Pożegnanie z paranoją

Rządzona przez bałkańsko-bizantyńskiego dyktatora, w komunistycznej Europie Rumunia była krajem szczególnym. Ale także po 1989 r. dokonał się tu wyjątkowy polityczny eksperyment.

26.12.2004

Czyta się kilka minut

To wyglądało tak. Leżałem na sofie, na piątym piętrze, drzwi balkonowe były otwarte. Od czasu do czasu wstawałem i wychodziłem na balkon. Stąd widać było zaplecze sklepu spożywczego, alimentara. Przed sklepem od dłuższego czasu wyczekiwała wytrwale wijąca się kolejka. Trwała i czekała. Ja miałem wybór. Mogłem zabrać koszyk na zakupy, zejść na dół i ustawić się w ogonku. Albo poczekać, aż będzie dostawa.

Moje ucho rozpoznawało każdy odgłos, jaki wydawał samochód dostawczy. Ucho było wyćwiczone, działało jak radar. Mogłem leżeć na sofie i czytać, i zdać się na moje ucho, że uprzedzi mnie o zbliżaniu się samochodu dostawczego. To oszczędzało schodzenia na dół na próżno. Bo, oczywiście, mogłem zejść i spytać, co dzisiaj rzucą. Ale tego nikt ze stojących w kolejce najczęściej nie wiedział. Ludzie, którzy koczowali przed naszym sklepem spożywczym, z reguły mieli tylko jakieś przypuszczenia. I myślenie życzeniowe. Zwłaszcza to ostatnie. Natomiast ja, na balkonie, zajmowałem pozycję strategiczną.

Wieżowiec, w którym mieszkałem, stał obok miejskiego stadionu, gdzie rozgrywano pierwszoligowe mecze piłkarskie. Nasze miasto miało drużynę w pierwszej lidze, w Rumunii nazywanej Ligą A. Drużyna i jej mecze - to było coś, co najbardziej interesowało mężczyzn z naszego miasta. Nawet kobietami nie interesowali się w takim stopniu, nie mówiąc o polityce. W naszym mieście z piłką nożną nie mogła konkurować ani jugosłowiańska telewizja, skądinąd popularna i pożądana (mówiono, że od czasu do czasu można obejrzeć w niej rozebrane kobiety), ani rosyjska wódka. Nawet fantazyjne anteny telewizyjne domowej roboty, konstruowane z pietyzmem z materiałów kradzionych w zakładach pracy i montowane na dachach wieżowców, nawet one swe istnienie zawdzięczały miłości do piłki nożnej. Bo zainteresowanie światem ograniczało się u nas często do zainteresowania międzynarodowym futbolem.

"Widziałaś jej suknię?"

Działo się to w połowie lat 80. w Timisoarze w rumuńskim Banacie, w zachodniej części kraju, niedaleko granicy węgierskiej i jugosłowiańskiej, a dokładnie serbskiej (Banat to kraina historyczna między rzekami Dunajem, Cisą i Maruszą, od XII w. była częścią Węgier, podzielona w 1920 r. między Rumunię i Jugosławię - red.). Dla nas obie te granice były zamknięte.

I wtedy, pewnego dnia, zakwestionowano moje strategiczne miejsce na balkonie. Jak zwykle leżałem na sofie, gdy ucho zarejestrowało nowe dźwięki. Wybiegłem na balkon. Po dachu pawilonu biegali ludzie. W powietrzu pojawiły się zwinne śmigłowce i zaczęły zataczać kręgi nad osiedlem. Jeden z ludzi z dachu dał mi znak ręką, którego nie zrozumiałem. Wkrótce dzwonek do drzwi oderwał mnie z mojego stanowiska. Mężczyzna w drzwiach poinformował, że w ciągu następnej godziny nie wolno mi wychodzić na balkon.

