Premier w krainie mitów

Barroso i Borrell wysłuchali wyjaśnień Kaczyńskiego, ale Unia nadal pozostaje w stanie alarmu. O "mity, które premier postanowił obalać, politycy zachodni pytali go nie dlatego, że poza na przykład nietolerancją wobec homoseksualistów świata nie widzą, lecz dlatego, że w europejskim kraju już same takie debaty, jakie trwają w Polsce, naruszają podstawowe zasady i wartości europejskiej Wspólnoty.

05.09.2006

Czyta się kilka minut

Być może ci, którzy spodziewali się jakiejś poważniejszej awantury, czują się zawiedzeni, ale premier Kaczyński nie przyjechał do stolicy Europy po to, by ogłaszać z nią wojnę, tylko w zamiarze wypolerowania co nieco wizerunku własnego i swego rządu. Miał do tego nie tylko prawo, ale i postąpił zgodnie z brukselskim obyczajem: nie zdarzyło się jeszcze, by jakikolwiek szef unijnego rządu deklarował w Brukseli chęć likwidacji Wspólnoty lub nawoływał do rewolty. A przy tym główni rozmówcy Kaczyńskiego - przewodniczący Komisji Europejskiej José Barroso i przewodniczący Parlamentu Europejskiego Josep Borrell - wiedzą, zapewne jak i sam premier, że o wizerunku Polski decyduje jakość polityki uprawianej w Warszawie, a nie przebieg krótkiej kurtuazyjnej wizyty w Brukseli.

Geje na prawicy

Wielomiesięczne irytacje Brukseli, wbrew temu, co często powtarza minister Anna Fotyga, nie są przedmiotem zatroskania dlatego, że wymyśliła je polska opozycja, a powtarza przychylna jej międzynarodowa prasa. Nawet gdyby europejskie media odwróciły się do Polski tyłem, to i tak Bruksela wiedziałaby o tych rządowych pomysłach, które podają w wątpliwość jakość polskiej obecności w Unii. O tym, jakie w Polsce panują nastroje, w którą stronę zmierzają polityczne czystki, jakie projekty zgłaszają ministrowie i w jaki sposób w destrukcję praworządności zaangażowani są niektórzy urzędnicy i posłowie - Bruksela dowiaduje się wieloma kanałami. O to, czy w Polsce panuje homofobia, Bruksela pyta nie dlatego, że nie ma nic innego do roboty, tylko dlatego, że takie są rzetelne informacje, które do niej docierają, i to niezależnie od tego, czy polska prasa o nich donosi, czy też nie. A "zimna wojna" między Polską a Niemcami, która ma już poważny wpływ na atmosferę wewnątrzunijnych stosunków, jest w Brukseli przedmiotem analiz nie dlatego, że wymyślił ją przewrażliwiony korespondent "Die Welt" albo "Sterna", tylko dlatego, że unijne ambasady śledzą polskie media i obserwują ruchy polskiego rządu. Pozostaje jeszcze antysemityzm: zjawisko, którego istnieniu ci, którzy go uprawiają, zawsze stanowczo zaprzeczają. Kiedy zapytać tych, których sprawa bezpośrednio dotyczy, okaże się, że każde, najbardziej nawet prymitywne pisemko antyżydowskie w Polsce staje się swego rodzaju niewydarzoną reprodukcją "Mein Kampf".

Premier Kaczyński nazwał w Brukseli wszystkie te zjawiska wielkimi mitami, które psują opinię Polsce, ale które łatwo obalić - wystarczy tylko przyjechać do Polski na kilka dni. Ten, kto się po takim zaproszeniu do Polski wybierze, zobaczy, że w kraju wszystko jest dozwolone: gejowskie pary tulą się na ulicach, ich kluby tętnią życiem, Radio Maryja nie zajmuje się polityką, a w szkołach nauczyciele zachęcają do swobody obyczajów. W obronie wizerunku kraju premier Kaczyński przyznał nawet przed dziennikarzami, że homoseksualiści są na szczytach władzy w Polsce, i to po prawej stronie sceny politycznej. Trzeba teraz tylko poczekać na samoujawnienie się kilku prawicowych polityków, co byłoby najlepszym dowodem na normalność sytuacji w Polsce.

Temat pojawił się także podczas rozmowy premiera z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Borrell wytykał brak tolerancji, Kaczyński zaprzeczał, każdy pozostał przy swoim. Jasne, że obecność Polski w UE na tej sprawie się nie kończy, a nawet nie zaczyna. Politycy zachodni podejmują te tematy nie dlatego, że są ich fanatykami i poza np. nietolerancją wobec homoseksualistów świata nie widzą. Czynią to dlatego, że w państwie członkowskim UE już sama publiczna debata, która ujawnia dyskryminacyjne akcenty wobec mniejszości, narusza podstawowe zasady i wartości europejskiej Wspólnoty.

