Pogarda dla Wokulskiego

Marzy mi się batalia, w której stawką nie będzie kosmetyczna zmiana jednej RP na drugą, tylko los olbrzymiej i ciągle lekceważonej grupy społecznej - pisze Michał Olszewski w Tygodnikowym cyklu Spór o szczęśliwą epokę. W następnym numerze zamknięcie tej debaty.

04.11.2008

Czyta się kilka minut

/rys. Mirosław Owczarek /
/rys. Mirosław Owczarek /

Spór na łamach "Tygodnika", pewnie wbrew zamierzeniom Aleksandra Halla, momentami zmienił się w eleganckie przedłużenie dzikiej awantury o rzymskie cyfry. Stosunek do nich ułożył na trwałe reguły polskiego życia publicznego, wytyczył linię podziałów, nieprzekraczalną granicę i barykady, spoza których nieustannie lecą wiązki granatów. Polskie konflikty ułożyły się w prosty system zerojedynkowy. Linia frontu biegnie zygzakowato, kluczy, ale walczą ze sobą, jak za starych dobrych czasów, wyłącznie dwie siły. My i oni. Dobrzy i źli. Zdrajcy i prawi. Renegaci i święci. Ci, co powinni dyndać na szubienicach jak w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, i ci, co wieszali.

Żeby użyć popularnej ostatnio metaforyki powstaniowej: z jednej strony barykady okopuje się publicystka "Rzeczpospolitej" Joanna Lichocka z jej nabożnym stosunkiem do braci Kaczyńskich, z drugiej publicysta "Gazety Wyborczej" Mirosław Czech miażdżący Jarosława Gowina za prawicowe odchylenie. Antysalon kontra Salon. Ci zarzucają tamtym traktowanie lustracji jako remedium na całe polskie zło, tamci odgryzają się, że strach przed lustracją to strach przed skompromitowaniem własnego środowiska. Tu się wali przede wszystkim w premiera, a tam głównie w prezydenta. I tak dalej... Najbardziej podejrzani są w takich sytuacjach osobnicy, którzy się w wojennej dychotomii słabo odnajdują, raz przyznając rację tym, raz owym. Ich chwiejność bywa doprawdy denerwująca.

Nie zamierzam kwestionować sensowności tego rodzaju konfliktów ani załamywać rąk nad brakiem zgody narodowej. Bezpardonowa walka bywa uczciwsza niż fałszywe kompromisy. Wyniesiony z czasów Solidarności mit zgody narodowej, aliansu różnorodnych sił sprzymierzonych przeciwko komunizmowi, jest nie do utrzymania.

Co innego w wojnie polsko-polskiej budzi mój protest: prawdziwą ofiarą sporu o III i IV RP, ofiarą, wobec której nawet uczestnicy "Tygodnikowej" debaty przechodzą obojętnie, jest niejaki Wokulski.

W powodzi słów pisanych wielką literą symboliczny los właściciela sklepu przy Krakowskim Przedmieściu znowu schodzi na dalszy plan. Polska, o, Polska, to jest, proszę państwa, wielka sprawa. O Polskę bić się warto, o wielką sprawę można kruszyć klawiatury. Na temat Polski każdy z nas ma coś niezwykle istotnego do powiedzenia. A byle jaki handlarz suknem takiego zaszczytu już nie dostąpi.

Rodzina fachowców

Nie namawiam, by odstępować od sporów o lustrację i politykę historyczną, a przeszłość zamknąć na klucz, dostępny jedynie dla wtajemniczonych. Dzięki wiedzy o przeszłości możemy uniknąć sytuacji kuriozalnych, jak choćby ta z maja 2008 r., kiedy oficer SB Jerzy Stachowicz miał oceniać w polskim Sejmie etykę działania polskich służb specjalnych.

Obawiam się jednak, że w polskiej debacie zaburzyliśmy w istotny sposób proporcje. Historia przytłoczyła nas i zjadła. Obok piekielnie emocjonującego nurtu dyskusji, którego symbolem jest spór o ciągłość historii po 1989 r., nie płynie równie silny namysł nad tym, co konstruuje obecnie polską doraźność. A jeśli dobrze rozumiem sens przemian ustrojowych, fundamentem polskiej rzeczywistości jest, czy raczej powinien być, sklep prowadzony przez pana Wokulskiego.

Po niemal 20 latach od Okrągłego Stołu sytuacja wygląda następująco: znamy agentów, kłócimy się o wpływ Powstania Warszawskiego na naszą duchowość. Wiemy, że w Jedwabnem i Kielcach Polacy mordowali Żydów. Wiemy, że Wojtyłę podsłuchiwali, Maleszka donosił, a Kuraś był postacią niejednoznaczną. Wiemy, że historyczna świadomość Polaków jest nikła.

