Młody wilk drażni słonie

Jest przystojny i bogaty. Francuskiemu ministrowi gospodarki Emmanuelowi Macronowi niektórzy wróżą prezydenturę. O ile tylko eksbankier zdecyduje się o nią walczyć.

01.05.2016

Czyta się kilka minut

Emmanuel Macron z żoną przybywają na przyjęcie, którym prezydent Hollande uhonorował w Pałacu Elizejskim hiszpańską parę królewską. Paryż, 2015 r.  / Fot. Jean Catuffe / GETTY IMAGES
Emmanuel Macron z żoną przybywają na przyjęcie, którym prezydent Hollande uhonorował w Pałacu Elizejskim hiszpańską parę królewską. Paryż, 2015 r. / Fot. Jean Catuffe / GETTY IMAGES

Jeszcze dwa lata temu nawet we Francji prawie nikt o nim nie słyszał. Od kilku tygodni 38-letni Emmanuel Macron – minister gospodarki, przemysłu i cyfryzacji w socjalistycznym rządzie, choć sam bezpartyjny – nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych. Sondaże dają mu szansę na zwycięstwo w wyborach prezydenckich w kwietniu 2017 r. Wszyscy sądzą, że będzie startował. On sam nie potwierdza ani nie zaprzecza.

Ani lewicowe, ani prawicowe

W nadsekwańskich elitach polityczno-medialnych zawrzało, gdy 6 kwietnia Macron ogłosił, że założył swój nowy ruch polityczny pod nazwą En marche! (czyli: W drogę! lub Naprzód!). Tłumaczył ten krok, mówiąc, że „dzisiejsza lewica go nie zadowala”, i że pozostając w rządzie, chce ożywić społeczeństwo obywatelskie. Naprzód! ma sytuować się w centrum sceny politycznej: nie będzie „ani lewicowe, ani prawicowe”.

Zaraz potem prasa oszalała na jego punkcie. „Macron wprawia w ruch swoją maszynę”. „Ofensywa Macrona”, „Macron – ambicja w natarciu” – pisał opiniotwórczy dziennik „Le Monde”, a inni mu wtórowali. Oficjalnie minister dystansuje się od spekulacji. „Niestety, jeszcze nie decyduję, co jest na pierwszych stronach gazet.

Dopiero nad tym pracuję” – żartował w obecności prasy 22 kwietnia w Warszawie, podczas spotkania Trójkąta Weimarskiego.

Francuscy komentatorzy są zgodni: Macron przeraził starych socjalistycznych „baronów”, zwanych we Francji „słoniami” (franc. éléphants), którzy są podporą prezydenta François Hollande’a. Najnowsze sondaże pokazują, że minister gospodarki jest ulubionym kandydatem lewicowych wyborców. Ale, co jeszcze ważniejsze, na Macrona chętnie zagłosowaliby też zwolennicy centroprawicy. Według sondażu dla dziennika „Liberation” z 20 kwietnia aż 38 proc. Francuzów widziałoby w Macronie dobrego prezydenta, podczas gdy w premierze Manuelu Vallsie 28 proc., a w Hollandzie tylko 11 proc.

Ale czy młody polityk będzie kandydował? Prasa spekuluje, że obiecał wcześniej Hollande’owi, iż nie stanie przeciw niemu w wyborcze szranki. Co innego, jeśli szef państwa, w następstwie katastrofalnych notowań, sam wycofa się z wyścigu o reelekcję. Wtedy przed ambitnym ministrem droga do walki o Pałac Elizejski stanie otworem.

Od Rotszylda do polityki

Nadzieję francuskich wyborców zestawia się dziś z Tonym Blairem z czasów jego młodości. Podobnie jak były już brytyjski premier, Macron ma urok osobisty i poszukuje „trzeciej drogi” – poza tradycyjną lewicą i prawicą.

Droga zawodowa Macrona wymyka się schematom. Najpierw studiuje filozofię, po czym – jak większość liczących się francuskich polityków – kończy Szkołę Administracji Publicznej (ENA). Ukończywszy studia, zostaje urzędnikiem publicznych finansów. Ale po kilku latach rzuca administrację i wybiera pracę bankiera w grupie Rotszylda. Szybko awansuje i w ciągu kilku lat dochodzi do ogromnej fortuny. Jak sam mówi tygodnikowi „L’Express”, przez dwa lata u Rotszylda inkasuje 2 mln euro brutto.

