Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak brzmiałoby ogłoszenie, skierowane do chętnych na objęcie najwyższej godności w Republice Federalnej? Na przykład tak: “Poszukuje się osobistości dobrze znającej Niemcy, jak również politykę zagraniczną, umiejącej poruszać się na arenie międzynarodowej i znanej tam; osobistości, której nieobce są mechanizmy gry politycznej, ale zarazem nie uwikłanej w bieżące spory partyjno-polityczne. Kandydat na prezydenta powinien mieć na tyle zdrowego rozsądku i kompetencji w sprawach gospodarczych, aby stał się autorytetem dla niemieckiego społeczeństwa, przeżywającego najtrudniejsze zmiany ekonomiczno-społeczne od zakończenia II wojny światowej".
Wysokie to wymagania. Ale szczupły 61-latek, związany z prawicą chadecką (CDU/CSU), który w minioną niedzielę został nowym prezydentem Niemiec spełnia je wszystkie - i to od początku lat 80., gdy Köhler, doktor ekonomii, rozpoczynał pracę w kancelarii premiera landu Szlezwik-Holsztyn. Odtąd stale piastował ważne funkcje na styku gospodarki i polityki. Kariera uległa przyspieszeniu, gdy z nadmorskiej Kilonii trafił do Bonn. W 1990 r. został sekretarzem stanu w ministerstwie finansów rządu Kohla - wymarzona posada, dzięki której zyskał międzynarodowy “szlif" - ale i wrogów, czemu winna była podobno jego niecierpliwość i choleryczny temperament.
Rodem ze Skierbieszowa
Może dlatego jego droga życiowa nie przebiegała tak jednowymiarowo, jak sugerowałaby obrana na początku kariera urzędnicza. Niespodziewanie w 1992 r. Köhler odszedł z wielkiej polityki i został szefem Niemieckiego Związku Kas Oszczędnościowych (Deutscher Sparkassenverband), czyli zrzeszenia banków. Z polityką nie pożegnał się do końca: doradzał politykom, także Kohlowi; były kanclerz wspominał niedawno, że “współpraca z tym fachowcem zawsze przynosiła wielką satysfakcję". Dobre stosunki łączą Köhlera najwyraźniej także z następcą Kohla. Socjaldemokrata Gerhard Schröder desygnował go na jedno z najważniejszych stanowisk w światowych finansach: prezesa Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Ostatnie 4 lata, spędzone w Waszyngtonie w fotelu prezesa Funduszu, wykreowały Köhlera na osobistość. Z punktu widzenia chadecji - która dzięki posiadanej w Zgromadzeniu Federalnym większości miała niemal “w kieszeni" zwycięstwo “swojego" kandydata i poszukiwała tylko odpowiedniej osoby (początkowo “giełda" nazwisk była, jak zwykle, długa) - prezesura MFW wydała się wręcz idealnym okresem przygotowawczym dla kogoś predysponowanego do urzędu prezydenta. W tym czasie Köhler odbył ponad sto podróży po świecie. Kiedyś sprawdzał się jako urzędnik zawiadujący publicznymi finansami, teraz jako menadżer-finansista. Wygłaszając odczyty o problemach globalnej gospodarki, krytykując podwójną moralność krajów wysoko uprzemysłowionych czy niesprawiedliwości w światowym handlu, nie oszczędzał Niemców, wytykając im brak woli reform.
