Zapomniane „polskie Oradour"

Na Zamojszczyźnie - którą władze III Rzeszy wybrały na pierwszy cel Generalplan Ost, czyli planu osadnictwa niemieckiego na Wschodzie - w latach 1941-43 wysiedlono 110 tys. osób, mieszkańców 300 wsi. To tu powinno odbyć się prawdziwe polsko-niemieckie pojednanie.

24.05.2006

Czyta się kilka minut

Pacyfikacje wsi na Zamojszczyźnie /
Pacyfikacje wsi na Zamojszczyźnie /

Na początku tego tekstu konieczne jest wyznanie osobiste. Urodziłem się w 1928 r., od pół wieku mieszkam w Olsztynie. Ale im jestem starszy, tym częściej biegnę myślami do krainy dzieciństwa: Zamojszczyzny.

W Zamościu urodziła się moja matka i siostra Maria; w Zamościu mieszkał brat ojca Antoni, w 1942 r. więzień Oranienburga, i jego siostra Maria, wdowa z dwójką dzieci. W Sitańcu koło Zamościa jeszcze przed I wojną światową organistował mój dziadek, Michał Paczos. Tam zmarła w 1937 r. jego żona, a moja babcia. Również w Sitańcu mieszkała - aż do wygnania przez Niemców - moja matka chrzestna, siostra matki, Jadwiga, nauczycielka w Wysokiem. Często ją odwiedzaliśmy, miała sad z pięknymi gruszami. Jej mąż, Walenty Waśko, w 1941 r. zginął w Oświęcimiu. Druga siostra matki, Julia, także była nauczycielką. Często zmieniała szkoły, dzięki czemu w czasie wakacji mogła gościć nas w Hutkach, Kaczorkach, Horyszowie Polskim.

Moje najwcześniejsze i najszczęśliwsze wspomnienia z lat 30. wiążą się ze Starym Zamościem. Stąd chodziłem do szkoły w pobliskiej Wierzbie, przy szosie zamojsko-lubelskiej. Ze Starego Zamościa jeździliśmy w różnych sprawach do odległej o siedem kilometrów Izbicy, słynnego sztetla, o której się mówiło: "Izbica to żydowska stolica".

Na tydzień przed wojną ojciec otrzymał pracę w Lublinie. Zamieszkaliśmy trzy kilometry od Majdanka, skąd po wybudowaniu tam obozu, gdy dął wiatr, czuliśmy zapach palonych ciał. Ponieważ dom nasz stał blisko ulicy idącej ku obozowi, wielokrotnie dobiegał nas stukot drewniaków - to pędzono do pracy w mieście Polaków, Żydów, Rosjan. W 1943 r. widzieliśmy z okna ciężarówki wyładowane żandarmerią lub Schutzpolizei. Wiedzieliśmy, że jadą pacyfikować Zamojszczyznę, w której zostawiliśmy rodzinę, przyjaciół, znajomych.

1941: etap pierwszy

Niewątpliwie, na decyzję wyboru przez władze III Rzeszy właśnie Zamojszczyzny (powiaty zamojski, biłgorajski, tomaszowki i hrubieszowski) na pierwszy cel Generalplan Ost, czyli planu osadnictwa niemieckiego na Wschodzie, wpłynął fakt, że w XVIII i XIX w. osiedliło się tu kilkanaście tysięcy Niemców. W XX w. byli już spolonizowani, ale władze hitlerowskie liczyły na ich regermanizację. Nie bez racji.

Po podbiciu Polski Niemcy zamierzali tworzyć wał "łączący nordyckie czy też skolonizowane przez Niemców kraje bałtyckie przez dystrykt lubelski z zamieszkałym przez nich Siedmiogrodem" (SS-Haupt­sturmführer Helmut Müller, październik 1941). Był to plan dalekosiężny i w związku z tym pierwszego próbnego wysiedlenia siedmiu wsi wokół Zamościa - miejscowości Huszczka Duża, Huszczka Mała, Dulnik, Wysokie, Białobrzegi, Bortatycze i Zawada - dokonano już w listopadzie 1941 r.

Zaskoczenie było kompletne. Wysiedlono 2100 osób, w tym 30 proc. Ukraińców i pięć rodzin żydowskich. Wygnanych umieszczono w zamojskiej Rotundzie (dawny fort). Polski Komitet Opieki tak raportował centrali w Krakowie: "Podczas wysiedlenia miały miejsce masowe rabunki dokonywane przez żandarmerię, która starała się przy tej okazji obłowić, ile się da. Odbywały się dantejskie sceny". Gdy wysiedlonych przerzucono z Rotundy do powiatu hrubieszowskiego, Komitet informował: "Wysiedleni pozostają w bardzo złych warunkach, chorzy, słabi i źle ubrani, już w części wyginęli".

