Podwójne oblicze rzeczy

Staram się znaleźć w moich filmach balans między tym, co absolutne a tym, co realistyczne, zwyczajne i zakorzenione w tu i teraz. To mają być zwyczajne miejsca, a nie jakieś kosmiczne przestrzenie. Ale jednocześnie pragnę tę rzeczywistość poderwać za włosy, chociaż kilka centymetrów nad ziemię.

Czytając prasę popularną, można nieraz odnieść wrażenie, że znacznie łatwiej mówić nam o światopoglądzie, preferencjach seksualnych i sprawach osobistych niż o tym, w co się wierzy. Nie chodzi przy tym o wiarę rozumianą stricte religijnie. Raczej o to, co w życiu stanowi fundamentalną wartość, co jest punktem odniesienia w trudnych sytuacjach. Rozmówcami Mai Jaszewskiej są ludzie znani z mediów, np. muzycy, aktorzy, reżyserzy czy pisarze. Dotąd opublikowaliśmy wywiady z Grzegorzem Markowskim, Piotrem Ibrahimem Kalwasem, Pawłem Kukizem i Krzysztofem Majchrzakiem.

MAJA JASZEWSKA: - Powiedziałeś kiedyś, że w swoich filmach chciałbyś pokazać, w co wierzysz. Zapytam więc wprost: w co wierzysz?

PIOTR TRZASKALSKI: - Przede wszystkim wierzę w to, że dobroć i miłość się opłaca. Warto kochać i czynić dobro, nie żądając niczego w zamian. Mówię o tym brzydkim i ekonomicznym językiem, ale nie chodzi mi o jakąś korzyść materialną. Dobrymi uczynkami uruchamiamy łańcuch dobrej energii. Robiąc coś bezinteresownie człowiek czuje się czystszy i lżejszy. Jakby z jego duchowego ciała ubyła kolejna niepotrzebna cegiełka materii. Ta bezinteresowna zdolność czynienia dobra jest zawsze zagadkowa dla maluczkich. Jest jednak niezbędna, żeby móc się unieść powyżej poziomu ziemi; żeby zacząć delikatnie nad nią lewitować. Na dłuższą metę kurczowe trzymanie się gruntu - zarabianie pieniędzy, kupowanie samochodów itd. - nie daje spełnienia. Wierzę w to, że warto unosić się nad ziemią, i o tym właśnie był “Edi".

- Twoi bohaterowie unoszą się nad ziemią, a Ty?

- No właśnie dlatego moi bohaterowie się unoszą, że ja nie potrafię.

- A może dlatego się unoszą, że i Tobie się to zdarza czasami?

- (śmiech) Mam takie momenty, kiedy robię coś bezinteresownie. Ilekroć tak się zdarzy, to kosmos oddaje mi niesamowitą nadwyżkę tego, co dałem. Pomaganie innym daje niesamowite uczucie - to tak, jakbyś się bardzo dokładnie umyła. Zazwyczaj relacje międzyludzkie sprowadzają się do prostej zasady “coś za coś". Dam tobie teraz, bo jest szansa, że potem mi się odwdzięczysz. Jeśli uda się przerwać ten krąg logicznego, beznamiętnego wynikania, zaczynają się dziać rzeczy cudowne.

- Jeśli homo religiosus to ktoś, kto nieustannie poszukuje sensu życia, zadaje pytania o jego jakość i szuka odpowiedzi, to czy czujesz się człowiekiem religijnym?

- Jeśli rozumieć religijność nie w sensie przynależności do konkretnego systemu religijnego i praktykowania go, ale jako nieustanną duchową wędrówkę w poszukiwaniu miłości i spełnienia, jako próbę zerwania się z uwięzi materii - to tak. Sztuka jest poszukiwaniem duchowości. Można ją znaleźć w bardzo odmiennych miejscach. Czasem bywa ukryta w miłości, ale czasem w nienawiści. Dla mnie film “Droga do zatracenia" jest tak samo duchowy jak “Stalker", chociaż oba opowiadają o zupełnie innych spotkaniach i czym innym są nasycone. Te największe napięcia między ludźmi, jak miłość, nienawiść, śmierć czy ekstaza, wyzwalają ducha. Lynch jako Mefisto kina opowiada o jego ciemnej stronie, a Tarkowski będący Archaniołem kina nasyca go pozytywną energią. Mnie osobiście nie spełnia kino akcji, komediowe czy społeczne. Szukam metafor, przypowieści, i odnajduję je w tych najważniejszych spotkaniach między kobietą i mężczyzną, ojcem i synem czy przyjaciółmi.

- Dla przypowieści zen o mistrzu przyznającym się do nie swojego dziecka znalazłeś miejsce w starej, zrujnowanej fabryce, którą zamieszkało dwóch bezdomnych alkoholików. Takich, których na co dzień ludzie mijają z obrzydzeniem i lękiem.

- Staram się znaleźć w moich filmach balans między tym, co absolutne a tym, co realistyczne, zwyczajne i zakorzenione w tu i teraz. To mają być zwyczajne miejsca, a nie jakieś kosmiczne przestrzenie. Ale jednocześnie pragnę tę rzeczywistość poderwać za włosy, chociaż kilka centymetrów nad ziemię. Nie interesuje mnie stylizowanie i udawanie, tworzenie eklektycznego świata z piętnastu tysięcy rekwizytów. Moje marzenie to realizm rodem z Hrabala czy Marqueza. To są bardzo realistyczne opowiadania, ale w czasie lektury zachłystujesz się powietrzem i unosisz jak balon. Cały Hrabal to jest jedno wielkie unoszenie się nad Pragą.