Władza pociąga go chyba bardziej od pieniędzy: na prośbę prezydenta Hollande’a po czterech latach opuszcza bank i zostaje „prawą ręką” szefa państwa. A stamtąd – znów za sprawą prezydenta – obejmuje funkcję ministra gospodarki. Jako eksbankier i zdeklarowany gospodarczy liberał (jak sam o sobie mówi), symbolizuje odejście Partii Socjalistycznej od lewicowej retoryki. Budzi zgorszenie kolegów z rządu, gdy popiera zniesienie słynnego francuskiego podatku od wielkich fortun (płaconego przez największych bogaczy). Daje się też poznać jako krnąbrny minister – irytuje kolegów z rządu swobodą wypowiadania się na różne tematy. Choćby wtedy, gdy ostrzega Brytyjczyków, że w wypadku „Brexitu” Francja umożliwi imigrantom z Calais przedostawanie się na Wyspy i „rozwinie czerwony dywan” przed finansistami opuszczającymi londyńskie City.

Dalekie od konwencji jest też życie prywatne Macrona. Jego żona Brigitte jest o 20 lat starsza od niego. Poznali się w szkole średniej, gdy przyszły minister był uczniem, a ona – jego nauczycielką, wówczas mężatką i matką trojga dzieci. Po latach pani Macron wyjawiła, że rozwiodła się z miłości do młodego Emmanuela.

O relacji małżeńskiej żona ministra opowiedziała niedawno popularnemu tygodnikowi „Paris Match”. W gazecie ukazały się też – za zgodą państwa Macron – fotografie z rodzinnego albumu, w tym zdjęcia ministra karmiącego butelką niemowlę – wnuczkę swej żony. Publikacja w „Paris Match” – piśmie czytanym w dużej mierze przez kobiety przywiązane do rodzinnych wartości – kreowała wizerunek ministra jako troskliwego i wiernego męża. Odczytano to jako element ambicji prezydenckich Macrona – tym bardziej że podpis pod zdjęciem pary wieścił: „Razem na drodze do władzy”.

Widmo terroru, Front w natarciu

Wydaje się, że w zwykłych i spokojnych czasach marzenie byłego bankiera bez politycznego zaplecza, aby zdobyć najwyższą władzę w państwie, musiałoby zakończyć się fiaskiem. Ale dziś sytuacja nad Sekwaną jest daleka od stabilności.

Przede wszystkim kraj żyje wciąż w cieniu zamachów islamskich terrorystów w Paryżu z listopada 2015 r. Od tego czasu nadal obowiązuje stan wyjątkowy, który wkrótce ma być kolejny raz przedłużony, do lipca. Ale ważniejsze od prawnych regulacji jest to, że mieszkańcy żyją na co dzień ze świadomością, iż w każdej chwili terroryści mogą znowu uderzyć.

Tymczasem, jak podkreśla „Le Monde”, po czterech latach pozostawania u władzy lewicowy prezydent Hollande bije rekordy niepopularności. Bilans rządów socjalistów jest bardzo zły. „700 tys. bezrobotnych więcej [niż na początku kadencji – red.], brutalny nacisk podatkowy, ślamazarny wzrost gospodarczy, niewystarczające reformy strukturalne” – wylicza gazeta. „Tylko cud mógłby uratować socjalistów w przyszłorocznych wyborach” – pisze „Le Monde” we wstępniaku.

Zarazem, w obliczu zagrożenia zamachami i stagnacji gospodarki, rośnie poparcie dla populistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen. Sondaże wskazują, że gdyby wybory prezydenckie odbyły się dziś, kandydatka skrajnej prawicy weszłaby do drugiej tury. Tam spotkałby się z nią przedstawiciel Republikanów (dawniej UMP), czyli umiarkowanej prawicy.

Ale kto będzie kandydatem tej partii, jeszcze nie wiadomo. Rozstrzygną o tym prawybory Republikanów jesienią tego roku. Faworytem jest doświadczony Alain Juppé, premier jeszcze za czasów prezydenta Jacques’a Chiraca, zaś jego konkurentem – były prezydent Nicolas Sarkozy. Szanse tego ostatniego maleją – przede wszystkim z powodu ciągnących się za nim dochodzeń o charakterze korupcyjnym. Dziś wydaje się więc, że tylko 71-letni Juppé – były człowiek Chiraca, cieszący się też szacunkiem na lewicy, ale będący przecież ucieleśnieniem przeszłości, nie zaś zmiany – może powstrzymać marsz Le Pen do władzy.

