Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nikt nie wymaga, żeby się z polityką rządu utożsamiał, tak jak nikt nie wymaga tego od konstytucyjnego monarchy. Wymaga się od niego zachowywania form: prezydent, podobnie jak konstytucyjny monarcha, panuje, ale nie rządzi. Ma oczywiście konstytucyjne narzędzia blokowania i opóźniania polityki rządu (weto ustawodawcze, mianowanie ambasadorów itp.), ale Konstytucja nie daje mu prerogatyw wystarczających do kreowania polityki państwa w jakiejkolwiek dziedzinie - nie wyłączając polityki zagranicznej, obronnej i bezpieczeństwa. Wywodzenie tego rodzaju kompetencji z uprawnienia prezydenta do powoływania Rady Bezpieczeństwa Narodowego jest nieporozumieniem. Rada to organ doradczy, zatem o niczym nie decyduje.
Koncepcja prerogatyw prezydenta była obecna w Małej Konstytucji, reforma konstytucyjna z 1997 r. odeszła od niej bezapelacyjnie. Oczywiście każda ustawa zasadnicza mogłaby być lepsza, ale akurat niejasność rozdziału kompetencji między premierem a prezydentem jest mitem, ukutym w ramach projektu ideologicznego IV RP. Rzeczywiste niejasności są w Konstytucji drugorzędne. Poważną wadą jest tylko tryb wyboru prezydenta. Mocny mandat demokratyczny może dawać prezydentowi, który nagina Konstytucję, roszczenie do współrządzenia.
Trzeba głośno powiedzieć, że Lech Kaczyński nagina Konstytucję. A w przyszłości wrócić do klasycznego w demokracji parlamentarnej wyboru głowy państwa przez parlament.