Póki żyjemy

Wołodymyr Pastuszok, uczestnik Majdanu, dziś obrońca Debalcewe: Docierają do nas polscy wolontariusze z ciepłymi ubraniami. Ale to nie wystarczy. Nikt nie wygrał wojny śpiworami.

09.02.2015

Czyta się kilka minut

Spalony rosyjski czołg w miasteczku Wuhlehirsk koło Debalcewe, luty 2015 r. / Fot. Vladimir Vladimirov / EPA / PAP
Spalony rosyjski czołg w miasteczku Wuhlehirsk koło Debalcewe, luty 2015 r. / Fot. Vladimir Vladimirov / EPA / PAP

MONIKA ANDRUSZEWSKA: Jak realia frontu mają się do tego, czego ludzie mogą dowiedzieć się z mediów?

WOŁODYMYR PASTUSZOK: Media nie mówią stu procent prawdy, zwłaszcza telewizja. Rozumiem, że nie jest łatwo przekazać wiernie realia wojny. Czasem nagina się fakty „ku pokrzepieniu serc” albo w zależności od sytuacji politycznej... Jest to też kwestia tego, że niewielu dziennikarzy dociera do najbardziej niebezpiecznych miejsc.

Wielu Ukraińców sądzi, że Debalcewe skończy się jak „kocioł iłowajski” w sierpniu 2014 r.: tam pomoc dotarła za późno, wielu żołnierzy przypłaciło życiem błędy dowództwa. Czy ukraiński rząd robi, co w jego mocy, by to się nie powtórzyło?

Powiedzieć, że robi wszystko, to przesada. Ale robi dużo. Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie. Każdy ma swoje zdanie na ten temat... Najgłośniej histeryzują ci, którzy nie byli na froncie. Nie ma sensu tłumaczyć każdemu z osobna, że stoi tu dość armat, by utrzymać Debalcewe. Więcej nie trzeba, bo mogą je wykryć. Debalcewe pokazało, że najlepsza obrona to taka, która jest dokładnie zaplanowana. Improwizacja nie sprawdza się w boju. Ostatnie ataki odparliśmy. Sądzę, że następne też odeprzemy.

Jak przyjmują was mieszkańcy?

Tak naprawdę w mieście nie jesteśmy wśród swoich. Rdzenna ludność zamieszkująca te tereny w większości zginęła podczas Wielkiego Głodu [w ZSRR, w latach 30. XX wieku]. Na wsiach wokół Debalcewe przeżyło więcej etnicznych Ukraińców, z nimi łatwiej znaleźć wspólny język. Obecni mieszkańcy miasta to napływowi Rosjanie. Staramy się myśleć o tym tak, że są oni ofiarami wojny informacyjnej, podobnie jak realnej wojny, która przyszła do ich domów przez ostrzał z gradu. Ci ludzie są zmęczeni i przerażeni wojną. Prowadzimy ich ewakuację. To ważne, bo oni widzą, że zależy nam na ich bezpieczeństwie. W ten sposób mówimy im: „Nieważne, co myślisz – jesteś obywatelem tego kraju, więc ja, żołnierz Gwardii Narodowej, dbam o twoje bezpieczeństwo”.

Myślę, że my, Ukraińcy, sami jesteśmy winni nastrojom wśród ludności Donbasu. Nikt nigdy tak naprawdę nie zadbał, by ci ludzie czuli się Ukraińcami. Oglądają rosyjską telewizję – także dlatego, że lepiej odbiera. Słuchają rosyjskiej muzyki. Sieć telefoniczna „life”, z której korzystają wszyscy na Ukrainie Zachodniej, tu praktycznie nie działa. Zwykle nawet nie znają ukraińskiego! Boją się nas. To lęk przed nieznanym. Dla żołnierzy to często przykre. Wcześniej stacjonowaliśmy w Słowiańsku, tam była lepsza sytuacja, spora część ludności była proukraińska. Człowiek lepiej się czuje, gdy dają mu odczuć, dla kogo walczy.

A morale żołnierzy w „worku debalcewskim”? Jak reagują na postępujące okrążenie?

Nasz batalion Gwardii uformował się z ludzi, którzy poszli do wojska bezpośrednio po Majdanie. Ja sam nie widziałem rodziny od roku. U nas zawsze był silny bojowy duch. Tylko że teraz to przekształca się w coś innego... Nasi koledzy, którzy dostali się do niewoli separatystów, byli torturowani, mordowani. Pragnienie zemsty? Nie, to coś innego. Odraza do wroga. Determinacja. Chłopcy już są ostrzelani, nauczyli się walczyć. Jak przyjdzie zginąć, to nie za darmo.

Mówi się, że Ukraina oddziela dziś Zachód, kraje bałtyckie i Polskę od rosyjskiego imperializmu. Chce Pan coś powiedzieć Europie?

Mogę powiedzieć bardzo wiele, ale nie wiem, czy będzie chciała słuchać. Europa teraz bardziej przejmuje się tym, co dzieje się na Bliskim Wschodzie. Jest głucha na nasz krzyk. Jesteśmy sami. Ja nie widzę pomocy od Europy.

A od Polski?

Nikt jeszcze nie wygrał wojny śpiworami. Wiem, że polskie społeczeństwo chce nam pomóc. Do strefy frontowej docierają polscy wolontariusze z ciepłymi ubraniami. Pamiętam polskie grupy na Majdanie, śpiewały z nami „Szcze ne wmerla Ukrajina”. Ale to nie wystarczy. Kiedy my przegramy, następny etap obrony należy do was. Nam przyszło pójść na pierwszy ogień. Po prostu przykro mi, że to spotyka akurat mój kraj. ©


WOŁODYMYR PASTUSZOK (39 l.) pochodzi z Wołynia. Poeta i bard, na Majdanie został wybrany na dowódcę „sotni wołyńskiej” Samoobrony; uczestniczył w walkach na Instytuckiej. Wraz z kolegami zgłosił się do Gwardii Narodowej; wiosną 2014 r. utworzono z nich Pierwszy Batalion Rezerwowy Gwardii, który stacjonuje dziś w „worku debalcewskim” i uczestniczy w walkach pod Wuhlehirskiem. Pastuszok jest zastępcą dowódcy batalionu w stopniu porucznika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2015