Jednocześnie młody przedsiębiorca, który próbuje zdobyć kredyt na działalność w funduszu stworzonym rzekomo po to, by przedsiębiorcom pomagać, musi spłacać oprocentowanie wyższe niż w banku. Jednocześnie tysiące polskich przedsiębiorców oszukują na Vacie i ukrywają dochody, nie dlatego jednak, żeby oszukiwanie sprawiało im przyjemność - to sposób obrony przed nadmiernym fiskalizmem państwa, które z lubością dusi przedsiębiorczość obywateli. Idąc do urzędu skarbowego w Tarnowie, przedsiębiorca musi liczyć się z możliwością, że interpretacja niektórych zapisów podatkowych będzie tam inna niż w Gliwicach albo w ministerstwie.

Wypełnienie formularza PIT-owskiego urasta w Polsce do czynności magicznych, wymagających licznych wtajemniczeń. Po 20 latach demokracji polski obywatel jest bezbronny wobec nieuczciwego dewelopera, nie przyszło nam bowiem do głowy, że warto byłoby pomyśleć o systemowej ochronie ludzi, którzy wpłacają oszczędności życia na dom, a potem zostają na lodzie. Przez 20 lat nie powstały prywatne ubezpieczalnie medyczne, które konkurowałyby o pacjenta z niewydolnym organizmem NFZ-owskim. Istnieje cały zestaw sektorów, w których prywatny przedsiębiorca jest "prywaciarzem", skutecznie flekowanym przez państwową konkurencję. Żeby się o tym przekonać, wystarczy porozmawiać z małymi dostawcami "zielonej energii", pozbawionymi przez państwo możliwości działania.

Dyskusja o agenturze wywołuje namiętności niebywałe, natomiast dyskusja o tym, jak ułatwić młodym matkom powrót do pracy, wygląda na temat niszowy. Najwyraźniej problem młodych matek, które chcą być aktywne zawodowo, nie nadaje się na fundamentalną dyskusję. Znacznie łatwiej dyskutuje się nam o zdradzie i bohaterstwie niż problemach tak prozaicznych jak ład przestrzenny, ochrona środowiska czy system podatkowy. Wymieniam chaotycznie, bo Polska, mimo że odmieniona przez 20 lat w stopniu niezwykłym, nadal jest krajem olbrzymich zaniedbań.

W pułapkę myślenia wyłącznie o wielkich sprawach wpadł nawet Waldemar Kuczyński, z wykształcenia przecież ekonomista, któremu w 35. numerze "TP" marzy się "Dyskusyjna polana, na którą wchodzi się bez oręża". O Wokulskim i niechęci do tej postaci ani słowa. Rozumiem, że nie można pisać o wszystkim. Ale też można z dużą dozą pewności obstawić, że zestaw tematów poruszanych na owej urządzonej przez znanego polityka i publicystę polanie zamknąłby się w zażartych dyskusjach o Ojczyźnie, Narodzie, Powinnościach itd.

Wkraczam tu świadomie na obszar grząski i nie do końca zbadany: architektów III i IV RP bardzo wiele łączy, należą do tej samej rodziny fachowców od Wielkich Spraw. Awantura, jaka toczy się od kilku lat, jest sprawą czysto rodzinną, zawieruchą środowiskową. Rząd dusz w Polsce sprawują specjaliści od idei, a tych jest pod dostatkiem po obu stronach barykady.

Z Ojczyzną nam do twarzy

Sukces wyborczy PiS wygląda z tej perspektywy na tyle interesujący, co zrozumiały: do władzy w 2005 r. doszła partia, która program gospodarczy potraktowała jak zło konieczne, opierając swoją kampanię wyborczą głównie na dyskusji o przeszłości. Może coś mi umknęło, ale nie zauważyłem, by stosunek do Wokulskiego odegrał w niej choćby marginalne znaczenie. Jeśli potraktować wybór społeczeństwa symbolicznie, to zagłosowało ono za tym, co wybierają polscy publicyści: zwyciężyła narracja wielkich słów, wielkich czynów i wielkich myśli. Czy to oznacza, że wyborcom również nie zależy na rzeczowej dyskusji o czasie teraźniejszym, że rozpala nas jedynie wielka debata o winie, karze, zdradzie i bohaterstwie?

Podejrzewam, że w polskim mainstreamie intelektualnym nadal żywotne jest poczucie, które konstruowało stosunek Łęckich do Wokulskiego: właściciel sklepu stał się postacią niezbędną, a jednocześnie nadal uznawany był za postać godną co najwyżej drwiny, za ciułacza i groszoroba.

