Prawna niestrawność

Stanisław Kracik, dyrektor szpitala: Żywność podawana pacjentom nie służy ich zdrowiu. W naszym przeregulowanym systemie prawnym brak w tej dziedzinie przepisów. NFZ toleruje głodowe stawki na żywienie. A jakości posiłków nie kontroluje nikt.

23.02.2015

Czyta się kilka minut

 / il. Marek Zalejski
/ il. Marek Zalejski

KATARZYNA TRACZ: Dlaczego w wielu szpitalach pacjenci są karmieni niesmacznie, niezdrowo i nieestetycznie?

STANISŁAW KRACIK: To na pewno efekt myślenia o oszczędnościach. Z jednej strony – można je zrozumieć. W budżecie krakowskiego Szpitala im. Babińskiego, którym obecnie kieruję, na wodę, elektryczność i ogrzewanie przeznaczano 3 mln zł rocznie. I tyle samo na żywienie. To może rodzić pokusę, żeby oszczędzać na posiłkach.
Ale nie tędy droga. Trzeba się zastanowić, czy ponoszony koszt dobrze służy pacjentom. Na przykład system dystrybucji posiłków w styropianowych pojemnikach prowadzi do marnotrawstwa – część pacjentów nie zje całej porcji, a część ma ochotę na dokładkę. W Babińskim np. zupę podajemy w wazach – pacjenci z większym apetytem mogą zjeść więcej, a mniej głodni – tyle, ile potrzebują. Poza tym taki sposób podawania posiłków jest bardziej ludzki – posiłki rozwożone są na oddziały w wielkich termosach, z których potem rozkładane są na talerze i podawane pacjentom. To bardziej domowe niż taśmowa, odhumanizowana styropianowa tacka.

Jeszcze bardziej niepokojącą sprawą jest to, że żywność podawana pacjentom nie służy ich zdrowiu. Zapadł mi w pamięć reportaż, w którym pozwolono sobie na eksperyment wytopienia tłuszczu z parówek podawanych na oddziale kardiologicznym. To przykład strasznej bezmyślności. Jeśli leczy się pacjenta, a jednocześnie truje wydawanym posiłkiem, to jest to głęboko nie w porządku. Posiłkiem też można pacjentowi zaszkodzić.

Dlaczego więc w niektórych szpitalach posiłki wołają o pomstę do nieba, a w innych – są zdrowe i ładnie podane? 

Bardzo ważna sprawa: nie określono stawki na żywienie, która byłaby wyznaczona rozsądnie i pozwalała na przyzwoite karmienie pacjentów. Jeśli ktoś chce na to przeznaczyć 6 zł dziennie, to wiadomo, że pacjenta zagłodzi. Nie można na żywieniu pacjentów ani oszczędzać, ani zarabiać – takie założenie przyjęliśmy w Babińskim. Przeanalizowaliśmy koszt produktów do przygotowania posiłków oraz koszt pracy przy ich przygotowaniu – wyszło po połowie w ogólnym dziennym koszcie wyżywienia pacjenta. Nie możemy sobie pozwolić na bylejakość przede wszystkim dlatego, że w naszym szpitalu pacjenci przebywają nieraz bardzo długo – na oddziale detencyjnym [oddział, na którym przebywają osoby, które popełniły czyn zabroniony w stanie ograniczonej poczytalności i istnieje groźba, że taki czyn popełnią ponownie – red.] mamy pacjenta z dwudziestoletnim stażem. Na kilku oddziałach pacjenci mają dostęp do kuchni i sami mogą gotować, co ma swój wymiar terapeutyczny.

Nie ma uregulowań dotyczących szpitalnego wyżywienia, więc tak naprawdę to od chęci i woli placówki zależy, czy pacjenci będą jedli po ludzku?

W naszym przeregulowanym systemie prawnym brak przepisów w tej dziedzinie jest zastanawiający. NFZ wymaga, by pacjent szpitala psychiatrycznego miał dostęp do pracownika socjalnego. Mógłbym poprzestać na zatrudnieniu jednej osoby, ale wtedy realny dostęp do niego byłby fikcją. Dlatego mamy w Babińskim czternastu pracowników socjalnych, za których pracę szpital płaci z własnej kieszeni. Dlaczego? Bo wielu naszym pacjentom trzeba pomagać w wielu sprawach – od kupna odzieży po złożenie podania o dowód osobisty. Tak samo jest z żywieniem. Można udawać, że się karmi, a można starać się i robić do dobrze. To zależy od filozofii, którą się obierze. Od wyobraźni i serca. To nie jest pole do oszczędzania.

Co może zrobić szpital, żeby jego pacjenci jedli lepiej?

Po pierwsze, trzeba rozsądnie ustalić dzienną stawkę żywieniową, za którą da się pacjenta dobrze wyżywić. W znacznie trudniejszej sytuacji są szpitale, które same zamawiają żywność, bo nie są w stanie uzyskać korzystniejszych cen. W Babińskim korzystamy z usług firmy, która obsługuje też inne jednostki. Dzięki temu działa ekonomia skali – większe zamówienia, więc ceny są niższe. Ważne jest ustalenie konkretnych wymagań dotyczących rodzajów diet oraz parametrów wydawanych posiłków: składu, kaloryczności, temperatury, itp. I pilnowanie realizowania tych wymagań, natychmiastowe reagowanie na jakiekolwiek uchybienia. Odpowiedzialność leży tu po stronie szpitala, bo to on ustala warunki, które dostawca ma spełnić – jako strona umowy – powinien je egzekwować.