Podsumowanie pierwszego etapu wysiedleń nastąpiło na odprawie władz niemieckich w Lublinie w listopadzie 1941 r., które zakończono "miłym wieczorem koleżeńskim".

Na miejsce wypędzonych Polaków i Ukraińców osiedlono volksdeutschów z krajów bałtyckich. Zamojski landrat (starosta) Weihenmaier był niezadowolony, że akcja wysiedleńcza odbiła się niekorzystnie na dostawach kontyngentów. Inaczej myślały niemieckie władze centralne.

Akcja zimowa 1942/43

Decyzja o wysiedleniu kolejnych trzystu wsi zapadła w Berlinie w listopadzie 1941 r. Bezzwłocznie przystąpiono do jej realizacji. Akcją kierował z Berlina Heinrich Himmler ("Komisarz Rzeszy dla Umacniania Niemieckości"), z Lublina SS- und Polizeiführer Odilo Globocnik, a z tzw. Centrali Wysiedleń w Łodzi oddelegowany do Zamościa Obersturmbannführer SS Hermann Krumey.

Niemcy postanowili, że dla dzieci do lat 10 stworzą obozy przejściowe (dzieci uznane za "wartościowe" pod względem rasowym miano odsyłać do Rzeszy i zniemczać), a dorosłych w wieku ponad 60 lat osadzą w tzw. wsiach rentowych. Natomiast masa wysiedleńców w wieku od 14 do 60 lat miała zostać podzielona na cztery grupy. Do pierwszych dwóch miano zaliczyć osoby o cechach nordyckich; miały być wysyłane do dalszych badań w Łodzi, od których miało zależeć, czy zostaną uznane za godne zniemczenia, czy też zaliczone do trzeciej lub czwartej grupy. Grupa trzecia miała trafić do pracy przymusowej w Rzeszy, a czwarta - do obozów koncentracyjnych. Cały majątek wysiedlonych, z wyjątkiem podręcznego bagażu i 20 złotych na głowę, podlegał konfiskacie.

Ostatecznie granicę wieku dzieci podniesiono do lat 14, gdyż młodszych nie wolno było kierować na roboty. Do tzw. wsi rentowych wysyłano także ludzi poniżej 60 lat (chorych lub słabszych). Duża część Polaków usunięta ze swych gospodarstw stawała się siłą roboczą u osadników-volksdeutschów, spadając do kategorii niewolników.

W efekcie wysiedlono wówczas 116 wsi (54 w powiecie hrubieszowskim, 47 w zamojskim i 15 w tomaszowskim). Do operacji ściągnięto jednostki SS, żandarmerii, Schutzpolizei i Ukraińców w służbie niemieckiej.

Na spakowanie się dawano od 10 minut do dwóch godzin. Następnie Polaków gromadzono na wiejskim placu, czasem w szkole. Kto uciekał, do tego strzelano.

Mojej rodzinie w Łabuniach udało się uciec do Uchań (powiat hrubieszowski) i Górecka Kościelnego (powiat biłgorajski). Działo się to w nocy. Otoczywszy Łabunie kordonem, Niemcy reflektorami oświetlali pola, szukając uciekinierów. Mieszkańcy Łabuń mogli zabrać 20 kg bagażu na osobę. Ciotce Janinie, sądząc, że ma gruźlicę, pozwolono wyjątkowo wyjechać do brata w Zamościu. Ciotka Maria z dwoma synkami, która znalazła schronienie w Uchaniach, w styczniu 1943 r. została ponownie wysiedlona. Gdy wieziono ich saniami "za druty" w Zamościu, litościwy Ukrainiec pozwolił im ratować się ucieczką.

W czasie akcji trwającej od listopada 1942 r. do marca 1943 r. Niemcy zamierzali usunąć 140 tys. Polaków. Plan zrealizowali zaledwie w 30 proc., na skutek ucieczek mieszkańców do krewnych i do lasów. W marcu 1943 r. gubernator "dystryktu

lubelskiego" Emil Zörner skarżył się na powstające "bandy w sile ponad 100 osób, wśród których znajdują się kobiety i dzieci".