Coś z tego klimatu czuję w dzisiejszej Polsce: tzw. drobny biznesmen to postać, którą przeciętny intelektualista pogardza, uznając ją za zło konieczne. Zarabianie pieniędzy jest dla polskich elit zajęciem grzesznym. Polska to taki kraj, w którym ubodzy godni są najwyższego szacunku i pokornego pochylenia głowy, niezależnie od tego, czy ich ubóstwo jest wynikiem dramatycznych okoliczności, czy też bierze się ze zwykłego lenistwa. Piękny w swej naiwności przykład takiego myślenia znalazłem kilka lat temu w tekście Jana Smoleńskiego "Mój przewodnik Zygmunt Bauman" ("Gazeta Wyborcza" 31.12.2005/1.01.2006). "Dzięki Baumanowi inaczej patrzę na ludzi. Bezdomni i bezrobotni nie są dla mnie darmozjadami, lecz ludźmi pokrzywdzonymi. Kradzież komórki - wyjątkowo powszechne wykroczenie - to nie tylko kradzież, ale może też próba nadążenia za wymaganiami konsumpcjonizmu, pokazania, że nie będzie się wiecznie stać na najniższych szczeblach drabiny". Nie potrafię wykrzesać z siebie takiego ekumenizmu.

Biznesmen jest w Polsce postacią podejrzaną, obciążoną pierworodnym grzechem nieuczciwości. I jeśli istnieje jeszcze jakiś etos intelektualny, to z pewnością zawiera się w nim przekonanie, że intelektualista ma obowiązek wspierać wyłącznie społeczne niziny. To przekonanie w obecnej sytuacji zawęża obraz i prowadzi do skrzywień widocznych w pisanym z iście leninowskim zapałem tekście Jakuba Majmurka, młodego naukowca, który sprawia wrażenie, jakby nie dostrzegał, że Polska nie składa się wyłącznie z biednych i wykluczonych. Powstaje nowy, niezwykle interesujący świat. Przestrzeń zmienia się na naszych oczach, czasem piękniejąc, czasem przyprawiając o rozpacz. Pokaźna grupa obywateli próbuje uczciwie zarabiać pieniądze i dawać zatrudnienie tym, którzy go szukają. Część z nich kupuje w księgarniach książki polskich pisarzy, żeby poczytać o tym, jak upokarzającym zajęciem jest zarabianie pieniędzy.

Jednak na temat tego fenomenu społecznego Polacy nie debatują. Szkoda, bo czarno-biała wizja świata musiałaby się nieco skomplikować: gdyby tak przedmiotem polskiej wojny domowej stał się drobny przedsiębiorca, od 20 lat łudzony przez kolejne rządy pakietami rozwiązań ułatwiających działalność, okazałoby się z pewnością, że publicysta "Rzeczpospolitej" Rafał Ziemkiewicz myśli o ekonomii podobnie jak publicysta "GW" Witold Gadomski. Rysuje się tu, o zgrozo, mapa niedopuszczalnego aliansu, mapa związku niemożliwego, w którym działy gospodarcze największych dzienników stają naprzeciwko swoich kolegów z działów opiniotwórczych, uznających mamonę za przekleństwo ludzkości. Po jednej stronie ekonomiści, po drugiej pod rękę wszystkie wykształciuchy świata, publicysta "Krytyki Politycznej" wspólnie z profesorem Krasnodębskim (fascynujące są podobieństwa między tak pozornie odległymi obozami), ta część elity intelektualnej narodu, która sprawnie porusza się po ideologiach, historii i obszarze nierówności społecznych, ale tak przyziemnymi sprawami jak kłopoty Wokulskiego się nie zajmuje.

Marzy mi się mocne postawienie sprawy, wyrysowanie kolejnego frontu, na którym ekonomia zetrze się z humanistyczną wrażliwością. Marzy mi się batalia, w której stawką nie będzie kosmetyczna zmiana jednej Rzplitej na drugą, tylko los olbrzymiej i ciągle lekceważonej grupy społecznej. Bez obaw jednak: takiej batalii nie ma. Nic się nie wyłania i nic się nie wyłoni.

Sprawy zaszły za daleko, by sugerować choćby, że poza linią podziału na zwolenników III i IV RP istnieje inna, mniej oczywista, a dla tego kraju równie potrzebna. Stąd m.in. klęska PiS-owskich projektów. Partia ukręciła sama na siebie bicz. Podjęte przez Zbigniewa Ziobrę próby rozbicia korporacyjnych struktur prawniczych i lekarskich, projekty niezwykle w tym kraju potrzebne, spełzły na niczym. Winne są tu jednakowo obie strony sporu. Minister szedł na skróty, więc poległ w Trybunale Konstytucyjnym. Jego oponentom do zamknięcia tematu wystarczyło za argument, że to Ziobro...

***

Dlatego Wokulski musi sobie nadal radzić sam. Choćby oszukując na Vacie. My będziemy rozmawiać o tym, na czym znamy się najlepiej. O tym, jak się obrażać, jak stroić miny i jak w możliwie najładniejszy sposób płakać nad losami naszej ojczyzny.

Przepraszam, Ojczyzny.

Michał Olszewski jest dziennikarzem i redaktorem "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2008