Prezydent na ciężkie czasy

Gdyby wybór prezydenta Niemiec odbywał się w taki sposób, jak łowcy głów szukają przykładowo prezesa koncernu, i gdyby to zwykli Niemcy mieli określać cechy, jakie powinni spełnić chętni do urzędu, to okazałoby się, że Horst Köhler jest stworzony na to stanowisko.

30.05.2004

Czyta się kilka minut

Jak brzmiałoby ogłoszenie, skierowane do chętnych na objęcie najwyższej godności w Republice Federalnej? Na przykład tak: “Poszukuje się osobistości dobrze znającej Niemcy, jak również politykę zagraniczną, umiejącej poruszać się na arenie międzynarodowej i znanej tam; osobistości, której nieobce są mechanizmy gry politycznej, ale zarazem nie uwikłanej w bieżące spory partyjno-polityczne. Kandydat na prezydenta powinien mieć na tyle zdrowego rozsądku i kompetencji w sprawach gospodarczych, aby stał się autorytetem dla niemieckiego społeczeństwa, przeżywającego najtrudniejsze zmiany ekonomiczno-społeczne od zakończenia II wojny światowej".

Wysokie to wymagania. Ale szczupły 61-latek, związany z prawicą chadecką (CDU/CSU), który w minioną niedzielę został nowym prezydentem Niemiec spełnia je wszystkie - i to od początku lat 80., gdy Köhler, doktor ekonomii, rozpoczynał pracę w kancelarii premiera landu Szlezwik-Holsztyn. Odtąd stale piastował ważne funkcje na styku gospodarki i polityki. Kariera uległa przyspieszeniu, gdy z nadmorskiej Kilonii trafił do Bonn. W 1990 r. został sekretarzem stanu w ministerstwie finansów rządu Kohla - wymarzona posada, dzięki której zyskał międzynarodowy “szlif" - ale i wrogów, czemu winna była podobno jego niecierpliwość i choleryczny temperament.

Rodem ze Skierbieszowa

Może dlatego jego droga życiowa nie przebiegała tak jednowymiarowo, jak sugerowałaby obrana na początku kariera urzędnicza. Niespodziewanie w 1992 r. Köhler odszedł z wielkiej polityki i został szefem Niemieckiego Związku Kas Oszczędnościowych (Deutscher Sparkassenverband), czyli zrzeszenia banków. Z polityką nie pożegnał się do końca: doradzał politykom, także Kohlowi; były kanclerz wspominał niedawno, że “współpraca z tym fachowcem zawsze przynosiła wielką satysfakcję". Dobre stosunki łączą Köhlera najwyraźniej także z następcą Kohla. Socjaldemokrata Gerhard Schröder desygnował go na jedno z najważniejszych stanowisk w światowych finansach: prezesa Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Ostatnie 4 lata, spędzone w Waszyngtonie w fotelu prezesa Funduszu, wykreowały Köhlera na osobistość. Z punktu widzenia chadecji - która dzięki posiadanej w Zgromadzeniu Federalnym większości miała niemal “w kieszeni" zwycięstwo “swojego" kandydata i poszukiwała tylko odpowiedniej osoby (początkowo “giełda" nazwisk była, jak zwykle, długa) - prezesura MFW wydała się wręcz idealnym okresem przygotowawczym dla kogoś predysponowanego do urzędu prezydenta. W tym czasie Köhler odbył ponad sto podróży po świecie. Kiedyś sprawdzał się jako urzędnik zawiadujący publicznymi finansami, teraz jako menadżer-finansista. Wygłaszając odczyty o problemach globalnej gospodarki, krytykując podwójną moralność krajów wysoko uprzemysłowionych czy niesprawiedliwości w światowym handlu, nie oszczędzał Niemców, wytykając im brak woli reform.