Dlatego do dalszych wysiedleń Niemcy przystępowali w tajemnicy. Taki los spotkał "mój" Stary Zamość. Polski Komitet Opieki pisał w grudniu 1942 r.: "Akcje wysiedleniowe w powiecie wykonuje się w sposób nieregularny, a to prawdopodobnie w tym celu, aby jak największą ilość ludności zaskoczyć (...). Tak postąpiono ze wsią Stary Zamość, z przedmieściem Majdan, skąd wzięto za druty największy procent ludności".

Na opróżnione gospodarstwa sprowadzano volksdeutschów z Besarabii, Rosji, Wołynia i Bośni. Chodzili w czarnych mundurach, stąd nazywano ich "Czarnymi".

Skierbieszów

Gdy prezydentem Niemiec został kilka lat temu Horst Köhler, dowiedzieliśmy się, że rodzice wywodzili się z Besarabii i zostali osiedleni w podzamojskim Skierbieszowie; stąd chwilowe zainteresowanie tą wsią w niemieckich mediach. Chciałbym dorzucić kilka szczegółów, weryfikujących obraz prezentowany przez część tych mediów.

Okoliczności, w jakich rodzina Köhlerów trafiła bowiem do "oczyszczonej" z Polaków wsi, określa się często w Niemczech słowami "dramat" i "tragedia" (tj. Köhlerów). Oczywiście, Horst Köhler nie odpowiada za to, co się wtedy działo. Ale nie jest prawdą, że los Niemców, którzy wprowadzali się do polskich domów, by po dwóch latach opuścić je w popłochu przed nadciągającym frontem, był porównywalny z losem Polaków.

Wysiedlenie gminy Skierbieszów nastąpiło rankiem 28 listopada 1942 r., czyli w pierwszym rzucie II etapu akcji wysiedleńczej. Poprzedniego dnia wieczorem władze hitlerowskie oświadczyły, że Polski Komitet Opieki ma obowiązek uspokajania ludności i propagowania akcji wysiedlenia, i że ludność uciekająca traktowana będzie jako "bandyci".

Mieszkańcom Skierbieszowa dano godzinę na spakowanie się. Mogli zabrać tylko rzeczy osobistego użytku. Na plac spędzono półtora tysiąca osób i otoczono kordonem esesmanów; drugi kordon otaczał wieś. Sprawdzanie list trwało kilka godzin, doskwierał mróz. Wreszcie wyruszono do Zamościa; na każdej furmance siedział uzbrojony Niemiec. W pewnym momencie kolumna wjechała w boczną drogę, by nie spotkać się z nadjeżdżającymi już osadnikami niemieckimi.

Jeden z wysiedlonych, lekarz Zygmunt Węcławik, wspominał przybycie do obozu w Zamościu: "Wysadzają nas na placu. Jest już zupełnie ciemno. Cały dzień bez łyżki gorącej zupy. Podwójna ściana kolczastego drutu. Wewnątrz kolczaste zwoje. Te same baraki, w których Niemcy wykończyli kilkanaście tysięcy radzieckich jeńców. Jedni odeszli, przybyli następni. Ciche pochlipywanie kobiet przeszło w zbiorowe zawodzenie. Za nami zamknęła się kolczasta brama". W obozie rządził esesman Schütz, dawny bokser z Poznania. Zabijał nawet dzieci.

Po segregacji w Zamościu 700 osób wywieziono przed Bożym Narodzeniem do obozu Birkenau. Było wśród nich 48 chłopców w wieku 9-14 lat ze Skierbieszowa i okolic. Wkrótce zostali uśmierceni zastrzykiem z fenolu. Ogółem w Auschwitz i innych miejscach zginęło ok. 250 mieszkańców ze Skierbieszowa i okolicy.

Co wiemy o Niemcach, którzy osiedli w Skierbieszowie? Wspomina inny mieszkaniec: "Po wysiedleniu Polaków Niemcy jeszcze tego samego dnia osiedlili nowych kolonistów, których było znacznie mniej niż wysiedlonych. Zajmowali oni najlepsze i najbogatsze gospodarstwa, przeprowadzając jednocześnie komasację gruntów. Wszyscy nasiedleńcy byli dobrze uzbrojeni i bardzo wrogo ustosunkowani do ludności polskiej".

