Metamorfozy znad Dunaju

Czego by nie mówili oponenci rozszerzania wspólnoty na Wschód, Bułgaria i Rumunia zasłużyły sobie na wejście do Unii.

24.01.2007

Czyta się kilka minut

Wczoraj i dziś - centrum Bukaresztu /fot. Flickr.com (CC) /
Wczoraj i dziś - centrum Bukaresztu /fot. Flickr.com (CC) /

Przyjmując Rumunię i Bułgarię, Bruksela podkreślała (podobnie jak wcześniej NATO), że akces ma też wymiar polityczny: jako nagroda dla Sofii i Bukaresztu za ich stanowisko wobec rozgrywających się przy ich granicach wojennych dramatów lat 90.

Na wschód od 7,5-milionowej Bułgarii rozciąga się atrakcyjne turystycznie Morze Czarne. Bułgaria ma tu duże porty, Warnę i Burgas, a dzięki nim dogodne wyjście na Rumunię, Ukrainę, Turcję, Gruzję, nawet Rosję. Na północy słowiańską Bułgarię od romańskiej Rumunii rozdziela Dunaj, jedna z głównych arterii kontynentu. Rzeka znajduje ujście w urokliwej delcie - rumuńskiej części Morza Czarnego.

Z kolei 22-milionowa Rumunia graniczy na północy z Ukrainą i Mołdawią, która od 1918 do 1940 r. tworzyła z dzisiejszą Rumunią jedno państwo. Tereny Mołdawii wchłonął ZSRR na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow i niepodległość zyskały dopiero po jego upadku. Nie odbyło się to bezkrwawo: wojna domowa ze słowiańskim Naddniestrzem, wykrojonym przez Stalina z Ukrainy i dołączonym do podbitej romańskiej Mołdawii, nie skończyła się do dziś. Gdyby nie problem naddniestrzański - pośmiertna zemsta Stalina na Rumunach i Ukraińcach - Mołdawia z Rumunią utworzyłyby może znowu jedno państwo (jak RFN z NRD). To problem także dla Unii: większość obywateli Mołdawii ma też rumuńskie obywatelstwo.

Bułgaria również posiada taki przyczółek w postaci Macedonii (byłej republiki jugosłowiańskiej), wyniszczonej w 1999 r. wojną z etnosem albańskim. 100 tys. Macedończyków, w tym premier i czołowi ministrowie, ma obywatelstwo bułgarskie; co roku liczba ta zwiększa się o kolejne 20 tysięcy. Komunikowanie się Macedończyków z

Albańczykami w Macedonii jest dziś tak samo trudne jak między mieszkańcami Mołdowy a Naddniestrza w Mołdawii. To samo dotyczy granic: są otwarte między Macedonią a Bułgarią oraz Rumunią i Mołdową, ale nieprzekraczalne między Mołdową a Naddniestrzem. I ledwo uchylone między terenami albańskimi i macedońskimi wewnątrz samej Macedonii.

W latach 90. Bułgaria jako jedyny kraj postkomunistyczny na Bałkanach nie dała się "zbałkanizować" i nie wpadła w szaleństwo wojen domowych, jakie miały miejsce w byłej Jugosławii. Rumunia zaś została nagrodzona za swój stosunek do wojny w Mołdawii oraz za politykę w kwestii Siedmiogrodu, zamieszkanego w większości przez Węgrów (wielu z nich chciałoby "wrócić do macierzy").

Wojny na Bałkanach i w Mołdawii spowodowały, że Rumunia i Bułgaria w latach 90. stały się obiektem zainteresowania nie tylko międzynarodowych handlarzy bronią, ale też regionalnymi centrami przemytu narkotyków i pralniami brudnych pieniędzy. Walka ze zorganizowaną przestępczością wymagała czasu i środków, których w nadmiarze nie miał ani jeden, ani drugi kraj. Wysiłku wymagało też gaszenie etnicznych ognisk zapalnych (Turcy i Romowie w Bułgarii; Węgrzy i Romowie w Rumunii) oraz ujarzmianie nacjonalistów, jawnie nawołujących swe kraje do udziału w wojnach - w celu przyłączenia Macedonii do Bułgarii i Mołdawii do Rumunii.

W połowie lat 90. oba kraje zdominował więc międzynarodowy element przestępczy. Dziś, z perspektywy ostatnich 10 lat, można powiedzieć, że wojna z korupcją i zorganizowaną przestępczością przebiegła pomyślnie. Bułgaria i Rumunia osiągają coraz lepsze wyniki gospodarcze i coraz lepiej odnajdują się w budowaniu demokracji opartej na społeczeństwie otwartym. Ksenofobia ustępuje tolerancji, walka polityczna z ulic przenosi się do urn wyborczych, eliminacja konkurentów politycznych i gospodarczych, nie tak dawno jeszcze dokonywana strzałem z pistoletu, ustępuje na rzecz mechanizmów konkurencyjności, a media, niedawno tuba propagandowa władzy, przejmują rolę kontrolną nad tą władzą.

