Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Komisja sejmowa badająca sprawy z późnych lat 90. zażądała teczek arbitralnie wybranych świadków, z materiałami z czasów głębokiego PRL. Spór pomiędzy ekspertami o zasadność prawną tego żądania przeciął prezes IPN, który ustąpił pod kilkoma warunkami, m.in. że komisja nie naruszy dóbr osobistych świadków. Natychmiast po dostarczeniu pierwszych teczek poseł z komisji warunki złamał, opowiadając dziennikarzom o poszlakach i podejrzeniach, jakie sam z poznanej teczki (bez dowodów) wysuwa. Uznał się przy tym za uprawnionego, skoro “materiały są jawne", i zyskał szerokie poparcie mediów, dla których wartość nadrzędną ma sensacja. Prezes IPN nie wykonał własnej groźby, że odmówi komisji wydania reszty materiałów, i można już tylko oczekiwać dalszych rewelacji na podobnym poziomie. Wchodzimy przecież w kampanię wyborczą. A uwaga lidera PiS, że zaczynamy mieć do czynienia nie z prawdą wyzwalającą cokolwiek, lecz “z prawdą oficera SB", ma wszelkie szanse przebrzmieć bez echa. Doraźny sukces awantury politycznej nabiera przecież walorów, a “dożywocie podejrzeń" (termin Ewy Milewicz) coraz skuteczniej zajmuje miejsce obiecywanego “oczyszczenia". Czego najświeższym dowodem staje się “teczka Bolka".