Osada została nazwana Heidenstein. W maju 1943 r. inspekcję tzw. terenów zasiedlonych przeprowadzał Ludwig Fischer, gubernator "dystryktu warszawskiego", jednocześnie pełniący wówczas obowiązki komisarycznego gubernatora "dystryktu lubelskiego". W sprawozdaniu pracownik

Fischera notował: "Jazda do Skierbieszowa. Jest to jedna z nowych wsi głównych o powierzchni ok. 950 ha. Dotychczas osiedlono 72 rodziny. (...) Kierownikiem wsi głównej jest SS-Hauptsturmführer Herold, który w ostatnich sześciu miesiącach zupełnie przekształcił tę główną wieś, tak że teraz robi na ogół wrażenie niemieckiej. O godzinie 12.30 nastąpiło objęcie urzędu przez niemieckiego wójta i niemieckich sołtysów. (...) Później nastąpiło zaprzysiężenie wójta i sołtysa przez landrata Weihenmaiera z Zamościa. Po kilku słowach podziękowania wypowiedzianych przez nowego wójta, gubernator dr Fischer wyraził przesiedleńcom swe uznanie za dotychczasową pracę. Zwrócił uwagę na to, że już przed osiedleniem w Generalnej Guberni, w Besarabii lub gdzie indziej, walczyli o sprawę niemiecką i że teraz znowu przypada im w udziale być pionierami niemieckości na obszarze, który chwilowo w większości zamieszkany jest jeszcze przez obcą ludność, ale będzie niemiecki".

W związku z nasilającą się polską partyzantką w kwietniu 1944 r. Niemcy zorganizowali tzw. Pułk Samoobrony Zamość, w skład którego wchodzili także wszyscy mężczyźni zdolni do noszenia broni, na stałe mieszkający w swoich wsiach. W Skierbieszowie wyznaczono do tej formacji 315 osób; dostali 200 karabinów i dwa karabiny maszynowe.

To jedynie urywki losów Skierbieszowa, wydobyte z drukowanych źródeł. Żyją nadal świadkowie, wiele mogłyby opowiedzieć ich dzieci.

Trzeci etap: 1943

Do akcji wysiedleńczej latem 1943 r. Niemcy zmobilizowali 16 tys. ludzi: SS, policję, żandarmerię, gestapo, Wehrmacht i policję ukraińską (a czasem i polską, tzw. granatową). Wysiedlono 171 wsi, w sumie 60 tys. ludzi (planowano trzykrotnie więcej).

Operacja trwała od czerwca do sierpnia 1943 r. i tym razem została połączona z okrutnym terrorem (określanym jako pacyfikacja). Palono wioski, dokonywano egzekucji, przeprowadzano tzw. prewencyjne aresztowania i wysyłano wysiedlonych do kacetów, najczęściej na Majdanek, do którego w latach 1942--43 trafiło z Zamojszczyzny 26 tys. osób.

Na Zamojszczyźnie panowało wówczas przekonanie, że po wymordowaniu ludności żydowskiej przyszła kolej na Polaków.

Oblicza się, że w tych trzech etapach (1941-43) wysiedlono 110 tys. osób z 297 wsi.

Odwołam się do wspomnień Jana Franeckiego (1927-1993). Jego relacja o wysiedleniu rodzinnej Suchowoli jest tym cenniejsza, że pisał ją już jako historyk niemieckiej okupacji. "Jeszcze 9 lipca, zanim wysiedleńcy dotarli do Zamościa, pojawili się niemieccy osadnicy zwani »Czarnymi«. Było ich czterdzieści kilka rodzin. (...) Każdy z Niemców otrzymał kilka gospodarstw chłopskich, tak że powstały 20-24 hektarowe gospodarstwa niemieckie. Inwentarz żywy i martwy do najdrobniejszego szczegółu stawał się własnością Niemca. Polacy nie mogli mieszkać w samej wsi. Rozlokowani na krańcach i przysiółkach obowiązani byli do pracy w gospodarstwach »baorów«. Warunki mieszkaniowe Polaków były okropne. Stłoczeni po kilka rodzin w jednej izbie, bez środków do życia (...) nie byli pewni nawet tych resztek mienia, jakie uratowali w czasie wysiedlenia. »Czarny« mógł przyjść i zabrać Polakowi każdą rzecz, która mogła mu się przydać w »jego« gospodarstwie.

Nasiedleńcy zachowywali się, jakby już nigdy stąd nie mieli odejść. Wszyscy byli uzbrojeni, a poza tym we wsi był posterunek żandarmerii. Pośrodku wsi umieszczono gong, który o godzinie 6.00 rano obwieszczał Polakom początek pracy. Wystarczyło kilka minut spóźnienia, by narazić się na karę chłosty. Szkoły dla dzieci polskich we wszystkich wysiedlonych wioskach zostały zamknięte. Zamknięte zostały również kościoły".