- Odnoszę wrażenie, że to, co mówisz, dotyczy też poszukiwania prawdy.

- Szukam prawdy, by dotrzeć do dobra, a przez dobro uświadomić sobie, jak niezbędna jest miłość. Z tym, że na prawdzie z całego tego układu zależy mi najmniej. Prawdę rozumianą jako realizm pokazuję dzięki aktorom. Dlatego tak ważne jest, aby w ich grze nie było najmniejszego fałszu, to samo dotyczy ruchu kamery. Ale poza prawdę koniecznie trzeba wyjść, bo w przeciwnym razie skończymy na jakimś pozytywizmie.

Prawda pełni tylko służebną rolę wobec miłości i dobra, na których chcę się skoncentrować. Robię filmy o najprostszych, ale fundamentalnych rzeczach. O odpowiedzialności za swoje życie i życie tych, którzy się obok nas pojawią. Nie chcę, by moi bohaterowie za dużo gadali albo ich relacja sprowadzała się do bezustannego kotłowania w łóżku. Taka jest moja ścieżka. Czy ona jest duchowa? Mam nadzieję.

- W wypowiedziach na temat Twojego filmu zaczęło się pojawiać określenie "święty Edi". Myślałeś o tym rozbitku życiowym jako o świętym?

- Myślałem, że jak tego mojego Ediego nie ubiorę w strój złomiarza i nie sprowadzę do rynsztoka, to kiedy on zacznie te swoje kocopały opowiadać, będzie nie do zniesienia. Tak jak u Dostojewskiego - Marmieładow może mówić o Bogu, bo jest pijany, a Sonia, bo jest prostytutką.

Jako artysta muszę się za czymś schować, żeby móc powiedzieć rzecz mądrą i ważną. Bez tego słowa “wigilia jest zawsze wtedy, kiedy my tego chcemy" brzmią jak z telenoweli. Takie coś może powiedzieć dwóch facetów pijących proste wino w barłogu, ale nie ktoś bezkrytyczny wobec siebie i nawiedzony. Schodzę do rynsztoka nie po to, żeby się w nim ubabrać, ale żeby był maską, zza której wiarygodnie można powiedzieć rzeczy ważne. Język filmowy nie lubi egzaltowanych deklaracji wprost.

- Zastanawiam się, na ile ten zabieg artystyczny jest jednocześnie prawdą o tym, że świętość może istnieć równolegle z rzeczywistością brudną, banalną, daleką od wzniosłości czy doskonałości. Może to jest tak, że świętym się nie jest, świętym się bywa.

- Edi jest przede wszystkim dobrym człowiekiem, nie potrafiącym działać w sposób nieuczciwy, krzywdzić innych. W jego wypadku nie mówiłbym o świętości, a raczej o dobroci napiętej jak cięciwa łuku. Do nieba to on nie pójdzie, to nie jest kandydat na ołtarze.

- Tego to my już nie wiemy.

- W buddyzmie jest taka piękna myśl, że nigdy nie wiemy, kiedy spotkamy Buddę. Dlatego zawsze trzeba być czujnym. Bliska mi jest japońska odmiana buddyzmu zen, w dużej mierze odsakralizowana. Jest w niej piękna sterylność. Jej absolutną wypadkową jest ceremonia parzenia herbaty. Oni parzą tę herbatę, jakby się żegnali i witali jednocześnie z całym kosmosem. Jest w tym symbol umierania i narodzin. Olbrzymie wrażenie robi też na mnie haiku: lakoniczność tej poezji, która w niezwykle ascetyczny, pozbawiony emfazy sposób potrafi ukazać piękno i smutek tego samego wydarzenia. Spadający liść z drzewa jest jednocześnie elementem końca i zapowiedzią czegoś nowego, bo z gleby, na którą upadnie, powstanie nowe życie. Dla ukazania tego podwójnego oblicza rzeczy zen znalazło najczystszą i najbardziej lakoniczną formę.

- Praktykujesz buddyzm?

- Na razie tylko podziwiam ten system. Jest tak mobilny, a przy tym jego język jest pełen metafor, żeby uczeń nie zastygł, żeby nieustannie współgrał ze światem, który obserwuje. Jedyna prawda i pewność, jaka jest, to ta, że stała jest tylko zmiana. Z każdą sekundą jesteś inną osobą, tylko twoja jaźń próbuje rozpaczliwie łączyć wszystko w całość. Urzeka mnie też w zenie czujność w dostrzeganiu przyczyn i skutków. Jesteś tym, kim byłaś i będziesz tym, kim jesteś. Jeśli dziś naplujesz mi w zupę, to jutro możesz spodziewać się rewanżu, ale nie takiego najprostszego, że ja zrobię to samo, tylko wynikającego z tego, że robiąc coś dobrze lub źle, zaczynasz jakąś wymianę energii. Taka świadomość budzi ogromną odpowiedzialność za każdy dzień i za każdy gest.

Piotr Trzaskalski (ur. 1964) ukończył kulturoznawstwo na Uniwersytecie Łódzkim i tamtejszą PWSFTviT. Pracował jako twórca niezależny, głównie dla telewizji; autor i współautor programów o sztuce, teledysków, widowisk i filmów dokumentalnych. Sławę i uznanie krytyki przyniósł mu debiutancki film “Edi" (2002). Właśnie zakończył zdjęcia do “Mistrza".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2004