Przy tym kariera Köhlera jest dowodem, że w demokracji najwyższy urząd może objąć ktoś z “nizin" społecznych. Jego lekki akcent, typowy dla Szwabii, nie powinien mylić. Ziemią rodzinną Köhlerów, prostych rolników, była Besarabia - czyli obecna Mołdawia. Tam na początku XIX w. przybyli ich przodkowie, niemieccy osadnicy zaproszeni przez Aleksandra I do Rosji, do której należał wówczas ten region. Kiedy jesienią 1939 r. Hitler i Stalin dzielili Europę Środkową, Besarabia - w okresie międzywojennym w Rumunii - została uznana (podobnie jak kraje bałtyckie i połowa Polski) za strefę wpływów ZSRR. W 1940 r. Armia Czerwona zajęła Besarabię i zaczęła się “wymiana ludności", zgodnie z umową Berlin - Moskwa: Niemcy z zaanektowanych przez ZSRR terenów zostali skłonieni do przesiedlenia się do okupowanej Polski. Jedni trafili do Wielkopolski (“Kraju Warty"), inni - w tym rodzina Köhlerów - na Zamojszczyznę, do wsi Skierbieszów na północ od Zamościa. Zamieszkali w gospodarstwie, z którego wygnano polskich właścicieli. Tam w lutym 1943 r. przyszedł na świat Horst, siódme z ośmiorga dzieci.

Podczas okupacji Skierbieszów i jego polscy mieszkańcy podzielili los całej Zamojszczyzny. Niemcy postanowili wygnać Polaków z regionu i zamienić go w “obszar osadnictwa niemieckiego". Rankiem 27 XI 1942 r. SS otoczyło Skierbieszów. Polacy mieli tylko kilka godzin na opuszczenie domów. Pod karą śmierci musieli zostawić dobytek, który przejmowali niemieccy osadnicy - w tym Köhlerowie. Odtąd Skierbieszów miał nazywać się Heidenstein, a 1300 polskich mieszkańców trafiło do obozu przejściowego w Zamościu, a stamtąd do obozów pracy czy zakładów zbrojeniowych w Niemczech jako robotnicy przymusowi; niektórych zamordowano w Oświęcimiu.

Horsta Köhlera nie można winić za zbrodnie, dokonane przez Niemców w miejscu jego urodzenia. Nie miał jeszcze dwóch lat, gdy musiał opuścić Skierbieszów, uciekając z rodzicami i rodzeństwem przed frontem. “Wędrówka ludów" zawiodła Köhlerów z obozu przejściowego dla “przesiedleńców" z Besarabii do Skierbieszowa, stamtąd pod Lipsk, z (już) NRD pod Stuttgart w RFN, gdzie mieszkali w obozie dla uchodźców aż do połowy lat 50., mimo że wokół trwał “cud gospodarczy".

2-letnie dziecko nie było niczemu winne. Pomimo to dyskusja o historii Köhlerów byłaby trudna. Czy rodzice Horsta byli ofiarami dwóch dyktatorów, czy też także współsprawcami? Czy jako osadnicy w Skierbieszowie byli narzędziem niemieckiego terroru w okupowanej Polsce? Prędzej czy później taka dyskusja musiałaby doprowadzić do jednej z najbardziej ostatnio spornych spraw: idei budowy “Centrum przeciw Wypędzeniom" w Berlinie, pomnika niemieckich ofiar, forsowanego przez Związek Wypędzonych.

Aby uprzedzić dyskusję, Horst Köhler postanowił - jeszcze przed swym wyborem - ustosunkować się do idei “Centrum". W wywiadzie dla “Frankfurter Allgemeine Zeitung" powiedział, że Berlin nie musi być miejscem, gdzie miałoby powstać “Centrum", które może powstać tylko w porozumieniu z Polakami i innymi narodami. On sam nie uważa się za wypędzonego: “To moi rodzice zostali wypędzeni - mówił. - Ja jako dwulatek z Polski, rzec można, uciekłem. A czuję się związany z południowymi Niemcami, gdzie wyrosłem".

