Pokój ludziom dobrej woli

Przed laty stąd wyjeżdżali, rozczarowani. Teraz wracają z własnymi rodzinami, bo uważają, że nie ma w Izraelu lepszego miejsca do życia niż ta palestyńsko-żydowska wioska.
z Wahat al-Salam-Neve Szalom (Izrael)

12.12.2022

Czyta się kilka minut

Od lewej: Bob Mark oprowadza grupę odwiedzającą Wahat al-Salam-Neve Szalom. Rita Boulos wita odwiedzających wioskę. 3 grudnia 2022 r. / ANNA MAJEWSKA
Od lewej: Bob Mark oprowadza grupę odwiedzającą Wahat al-Salam-Neve Szalom. Rita Boulos wita odwiedzających wioskę. 3 grudnia 2022 r. / ANNA MAJEWSKA

Bob Mark pamięta tamtą wycieczkę, jakby to było wczoraj: traktor, wypalona słońcem droga z kibucu Nahszon, prawie łyse pagórki z pojedynczymi drzewkami oliwnymi, kłębami rozmarynu i imponującym klasztorem trapistów w Latrun na horyzoncie. Kilka dni wcześniej przyleciał tu ze Stanów na program dla młodzieży w kibucu. W pamiętniku z tamtego lipcowego dnia 1977 r. zapisał jedno zdanie: „Dziś odwiedziliśmy dom nazwany Newe Szalom”.

– Dom. Jeden. Dosłownie! Stał tu jeden budynek, a wokół niego garstka młodych chrześcijan z Europy. W drodze powrotnej do kibucu nie szczędziliśmy im złośliwości. Naprawdę, trudno było wówczas traktować to miejsce poważnie – mówi dziś Bob.

Jest grudzień 2022 r. i sprawy mają się zgoła inaczej. Wioska Wahat al-Salam-Neve Szalom (dalej w skrócie: WAS-NS) – czyli Oaza Pokoju pod Jerozolimą – liczy sto rodzin, a za pięć lat będzie ich 150. Połowa to Palestyńczycy, połowa Żydzi (wszyscy to obywatele Izraela). Siedemnaście rodzin nie jest częścią społeczności, lecz tylko wynajmuje tu mieszkania.

W wiosce – zadbane domy z ogródkami kipiącymi zielenią i pstrokacizną drzewek cytrusowych. A także: przedszkole, szkoła, hotel, kawiarnia i centrum duchowe. Oraz miejsce odwiedzin, w którym Bob przyjmuje właśnie grupę turystów z USA.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
GDZIE TWOJA FLAGA? Serhij do dziś nie wie, gdzie ukrywała ją jego matka. Wołodymyr schował ją w szafce. Julia włożyła do pudełka po butach. Teraz dumnie paradują z flagami po ulicach >>>>


Bo WAS-NS jest na mapie Izraela tak wyjątkowe, że warto tu przyjechać z daleka. A gdyby spojrzeć na mapę ostatnich wyborów politycznych Izraelczyków, to miejsce wręcz kuriozalne.

Równi

– Nazywam się Rita Boulos, jestem palestyńską Izraelką i sołtyską WAS-NS – przedstawia się kobieta o wesołych oczach z kremowym kundelkiem u boku. Kuczer (tak piesek ma na imię) towarzyszy jej na każdym kroku: biega za wycieczką, szczeka na widok nieporządku, czujnie przysłuchuje się naszej rozmowie.

Sposób, w jaki Rita mówi o sobie, budzi w Izraelu kontrowersje. – Uchodzimy tu za izraelskich Arabów. Ale ja mam moją konkretną narodowość. Gdy jeżdżę na spotkania i zaczynam je od słów „Jestem Palestynką”, czasem rozmowa kończy się, zanim się zaczęła – mówi.

Ziemia, na której wyrasta wioska, jest terenem prywatnym, który WAS-NS otrzymała jako darowiznę od klasztoru w Latrun. Nie może się jednak rozwinąć, bo napotyka opór ze strony państwa.

Rita: – Mamy sporą liczbę chętnych do zamieszkania z nami. Lista rezerwowa dobijała do setki, aż wstrzymaliśmy składanie aplikacji. Nie mamy się jak rozwinąć, bo rząd nie zezwala nam na wydzierżawienie dalszych terenów. My, Palestyńczycy, współzarządzamy wioską, ale jako tacy nie możemy ani kupić, ani nawet wydzierżawić ziemi w Izraelu. Dlatego denerwuję się, gdy ktoś mi mówi: przecież jesteś Izraelką, masz prawo do głosowania. Dla mnie bycie równym obywatelem to otrzymanie takich samych szans w szukaniu pracy, dostępie do edukacji, równym dostępie do mieszkań. WAS-NS opiera się na zasadzie równo- uprawnienia, dążenia do pokoju, sprzeciwu wobec okupacji.