Zszedłem więc na dół. A tu, przed naszym blokiem, zbierał się już tłum ludzi. Po chwili na niebie pojawił się kolejny śmigłowiec, wielki i dostojny. Wylądował na stadionie. Przywiózł - co do tego nie mogło być wątpliwości - samego Nicolae Ceauçescu. I to razem z małżonką, jak się mogłem przekonać, gdy z bramy stadionu wynurzył się otwarty samochód terenowy, a w nim dyktatorska para.

Wszystko przebiegło, jak należy. Ludzie byli uszeregowani starannie w szpalerach, porządkowi biegali nerwowo tam i z powrotem. Gdy samochód zbliżył się, porządkowi zarządzili spontaniczny aplauz i zaintonowali okrzyki: “Ceauçescu!", “Partia!", “Ceauçescu!", “Partia!". Fetowana para stała w samochodzie i machała łaskawie do tłumów.

A potem teatr skończył się tak nagle, jak się zaczął. Śmigłowiec odleciał, ludzie wrócili do fabryk, z których ich zwieziono. Moje ucho zarejestrowało, jak stojąca obok kobieta szepce do przyjaciółki: “Widziałaś jej suknię?". Jej, czyli Eleny Ceauçescu, Pierwszej Damy, jak pisały gazety. Partyjne, innych nie było.

Wróciłem do mieszkania. Ludzi na dachu pawilonu już nie było, zniknął hałas helikopterów. Znowu mogłem zająć strategiczną pozycję. Koszyk na zakupy stał w pogotowiu.

Działo się to łagodnej jesieni, w połowie lat 80., w Rumunii. Dyktatura trzymała kraj silną ręką. Nie było jedzenia, nie było opozycji. Za niespełna pięć lat Nicolae i Elena Ceauçescu mieli zginąć, rozstrzelani po błyskawicznym procesie. Ale wtedy, na 5 lat przed grudniem 1989, któż mógł to przewidzieć. Kraj był sparaliżowany. Ludzie zajmowali się codziennością, czyli brakiem perspektyw. Przyjmując z apatią represyjność reżimu, sami organizowali swój chleb i swoje igrzyska. A reżim realizował swoją manię wielkości. Najpierw w postaci projektów przemysłowych, a potem architektonicznych absurdów, których przykładem stojący do dziś w Bukareszcie pałac prezydencki. Plotki krążyły, ludzie znikali, szpicle byli wszędzie. A w każdym razie sądzono, że są. Ta paranoja była chyba najważniejszym instrumentem Securitate, służby bezpieczeństwa.

Rodzinna dyktatura

Nie zawsze tak było. Okres między rokiem 1965 a 1971 był inny, lepszy. Był to czas tzw. liberalizacji, gdy Rumunia odchodziła od stalinizmu, wypuszczano więźniów politycznych, a władze zaczęły prowadzić bardziej samodzielną politykę zagraniczną, wykorzystując rywalizację między Chinami i ZSRR. Nawiązywano kontakty z Zachodem, wspierano “Praską Wiosnę". W 1968 r. Ceauçescu potępił wkroczenie wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, co przypieczętowało jego rozwód z Moskwą. Władze pielęgnowały ideę niezależności, manipulując nią i wykorzystując ją do stabilizowania rządów. Ale w połowie lat 80. były to już tylko mity, podtrzymywane przez reżim, który stał się skorumpowaną, rodzinną dyktaturą, i w której komunistyczne rytuały zostały podporządkowane kultowi jednostki w bałkańskim stylu.

Jak mogło do tego dojść? To trudno wyjaśnić, nawet dziś. Przecież w kierownictwie partii byli ludzie, którzy nie chcieli iść taką drogą, a w społeczeństwie, szczególnie wśród intelektualistów, istniał potencjał oporu. Jednak Ceauçescu pozbył się wszystkich rywali. Prawdopodobnie pomocny był mu w tym (poza korupcją) nacjonalizm, którym potrafił po mistrzowsku manipulować, a także tradycyjna skłonność do bizantynizmu. Do tego doszły autorytarne struktury aparatu komunistycznego i, niestety, popularność, jaką Ceauçescu cieszył się na Zachodzie z powodu dystansu do Moskwy.