Kto tak naprawdę kontroluje jakość posiłków podawanych pacjentom w szpitalach?

Szczerze? Nikt. Nie znam służby, która zajmowałaby się takimi kontrolami. Ewentualnie skargi może przyjmować Rzecznik Praw Pacjenta. Zdarza się to w naszym szpitalu, wyjaśniamy takie sytuacje z naszymi dietetyczkami.

A czy NFZ w ogóle interesuje się jakością żywienia?

Jako szpital mamy zapewnić posiłki. I to wszystko. Fundusz toleruje głodowe stawki na żywienie, ale skoro brak odpowiednich przepisów, trudno czegokolwiek oczekiwać od NFZ.
To znowu kwestia obranej przez zarządzających placówką filozofii. Prowadzimy kilka oddziałów dziennych, na których pacjenci spędzają około pięciu godzin. Mamy tam zapewnić posiłek. Moglibyśmy to załatwić kanapką za 2,50 zł. Ale wyszliśmy z założenia, że należy podawać obiady. Dla tych ludzi to często jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia, dlatego nie ośmielamy się podawać im suchej kanapki. Mówiąc krótko – to nie uchodzi.

Byłoby dobrym rozwiązaniem wprowadzić np. rozporządzeniem ministra zdrowia minimalną stawkę żywieniową? Tak jak np. w więziennictwie?

Owszem, byłoby to trudne do wykonania ze względu na to, że w różnych regionach kraju ceny zarówno produktów, jak i koszty pracy są zróżnicowane, występują rozmaite lokalne uwarunkowania. Słowem – trudno to policzyć, trzeba by oszacować i uśrednić. Ale mimo trudności taka regulacja powinna istnieć.
Po drugie, sytuacja w więziennictwie jest o tyle lepsza, że Służba Więzienna ma swoje organa kontroli. A szpitale podlegają różnym organom – są szpitale uniwersyteckie, wojewódzkie, powiatowe, podległe ministerstwom. Jedynym właściwym organem byłby płatnik. Czyli NFZ. Ale czy ma on narzędzia do kontroli? Nie, bo mamy tu próżnię prawną.

Więc jakie systemowe zmiany wprowadziłby Pan, gdyby miał Pan doradzić ministrowi zdrowia?

Przede wszystkim przeanalizowałbym stan faktyczny...

I zapoznał się z raportem Najwyższej Izby Kontroli z 2009 r., z którego wyłania się katastroficzny obraz szpitalnych posiłków?

Z NIK problem polega na tym, że jej raporty słusznie wywołują burze, ale nie idą za tym działania. Trzeba by nadać moc wiążącą zaleceniom Instytutu Żywności i Żywienia. Wystarczyłoby rozporządzenie ministra zdrowia, na podstawie którego NFZ byłby władny przeprowadzać kontrole. W przypadku negatywnego wyniku, szpital musiałby zwrócić tę część dotacji, którą otrzymał na działanie niespełniające wymogów. Takie finansowe obostrzenia na pewno spowodowałyby, że dyrektorzy placówek bardziej by się przykładali do zapewnienia żywienia dobrej jakości.

Recepta wydaje się prosta. Dlaczego więc przez lata nic się nie zmienia, mimo że wiadomo, co zrobić? 

A to Polska właśnie. Nie tylko w tej dziedzinie mamy do czynienia z niemocą. Polską przypadłością jest decyzyjna impotencja. Od szczytów władzy – po pacjentów. Nie jest to mój postulat, ale raczej przyczynek do dyskusji. Proszę sobie wyobrazić, że pacjenci musieliby uiszczać drobną opłatę za żywienie w szpitalu. Powiedzmy – 3 zł dziennie. Za tych, których na to nie stać, opłatę regulowałby ośrodek pomocy społecznej. Najprawdopodobniej liczba oficjalnych skarg wzrosłaby lawinowo, bo pacjenci sami zaczęliby się upominać o posiłki dobrej jakości. Bo przecież „płacę i wymagam”. Dziś sytuacja wygląda tak, że to szef firmy, czyli dyrektor szpitala, decyduje, jaką filozofię zarządzania wybierze. A pacjent, skoro dają, to siedzi cicho. ©

STANISŁAW KRACIK jest dyrektorem Szpitala Specjalistycznego im. dr. Józefa Babińskiego w Krakowie, zajmującego się leczeniem oraz rehabilitacją zaburzeń i chorób psychicznych. Od 2012 r. jest prezesem Polskiego Czerwonego Krzyża. W latach 1990–2009 r. był burmistrzem Niepołomic, gdzie rozwinął strefę ekonomiczną. W latach 1993–2001 poseł. W latach 2009–2011 wojewoda małopolski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2015