Sochy

27 stycznia 1944 r. oddział AK zaatakował Suchowolę. Zginęło trzech "Czarnych", kilku volksdeutschów AK-owcy ukarali chłostą i zabrali do lasu wiele koni i świń. Natomiast nie udało się schwytać okrutnego Dorfführera Stephana.

Pisze dalej Franecki: "Reakcja władz niemieckich była »normalna«: za trzech zabitych Niemców rozstrzelano 30 Polaków, więźniów przywiezionych z Zamościa. Egzekucja odbyła się w sąsiednim Potoczku. Niemcy obawiali się przeprowadzić egzekucję w Suchowoli otoczonej lasami. Egzekucja była publiczna. Wszyscy Polacy z Suchowoli zostali przypędzeni przez żandarmów do Potoczka, gdzie stali się świadkami rozstrzelania 30 niewinnych ofiar. Nie dało to żadnej satysfakcji »Czarnym«. Stracili zupełnie dawny tupet. W dzień pili, w nocy szukali schronienia u polskich rodzin. W kwietniu 1944 r. wynieśli się całkowicie, a razem z nimi i żandarmi".

Najpotworniejszą zbrodnię na Zamojszczyźnie Niemcy popełnili w Sochach, paląc całą wieś i mordując - jak wykazały ostateczne badania - 180 mieszkańców.

Cały świat pamięta dziś o losie czeskiej wsi Lidice i francuskiej Oradour, wymordowanych przez Niemców. A kto, poza historykami lat okupacji słyszał o mordzie w Sochach?

A nie był to wyjątek. Były inne mordy i pacyfikacje, idące w skali kraju w setki, jeśli nie tysiące ofiar. W Wierzbie Niemcy zabili 30 osób, w Kitowie 165, w Majdanie Starym 63, w Wiszenkach 31.

Meldowała Armia Krajowa do Londynu: "W odwet za wykolejony w dniu 28 III [1943] pociąg wojskowy na linii Zwierzyniec-Krasnobród spalono całkowicie 10 okolicznych wsi: Pardysówka, Różaniec, Majdan Kasztelański, Dzików Nowy, Wywłoczka, Bagno, Brzeziny, Rutka, Obrocz i Terespol. Ponad 300 osób rozstrzelano na miejscu, ponad 400 wywieziono częściowo na roboty do Rzeszy (zdolnych do pracy)".

Długo można ciągnąć tę listę. Nie ma na Zamojszczyźnie ani jednej miejscowości, której nie dotknąłby terror okupantów.

Dzieci

Wśród 110 tys. wysiedlonych było ponad 30 tys. dzieci do lat 14, z których do Rzeszy celem germanizacji wysłano 4,5 tys. Z uwagi na mrozy najtragiczniejszy był los dzieci zimą 1942/43: wywożono je do powiatu chełmskiego, włodawskiego, garwolińskiego, siedleckiego, nawet na Pomorze. Gdzie było można, Polacy umieszczali je w szpitalach.

Zygmunt Klukowski, pamiętnikarz ze Szczebrzeszyna, opisuje sytuację w pobliskim Zwierzyńcu (lato 1943): "Największe wrażenie, od którego nie mogłem się otrząsnąć przez dłuższy czas, sprawiły na mnie chore dzieci w szpitalu ordynackim. Było ich przeszło 40, tylko do lat 5. Chorują przeważnie na czerwonkę i odrę. W małych naprędce skleconych drewnianych łóżeczkach leżą po dwoje wyniszczone i wychudzone tak, że podobne są raczej do trupków. Niektóre zdrowsze leżały w cieniu na trawie na podwórzu (...). Bardzo dużo pań i panów zwierzynieckich po kilka godzin i w dzień, i w nocy pełni tu dyżury, gorliwie zajmując się tymi nieszczęsnymi ofiarami niemieckiego barbarzyństwa, karmią je, myją, noszą niemowlęta na rękach".