Jego dyktatura wykazywała cechy stalinowskiego okrucieństwa i równocześnie oferowała “nisze", jak we Włoszech Mussoliniego. Co roku w dzień urodzin dyktatora telewizja nadawała bałwochwalcze koncerty chórów, a gazety drukowały wiersze na cześć wodza. W tym czasie znani pisarze siedzieli w specjalnych, dotowanych przez państwo restauracjach i dyskutowali o postmodernizmie.

Drogi oporu

Okresem największego oporu społecznego były lata 70. W 1971 r., Ceau-sescu dał sygnał do tzw. małej rewolucji kulturalnej, będącej czymś w rodzaju komunistycznej urawniłowki albo z niemiecka: zglajchszaltowania. Jej program zawierały “tezy lipcowe", przedstawione przez dyktatora w lipcu 1971 r. Celem było podporządkowanie na powrót komunistycznej propagandzie życia kulturalnego, które w latach 60. było zróżnicowane i odbiegało od jednej wykładni. Tezy Ceauçescu opierały się na dwóch założeniach: po pierwsze, zadekretował on prymat ideologii; po drugie, priorytetem uczynił kulturę spauperyzowaną, której instrumentem stał się ruch artystów-amatorów pod nazwą “Chwała tobie, Rumunio!".

W drugiej połowie lat 70. pojawiły się pierwsze zorganizowane formy protestu: strajk górników; ruch na rzecz praw człowieka, który animował pisarz Paul Goma; próba utworzenia wolnych związków zawodowych; krytyczne wobec władz kazania, jakie prawosławny ksiądz Gheorghe Calciu wygłaszał do młodzieży w Bukareszcie. Do tego doszły grupy opozycyjne wśród mniejszości węgierskiej i niemieckiej (w latach 70. Rumunia liczyła ok. 20 mln mieszkańców, w tym 1,6 mln Węgrów i 300 tys. Niemców - red.). Pierwsza nielegalna publikacja, samizdat, pojawiła się właśnie wśród mniejszości węgierskiej, związanej z opozycją z Węgier i walczącej o narodowe interesy tejże mniejszości. Należałem wtedy, w latach 70., do tzw. Grupy z Banatu. Było to środowisko młodych pisarzy wywodzących się z mniejszości niemieckiej, które powstało w Timisoarze, propagowało literaturę zorientowaną na Zachód i krytykowało sytuację w Rumunii.

Wszystkie te inicjatywy zostały rozbite przez Securitate, a ich działacze trafili do więzień albo zostali zmuszeni do emigracji na Zachód.

Rozpacz i samotność

Gdy to się dokonało, w kraju zapanowała apatia. Ludzie wycofali się w prywatność. Większość uczestniczyła bez emocji w rytuałach, w gigantycznych imprezach inscenizowanych przez reżim na stadionach według wzorów północnokoreańskich. Jedynie zrezygnowani intelektualiści wynaleźli coś, co można nazwać specyficznie rumuńską formą odmowy: opór przez kulturę. Deklarując dumnie apolityczność, pielęgnowali kulturę wyższą i uczynili z niej autonomiczną twierdzę, chroniącą wieczne wartości i wolną od ideologii. Jednym z najważniejszych zjawisk była tu szkoła filozoficzna, którą stworzył Constantin Noica (1909-87). Taka postawa pomagała przetrwać kulturze, jednak przez swą pasywność była korzystna dla władz.

