Polska – nie dla idiotów!

Słowo "idiota" pochodzi z greckiego (idiotes) i oznacza kogoś, kto nie jest zainteresowany sprawami publicznymi, dyletanta, osobę skupioną wyłącznie na własnych sprawach. Stawiającą siebie poza wspólnotą, o jakiej mowa, np. w słynnej mowie pogrzebowej Peryklesa, gdy chodzi o zainteresowanie i uczestnictwo w sprawach państwa - rzecz jasna państwa w rozumieniu greckim, a zatem wspólnoty ograniczonej do miasta-polis.

19.06.2007

Czyta się kilka minut

Nowożytna polityka posługuje się zgoła innymi kategoriami: naród, lud (demos), klasa, społeczeństwo, rodzina, jednostka. Trwa fundamentalny spór o to, które z nich istnieją realnie i są aktorami działania. Czasem owe głęboko filozoficzne spory przedostają się do języka polityki, jak w 1987 r., gdy Margaret Thatcher stwierdziła: "Nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Są indywidualni mężczyźni, kobiety i rodziny". Fraza ta była poniekąd credo krucjaty, jaką Żelazna Dama prowadziła przeciwko rozrostowi państwa, co w jej przekonaniu prowadziło do ubezwłasnowolnienia obywateli. Nie brakłoby oczywiście także cytatów z innych polityków, w których z kolei odmawia się podmiotowości jednostce na rzecz tego, co kolektywne.

Między indywiduum a kolektywem jest jednak "coś pośrodku" - społeczność, w szczególności lokalna (sąsiedztwo, osiedle, parafia). W niej poznajemy, na czym polega wolność i odpowiedzialność, a codzienne działanie lub zaniechanie ma konkretne znaczenie. W niej też uczymy się tego, co oznaczają sprawy publiczne i, jeśli można tak powiedzieć, mamy szansę nie pozostać "idiotami". Tu nie wystarczy być widzem, trzeba stać się uczestnikiem. Wspólnota bowiem istnieje tylko o tyle, o ile sami w nią wierzymy i w niej działamy.

Niestety, wspólnota lokalna (a to nie zawsze to samo, co samorząd) jako podmiot szeroko rozumianej integracji społecznej i modernizacji jest w Polsce od dawna zaniechana: przez polityków, elity, administrację. Dominuje myślenie branżowe i sektorowe oraz przekonanie, że rozwój to przede wszystkim infrastruktura techniczna i wzrost gospodarczy. W tym myśleniu zorientowanym na coś, co nazwałbym hardware, brakuje zdecydowanie społecznego software'u, mimo że od niego właśnie zależy często powodzenie gospodarcze, innowacyjność, spójność społeczna czy wreszcie... poczucie satysfakcji życiowej. Socjologowie od lat alarmują, że poziom kapitału społecznego jest w Polsce najniższy w Europie. Mimo to w dokumentach strategicznych rządu na lata 2007-13 tego problemu właściwie nie zauważono. Państwo nie ufa swoim obywatelom, a konstytucyjna zasada pomocniczości, choć często deklarowana, w praktyce pozostaje często niezrozumiana lub wręcz sabotowana. Tymczasem bez owego społecznego software'u i uruchomienia "środków ubogich", jakich dostarcza wspólnota lokalna, nie da się skutecznie sprostać wielu społecznym wyzwaniom, takim jak: opieka nad słabszymi, bezpieczeństwo mieszkańców, szacunek dla dobra publicznego, formacja liderów społecznych.

Boleśnie aktualna jest Norwidowska diagnoza: "Polska jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród". Odwracamy się do siebie plecami, zamykamy za ogrodzeniami strzeżonych osiedli (jest ich najwięcej w Europie!), nie ufamy sobie i nie potrafimy wspólnie działać. Polska - jeszcze niedawno ikona solidarności - wydaje się z niej niemal doszczętnie wypłukana...

Tak nie musi być. Widziałem w Polsce wiele miejsc, gdzie wspólnota "zadziałała". Kto nie wierzy, niech pojedzie np. do Bałtowa, Debrzna, Nidzicy, Bystrzycy Kłodzkiej. W każdej z tych miejscowości - i w setkach innych - liderzy społeczności lokalnych doprowadzili do fundamentalnej zmiany. Często jej "wyzwalaczem" okazywały się pozornie drobne przedsięwzięcia, np. prowadzone przez rodziców przedszkole, "mała szkoła", wspólne sprzątanie osiedla. W ramach Czerwca Aktywnych Społeczności można zobaczyć święto kilkuset tego rodzaju przedsięwzięć. Warto o tym wiedzieć i uczyć się od tych, którym się powiodło. Bo Polska nie jest dla idiotów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Rzecz obywatelska (25/2007)