Köhler, który sukces życiowy zawdzięcza w dużej mierze sobie, dla Niemców mających problemy gospodarcze i społeczne reprezentuje takie cnoty jak pilność, dyscyplina czy poczucie odpowiedzialności. Na świecie - mówi rodakom nowy prezydent - Niemców ciągle uważa się za solidnych i dotrzymujących słowa, zarówno w polityce, jak i gospodarce, a słowa “made in Germany" traktuje się jak gwarancję jakości. Ale Niemcy ostatnio utracili gotowość uczenia się od innych. “Powinniśmy - mówił Köhler - przyglądać się, jak to robią mniejsze kraje, Duńczycy, Holendrzy czy Irlandczycy. Bardziej elastyczni od nas, wprowadzają szybciej konieczne zmiany. I byłoby dobrze, gdybyśmy przyjrzeli się bliżej Polakom, Czechom czy Węgrom. Dzisiaj, a nie wtedy, gdy ich gospodarki osiągną pełną konkurencyjność. Te kraje są głodne dobrobytu, a po dekadach komunizmu czują, że wolność jest wspaniała. Są dla nas szansą pod względem intelektualnym, nie tylko gospodarczym".

Polskie przyjaźnie Gesine Schwan

Köhler został prezydentem głosami chadecji i liberałów (FDP), zwyciężając z kandydatką SPD i Zielonych, która - choć nie uzyskała większości - równie nadawała się na urząd, co eksprezes MFW. To profesor Gesine Schwan, 60-letnia politolog, doskonale znająca polski, rektor polsko-niemieckiego uniwersytetu “Viadrina" we Frankfurcie nad Odrą.

Pochodząca z Berlina (Zachodniego), pełna temperamentu, niezależna intelektualistka przysporzyła establishmentowi swej SPD wiele bezsennych nocy. Jej zainteresowanie dysydentami “bloku wschodniego" datuje się od 1970 r., kiedy doktoryzowała się pracą o filozofii Leszka Kołakowskiego, poznając następnie osobiście wielu polskich opozycjonistów (przyjaźnie trwają do dziś). W tamtych czasach, tzw. polityki odprężenia między rządzonymi przez SPD Niemcami Zachodnimi a ZSRR, Gesine Schwan często było bliżej do polskich opozycjonistów niż do władz SPD.

Jako członek socjaldemokracji, a zarazem zdecydowana antykomunistka, Schwan ostro krytykowała własną partię za to, że w imię świętego (s-)pokoju i “odprężenia" nie dostrzegała walki o wolność i prawa człowieka w krajach “bloku wschodniego", także w Niemczech Wschodnich. Schwan była niewygodna dla wielu partyjnych kolegów i w 1984 r. wykluczono ją nawet za to z komisji programowej SPD. Zwycięstwo “Solidarności" w 1989 r. i upadek komunizmu przyznały jej rację, jednak do ściśle partyjnej działalności Schwan nie wróciła. Została rektorem we Frankfurcie nad Odrą, zbierając bogate doświadczenia w kontaktach z Polską.

Kobieta na najwyższym stanowisku byłaby nie tylko piękną wizytówką Niemiec, ale mogłaby także pomóc wyjść z “zaklętego kręgu", w jakim w ostatnich miesiącach znalazły się stosunki polsko-niemieckie. Co ciekawe, gdyby prezydenta nie wybierało Zgromadzenie Federalne (przedstawiciele obu izb parlamentu, uzupełnieni o osobistości życia publicznego, wydelegowane przez partie) w głosowaniu o charakterze polityczno-partyjnym, lecz wybory prezydenckie miałyby charakter powszechny, wówczas może wygrałaby je Gesine Schwan. Według sondażu dziennika “Die Welt" poparłoby ją nieco więcej wyborców niż Köhlera.

Prezydentem został jednak mężczyzna - i jeśli tylko nie padnie ofiarą swego temperamentu, może być dobrym prezydentem. W czasach reform strukturalnych najmocniejszą stroną Köhlera mogą okazać się jego kompetencje ekonomiczne.

Zanim Zgromadzenie Federalne podjęło decyzję, Helmut Schmidt, były socjaldemokratyczny kanclerz, napisał w tygodniku “Die Zeit", że “nareszcie jest w kim wybierać", bo oboje kandydaci byli tak samo kompetentni: “Oboje są od lat zaangażowani w politykę, ale żadne nie ma za sobą kariery partyjnej. Oboje wyróżnia duża niezależność w formułowaniu sądów. I oboje do tej pory nie byli znani szerszej opinii - co w moich oczach wcale nie jest minusem".

Przełożył Wojciech Pięciak

---ramka 330656|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2004