Prawo dla wszystkich

W wielu krajach konkordat jest gwarantem laickości państwa. Dlaczego to, co w innych państwach Unii Europejskiej jest prawnym standardem, u nas wywołuje wątpliwości?

05.08.2013

Czyta się kilka minut

Mija właśnie dwadzieścia lat od podpisania konkordatu pomiędzy Stolicą Apostolską a Rzeczpospolitą Polską. Okrągła rocznica stała się okazją do ponownej dyskusji o jego treści, stosunkach państwo-Kościół, a nawet o samej potrzebie istnienia konkordatu. Nie sposób było w tej debacie nie dostrzec artykułu prof. Jana Hartmana, w którym zakwestionował wręcz sens obowiązywania przepisów konkordatu, uznając m.in., że uprzywilejowują one Kościół katolicki, a w niektórych przypadkach wyłączają nawet duchownych spod jurysdykcji polskiego prawa („O Polskę wolną – od konkordatu!”, „Gazeta Wyborcza”, 20–21 lipca).

Tekstu tego nie można pozostawić bez komentarza. Zwłaszcza że autor to pracownik renomowanego uniwersytetu, etyk, po którym należy oczekiwać, że wszystko, co napisze, będzie prawdziwe, a ujawnione poglądy – odpowiednio uzasadnione.

Szanuję aspiracje polityczne prof. Hartmana. Jego tekst uważam jednak za – właśnie polityczny – manifest, który nie ma nic wspólnego z merytoryczną dyskusją na temat prawnych konsekwencji zawarcia konkordatu. Gdyby tezy, które przywołuje autor, pojawiły się w ustach studenta zdającego egzamin z prawa wyznaniowego, egzaminator miałby pełne prawo przerwać egzamin i wstawić mu jedynkę.

CO WOLNO WOJEWODZIE

Na początku trzeba wskazać na błąd o fundamentalnym znaczeniu dla przyjętej przez Hartmana interpretacji zapisów konkordatu, który profesor popełnia nie rozróżniając, iż Stolica Apostolska nie jest tożsama z duchownymi bedacymi obywatelami Polski. Konsekwencją tego błędu lub, co również prawdopodobne, świadomie przyjętej tezy są dalsze dywagacje autora o rzekomym wyjęciu duchownych spod polskiego prawa. Tymczasem ani wynikające z art. 5 konkordatu respektowanie przez państwo jurysdykcji kościelnej, ani zarządzanie i administrowanie sprawami Kościoła na podstawie prawa kanonicznego nie wyłączają jurysdykcji prawa polskiego, ponieważ oba te porządki prawne ze sobą współistnieją i działają, każdy w swoim zakresie.

Aby nie zanudzić rozważaniami prawnymi, podam przykład: żaden wojewoda nie może zabronić proboszczowi położonej w jego województwie parafii ochrzcić dziecka. Byłaby to niedopuszczalna ingerencja w prawo Kościoła. Ale ten sam proboszcz, gdyby np. zechciał sprzedawać alkohol na terenie domu parafialnego (na co, oczywiście, nie pozwala prawo kanoniczne), musiałby na to uzyskać koncesję – zgodnie z prawem polskim, w stosownym urzędzie. Innymi słowy: nie mógłby tego robić tylko na podstawie prawa kanonicznego.

DUCHOWNI TEŻ PŁACĄ

Profesor Hartman pisze również w „Wyborczej” o bezsilności urzędów skarbowych, prokuratorów oraz Najwyższej Izby Kontroli wobec duchownych. Jego zdaniem status polskich księży katolickich oraz kościelnych nieruchomości jest zbliżony do tego, który posiadają pracujący w Polsce dyplomaci innych państw.

To nieprawda. Księża czy zakonnice, kupując mąkę na opłatki, płacą zawarty w jej cenie podatek VAT; tankując paliwo na stacji benzynowej – uiszczają akcyzę. Katolickie wydawnictwa publikują książki obciążone taką samą stawką VAT, co te drukowane przez wydawnictwa niezwiązane z Kościołem. Pisząc o podatkach, prof. Hartman zapomniał, że proboszczowie i wikarzy płacą (co prawda zryczałtowany) podatek od swoich dochodów, ale oblicza się go na podstawie liczby zamieszkujących w parafii mieszkańców, niezależnie od tego, czy chodzą do kościoła i są katolikami. Płacą także za niewierzących i przedstawicieli innych wyznań. Tego już jednak, tak czuły na asymetrię w prawie, prof. Hartman nie dostrzegł.