Żydzi i Palestyńczycy mają takie same obowiązki i przywileje. Równościowo traktowane są też ich wyznania: nie ma wyjątków, osobnych świątyń czy zasad wprowadzanych na siłę np. do miejsc wspólnych posiłków (takich jak koszer czy halal). Nikt nikomu nie narzuca na siłę swojej tradycji.

Takie reguły nie byłyby do przyjęcia dla bardziej ortodoksyjnych społeczności – prawdą jest więc, że w WAS-NS mieszkają osoby różnych wyznań, lecz otwarte na inność i głównie zsekularyzowane.

Rita zdaje sobie sprawę, że wybrany w ostatnich wyborach skrajnie prawicowy rząd nie będzie patrzył przychylnie na poczynania ich wioski.

– Nie jest mu to na rękę – zaznacza. – Ale myślę, że Izraelczycy powinni dać wiosce szansę. Nasze, czyli obywateli Izraela podejście do konfliktu musi się zmienić, w przeciwnym razie będziemy używać względem siebie przemocy. W tym momencie nie mamy w Izraelu konkretnego lidera. Może gdybyśmy mieli taki silny spokojny głos, byłoby nam łatwiej się przebić w tym nowym politycznym układzie.

Początki

Idea stworzenia wioski zrodziła się w głowie Bruno Hussara, dominikanina urodzonego w 1911 r. w Aleksandrii, w rodzinie żydowskiej, ale niepraktykującej. Miał nieco ponad 20 lat, gdy podczas studiów we Francji zetknął się z chrześcijaństwem i zdecydował się na chrzest. Wydarzenia lat 30. XX w. mocno związały go jednak z własną tożsamością. „Pod niemiecką okupacją stałem się bardziej świadomy swojej żydowskości” – pisał później, doświadczywszy antysemityzmu w „wolnej” francuskiej strefie, gdzie przetrwał II wojnę światową.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
NA TROPIE TRUMPA. ANDREA BERNSTEIN, dziennikarka śledcza: Ludzie pytają, jak to możliwe, że przez niemal 20 lat Trump bezkarnie robił machlojki biznesowe? >>>>


Zaraz po niej wstąpił do zakonu dominikanów. W 1953 r. wyemigrował do Izraela, gdzie miał podjąć się założenia centrum studiów żydowskich. Pierwsze 10 lat spędził na budowaniu dialogu chrześcijańsko-żydowskiego, a podczas Soboru Watykańskiego II współredagował dokument „Nostra Aetate”. Po wybuchu wojny sześciodniowej (1967 r.) postanowił włączyć muzułmanów do swoich działań ekumenicznych. „Nie było możliwe wyobrażanie sobie wspólnego życia żydów i chrześcijan w Izraelu bez wzięcia pod uwagę innych synów Abrahama, Arabów – zarówno muzułmanów i chrześcijan, żyjących w tym kraju” – pisał.

W 1970 r. z niewielką grupą europejskich przyjaciół, m.in. bliską współpracowniczką Anne Le Meignen, założył WAS-NS, dzierżawiąc za symboliczną kwotę ponad 100 akrów od trapistów z Latrun. „Celem było udowodnienie, że wspólne życie jest możliwe. I że możemy też założyć Szkołę dla Pokoju, bo pokój jest swego rodzaju sztuką. Nie pojawia się spontanicznie – trzeba się go nauczyć” – pisał Hussar.

Nowa jakość

W pierwszych latach działania wioski – właśnie wtedy, gdy odwiedził ją traktor z młodzieżą z Nahszon – ojciec Bruno żył na szczycie pagórka w ubogich warunkach. Na zdjęciach z tego okresu pochyla się nad biurkiem w chatce zbitej z desek.

– W ówczesnych realiach Izraela to było coś wyjątkowego. Ludzie, którzy pracowali na rzecz dialogu, spotykali się albo w żydowskim kibucu, albo w arabskiej wiosce. Nie istniało coś takiego jak wspólna przestrzeń. WAS-NS wprowadziła nową jakość. W dodatku jej idea była polityczna, a nie religijna, jak sugerowałaby to postać założyciela – wspomina Bob Mark.

