Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prawo przezeń sformułowane i nazwane jego imieniem wieszczy, iż reductio ad Hitlerum i argumentum ad Hitlerum zamykają każdą dyskusję: po ich zastosowaniu prowadzenie rozmowy traci sens. Tak to mniej więcej brzmiało, a Godwin miał na myśli dyskusję w sieci. Kiedyś takie amerykańskie mądrości wydawały się błyskotliwe, zabawne i słuszne. W Polsce wydawało się, że dotyczą, z powodów raczej oczywistych, niewielu amatorów. Najpewniej Godwin mocno rozróżniał rzeczywistości, i uważał za oczywiste, że idiotyczna dyskusja w internecie, z hitlerowskim finiszem, nie przeleje się do tzw. realu. W przypadku Polski jego wnioski się nie sprawdzają, a jego prawo jest bezużyteczne. Widać, jak te wesołe założenia zalazły sadzą, bo w rozmowie, nie tylko na internetowych forach, reductio ad Hitlerum ma gigantyczne powodzenie. To właśnie argumentum ad Hitlerum rozpoczyna tu wszelką debatę, nadając jej specjalnego powabu i oddając też najwyraźniej dzisiejsze problemy mas.
Nieaktualne prawo Godwina warto zastąpić spostrzeżeniem Stanisława Lema: "Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów". Myśl trzeba rozwinąć, bowiem w odróżnieniu od tej Godwina ma znaczny potencjał. Lem się nie zestarzał ani o jotę, a jego uwaga młodnieje z miesiąca na miesiąc. Transparenty niesione w marszu z okazji rocznicy ogłoszenia stanu wojennego, a informujące, że oto idziemy protestując ulicami Warszawy (chyba powinno być Warschau), bowiem odbył się haniebny hołd berliński Herr Sikorskiego, który jest kapo w Konzentrazionlager Europa, gdzie pieniądz o nazwie euro czyni ludzi frei, znaczą tyle, że o liczbie idiotów można się przekonać bez kupowania komputera. Z całą pewnością trzeba tu dodać, niejako na marginesie, że maszerujący w Warszawie idioci byli niepożyteczni, czym się szczycą. Bycie idiotą niepożytecznym jest dziś stanem najwyższej łaski.
Tutejsze rządy od 20 lat stawiają sobie za punkt honoru powiększenie rzeszy (zwykłej rzeszy, nie tej Czwartej) ludzi z elementarną umiejętnością rozpoznawania kontekstów, czego znakiem ma być matura bądź licencjat. Warszawska ulica pokazała, że owszem: tysiące ludzi chcą pochwalić się swą rozległą wiedzą historyczną, zdobytą jednak nie w mozole chodzenia do szkoły, a podczas oglądania przygód kapitana Klossa. Warto pamiętać, że w okolicach roku 2005 prawica polska walczyła o wycofanie z telewizji tego typu filmów. Mieli rację.