Podziemna gazeta "Głos Pracy" opublikowała w lutym 1943 r. relację świadka z Siedlec: "31 stycznia w niedzielę przybył do Siedlec jeden z transportów wyrzuconych z Zamojszczyzny - dzieci i starców. A więc to rzeczywistość, a nie stugębna plotka. Ból ściska za gardło, łzy się do oczu cisną na widok tych obdartych, wynędzniałych, zmarzniętych i padających z omdlenia postaci (...). Wieść o dzieciach z Zamojszczyzny lotem błyskawicy obiegła całe miasto. Przed bramą [szpitala] zebrał się tłum ludzi i z godziny na godzinę zaczął się powiększać. Społeczeństwo samorzutnie zareagowało na widok narodowego nieszczęścia. Tysiące rąk bratnich wyciągnęło się z pierwszą, bezpośrednią, ofiarną pomocą. Setki matek polskich zareagowało żywo na niedolę maluczkich".

2 lutego odbył się w Siedlcach manifestacyjny pogrzeb 22 ofiar, w tym 11 dzieci, zmarłych jeszcze w wagonach. Sprawozdanie niemieckiego Sicherheitsdienst: "Tłumy zbierały się przed kościołem, tak że było mniej więcej 3-4 tysiące ludzi. Ceremonie pogrzebowe odprawił biskup, który na polecenie władz odprawił je krótko. Trumny przez całe miasto nieśli młodzi Polacy, przy czym tłum zachowywał się stosunkowo spokojnie. W uroczystości kościelnej wzięły udział w zwartych szeregach dzieci szkolne. Reprezentowana była prawie cała polska inteligencja miasta. Wśród niej można było zauważyć także polskich urzędników w służbie niemieckiej". Dlatego "pogrzeby z udziałem tłumów zostały zakazane". Niemniej, gdy w Mordach i Łosicach zmarło 29 osób, i tutaj "pogrzeb przekształcił się w demonstrację, w której wzięła udział prawie cała ludność". Natomiast w szpitalach siedleckich zmarło jeszcze lutym i marcu 1943 r. 60 dzieci i 35 dorosłych z Zamojszczyzny.

Mało się pamięta, że dzieci trafiły także na Pomorze i Kaszuby. Tam miejscowi Polacy mogli wykupić je z rąk Niemców, za 40 marek. Np. w Garczynie koło Kościerzyny umieszczono 400 dzieci zamojskich, po czym - donosił organ AK "Biuletyn Informacyjny" - zjechało tam "wielu Polaków z Pomorza, między innymi wielu Kaszubów, by wykupywać dzieci. Doszło do zajść z okupantem".

***

Liczne w ostatnich latach polskie publikacje na temat wysiedleń (wypędzeń) najczęściej odnoszą się do wysiedlenia Niemców przez Polaków i wysiedleń Polaków przez ZSRR. Ginie z pola widzenia historyczna odpowiedzialność Niemców za wysiedlenia z lat okupacji, które objęły w latach 1939-44 kilka milionów osób - nie tylko na terenach włączonych w 1939 r. do Rzeszy (prawie milion wygnanych z Pomorza, Śląska, Wielkopolski), ale także w samym tzw. Generalnym Gubernatorstwie. Osobna sprawa to zniszczenie Warszawy i wypędzenie jej ludności po Powstaniu w 1944 r. oraz "uprowadzenie" - takiego określenia używa się nawet w literaturze niemieckiej - ponad dwóch milionów Polaków na roboty przymusowe do Niemiec (wielu z nich nie wróciło już do domów, nawet jeśli wracali do Polski).

Nie piszę tego, by godzić w ideę porozumienia polsko-niemieckiego. Ale pojednanie musi się opierać na znajomości historii. Tymczasem wielokrotnie mogłem się przekonać (i nie tylko ja), że w Niemczech panuje dziś dość duża ignorancja na temat zbrodni dokonanych na Polakach w latach 1939-45. Może należałoby napisać nową monografię okupacji, tłumacząc ją także na niemiecki i angielski? Może warto powołać w Warszawie muzeum historyczne, jakieś Europejskie Centrum Badań Zbrodni Systemów Totalitarnych?

Syn moich przyjaciół, wychowany i rozpoczynający pracę na Warmii, a obserwujący stosunki polsko-niemieckie, w ubiegłym roku po raz pierwszy odwiedził Zamojszczyznę. Po powrocie powiedział: "Pojednanie polsko-niemieckie powinno się odbyć w Zamościu".

Janusz Jasiński (ur. 1928 w Zamojskiem) jest profesorem historii, pracownikiem Instytutu Historii PAN. W latach 971-80 redaktor pisma "Komunikaty Warmińsko-Mazurskie", mieszka w Olsztynie. W "Tygodniku Powszechnym" publikował teksty o wysiedleniach Niemców z Warmii i Mazur po 1945 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006