Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W październiku tego roku do Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku zaprosił mnie jej dyrektor artystyczny Kai Bumann. Pan Bumann jest Niemcem, od wielu lat związanym z Polską, od 2008 r. pełni obecną funkcję. Zaprosił mnie do Filharmonii, bym rozpoczął cykl odczytów na temat przez niego wymyślony: "Polska - kraj nadziei". We wstępnym słowie powiedział mniej więcej to, co zamieścił na stronach internetowych Filharmonii:
"Polska jest zadziwiającym krajem! Nie mogę zliczyć niezwykłych ludzi, których z biegiem czasu poznałem - myślę nie tylko o muzykach, ale także o pisarzach, malarzach, rzeźbiarzach, kierownikach teatrów, reżyserach, aktorach, duchownych, dziennikarzach i politykach, a przede wszystkim o tych ludziach, którzy nie stoją w świetle publicznym. Cóż za bogactwo, które u naszych przodków musiało być fundamentem dla Chopina i Mickiewicza, tak jak dzisiaj dla Miłosza i Pendereckiego... A jednak obserwujemy z niepokojem codzienność, która nas otacza. Często nie możemy zdefiniować, co czyni nas niezadowolonymi i co powoduje ciągle zwątpienie w nas samych. Zbyt łatwo wpadamy w krytycyzm, który prawie wszystko umniejsza, a nawet niszczy - w dyskusjach znajdujemy rzadko najmniejszy wspólny mianownik: niezmiernie zasmuca mnie, kiedy stwierdzam, że rozmowa nie jest możliwa, bo nasze wewnętrzne ograniczenia i uprzedzenia wykluczają zrozumienie drugiego człowieka. Czyż właśnie ten brak wewnętrznej jedności u nas w Polsce nie jest zasadniczym problemem naszych dni? A przecież istnieje w tym kraju, tak bardzo przez historię doświadczonym, wiele, co ciągle daje na nowo nadzieję!"
Śledząc to, co się mówi i pisze z okazji drugiej rocznicy rządów Donalda Tuska, wciąż myślę o tym, co powiedział Kai Bumann. Bo w przeciwieństwie do niego nasz polityczny dialog budujemy na niszczeniu nadziei. Czy nie jest niszczeniem nadziei ukazywanie politycznego przeciwnika tak, jakby wzrost jego znaczenia, a nie daj Boże, dojście czy pozostanie przy władzy, były równoznaczne z pandemią A/H1N1? W normalnych krajach opozycja, zwalczając rządzącą partię (koalicję), zawsze pozostawia obszary współpracy i nie toczy wojny na śmierć i życie, wiedząc, że kiedy ona do władzy dojdzie, opozycja może jej odpłacić pięknym za nadobne. Rządząca partia ma tym większe szanse na reelekcję, im bardziej przeważa u niej dobro wspólne nad walką z opozycją.
Często się u nas mówi, że opozycja jest od tego, by władzy patrzyła na ręce, by się sprzeciwiała. To prawda i na tym m.in. polega siła demokracji. Ale opozycja nie powinna wpadać w przesadę, bo traci wiarygodność. Można niebywały sukces, którym jest względnie łagodny u nas przebieg kryzysu, przypisywać zasługom rządu poprzedniego. Tylko dlaczego zapominać, że także stan służby zdrowia, stocznia gdańska, reforma finansów publicznych, rent i emerytur itd. należą do spadku po poprzednich rządach? Można i trzeba wytykać grzechy, zaniedbania, braki i błędy. Nie radzę jednak rozgłaszać, że obecna ekipa NICZEGO POZYTYWNEGO nie zrobiła.
Często komentatorzy wskaźników popularności tej czy innej partii zakładają kompletne skretynienie respondentów. Powiadają, że o sukcesie decydują pieniądze z państwowego budżetu przyznawane partiom, które przekroczyły próg. Pieniądze z budżetu owszem, znaczą. Ale akurat Polacy są doskonale wyczuleni na wszelkiego rodzaju "propagandę sukcesu". Więcej niż telewizyjne wiadomości znaczą dla nich ceny towarów, możliwość znalezienia pracy, wielkość emerytur, stan chodników, funkcjonowanie szpitali, pensje nauczycieli itp.
Strzeżmy się, z okazji drugiej rocznicy rządów Donalda Tuska i obecnej koalicji, propagandowego, państwotwórczego hura-optymizmu, ale nie zabijajmy nadziei. Posłuchajmy, co mówi nam mądry przyjaciel Kai Bumann: "Za łatwo i czasem za chętnie wpadamy w krytycyzm, który prawie wszystko umniejsza, a nawet niszczy...".