Pomysł na Polskę

Jan Olbrycht, poseł do Parlamentu Europejskiego: Mamy ogromny kapitał - doświadczenie solidarności. Ale musimy pamiętać, że jej fenomen związany był z wzajemnym zaufaniem środowisk robotniczych i inteligencji. Rozmawiała Katarzyna Tracz

29.06.2010

Czyta się kilka minut

Katarzyna Tracz: Zastanawiano się w trakcie konferencji nad polskim skokiem cywilizacyjnym. Czy takie rozważania snuje się w innych krajach "nowej" UE? Czy polskie zapóźnienie cywilizacyjne nie jest naszą narodową obsesją?

Jan Olbrycht: Poczucie "zapóźnienia cywilizacyjnego" nie jest oczywiście polską specyfiką. Najlepszym przykładem jest ideologia stojąca za pomysłem takiego rozwoju Unii, który pozwoliłby na doścignięcie najbardziej rozwiniętych gospodarek świata. Słynna "Strategia Lizbońska", a właściwie jej realizacja, miała być właśnie sposobem na nadrobienie europejskich zapóźnień. Dzisiaj już wiemy, że wspaniała w hasłach strategia nie zawsze da się wprowadzić (szczególnie wtedy, kiedy nie wszyscy wywiązują się ze zobowiązań). Poza tym, chcąc doścignąć najsilniejszych, zakłada się bądź wstrzymanie ich tempa rozwoju, bądź osiągnięcie np. dwukrotnie większego tempa rozwoju samemu. Poczucie zapóźnienia Europy pogłębiało się w miarę napływania informacji już nie tylko na temat rozwoju USA, ale również np. Chin czy Indii. Wydaje się, że dzisiaj jesteśmy świadkami głębszych refleksji, dotykających nie tylko osiągnięć cywilizacyjnych w dziedzinie techniki, ale również towarzyszących im zmian społecznych i kulturowych.

Nowe państwa członkowskie (te "zza muru berlińskiego") zdają sobie sprawę ze swoich zapóźnień w dziedzinie gospodarki, rozwoju nauki itp., ale szczególnie dotkliwe jest dla nas poczucie nie tyle zapóźnienia, co raczej "spóźnienia" w stosunku do innych, którzy od dawna podróżowali w pociągu o nazwie "wolność i demokracja". W tym zakresie Polacy nie odbiegają od innych, chociaż nam czasami towarzyszy poczucie "wyższości" wynikające z przekonania o roli, którą odegraliśmy w historii współczesnego świata.

Padły w Krakowie sugestie, jakoby podczas kryzysu miało spaść zainteresowanie przeznaczaniem środków na rozwój słabiej rozwiniętych krajów Unii.

Dyskusja się toczy i nie wiadomo jeszcze, jakie będą jej ostateczne rezultaty. Wiemy, że zamiary ograniczenia środków na politykę wyrównywania dysproporcji pojawiały się już wcześniej i były reakcją na oczekiwania mieszkańców (a ściślej - wyborców), którzy nie uważali za bardzo korzystne przekazywanie ich podatków na wspieranie inwestycji w innych krajach. Niestety, solidarne postawy nie zawsze są powszechne. Ostatnio zwycięski polityk skrajnej prawicy holenderskiej mówił: "dość budowania autostrad w Polsce za nasze pieniądze". Te postawy zostały wzmocnione w wyniku kryzysu. Zwolennicy skrajnych poglądów uzyskali dodatkowe argumenty związane z zaangażowaniem finansowym państw członkowskich w działania zabezpieczające przed najgorszymi skutkami kryzysu. Z drugiej jednak strony, właśnie okres kryzysu wskazuje, że niezwykle ważną rolę odgrywają instrumenty finansowe, które pozwalają na interwencję poprzez wspieranie rynku inwestycyjnego. Nie jest więc wykluczone, że paradoksalnie właśnie kryzys będzie sprzyjał utrzymaniu polityki spójności w dzisiejszym zakresie. Taki scenariusz byłby oczywiście dla nas korzystniejszy.

Minister Bieńkowska mówiła wprost o szansie narzucenia Unii polskiej wizji polityki spójności. Jaka atmosfera panuje w Brukseli wokół tej polityki i jaką postawę w debatach przyjmuje Polska?

Rząd polski zachowuje się konsekwentnie, broniąc polityki spójności jako jednej z głównych polityk traktatowych. Biorąc pod uwagę, że w ostatnich latach polityka spójności nie dotyczyła jedynie wspierania najsłabiej rozwiniętych, ale również była wykorzystywana do tworzenia dobrych warunków dla podnoszenia konkurencyjności wszystkich regionów europejskich, a w szczególności motywowania do działań proinnowacyjnych, logicznym jest stanowisko, że powinna ona obejmować cały teren Unii. Polska nie zachowuje się więc jak pies ogrodnika twierdząc, że "wy już wykorzystaliście możliwości, teraz kolej na nas", lecz wykazuje zrozumienie dla potrzeb i wyzwań, które stoją przed regionami (czy np. miastami) również ze starych państw członkowskich. Nie ukrywamy - my, polscy politycy - że w ten sposób pozyskujemy zwolenników tej polityki, ale jest w tym znaczący element solidarnego myśle­-

nia o wszystkich, którzy potrzebują wsparcia czy motywacji do szybszego rozwoju.

