Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To zawsze dobrze, gdy młodzi ludzie wychodzą na ulicę w słusznej sprawie. Bo przecież widać gołym okiem, że coś poszło nie tak. A przynajmniej widać to po coraz bardziej zdezorientowanych twarzach polityków, którzy na różnych międzynarodowych konwentyklach ogłaszają przyjęcie kolejnych niczego nierozwiązujących pakietów. Kryzys się pogłębia, różnice społeczne miast maleć, rosną. Demonstracje oburzonych przetaczają się więc przez kolejne miasta świata - gdzieniegdzie dochodzi do zamieszek. Nie ominęły one także Warszawy - choć tu w dość rachitycznej i spokojnej formie. Można odnieść wrażenie, że to kopia (kontynuacja?) alterglobalistycznych wystąpień sprzed dekady.
Pobrzmiewa tu jednak fałszywa nuta. Otóż, dziwnym trafem najważniejsi politycy świata również uderzają w podobne tony. O "oburzonych" ciepło wyraża się prezydent USA Barack Obama, szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso chce karać finansistów, którzy spekulują na kursach walut. Nawet w Polsce na marsz wybrał się Ryszard Kalisz. A przecież jeszcze do niedawna to oni ochoczo budowali ten świat z wielkim kapitałem, oni przyjmowali regulacje korzystne dla świata finansów, a przynajmniej się im nie przeciwstawiali. Ich socjaldemokratyczne poglądy przez lata schowane były tak głęboko, że w wielu krajach trudno było odróżnić, czy rządzi lewica, czy liberałowie.
Teraz, gdy świat finansów wymknął im się spod kontroli, a ludzie wychodzą na ulice, politycy (także prawicowi) próbują zepchnąć winę za kryzys na bankierów. To tak jakby spekulowali - tyle że nie walutą, lecz społecznymi nastrojami.