Polska miłość

Na dwóch telebimach pokazywano to, co się dzieje w PiS. Na trzecim widać było, jak cieszy się Palikot i jego ludzie. Cała czołówka PO, włącznie z premierem, wpatrzona była w ten właśnie ekran.

11.10.2011

Czyta się kilka minut

To było dziwne widowisko. Partia Donalda Tuska znokautowała konkurencję. Pierwszy raz w historii ci, którzy sprawowali rządy, ponownie zwyciężyli w wyborach. Jednym słowem - triumf i okazja do radości.

Tyle że w niedzielę było zupełnie inaczej. To była najbardziej ponura impreza zwycięzców, jaką sobie można wyobrazić. Bez konfetti, serpentyn i szampana. Jakby wszyscy zdawali sobie sprawę, że przyjdzie im rządzić w bardzo trudnych czasach.

Wieczór wyborczy PO tradycyjnie urządziła w nowoczesnym biurowcu w centrum Warszawy - tam partia świętowała wyborcze zwycięstwo przed czterema laty i prezydenturę Bronisława Komorowskiego. Tym razem hol, w którym odbywała się główna część spotkania, nie zapełnił się ludźmi. Reporterów i BOR-owców było nie mniej niż właściwych gości wieczoru. Impreza rozgrywała się na różnych pokładach. Na parterze dziennikarze, zwykli goście i woda w plastikowych butelkach. Na pierwszym piętrze wyszynk - tam zebrali się ludzie władzy i celebryci (wśród tych ostatnich m.in. Krzysztof Penderecki, Andrzej Wajda, Krzysztof Materna, Tomasz Karolak, Wojciech Fibak i Sobiesław Zasada). Ruchomych schodów na piętro pilnowała ochrona.

Jeszcze przed ogłoszeniem wyników było jasne, że najgorszy scenariusz dla partii nie wchodzi w grę. Z przecieków, które docierały do gości wieczoru, wynikało, że Platforma wygrywa i nie będzie musiała oddać władzy. Niewielu sądziło, że będzie aż tak dobrze. Sam Tusk był zaskoczony rozmiarem zwycięstwa nad PiS-em. - Oszukujecie mnie, nie wierzę - mówił po godzinie 20.00 współpracownikom, którzy przynieśli mu wiadomość o blisko dziesięciopunktowej przewadze nad ugrupowaniem Kaczyńskiego.

Tuż przed 21.00 premier w towarzystwie żony, córki i liderów partii zjechał ruchomymi schodami na parter. Gdy podano wynik, rzeczywiście wyglądał na człowieka mile zaskoczonego. Zaskoczonego rozmiarem wygranej. Widać, że zeszło z niego napięcie po tygodniach kampanii. - Imponujące to jest! - mówił o wyniku.

Nim premier zaczął przemawiać, rozegrała się ciekawa scenka. Po swej prawej ręce platformerscy liderzy mieli trzy telebimy z programami Polsat News, TVN24 i TVP1. Można było na nich zobaczyć reakcje z innych sztabów. Na dwóch pokazywano to, co się dzieje u Kaczyńskiego. Na trzecim widać było, jak cieszy się Palikot i jego ludzie. Cała czołówka PO, włącznie z premierem, wpatrzona była w ten właśnie ekran. Widać było, że wynik dawnego druha politycznego zrobił na nich wrażenie.

O 22.00, czyli godzinę po podaniu sondażowego wyniku, na dole zrobiło się dość nudno. Na górze chyba też - bo goście powoli zaczynali się zbierać. Znany prawnik, warszawski bon vivant Lejb Fogelman na wychodnym informował przyjaciół, że Sylwestra w tym roku spędza w Maroku, choć nie wie dokładnie, w której jego części. Wyjście Fogelmana dla znawców salonów było znakiem, że nic ciekawego wydarzyć się nie może. I była to prawda.

Najważniejszy interes tego wieczoru został ubity. Donald Tusk i Grzegorz Schetyna spotkali się w pokoju na górze. Zamienili kilka słów. Potwierdzili wcześniejsze porozumienie: Schetyna zostaje na stanowisku marszałka Sejmu. Było to o tyle istotne, że przy tak dobrym wyniku PO, osiągniętym głównie dzięki tytanicznej pracy samego Tuska - premier mógł zrobić w partii wszystko. Co? Np. powyrzucać wszystkich tych, którzy wcześniej próbowali kontestować jego przywództwo.

Porozumienie ze Schetyną świadczy o tym, że rozrachunek z oponentami nie nastąpi albo nastąpi dopiero za jakiś czas. Sam były i przyszły marszałek wyglądał na rozluźnionego. Na pytanie: "Ale co będzie jutro?", stawiane mu przez dziennikarzy i zdezorientowanych współpracowników, odpowiadał po swojemu: "Jutro? Jutro będzie poniedziałek!".

Na rozmowy o koalicjach było za wcześnie, bo wstępne wyniki nie pozwalały ocenić sytuacji. Tu warianty są trzy: albo stara koalicja z PSL, albo koalicja wzmocniona o trzecią partię, albo PO, PSL i kilku posłów wytransferowanych z innych ugrupowań. Ludzie z otoczenia Tuska mówili, że Kaczyński sam się zabił na finiszu wypowiedzią o Angeli Merkel - gdyby nie to, w Platformie byłoby jeszcze mniej wesoło.

Kiedy Donald Tusk pojawił się na antresoli biurowca, pustoszejący parter zawrzał po raz ostatni. Dziennikarze mieli nadzieję, że premier w końcu do nich zejdzie, ale premier podążył do szklanej windy w towarzystwie żony, coraz ciaśniej otaczany przez rosłych oficerów BOR. Problem w tym, że winda miała dwa wyjścia. Reporterzy profilaktycznie obstawili oba. Było to trochę jak gra w rosyjską ruletkę - albo będziesz po właściwej stronie i nagrasz Tuska, albo po złej i wrócisz do redakcji z pustymi rękami. Premier pogodził wszystkich, bo winda nie zatrzymała się na parterze, tylko pomknęła do podziemnego garażu, gdzie czekała limuzyna.

Premiera, jego małżonkę i ochroniarzy odprowadził wzrokiem Marian Kociniak. Aktor przyłożył się do sukcesu partii, bo na finiszu kampanii przeczytał do kamery "Instrukcję dla mężów zaufania PiS", gdzie było napisane, że mężowie zaufania są po to, by nikomu nie ufać. "Instrukcja" w wykonaniu Kociniaka wywoływała salwy śmiechu wśród internautów.

Ale to było w kampanii. Tego wieczoru aktor podążał za wychodzącym szefem rządu, ale miejsca w windzie i limuzynach było niewiele. Starczyło dla najbardziej zaufanych. Ci kontynuowali zabawę w swoim towarzystwie. Najpierw w Lemon Grass, gdzie moż-

na zakosztować kuchni azjatyckiej oraz drogich drinków o nazwach Oriental Angel albo Cinnamon Kiss. Ci, co wytrzymali serię cynamonowych pocałunków, mieli przenieść się na starą Pragę, na ulicę Ząbkowską do klubokawiarni Czysta Ojczysta, gdzie podają m.in. czystą ojczystą i twierdzą, że "łykend" zaczyna się w czwartek.

Tylko co ludzie Tuska mieliby do roboty w takim miejscu? - Świętowaliśmy tam zwycięstwo w 2007 r., będziemy i teraz, bo to taka tradycja, a tradycja jest ważna - mówił nam jeden z prawdopodobnych przyszłych ministrów, który miał dużo lepszy garnitur niż cztery lata temu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2011