Bruno Hussar nalegał, by w wiosce pojawił się jakiś wyraz drogich mu idei ekumenicznych. Zaplanował budowę centrum duchowego, w którym mogliby się modlić przedstawiciele wszystkich religii. – Miał też Bruno doskonałe poczucie humoru. Swojej konstrukcji nadał początkowo kształt trójkąta, nawiązując do chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. A potem pojawił się ateista i zapytał: chwileczkę, a gdzie ja usiądę? Bruno zaśmiał się, zastanowił i zmienił plan budowy. Dziś mamy w wiosce Pluralistyczne Centrum Duchowe, którego główne pomieszczenie, Dom Ciszy z widokiem na dolinę, bazuje na planie koła – mówi Bob Mark.

W latach 90. idea Brunona padła na żyzny grunt. W Oslo podpisano porozumienia otwierające nowy rozdział w procesie pokojowym między Izraelczykami i Palestyńczykami. Atmosfera się zmieniała, do WAS-NS zjeżdżały osobistości z całego świata: Hillary Clinton, Stephen Hawking, Dalajlama. Roger Waters, do dziś bojkotujący Izrael, dał tam wówczas koncert. To wszystko zostało brutalnie nadszarpnięte 4 listopada 1995 r., gdy w Tel Awiwie zastrzelono premiera Rabina. Kraj obrał wówczas inny, prawicowy kierunek, a starania o pokój zaczęły się sypać.

Co to jest pokój

Mieszkańcy wioski zważają na słowa.

– Mów „Palestyńczycy”, a nie „izraelscy Arabowie” – prosi Rita.

– Pamiętaj, żeby określać nas pełną nazwą: Wahat al-Salam-Neve Szalom – instruuje mnie Ariela Bairey Ben Ishai, profesorka, wykładowczyni uniwersytecka, edukatorka, jedna z pionierek wioski, dziś odpowiedzialna za programy edukacyjne. W tym najważniejszy: Szkołę dla Pokoju.

Pytam ją, czy z perspektywy czasu uważa, że pokoju faktycznie, tak jak pisał Hussar, można się nauczyć. – Nie wydaje mi się, że po prostu uczymy w naszej szkole pokoju – mówi Ariela. – Wpajamy uczniom, jak radzić sobie z konfliktem i jak szukać rozwiązań, które są dobre i sprawiedliwe dla wszystkich, bez względu na różnice. Bo czym właściwie jest pokój? To nie jest brak wojny. To raczej zdolność do radzenia sobie ze złożonościami w taki sposób, by ludzie mogli spokojnie się rozwijać. Gdy żyjesz w społeczności wielonarodowej, wielojęzycznej, nie możesz liczyć na to, że zawsze będzie spokojnie. Należy wówczas radzić sobie z napięciem w taki sposób, który zagwarantuje przestrzeń dla wszystkich. I kontynuować rozmowę z ludźmi. Nie przerywasz debaty, bo nie podobają ci się czyjeś poglądy. Wsłuchujesz się w to i zawierasz to w treści waszej relacji.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
MATKA TRUCICIELKA. W Bośni i Hercegowinie powietrze jest ciężkie od śmiercionośnych toksyn. Ale oprócz garstki aktywistów klimatycznych mało kto się tym przejmuje >>>>


W szkole podstawowej uczy się tu obecnie 300 dzieci, z czego 10 proc. pochodzi z wioski. Wśród nich jest więcej dzieci palestyńskich niż żydowskich, co wynika z dzietności rodzin, a nie z zamysłu, który pozostaje ten sam: wszystkim w wiosce należy się dzielić po równo.

Gdy już się narodzi

Edukacja to tutaj priorytet. Oprócz żłobka, przedszkola i podstawówki działa tu wspomniana Szkoła dla Pokoju (z ofertą aktywności także dla osób spoza wioski) oraz Centrum Młodzieżowe Nadi, oferujące popołudniowe wspólne zajęcia dla starszych dzieci.

Gdy wsłuchać się w rozmowy między mieszkańcami, uderza, że wszyscy mówią tu po arabsku i po hebrajsku niemal na tym samym poziomie, bez akcentu. Jak to możliwe?

– Do szóstej klasy włącznie nasze dzieci uczą się w dwujęzycznej, dwunarodowej szkole – opowiada Ariela Ben Ishai. – Nie udało nam się dotąd stworzyć liceum. Nasze dzieci szukają go więc poza wioską. I to jest ten moment, gdy zdają sobie sprawę, że świat wcale nie wygląda tak jak ten tutaj. Gdy palestyńskie dzieci – w wiosce traktowane z szacunkiem, równouprawnione, zachowujące się w pełni swobodnie – idą do innej szkoły, czy to palestyńskiej, czy żydowskiej, nagle dociera do nich, że na zewnątrz istnieje rasizm, że nie ma równouprawnienia, i że nie zawsze są mile widziane. Żydowskie dzieci też spotykają się z antypalestyńskimi nastrojami i czasem są traktowane jak „zdrajcy”, bo mają propokojowe przekonania.

