Staniol we krwi

Nie ma lepszego momentu, aby odwiedzić krakowską rodzinę szopkarską niż początek lata. Bo wtedy wszystko się zaczyna.

08.07.2019

Czyta się kilka minut

Na stulecie niepodległości Anna (matka) i Rozalia (córka) Malik stworzyły szopkę z postaciami kobiet walczących o odrodzenie kraju. / GRAŻYNA MAKARA
Na stulecie niepodległości Anna (matka) i Rozalia (córka) Malik stworzyły szopkę z postaciami kobiet walczących o odrodzenie kraju. / GRAŻYNA MAKARA

Z pozoru sprawa jest prosta: szopka jaka jest, każdy widzi. Chociaż tekturowy Kraków w miniaturze budzi skrajne doznania estetyczne – zwolennicy uważają go za arcydzieło folkloru, dla innych zaś to przejaw ludowego kiczu. Kiedy w listopadzie 2018 r. szopkarstwo zostało wpisane na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO, w mieście czuć było dumę.

To jednak nie same szopki zostały uhonorowane, lecz sztuka ich tworzenia. A pośrednio – artyści, którzy za nią stoją. – Szopka to nie jest budynek. Ważna jest historia i ludzie – mówi Małgorzata Oleszkiewicz z Muzeum Etnograficznego w Krakowie.

Tragedia rodzi sukces

Jest czerwiec. W starej kamienicy na krakowskim Zwierzyńcu Stanisław Malik właśnie kończy szkic tegorocznej szopki. Do konkursu na Rynku Głównym zostało jeszcze pół roku, jednak on twierdzi, że lepiej zacząć wcześniej i zrobić wszystko na spokojnie, powoli. Po krakowsku.

Na ścianie w kuchni wiszą zdjęcia szopek należących do niego, jego syna, ojca oraz dziadka. Osobna ramka przeznaczona jest na fotografie z papieżami i prezydentami. Cztery pokolenia Malików stworzyły tyle szopek i spotkały tyle osobistości, że kolejne zdjęcia trzeba będzie zawiesić chyba bezpośrednio nad kuchenką.

Historia szopkarstwa w rodzinie zaczęła się od tragedii. Dziadek pana Stanisława, Walenty Malik, został ranny podczas I wojny światowej. Poważna kontuzja nogi uniemożliwiła mu bezpieczne kontynuowanie zawodu murarza, bo, jak komentuje jego wnuk, „w tamtych czasach, wbrew pozorom, przestrzegano BHP”. Ale swoją niedolę Walenty postanowił przekuć w sukces – zmienił zawód. Został tramwajarzem i szopkarzem. – Dziadek chodził z przedstawieniem po kościołach, po zajezdniach tramwajowych, po pałacach i dworach – opowiada pan Stanisław. Wszystko po to, aby zarobić parę dodatkowych groszy na święta.

Brzydki Herod

Początki szopki krakowskiej są mniej oczywiste, niż mogłoby się wydawać. Wszystko zaczęło się od teatru. Pierwotnie „szopką” określano przedstawienia kukiełkowe wystawiane w okresie bożonarodzeniowym, które można by porównać do dzisiejszych jasełek. – Kiedyś wyrażeń „przedstawienie szopki”, i „przedstawienie jasełkowe” używano zamiennie – mówi Oleszkiewicz.

Co ciekawe, słowo „jasełka” pochodzi od „jasła” – skrzyżowanych drabinek koryta. Przedstawienia szopki przywędrowały do Krakowa dzięki braciom zakonnym, którzy rozpropagowali tę formę teatru w całej Europie. Były wtedy elementarną częścią kultury popularnej. Scenografię szopki tworzył słomiany daszek i drewniana stajenka. Taka sceneria była dużo bliższa ludowemu wyobrażeniu miejsca narodzenia Jezusa niż autentyczna betlejemska grota rodem z Bliskiego Wschodu.

Co ciekawe, liczba postaci w szopce zmieniała się zgodnie z kalendarzem. Dlatego Trzej Królowie pojawiali się dopiero 6 stycznia. To właśnie zakonnicy ożywili nieruchome postacie. Schowani za scenografią, wpół zgięci zakonnicy zaczęli odgrywać sceny z misterów. Z biegiem lat tekst szopki ulegał modyfikacjom, ale niektóre kwestie „przeszły do klasyki”. Zwłaszcza fragment ze szlagierowej sceny śmierci Heroda: „Królu Herodzie, za twe zbytki idź do piekła, boś ty brzydki”.

Szopka to było żywe opowiadanie historii. I to nie tylko o Bożym Narodzeniu. Co to oznacza? W szopce pojawiały się sceny z życia mieszkańców danej parafii. W czasie badań nad kukłami z szopki Oleszkiewicz znajduje tajemnicze postacie, które przedstawiają lokalnych bohaterów lub okolicznych głupków. Jednym z odkryć był m.in. Kusy Janek, który na tyle znacząco zapisał się w świadomości mieszkańców (chwalebnie czy nie, to już inna sprawa), że przedstawiono go w postaci szopkowej kukiełki. „Kusych Janków” jest wiele; oprócz nich w każdej szopce musiała pojawić się postać czarownicy oraz Obcego, zazwyczaj Żyda lub Cygana. Czarownice przedstawiano z maselnicą. – Wierzono, że każda sąsiadka może być czarownicą. A podejrzenie zawsze padało na kobiety zajmujące się produkcją masła, bo przecież czarownice kleciły masło dla „braciszków diabłów” – mówi Małgorzata Oleszkiewicz.