Niesprawnie funkcjonujące państwo to gigantyczna przeszkoda w modernizacji - co do tego zgodzili się wszyscy uczestnicy konferencji. Nikt nie podał jednak recept - co zrobić, by uleczyć administrację. Jakie Pan proponowałby rozwiązania? Czy lepiej zaszczepiać już sprawdzone, czy konstruować własne?

Standardy administracyjne nie są uwarunkowane narodowo, więc nie ma sensu wyważać otwartych drzwi. Najważniejsze jest dokładne zdiagnozowanie, po pierwszym okresie funkcjonowania w wolnym kraju, przyczyn niesprawności funkcjonowania wielu instytucji. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie o poziom naszej kultury administracyjnej, będącej pochodną poziomu kultury prawnej. Jeżeli wiele badań wskazuje na zatrważająco niski poziom zaufania społecznego, to musi to mieć wpływ na funkcjonowanie instytucji.

Proponowałbym jednak unikać przesady. Administracji w Polsce nie można oceniać jednoznacznie negatywnie. To nie Polska ma w skali Unii problemy z rozliczeniem pozyskanych środków i to nie w naszym kraju pojawiają się spektakularne afery finansowe. Jesteśmy bardzo często świadkami administracyjnej "nadgorliwości" będącej wynikiem strachu przed odpowiedzialnością i przerzucaniem jej na innego - człowieka lub instytucję. Lepszy jeszcze jeden przepis niż odpowiedzialność za podjętą decyzję. To chyba typowe dla okresu kształtowania się kultury administracyjnej i nie ma powodu do ogłaszania alarmu. Jedyne, co moim zdaniem powinniśmy robić, to dbać o kompetencje urzędników, stwarzać możliwości podnoszenia kwalifikacji, nie pozwalać na obniżenie prestiżu tych grup zawodowych. Potrzebny nam jest, tak jak w innych dziedzinach, kult profesjonalizmu. Tym staraniom musi towarzyszyć mechanizm zabezpieczający transparentność procesów decyzyjnych, bo nic tak dobrze nie służy wspieraniu uczciwości jak stała kontrola społeczna.

Żeby dokonać skoku cywilizacyjnego, trzeba wiedzieć, w którą stronę skakać. Jaki Polska powinna mieć pomysł na siebie?

Nie jesteśmy samotnym podmiotem na mapie gospodarczo-politycznej i nasz "pomysł na siebie" musi brać pod uwagę nasze realne możliwości, warunki zewnętrzne i zamiary partnerów. Nie mówimy również o skoku, który będzie uwidoczniony jedynie w statystykach, ale takim, który przede wszystkim będzie odczuwany przez mieszkańców naszego kraju. Chodzi więc o odczuwalną zmianę, poprawiającą jakość życia i zbliżającą nas do naszych wyobrażeń o funkcjonowaniu cywilizacji zachodniej XXI wieku. Gdy dyskutujemy bądź narzekamy, wskazujemy zarówno na wykorzystywanie nowoczesnych technologii, ułatwienia towarzyszące usługom publicznym, jak i na warunki społeczne: relacje międzyludzkie, szacunek dla innych, czytelne ścieżki awansu społecznego.

Myślę, że nasz pomysł na Polskę to z jednej strony rozwój gospodarczy i technologiczny, ale z drugiej budowa nowoczesnego społeczeństwa, które będzie w stanie stawiać czoło trudnościom współczesnego świata.

Mamy ogromny kapitał. Przecież to u nas doszło do niezwykłego w skali świata procesu zbudowania solidarnego społeczeństwa obywatelskiego. Solidarność jest trwałym elementem współczesnej historii, dlatego na nas właśnie spoczywa obowiązek dzielenia się tym doświadczeniem. Bez względu na to, jaki jest dzisiaj stosunek Polaków do konkretnych elementów tego wydarzenia, jako społeczeństwo przeszliśmy je razem. Historia Polski udowadnia, że pewne procesy są w życiu społecznym możliwe, chociaż bardzo trudne. Pamiętać musimy, że fenomen Solidarności związany był z wzajemnym zaufaniem środowisk robotniczych i inteligencji, i nie sposób go wyjaśnić bez wskazania, że etos polskiego inteligenta związany był z poczuciem odpowiedzialności za innych. Dzisiaj, kładąc największy nacisk na jakość edukacji i wychowania, musimy dbać o to, by młodzi, wykształceni Polacy postrzegali swoją rolę nie tylko w kategoriach indywidualnego sukcesu, ale też odpowiedzialności za innych, za kraj. Zaniedbanie tego może przynieść długotrwałe negatywne skutki.

Dr JAN OLBRYCHT jest socjologiem, ekspertem w sprawach funduszy unijnych. W latach 1999-2002 był marszałkiem województwa śląskiego, od 2004 r. deputowany do Parlamentu Europejskiego z listy PO.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Polonia quo vadis (27/2010)