Przy tym kariera Köhlera jest dowodem, że w demokracji najwyższy urząd może objąć ktoś z “nizin" społecznych. Jego lekki akcent, typowy dla Szwabii, nie powinien mylić. Ziemią rodzinną Köhlerów, prostych rolników, była Besarabia - czyli obecna Mołdawia. Tam na początku XIX w. przybyli ich przodkowie, niemieccy osadnicy zaproszeni przez Aleksandra I do Rosji, do której należał wówczas ten region. Kiedy jesienią 1939 r. Hitler i Stalin dzielili Europę Środkową, Besarabia - w okresie międzywojennym w Rumunii - została uznana (podobnie jak kraje bałtyckie i połowa Polski) za strefę wpływów ZSRR. W 1940 r. Armia Czerwona zajęła Besarabię i zaczęła się “wymiana ludności", zgodnie z umową Berlin - Moskwa: Niemcy z zaanektowanych przez ZSRR terenów zostali skłonieni do przesiedlenia się do okupowanej Polski. Jedni trafili do Wielkopolski (“Kraju Warty"), inni - w tym rodzina Köhlerów - na Zamojszczyznę, do wsi Skierbieszów na północ od Zamościa. Zamieszkali w gospodarstwie, z którego wygnano polskich właścicieli. Tam w lutym 1943 r. przyszedł na świat Horst, siódme z ośmiorga dzieci.
Podczas okupacji Skierbieszów i jego polscy mieszkańcy podzielili los całej Zamojszczyzny. Niemcy postanowili wygnać Polaków z regionu i zamienić go w “obszar osadnictwa niemieckiego". Rankiem 27 XI 1942 r. SS otoczyło Skierbieszów. Polacy mieli tylko kilka godzin na opuszczenie domów. Pod karą śmierci musieli zostawić dobytek, który przejmowali niemieccy osadnicy - w tym Köhlerowie. Odtąd Skierbieszów miał nazywać się Heidenstein, a 1300 polskich mieszkańców trafiło do obozu przejściowego w Zamościu, a stamtąd do obozów pracy czy zakładów zbrojeniowych w Niemczech jako robotnicy przymusowi; niektórych zamordowano w Oświęcimiu.
Horsta Köhlera nie można winić za zbrodnie, dokonane przez Niemców w miejscu jego urodzenia. Nie miał jeszcze dwóch lat, gdy musiał opuścić Skierbieszów, uciekając z rodzicami i rodzeństwem przed frontem. “Wędrówka ludów" zawiodła Köhlerów z obozu przejściowego dla “przesiedleńców" z Besarabii do Skierbieszowa, stamtąd pod Lipsk, z (już) NRD pod Stuttgart w RFN, gdzie mieszkali w obozie dla uchodźców aż do połowy lat 50., mimo że wokół trwał “cud gospodarczy".
2-letnie dziecko nie było niczemu winne. Pomimo to dyskusja o historii Köhlerów byłaby trudna. Czy rodzice Horsta byli ofiarami dwóch dyktatorów, czy też także współsprawcami? Czy jako osadnicy w Skierbieszowie byli narzędziem niemieckiego terroru w okupowanej Polsce? Prędzej czy później taka dyskusja musiałaby doprowadzić do jednej z najbardziej ostatnio spornych spraw: idei budowy “Centrum przeciw Wypędzeniom" w Berlinie, pomnika niemieckich ofiar, forsowanego przez Związek Wypędzonych.
Aby uprzedzić dyskusję, Horst Köhler postanowił - jeszcze przed swym wyborem - ustosunkować się do idei “Centrum". W wywiadzie dla “Frankfurter Allgemeine Zeitung" powiedział, że Berlin nie musi być miejscem, gdzie miałoby powstać “Centrum", które może powstać tylko w porozumieniu z Polakami i innymi narodami. On sam nie uważa się za wypędzonego: “To moi rodzice zostali wypędzeni - mówił. - Ja jako dwulatek z Polski, rzec można, uciekłem. A czuję się związany z południowymi Niemcami, gdzie wyrosłem".
Köhler, który sukces życiowy zawdzięcza w dużej mierze sobie, dla Niemców mających problemy gospodarcze i społeczne reprezentuje takie cnoty jak pilność, dyscyplina czy poczucie odpowiedzialności. Na świecie - mówi rodakom nowy prezydent - Niemców ciągle uważa się za solidnych i dotrzymujących słowa, zarówno w polityce, jak i gospodarce, a słowa “made in Germany" traktuje się jak gwarancję jakości. Ale Niemcy ostatnio utracili gotowość uczenia się od innych. “Powinniśmy - mówił Köhler - przyglądać się, jak to robią mniejsze kraje, Duńczycy, Holendrzy czy Irlandczycy. Bardziej elastyczni od nas, wprowadzają szybciej konieczne zmiany. I byłoby dobrze, gdybyśmy przyjrzeli się bliżej Polakom, Czechom czy Węgrom. Dzisiaj, a nie wtedy, gdy ich gospodarki osiągną pełną konkurencyjność. Te kraje są głodne dobrobytu, a po dekadach komunizmu czują, że wolność jest wspaniała. Są dla nas szansą pod względem intelektualnym, nie tylko gospodarczym".
