawsze lekarza, żeby trudne słowa wyjaśnił. Najpierw je literuję, a jeśli głuchy dopytuje, proszę lekarza, żeby wyjaśnił. Byłem z osobą głuchą u kardiologa, i tam są słowa: „koronografia”, „stenty”, trzeba pokazać, że przez żyły wchodzi się do serca. Niski indeks glikemiczny? Wymieniam jedzenie, którego nie można jeść. Tłumaczę, że podniesie się cukier. Gorzej z pompą insulinową – nawet lekarz nie potrafił w prosty sposób wyjaśnić, jak działa.

ANNA, tłumaczka i prawniczka z Olsztyna: Wie pani, co jest najgorsze? Że osoba głucha nigdy nie złoży skargi. A przecież każda z tych sytuacji to przynajmniej kilka złamanych praw pacjenta, które ustawowo przysługują wszystkim obywatelom. Prawo do informacji o swoim stanie zdrowia i o rodzaju i zakresie świadczeń zdrowotnych udzielanych przez podmiot udzielający świadczeń zdrowotnych. Prawo do tajemnicy informacji. Prawo do wyrażenia zgody na udzielenie określonych świadczeń zdrowotnych lub odmowy takiej zgody, po uzyskaniu pełnej informacji (tzw. zgoda poinformowana). Prawo do dostępu do dokumentacji medycznej. Dlaczego osoby głuche nie złożą skargi? Bo nie wiedzą, że takie prawa im przysługują, a poza tym do prawnika też musiałyby iść z tłumaczem. Znów na swój koszt.

Nad protestem powiewałby transparent: „Chcemy służby zdrowia, nie weterynarii”.

Ustawa o języku migowym i innych środkach komunikowania, która weszła 1 kwietnia 2012 r., miała umożliwić komunikację w języku migowym m.in. w służbie zdrowia, tyle że nie określała, w jaki sposób. W tym miesiącu parlament przyjął ustawę o dostępności: jeszcze bardziej dostępne dla osób głuchych mają być m.in. gabinety lekarskie. To kolejna ustawa, po której głuchym osobom ma się w Polsce żyć lepiej. ©℗

 

Nazwa jednego z miast, a także imiona dwóch bohaterek zostały zmienione. Materiał powstał dzięki dofinansowaniu przez Fundację Towarzystwa Dziennikarskiego „Fundusz Mediów”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2019