Tak to wyglądało w 1987 r., gdy opuszczałem Rumunię. Jako członek mniejszości niemieckiej dostałem zgodę na emigrację. Już w 1978 r. potrzebujący waluty reżim zawarł porozumienie z rządem Niemiec Zachodnich, który za każdego wypuszczonego płacił “od głowy". Bo wtedy, w latach 80., kraj był nie tylko pod totalną kontrolą Securitate, ale był też bankrutem. A gospodarczego bankructwa nie przetrwa żaden reżim, nawet komunistyczny. Niezdolny do jakiegokolwiek “poluzowania" Ceauçescu potępił nawet pierestrojkę Gorbaczowa, ratunku szukając w jeszcze szczelniejszej izolacji.

W tych ostatnich latach przed 1989 r. gdzieniegdzie pojawiały się ogniska oporu. Punktem kulminacyjnym dla opozycji wewnątrzpartyjnej był list protestacyjny, w którym sześciu starych komunistów skrytykowało Ceauçescu. Samotni opozycjoniści, jak prof. Doina Cornea z Cluj w Siedmiogrodzie, pisali “listy otwarte", które - skoro nie było możliwości kolportowania ich w Rumunii - trafiały do rumuńskiej sekcji “Radia Wolna Europa" i w jej audycjach wracały do kraju. A “Wolnej Europy" słuchał cały kraj, także tajna policja.

Innym orężem samotnych krytyków reżimu były wywiady, jakich udzielali zachodnim dziennikarzom. Poeta Mircea Dinescu trafił za to do aresztu, na szczęście domowego. Młody inżynier Radu Filipescu posunął się dalej: sporządzał ulotki i je kolportował. Szybko go aresztowano. Securitate stosowała prostą strategię: zwalczania wszelkiej krytyki w zarodku. Spontaniczny strajk w siedmiogrodzkim Braszowie w listopadzie 1987 r. zakończył się krwawo. Inżynier Gheorghe Ursu, który zapisywał w pamiętniku przemyślenia o sytuacji w Rumunii, został śmiertelnie pobity na przesłuchaniu. W marcu 1987 r. inny opozycjonista, Liviu Babes z Braszowa, doprowadzony do ostateczności dokonał samospalenia.

Partia znika bez śladu

W 1987 r. myślałem, że opuszczam Rumunię na zawsze. Nie mogłem przypuszczać, że trzy lata później przyjadę do kraju pozornie już wolnego. Dyktatorska para nie żyła, zastrzelona ku radości upokorzonego społeczeństwa. Securitate zniknęła, a partia komunistyczna, licząca niedawno cztery miliony członków, rozpłynęła się w powietrzu.

W grudniu 1989 r. w Rumunii wybuchło spontaniczne powstanie narodowe. Zaczęło się w Timisoarze, w nocy z 15 na 16 grudnia - tu były pierwsze walki, padli pierwsi zabici (łącznie w różnych miastach zginęło ok. 1100 osób - red.), a następnie przeniosło się do Bukaresztu. I tam zamieniło w słabo do dziś naświetloną walkę o władzę między różnymi frakcjami w partii, administracji, Securitate i armii. Na koniec wygrała grupa tzw. reformatorów, której liderem był Ion Iliescu, najpierw współpracownik, a potem przeciwnik Ceauçescu i zwolennik pierestrojki. Po jego stronie opowiedzieli się ci z establishmentu, którzy rozumieli, że sytuacja międzynarodowa czyni bezprzedmiotowym lawirowanie między “blokami".

Dylemat nowych władz polegał na tym, że łatwo im było odciąć się od (nieżyjącego) Ceauçescu i nie miały zamiaru dokonywać zmian systemowych, ale dynamika zdarzeń w pierwszych miesiącach 1990 r. zmusiła je do politycznych reform, których same z siebie nigdy by nie podjęły. Nie chcąc tracić władzy, musiały ciągle dopasowywać się do nastrojów radykalizującej się opinii publicznej, mobilizowanych przez rozkład “bloku wschodniego".