Dbano o napięcie – w szopce nie mogło zabraknąć postaci budzącej postrach. Muzeum Etnograficzne posiada bogatą kolekcję kukiełek Obcego. Niektóre są trudne do identyfikacji. Talent ludowych artystów szopkarzy różnił się bowiem poziomem kreatywności. Oleszkiewicz: – Zawsze był Żyd rabin i Żyd handlarz, ale trudno powiedzieć, czy to Żyd, czy nie Żyd. To, co według współczesnych widzów przypomina świnkę morską, to jest Cygan z niedźwiedziem.

Pierwotnie przedstawienia szopki były komedią, a nie mistycznym bożonarodzeniowym katharsis. – Ludziom się to bardzo podobało. Ławki się przewracały. Włazili jedni na drugich! A to wszystko w kościele! – mówi Oleszkiewicz. Jednak w XVIII w. władze kościelne, z biskupem poznańskim na czele, zakazały przedstawień. Było ponoć za wesoło i za mało dostojnie. Krótko mówiąc – profanacja.

Spór o pierwszeństwo

Zakazany owoc kusi bardziej. Wyrzucona z kościoła szopka przeżyła rozkwit. I zaczęła przypominać tę jej formę, którą znamy obecnie. – Kościelny zakaz ruchomych przedstawień spowodował, że kukiełkowy teatr bożonarodzeniowy potrzebował własnej przestrzeni. Początkowo odgrywany po domach, za zasłoną, zyskał obudowę w postaci dwóch wież i słomianego daszku pośrodki i sceną dla kukiełek – tłumaczy Oleszkiewicz.

– Czy szopkarze się skrzyknęli, czy któryś miał pomysł? Tego nie wiadomo, ale szopki wyszły z Krowodrzy i ze Zwierzyńca – opowiada Stanisław Malik. – Szopkarze pracowali przy kościołach. Po wojnie je odbudowywali, więc mieli znakomite rozeznanie architektoniczne. Stwierdzili, że Pan Jezus nie będzie mieszkał gdzieś w stodołach, tylko w najpiękniejszych kościołach Krakowa.

Współczesną szopkę krakowską, czyli kolorowe opakowanie à la kościół Mariacki, stworzył prawdopodobnie jako pierwszy w latach 90. XIX w. Michał Ezenekier. To, czy istniała szopka krakowska przed Ezenekierem, jest mało prawdopodobne, ale niewykluczone. Stanisław Malik opowiada rodzinną historię, według której to jego rodzina była w posiadaniu jeszcze starszej szopki krakowskiej: – Tata mi opowiadał, że jak miał sześć lat, poszedł na strych, tam gdzie mieszkali, i zobaczył szopkę stojącą zrobioną dużo wcześniej. Może nawet nie przed Ezenekierem. Musiał to być rok 1914, a ona już stała. Mogła mieć dosyć dużo lat – mówi.

Krakowiak była kobietą

Okres młodopolskiej ludomanii sprzyjał szopkarzom. Sprzedawanymi w okresie świątecznym szopkami interesowali się nie tylko „zwykli śmiertelnicy”, ale też polska elita intelektualna. Szopkę posiadał m. in. malarz Leon Wyczółkowski. Sztuka ludowa zachwyciła artystę na tyle, że umieścił posiadaną szopkę na obrazie „Stańczyk”. Stanisław Wyspiański też był szczęśliwym posiadaczem szopki. Małgorzata Oleszkiewicz wskazuje, że zafascynowanie zjawiskiem szopki widać m.in. w scenach z „Wesela”.

Szopki sprzedawały się znakomicie, więc rywalizacja między szopkarzami rosła. Zdarzało się, że w przypływie nieposkromionej zawiści psuli sobie nawzajem swoje dzieła. Konkurencja stała się bezlitosna, gdyż każdemu zależało na tym, żeby jego szopka była najpiękniejsza. Nie było łatwo. Materiały były drogie, każdy zaś chciał na szopce zarobić, a nie stracić. Z powodu ograniczonego budżetu i dostępu materiałów do stworzenia szopkowych kukiełek czasem wykorzystywano dziecięce lalki. Lalkom dziewczynkom domalowywano wąsy, zakładano rogatywkę i tworzono z nich pięknych krakowiaków. Stanisław Malik opowiada, że popularny teraz staniol był chodliwym i deficytowym towarem: – Jak staniol się zrobił modny, trzeba było mieć znajomości tam, gdzie go robią: w papierniczym albo w hucie w Kętach. Tam były robione najlepszej jakości staniole. Dzisiaj dostęp do materiałów jest praktycznie nieograniczony, co korzystnie wpływa na tempo i komfort pracy szopkarzy.