Polskie przyjaźnie Gesine Schwan
Köhler został prezydentem głosami chadecji i liberałów (FDP), zwyciężając z kandydatką SPD i Zielonych, która - choć nie uzyskała większości - równie nadawała się na urząd, co eksprezes MFW. To profesor Gesine Schwan, 60-letnia politolog, doskonale znająca polski, rektor polsko-niemieckiego uniwersytetu “Viadrina" we Frankfurcie nad Odrą.
Pochodząca z Berlina (Zachodniego), pełna temperamentu, niezależna intelektualistka przysporzyła establishmentowi swej SPD wiele bezsennych nocy. Jej zainteresowanie dysydentami “bloku wschodniego" datuje się od 1970 r., kiedy doktoryzowała się pracą o filozofii Leszka Kołakowskiego, poznając następnie osobiście wielu polskich opozycjonistów (przyjaźnie trwają do dziś). W tamtych czasach, tzw. polityki odprężenia między rządzonymi przez SPD Niemcami Zachodnimi a ZSRR, Gesine Schwan często było bliżej do polskich opozycjonistów niż do władz SPD.
Jako członek socjaldemokracji, a zarazem zdecydowana antykomunistka, Schwan ostro krytykowała własną partię za to, że w imię świętego (s-)pokoju i “odprężenia" nie dostrzegała walki o wolność i prawa człowieka w krajach “bloku wschodniego", także w Niemczech Wschodnich. Schwan była niewygodna dla wielu partyjnych kolegów i w 1984 r. wykluczono ją nawet za to z komisji programowej SPD. Zwycięstwo “Solidarności" w 1989 r. i upadek komunizmu przyznały jej rację, jednak do ściśle partyjnej działalności Schwan nie wróciła. Została rektorem we Frankfurcie nad Odrą, zbierając bogate doświadczenia w kontaktach z Polską.
Kobieta na najwyższym stanowisku byłaby nie tylko piękną wizytówką Niemiec, ale mogłaby także pomóc wyjść z “zaklętego kręgu", w jakim w ostatnich miesiącach znalazły się stosunki polsko-niemieckie. Co ciekawe, gdyby prezydenta nie wybierało Zgromadzenie Federalne (przedstawiciele obu izb parlamentu, uzupełnieni o osobistości życia publicznego, wydelegowane przez partie) w głosowaniu o charakterze polityczno-partyjnym, lecz wybory prezydenckie miałyby charakter powszechny, wówczas może wygrałaby je Gesine Schwan. Według sondażu dziennika “Die Welt" poparłoby ją nieco więcej wyborców niż Köhlera.
Prezydentem został jednak mężczyzna - i jeśli tylko nie padnie ofiarą swego temperamentu, może być dobrym prezydentem. W czasach reform strukturalnych najmocniejszą stroną Köhlera mogą okazać się jego kompetencje ekonomiczne.
Zanim Zgromadzenie Federalne podjęło decyzję, Helmut Schmidt, były socjaldemokratyczny kanclerz, napisał w tygodniku “Die Zeit", że “nareszcie jest w kim wybierać", bo oboje kandydaci byli tak samo kompetentni: “Oboje są od lat zaangażowani w politykę, ale żadne nie ma za sobą kariery partyjnej. Oboje wyróżnia duża niezależność w formułowaniu sądów. I oboje do tej pory nie byli znani szerszej opinii - co w moich oczach wcale nie jest minusem".
Przełożył Wojciech Pięciak
---ramka 330656|strona|1---