Taka niespójna polityka, składająca się z często sprzecznych tendencji, przyprawiona dozą nacjonalizmu i wspierana (podsycanymi przez rząd) egzystencjalnymi lękami wygenerowała gospodarczy slalom i oryginalny eksperyment polityczny w Europie Wschodniej: byli komuniści pozostawali u władzy aż do 1996 r. Potem musieli oddać ją opozycji, ale tylko na jedną kadencję, by po wyborach w 2000 r. ponownie przejąć ster państwa.

Dlaczego? Rumuńscy ekskomuniści wyciągnęli korzyści z represji Ceauçescu, których skutkiem były po 1989 r. kłopoty z tworzeniem się krytycznego społeczeństwa obywatelskiego i w ogóle ze społeczną samoorganizacją. Aby odegrać jakąś rolę po 1989 r., opozycja musiała dopiero powstać, od zera, i następnie nadrabiać zaległości, przechodzić przez wszystkie te etapy, przez które w innych krajach Europy Wschodniej przechodzono jeszcze przed 1989 r.

Ugrupowania niekomunistyczne i nie-postkomunistyczne do dziś cierpią na słabości organizacyjne (pomijając to, że także w ich szeregach znalazło schronienie wielu aktywistów nomenklatury). Byli komuniści natomiast przeszli ewolucję, nie tylko dopasowując swą partię do wzorów zachodnich socjaldemokracji, ale czyniąc z niej “partię władzy", zakorzenioną w administracji i urzędach. W ten sposób nowa rumuńska elita wywodzi się w znacznej części z dawnych elit. A agenci Securitate poszli do gospodarki; wielu zbudowało majątki w oparciu o pieniądze “wyprowadzone" z kasy państwa w czasie przełomu.

Teatr dla Brukseli

Kiedy dziś odwiedzam Rumunię, jadę do kraju pozornie normalnego, który w 2007 r. ma zostać członkiem Unii Europejskiej. Dla Zachodu Rumunia jest interesująca jako rezerwuar taniej siły roboczej, przybywa więc inwestycji, najwięcej z Niemiec, Austrii i Włoch. Francuski koncern Renault, który przed 1989 r. zbudował fabrykę aut marki dacia, znowu się zaangażował, a jego nowym pomysłem jest tani samochód logan, przeznaczony na rynek wschodnioeuropejski. Od niedawna Rumunia jest członkiem NATO i oferuje tereny nad Morzem Czarnym na bazy wojsk amerykańskich.

Tak, od 1989 r. Rumunia uczyniła wielkie postępy, oddalając się od dyktatury. Ale ciągle daleka jest od tego, co można nazwać europejską normą. Przyczyną jest nie tylko niski standard życia, ale też powszechna korupcja. Wprawdzie Rumunii oszczędzone zostały wojny etniczne, które toczyły się w sąsiedniej Jugosławii, ale też nie udał się jej “cud gospodarczy", jaki odnotowały Węgry - sąsiad, z którym Rumuni porównują się najczęściej. Radykalny polityczny nacjonalizm jest silny, ale zgodnie ze starą rumuńską tradycją cechuje go bardziej patos niż żądza walki. Poza tym, trzymają go w szachu partie polityczne. Wszystkie one, i byli komuniści, i liberałowie, i demokraci, i chrześcijańscy demokraci, są dziś ugrupowaniami umiarkowanymi.

I tylko czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że bukaresztańska polityka to teatr na użytek Brukseli i Strasburga.

Przełożył Wojciech Pięciak

Richard Wagner jest pisarzem, ur. w 1952 r. w rumuńskim Banacie, od 1987 r. mieszka w Berlinie. Autor tomów wierszy i esejów, a także powieści. Ostatnio wydał m.in. powieść “Miss Bukarest" (w 2001 r., polskie tłumaczenie pt. “Miss Bukaresztu" ukazało się w 2003 r. w wydawnictwie Czarne) i eseje “Der leere Himmel. Reise in das Innere des Balkan" (Puste niebo. Podróż do wnętrza Bałkanów; 2003 r.). Powyższy tekst napisał specjalnie dla “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2004