Podwyż, obniż, zmień kolory

Rok 1937 to w świecie szopkarskim kopernikański przewrót. Decyzją Biura Propagandy Zarządu Miejskiego zorganizowano pierwszy konkurs na najpiękniejszą szopkę krakowską. 21 grudnia szopkarze ustawili się pod pomnikiem Mickiewicza na krakowskim rynku. Od tamtej pory zaczęto kłaść jeszcze większy nacisk na walory estetyczne ludowych wytworów.

Jak jednak, co roku i bez popadania w rutynę, tworzyć konkursowe szopki? Andrzej Malik zdradza, że efekt końcowy szopki jego taty jest wynikiem burzliwych dyskusji, jakie toczą się w domu od początku jesieni aż do ostatnich dni przed konkursem.

– Projekt powstaje w kuchni. Przychodzi ciocia malarka i mówi, że kolory jakieś inne, nie te. Potem przychodzi ciocia historyczka sztuki i mówi: „Proporcje podwyż, to obniż”. Każdy coś tam dopowie.

W rodzinie Malików na szopkach zna się każdy. Andrzej jest architektem i antropologiem. Posiada więc wszystko, co niezbędne – zmysł techniczny i rozumienie kontekstu kulturowego – do opanowania sztuki szopkarstwa w stopniu doskonałym. Jednak, jak sam mówi, „szopki były pierwsze”. Tworzył je jeszcze, zanim poszedł na studia.

Szopkarstwo to żmudna praca. – Nie ma jakichś wymiernych korzyści – mówi Andrzej. – Trzeba kochać Kraków, mieć to we krwi. Albo mieć dużo wolnego czasu.

Szopka w kostnicy

Problemem szopkarzy jest... brak miejsca na przechowywanie szopek. – Nieraz smutno było przy szopce, bo jak stała na strychu, to gołębie po niej łaziły, a jak się dało do piwnicy, no to myszy znowu zjadły – żali się Stanisław Malik. Bywały też sytuacje, kiedy po świętach szopki z ołtarza trafiały do klasztornej kostnicy, by tam w spokoju przeczekać kolejny rok. Malikowie przyznają, że rozwiązaniem ich problemu jest zakup szopki przez Muzeum Krakowa lub Muzeum Etnograficzne. Na to jednak nie zawsze są pieniądze i szopkarze są często zmuszeni do sprzedaży dziedzictwa indywidualnym nabywcom. We wzmożonym zainteresowaniu turystów szopkami Stanisław Malik widzi zagrożenie komercjalizacją. – UNESCO chroni dziedzictwo, ale są seryjne szopki po Sukiennicach i chcą z tym szopkarze walczyć. Tylko patrzeć, jak zaczną w Chinach szopki robić! – mówi.

Matki Niepodległej

Jedną z szopek, na którą Muzeum Etnograficzne pragnie zebrać fundusze, i tym samym uratować od zapomnienia, jest dzieło Anny i Rozalii Malik. Z okazji stulecia niepodległości stworzyły szopkę, w której umieściły wyłącznie postaci żeńskie, walczące o wolną Polskę.

Szopka Anny i Rozalii Malik / FOT. GRAŻYNA MAKARA

– Urodziłam się w rodzinie kobiecej. Sama mam sześć córek – mówi Anna Gertych Malik. – Moja babcia przekazała swoim synom polskość. Oni, będąc jeszcze w wózku, śpiewali „Jeszcze Polska nie zginęła”, a potem poginęli. Jeden został we Francji. Mój ojciec odszedł, gdy miałam 11 lat, tylko przyjeżdżał raz na czas. Zupełnie kobieca sytuacja – tłumaczy źródło swojej inspiracji. I wspomina o dodatkowym impulsie dla powstania szopki, ubiegłorocznej wystawie na krakowskich Plantach: – Byli tam „ojcowie Niepodległej”, a „matek Niepodległej” na wystawie nie było. A przecież gdyby nie one, nie przekazywano by polskości kolejnym pokoleniom.

Anna Malik wymienia Polki, których kukiełki umieściła w szopce: św. Urszulę Ledóchowską, Helenę Modrzejewską, Aleksandrę Szczerbińską. – Bardzo radykalnych postaci nie dałam, żeby nie rozwścieczyć środowisk konserwatywnych – tłumaczy. Ale szopka nie została nagrodzona w krakowskim konkursie. Nie została też wyróżniona.

– Niektórzy myślą obecnie preferowanym kanonem. Było nam trochę przykro – komentuje pani Anna. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Studiowała nauki polityczne na Universidad de los Andes w Bogocie. W latach 2015-16 pracowała dla Hiszpańskiego Instytutu Nauki CSIC w departamencie antropologii w Barcelonie. Mieszkała w Kolumbii, Meksyku, Peru i Argentynie. Przeprowadzała wywiady m.in. z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Kraków. Antropologie dziedzictwa