Fakt, że narodowcy i nacjonaliści zmienili się, jest dobrym symptomem dla tych krajów, choć poparcie społeczne dla partii narodowo-faszystowskich może w Europie budzić przerażenie. Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych neofaszystowska partia Ataka w Bułgarii weszła do parlamentu i rządu, a jej lider Wolen Siderow, który Romów, Turków i homoseksualistów widzi w kategoriach podludzi, w wyborach prezydenckich zyskał 20 proc. W Rumunii rośnie w siłę Partia Jedności Narodowej (opozycyjna wobec rządzącej centroprawicowej koalicji z mniejszością węgierską) - radykalne ugrupowanie antywęgierskie związane z ultraszowinistycznym ruchem Rumuńska Kolebka (Vatra Româneasc?) oraz Partią Wielkiej Rumunii (Partidul România Mare), które nawołują do rewizji granic i chcą stawiać pomniki zbrodniarzom wojennym.

Nie w tym oczywiście rzecz, czy marszałek Ion Antonescu, który w czasie II wojny przyłączył Rumunię do "osi" (i któremu rumuńscy neofaszyści chcą stawiać pomniki jako patriocie), kochał swój kraj. Rzecz w tym, że był zbrodniarzem wojennym, a odwoływanie się do faszystowskich mitów dowodzi tylko, iż dla części narodu rumuńskiego, podobnie zresztą jak i bułgarskiego, pamięć historyczna jest selektywna.

Tego typu selektywną pamięcią posługują się także nostalgicy po komunistycznych reżimach Nicolae Ceauşescu w Rumunii i Todora Żiwkowa w Bułgarii. Tymczasem reżim Ceauşescu sprowadził Rumunów do zastraszonych i fizycznie wymęczonych nędzarzy; z Bułgarów zaś Żiwkow uczynił niewolników systemu, zniszczył zdolność krytycznego myślenia i indywidualizm, przekształcając naród w bezmyślne maszyny produkujące dla ZSRR broń i obsługujące sowieckich dygnitarzy w czarnomorskich kurortach.

Mentalnościowe problemy rodem z tamtych czasów pokutują wśród Rumunów i Bułgarów do dziś, zwłaszcza że transformacja systemowa po 1989 r. przebiegała ciężko. Za Ceauşescu Rumuni chodzili głodni. W Bułgarii panował pozorny dobrobyt, za to z zaciętością tropiono potencjalnych dywersantów i mniejszości narodowe. Tzw. "bułgarskie odrodzenie narodowe" przepędziło z kraju ponad milion bułgarskich Turków, a gros reprezentantów mniejszości i inteligencji, jako politycznych wrogów, zamknęło w obozach pracy. W Bułgarii Żiwkowa nie było co prawda problemu z chlebem i winem, ale Darżavna Sigurnost, odpowiednik rumuńskiej Securitate, niszczyła każdą niezależną myśl.

Fakt, że tego, jak żyje się bez chleba, Bułgarzy doświadczyli dopiero w reżimie nowych demokratów ze starymi komunistycznymi twarzami, np. Żeana Widenowa (1991-97). Faktem jest, że rozkradali oni kraj. Ale to nie wina demokracji, że w 1997 r. w Bułgarii chleb był towarem deficytowym, a prąd włączano co kilka godzin. Pierwsze lata transformacji zubożyły klasę średnią, a dawnych partyjnych dygnitarzy i esbeków wywindowały z klasy panujących do klasy posiadających. Ale sytuacji obecnej nie sposób nawet porównywać do przeszłej, nawet jeśli dawni esbecy to dzisiejsi milionerzy.

I w jednym, i drugim kraju lustracja jest hamowana. Bułgarscy i rumuńscy postkomuniści robią wszystko, by utajnić archiwa służb bezpieczeństwa. Twierdzą, że naruszy to bezpieczeństwo kraju. W Bułgarii jedynym politykiem, który wprost mówi o konieczności otwarcia archiwów, jest były agent, a obecnie lider partii tureckiej, Ahmed Dogan. Ten, jak mówią złośliwi, nie ma już nic do stracenia, bo jego teczki ujawniono przed wyborami parlamentarnymi, usiłując wyeliminować go z politycznej gry. Na podobieństwo Rumunii, w Sofii zwycięża opcja, żeby archiwa otwierać selektywnie.

W Rumunii, gdzie za komunizmu rządziła Securitate, a po 1989 r. jej starzy apostołowie, sprawa lustracji przeszła przez centroprawicowy parlament w 2006 r. - dzieląc kraj i rząd, choć centrowa koalicja, której wielu działaczy spędziło lata w komunistycznych więzieniach, uczyniła z dostępu do archiwów główny punkt swej ubiegłorocznej kampanii wyborczej. W grudniu 2006 r. na skutek sporów na temat obsadzenia stanowiska szefa Krajowej Rady ds. Badania Archiwów Securitate (CNSAS) omal nie doszło do zerwania koalicji. Ostatecznie, wbrew oczekiwaniom premiera Calina Popescu-Triceanu, szefem Rady nie został jej dotychczasowy przewodniczący Ticu Dumitrescu, polityk więziony za komunizmu i znany z wieloletniej walki o lustrację. Został nim znany z czasów reżimu Ceauşescu sędzia Corneliu Turianu, który zapewne będzie się zajmował w archiwach wszystkim, tylko nie tropieniem agentów.

Tak czy inaczej, bez przezwyciężenia koszmarów przeszłości trudno budować otwarte społeczeństwo.

ANDRZEJ NOWOSAD był dyrektorem Instytutu Polskiego i radcą ambasady RP w Sofii. Publicysta, adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UJ, zajmuje się transformacją krajów postkomunistycznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2007