Poprowadzimy Europę

Ten dysonans najbardziej czytelny jest w kwestii kary śmierci. Temat pojawił się w Polsce nie tylko na skutek braku wyczucia i doświadczenia politycznego. Przeciwnie, ujawnił się tu bez niedomówień sposób myślenia czołowych polskich polityków: prezydent, który w rozmowie radiowej opowiedział się za przywróceniem kary śmierci, był po prostu szczery. Także zgłoszone wkrótce potem żądanie LPR nie było niczym zaskakującym, bo przecież partia ta nie uczyniła niczego, co byłoby sprzeczne z jej naturą. Być może nawet politycy polscy spełnili wobec rodaków "dobry uczynek": zapalili zielone światło dla ujawnienia prawdziwych nastrojów, poza polityczną poprawnością. I dokładnie ten aspekt przeraził zachodnich Europejczyków - ta nieskrywana łatwość, z jaką temat kary śmierci w Polsce wypłynął. I to z jaką atrybucją! Chce się z przywrócenia kary śmierci uczynić przedmiot ogólnoeuropejskiej debaty i doprowadzić do zmiany prawa karnego w pozostałych państwach UE. Europa błądzi, a my wskażemy jej prawdziwą drogę. Barroso, Borrell i dziesiątki innych europejskich polityków skonfrontowani zostali z nowym wizerunkiem Polski, która wmawia sobie i innym, że jest w stanie zmienić wspólnotowy obyczaj i europejską kulturę prawną.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że właśnie ta sprawa przysporzyła Polsce najwięcej krytyki i będzie źródłem jeszcze wielu kłopotów. Dementi nie będą od teraz traktowane poważnie, a zmiana akcentów uznana zostanie za taktyczną. Barroso i Borrell wysłuchali wyjaśnień Kaczyńskiego, ale ich służby monitorujące nadal pozostają w stanie alarmu. Dla obu unijnych polityków sprawa kary śmierci nie była, nie jest i nie będzie mitem.

Jak trudno walczyć z mitami, pokazał zresztą sam premier Kaczyński, który zapytany w Brukseli, co chciałby zmienić w konstytucji europejskiej, odpowiedział wprost, że chce takiej jej rekonstrukcji, która zapewniłaby Polsce silną pozycję w stosunkach z Niemcami. Nie wymienił żadnego innego kraju, tylko Niemcy właśnie, i przecież nie bez przyczyny. W wywiadzie dla "Financial Times Deutschland", opublikowanym w przededniu wizyty w Brukseli pt. "Polski premier atakuje Niemcy", odpowiedzialnością za złe stosunki z zachodnim sąsiadem obarczył Niemców, którzy "poszukują nowej narodowej identyfikacji", co jest według premiera niepokojące, a w podtekście - odbywa się kosztem Polski i przeciw niej.

Niestety akurat złe stosunki z Niemcami nie są mitem, a premier Kaczyński wcale go w Brukseli nie obalał. Źle to wróży pozycji Polski we Wspólnocie, a obawa jest tym większa, im mniej rozumie się proste przełożenie stosunków z Niemcami na ogólną atmosferę współpracy w Unii i pozycję Polski. W konflikcie z Warszawą kanclerz Merkel zachowuje się do tej pory bardzo suwerennie, ale dyplomaci niemieccy w Brukseli ostrzegają: w każdej chwili kropla może przelać czarę goryczy. Stosunki w Unii muszą opierać się na zaufaniu i przyjaźni. Poza tym, trudno będzie już niebawem wytłumaczyć Niemcom, dlaczego mają łożyć miliardy euro na Polskę, która wybiera się na wojnę z nimi.

Bagaż premiera

Bruksela zastanawia się nad formułą "przywrócenia wiarygodności Polski jako partnera". Nie będzie to jednak łatwe przedsięwzięcie. Po pierwsze, Komisja Europejska może interweniować tylko wtedy, gdy jakiś kraj naruszy unijne zasady i wspólnotowe prawo. Taki jest charakter jej mandatu. Problem więc w tym, że można lawirować na granicy tego prawa, zepsuć wiele, ale nie przekroczyć prawa, a wtedy Komisja jest bezradna. Po drugie, państwa członkowskie, chociaż spoglądają na Polskę z uwagą, mają w pamięci nieudaną interwencję w przypadku Austrii (chociaż ich akcja wyeliminowała ostatecznie z tamtejszego układu Jörga Haidera). Pozostaje jeszcze Parlament Europejski. Ten ma złe stosunki z obecnym układem rządzącym w Polsce i przy swojej krytyce pozostanie. Sam z siebie sankcji ogłosić nie może, ale jego bojkot jest i skuteczny, i bolesny. Jak mówi jeden z wysokich urzędników Komisji, między tymi trzema płaszczyznami rozstrzygnie się któregoś dnia sposób reakcji Unii na rozwój sytuacji w Polsce, jeżeli nie dojdzie do jej radykalnej poprawy.

Kiedy premier wracał do samolotu, na brukselskim lotnisku trudno było zauważyć, by bagaż, który przywiózł do Brukseli, był lżejszy. Obalanie mitów trzeba rozpocząć w Warszawie, gdzie mają swoje realne źródła, a nie w Brukseli, do której donoszą je pocztyliony.

Bruksela czekała na Jarosława Kaczyńskiego-eurosceptyka. Jakim go pożegnała?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2006