PRAWO DLA WSZYSTKICH

Autor wywołał również temat Najwyższej Izby Kontroli: choć sprawuje ona przede wszystkim kontrolę nad organami państwa i samorządu terytorialnego, w pewnych przypadkach może także nadzorować inne instytucje, o ile np. korzystają ze środków państwowych. Dotyczy to również instytucji kościelnych. W tym zakresie kontroli NIK podlegają m.in. pieniądze przeznaczane przez samorządy na lekcje religii w szkołach. Także wszelkie zbiórki publiczne – np. te organizowane przez Caritas – są rozliczane przez państwo tak samo rygorystycznie jak sposób wydatkowania środków uzyskanych choćby przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Dlaczego zatem prof. Hartman twierdzi, że państwo nie ma w tym przypadku żadnej możliwości audytu?

Niedorzecznie brzmi w tekście prof. Hartmana teza o bezsilności prokuratury wobec osób duchownych. Wszyscy oni – także ci, którzy nie są obywatelami polskimi – podlegają odpowiedzialności karnej i jurysdykcji sądów powszechnych tak samo jak pozostali obywatele tego kraju i osoby przebywające na terytorium Polski. Dotyczy to zarówno płacenia mandatów, jak i ponoszenia odpowiedzialności przed sądami. Wszyscy znamy przypadek bp. Piotra Jareckiego, który prowadził samochód w stanie nietrzeźwości: osądzono go szybko, a wymierzona kara była nawet nieco bardziej surowa niż zasądzana zwykle w takich przypadkach. Skąd zatem rozważania prof. Hartmana o „immunitecie” dla duchownych? Nie sposób tego pojąć.

Byłoby dobrze, gdyby autor materiału w „Gazecie Wyborczej” zapoznał się z art. 6 konkordatu, który, uniemożliwiając powołanie na stolicę biskupią z siedzibą w Polsce obywatela obcego państwa, wyznacza i gwarantuje zasady odpowiedzialności personalnej biskupów wobec prawa. Wyklucza także np. możliwość ustanowienia przez Kościół diecezji znajdującej się na terenie dwóch państw.

NIE TYLKO KONKORDAT

Fałszywe tezy artykułu prof. Hartmana wywierają dużo bardziej bolesny skutek niż tylko ewentualna intelektualna kompromitacja ich autora. Są bowiem kolejną próbą psucia debaty publicznej – ideologizują ją, odzierając z jakichkolwiek wątków merytorycznych.

Oczywiście, stosunki państwo–Kościół nie są w Polsce modelowe. Wszyscy wiemy, że doszło do przypadków nadużywania prawa, np. podczas przekazywania Kościołowi majątku w ramach działalności Komisji Majątkowej. Ideologiczne zacietrzewienie nie pozwala jednak prof. Hartmanowi pamiętać o tym, iż obecnie przekazywanie jakichkolwiek nieruchomości Kościołowi podlega już weryfikacji w drodze procesu przed sądem powszechnym.

Zastanówmy się także, czy wspomniane nadużycia miały miejsce dlatego, że podpisano konkordat, czy raczej dlatego, że nie najlepsza jest kondycja całego naszego państwa? Chętnie podyskutowałbym z prof. Hartmanem o tym, z czego powinniśmy być bardziej zadowoleni: czy z faktu, że z naszych podatków państwo finansuje remont dachu jakiegoś zabytkowego kościoła czy zapomnianej w cerkiewki w Bieszczadach, czy może z tego, że moje pieniądze trafiają (w ramach subsydiów) na konto partii politycznych lub na wysokie pensje eurodeputowanych? Jednak wobec prawnej fałszywości głoszonych przez prof. Hartmana poglądów taka rzetelna, uczciwa dyskusja jest niemożliwa, gdyż zamiast niej, trzeba zajmować się elementarną analizą prawną.

***

Tekst „O Polskę wolną – od konkordatu!” wskazuje raczej na to, że konkordat jest dużo bardziej potrzebny profesorowi niż Kościołowi katolickiemu. Przyjmując bowiem programowy antyklerykalizm, konkordat stał się dla autora gwarantem fałszywej tezy, iż Kościół dąży do jakiejś formy instytucjonalnej alienacji z państwowego porządku prawnego. Tymczasem w wielu krajach – także tych o demokracji starszej niż nasza – konkordat jest właśnie gwarantem laickości państwa. W wielu innych obowiązuje ustawodawstwo, którego prawne konsekwencje są zbliżone do tych, które gwarantuje konkordat. Dlaczego zatem to, co w innych krajach Unii Europejskiej jest prawnym standardem, u nas wywołuje tyle wątpliwości?

Filozoficznie prof. Hartman ma niewątpliwie rację w jednym: „Otóż nie ma czegoś takiego jak obowiązek życzliwości dla odmiennych światopoglądów”. Święte słowa, Panie Profesorze. Czy jednak – pozbawiona elementu obowiązkowości, a płynąca z przyzwoitości – życzliwość skierowana do myślących inaczej ludzi uczyniłaby nasz świat odrobinę przyjemniejszym? 


MICHAŁ KELM (ur. 1969) jest adwokatem, członkiem Wrocławskiej Izby Adwokackiej. Mieszka w Oławie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2013