– Czy nie masz poczucia, że przygotowujesz dzieci do życia w rzeczywistości, która nie istnieje? – pytam Arielę.

– Ale mogłaby, prawda? Duże zmiany w świecie zawsze zachodziły dzięki upartej pracy małych grup ludzi. Nie działamy na poziomie politycznym: naszą metodą jest edukacja, dogłębna transformacja. Uczymy, że można być zarówno izraelskim, jak i propalestyńskim, i przynosić rozwiązania, które będą do zaakceptowania dla wszystkich. Siebie i naszą młodzież przygotowujemy na to, że gdy ten pokój się już narodzi, ludzie będą wiedzieli, jak funkcjonować w jego rzeczywistości – przekonuje Ariela.

Powrót

Z dzieciństwa w tej wiosce 35-letni Maajan Schwartz pamięta radosne zamieszanie. Bieganie po łąkach w poszukiwaniu skarbów, śmiechy i okrzyki po hebrajsku i arabsku, wspólne świętowanie Chanuki i Ramadanu. I kamery, mikrofony, nadstawiane co chwilę dzieciom. Bo wioska od początku istnienia przykuwała uwagę mediów, a Maajan i jego koledzy byli pierwszym pokoleniem dzieci wychowywanych w tak eksperymentalnych warunkach.

– Dorastanie przed kamerami mi nie przeszkadzało. Było to nawet wzmacniające doświadczenie: czuliśmy się ważni, potrzebni, choć w swojej naiwności nie wiedzieliśmy dokładnie, dlaczego właściwie nas filmują, co niezwykłego jest w naszym życiu. To doświadczenie sprawiło, że staliśmy się takimi ludźmi: gdy myślę teraz o moich kolegach z dzieciństwa, Żydach i Palestyńczykach, postrzegam każdego z nich jako osobę interesującą, robiącą w życiu ważne rzeczy – mówi.

W dorosłym życiu Maajan skończył reżyserię w Sapir College na południu Izraela. We wrześniu 2022 r. premierę miał jego pierwszy film „Dzieci pokoju”: o dzieciństwie i utopijnych realiach wioski WAS-NS.

Maajan: – Przez wiele lat byłem oddzielony od tej społeczności, także z powodów emocjonalnych. Film stał się dla mnie autoterapią, pomógł mi zrozumieć, skąd wzięły się moje lęki. Gdy trzy lata temu zacząłem go kręcić, urodził się mój pierwszy syn, wiele się zmieniło. Zrozumiałem, że ta wioska jest miejscem, w którym chciałbym wychowywać moje dzieci.

Zaraz po tym, gdy zakończył pracę nad filmem, przeprowadził się z żoną i dziećmi do WAS-NS.

Żałoba

W „Dzieciach pokoju” Maajan śledzi losy swoich żydowskich i palestyńskich kolegów, dopytuje o ich emocje oraz o to, jak wioska wpłynęła na ich życie. Nie szczędzi jej krytycyzmu. W tym tego największego: że rodzice nie przygotowali ich na wyzwanie związane z obowiązkowym w Izraelu poborem do armii.

W filmie palestyńscy koledzy Maajana przyznają, że fakt, iż zdecydował się iść do armii, odebrali jak zdradę. Nie byli w stanie zrozumieć, że po wspólnej propokojowej edukacji w wiosce postanowił pójść do wojska – przez nich rozumianego w kryteriach opresji, okupacji. Zresztą nie on jeden. To był moment, gdy na przyjaźni między młodymi Palestyńczykami i Żydami pojawiła się głęboka rysa.

– Rodzice nie przygotowali nas na to, co się stanie, gdy będziemy musieli podjąć decyzję o wojsku. A w każdym razie zrobili to niewystarczająco. Przez wiele lat czułem, że ta decyzja zaważyła na tym, jak mnie w wiosce postrzegano – mówi Maajan. Widać, że z trudem dobiera słowa. Temat wciąż go dręczy.

– To była dla mnie bardzo trudna sytuacja. Czułem, że bez względu na to, jaką decyzję podejmę, będzie zła. Z mojego punktu widzenia była to sytuacja „z nami lub przeciwko nam”. Jestem częścią izraelskiego społeczeństwa, a jednocześnie jestem częścią tej wsi. To skomplikowana sytuacja dla 18-latka i to właśnie starałem się pokazać w filmie. Dziś już wiem, że najważniejsze jest to, by zmienić rzeczywistość i rozwiązać konflikt, nie obciążając odpowiedzialnością za niego bardzo młodych ludzi – mówi Maajan.