Jednak to może się diametralnie zmienić, jeśli naprzeciw Republikanów i Frontu pojawi się „świeży” kandydat. Taki jak Macron. Albo też, nieznany dziś jeszcze, inny charyzmatyczny lider z kręgu radykalnej lewicy.

Paryscy „Oburzeni” nie śpią

Rządząca lewica musi się bowiem zmagać z potężnym ruchem protestów – i to bliskim sobie ideowo. Od 31 marca co noc na jednym z głównych placów Paryża – place de la République – zbierają się tysiące przeważnie młodych ludzi, na ogół lewicujących studentów. Ruch zyskał już miano „Nuit Debout” (w wolnym tłumaczeniu „Nocne Czuwanie”). Uczestnicy siedzą do świtu na chodniku lub w namiotach, jedzą wspólnie, śpiewają, organizują debaty. Każdy może przemawiać trzy minuty, jeśli zapisze się do głosu. Demonstracje na placu mają pokojowy i często piknikowy charakter, ale na obrzeżach dochodziło do aktów wandalizmu, palenia samochodów i starć z policją.

Podobne „czuwania” są organizowane także w wielu innych miastach.

Podłoże „Nocnych Czuwań” jest głębokie: to lęk młodych o przyszłość, zjawisko prekariatu i bezrobocie sięgające w tej kategorii wiekowej 25 proc. Stąd wśród zgromadzonych lewicowców pojawiają się odwołania do rewolty studenckiej z maja 1968 r. i apele o stworzenie „społeczeństwa jutra”. Co ważne: „czuwania” mają poparcie ze strony części syndykatu studenckiego UNEF, związanego ściśle z socjalistami. Można więc widzieć w tym ruchu dowód na postępującą dezintegrację lewicy, a zwłaszcza konflikt „młodych” ze „starymi”.

Bezpośrednim powodem nocnych zgromadzeń jest nowa ustawa liberalizująca kodeks pracy (tzw. ustawa El Khomri, od nazwiska minister pracy Myriam El Khomri). Wywołała ona też protesty związków zawodowych. Zmiany przewidują m.in. rozluźnienie obowiązującego wciąż we Francji 35-godzinnego tygodnia pracy. Nowa ustawa ma też zmniejszyć rolę związków zawodowych w sytuacji napięć pracowniczych.

Demonstracje na placu Republiki porównuje się do wcześniejszych protestów hiszpańskich „Oburzonych”, z których zrodziła się lewicowa partia Podemos. Czy także w tym przypadku niesformalizowany ruch przerodzi się w siłę polityczną? Zdaniem socjologa prof. François Dubeta, badacza ruchów społecznych (niegdyś także polskiej Solidarności w latach 80.), na razie wydaje się to mało prawdopodobne.

– Ruch „Nocnego Czuwania” nie ma struktur ani lidera, to raczej ogromny happening. Na razie politycy, nawet radykalnej lewicy, dystansują się od niego. Kiedy jednak któraś z partii spróbuje go zinstrumentalizować, to może zabić żywiołowy ruch – mówi „Tygodnikowi” Dubet.

Zwraca on też uwagę, że choć forma protestów – nocne okupowanie przez wiele tygodni placu w centrum miasta – jest we Francji nowa, to ideowo ruch nie jest innowacyjny. – „Nocne Czuwanie” powtarza właściwie ideologiczny rdzeń skrajnej lewicy od 50 lat: antykapitalizm, przywoływanie samorządu pracowniczego, oskarżanie lewicy u sterów o zdradę ludu… To już wszystko było – uważa Dubet.

Jego zdaniem nocne masowe zgromadzenia przeciw władzy są natomiast symptomem, jak daleko będąca u steru od czterech lat Partia Socjalistyczna straciła zaufanie w szeregach dawnych zwolenników.

Pragnienie zmiany

Fenomeny Macrona i „Nocnego Czuwania” zdają się świadczyć o tym, że Francuzi pragną pokoleniowej zmiany warty wśród rządzących. Na gruzach skostniałej lewicy oraz rozproszkowanej prawicy powstaje być może miejsce dla nowej siły z charyzmatycznym liderem. Czy będzie nim Macron? A może nieznany jeszcze z nazwiska przyszły lider „Nocnego Czuwania”?

Wszystko wydaje się możliwe. Okoliczności zmieniają się tak szybko, że stawianie prognoz dotyczących francuskiej polityki – w tym przyszłorocznych wyborów prezydenckich – przypomina przepowiadanie przyszłości z kryształowej kuli. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2016