W filmie nie unika najtrudniejszego tematu, z jakim mieszkańcom przyszło się dotąd zmierzyć. W lutym 1997 r. w zderzeniu izraelskich helikopterów lecących na operację w Libanie zginęło 73 żołnierzy. Wśród nich było dziecko wioski: Tom Kitain, który za kilka miesięcy miał skończyć służbę w armii.

Żałoba, która ogarnęła WAS-NS, połączyła rodziców żydowskich i palestyńskich, dla których Tom był „wspólnym” dzieckiem. Ale chwilę później wioska się podzieliła: jego rodzice chcieli jakoś upamiętnić Toma, lecz część rodzin, głównie palestyńskich, nie zgodziła się na postawienie w wiosce pomnika żołnierzowi izraelskiej armii.

Mimo rozdarcia mieszkańcom udało się dojść do porozumienia. Dziś na ogrodzeniu boiska do koszykówki widnieje napis: „Pamięci Toma Kitaina, dziecka pokoju, które zginęło podczas wojny”.

Utopia, w której chcą żyć

Bohaterowie filmu Maajana deklarują, że mimo młodzieńczego rozdarcia, po założeniu własnej rodziny chcą wrócić do wioski. Wciąż chcą być razem, podejmować dyskusję. Niezgoda w konkretnych kwestiach nie niszczy wysiłku budowanego tu przez lata. Maajan twierdzi, że nie są to pojedyncze historie, lecz ogólny trend wśród dzieci wychowanych w wiosce.

Pytam, czy WAS-NS odniosło sukces, bo młodzi chcą tu wracać, czy raczej porażkę – bo okazuje się, że w Izraelu nie ma innego miejsca, w którym czuliby się dobrze?

Rita Boulos: – Myślę, że ci, którzy się tu wychowali, zdają sobie sprawę, że to my jesteśmy tu przytomnymi ludźmi, próbującymi swoim przykładem obudzić resztę. Gdy wyrastają, ciągnie ich, jak wszystkich w tym wieku, do Tel Awiwu albo gdzieś dalej poza kraj. Ale gdy zaczynają zakładać swoje rodziny, czują potrzebę, by wrócić tu, do domu, by wychować tu swoje dzieci. To również wydaje mi się naturalne.

Maajan Schwartz: – Zawsze mam problem z patrzeniem na wioskę tylko jako na sukces albo porażkę. Nic tu nie jest czarno-białe. To, że młodzi ludzie jak ja chcą wracać i tutaj, w tym duchu, wychowywać swoje dzieci, to ogromny sukces wspólnoty. Gdy dorastasz z ludźmi, którzy się od ciebie różnią, mówisz ich językiem, wtedy otwierasz się na świat, uczysz się, że istnieje coś więcej niż tylko jedna prawda. To świetne przygotowanie do życia w każdych warunkach.

– Ale trzeba też zrozumieć – dodaje Maajan – że wioska nie niweluje różnic między dziećmi izraelskimi i palestyńskimi. Mogę sobie wybrać miejsce, w którym chcę być. Oni mają zdecydowanie mniej opcji miejsc, w których mogliby się czuć spokojnie i na takich samych zasadach co inni.

Ariela Bairey Ben Ishai: – Nie dziwię się, że Maajan wrócił. Gdy jesteś dojrzały, masz w sobie więcej gotowości do radzenia sobie z paradoksami. Widzisz, że w Izraelu wciąż jest wielki dystans między dwoma narodami. Wciąż za mało akceptacji i zrozumienia dla innego, dla jego potrzeb kulturowych, narodowych, osobistych. Zdajesz sobie sprawę, że twoi rodzice popełnili błędy, bo sami wciąż się tego wszystkiego uczyli. Teraz Maajan sam jest rodzicem. Dlatego, gdy nasze dorosłe dzieci tu wracają, dołączają do zarządzania i podejmują się ważnego zadania: wzniesienia nas na wyższy poziom. Wiedzą najlepiej, czego zabrakło, mówią świetnie w obu językach, więc ich zadaniem jest wykonanie tej pracy lepiej. Załatanie dziur tam, gdzie wcześniej się nie udało.

Ariela dodaje: – Moja mama zawsze mówiła: albo jesteś częścią problemu, albo częścią rozwiązania. Staramy się być częścią tego drugiego. Nawet jeśli pokój w końcu zostanie osiągnięty, wciąż będziemy mieć mnóstwo pracy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Pokój ludziom dobrej woli