Podłe serce

"U mnie w porządku; czasem troszkę spaceruję, czasem pociągam z grubej niebieskiej rury tlenowej" - pisała w jednym z listów ze szpitala. W ostatnim roku życia Haliny Poświatowskiej serce nie pozwalało już o sobie zapomnieć.

13.07.2010

Czyta się kilka minut

Portret Haliny Poświatowskiej z 1961, New Hampstead. / fot. Muzeum Literatury / East News /
Portret Haliny Poświatowskiej z 1961, New Hampstead. / fot. Muzeum Literatury / East News /

Halina Poświatowska (1935-1967) zadebiutowała jako poetka w 1957 roku w "Kierunkach". Ze względu na datę rozpoczęcia kariery literackiej zaklasyfikowano ją do Pokolenia "Współczesności", jednak do końca życia nie identyfikowała się z żadnymi grupami literackimi, samodzielnie wypracowując swój styl. Jej twórczość - stale przetwarzająca wątki autobiograficzne, zdominowana przez tematykę miłosną - została przez Stanisława Grochowiaka określona jako "fenomen autentycznego erotyzmu", niespotykany wcześniej w polskiej poezji kobiecej. Za życia Poświatowska opublikowała trzy tomy poetyckie ("Hymn bałwochwalczy" 1958, "dzień dzisiejszy" 1963, "Oda do rąk" 1966), a także jeden reportaż ("Notatnik amerykański" 1961), jedno opowiadanie ("Niebieski ptak" 1966) i powieść autobiograficzną ("Opowieść dla przyjaciela" 1967). Inne utwory - nowela "Znajomy z Kotoru" i zbiór poezji "jeszcze jedno wspomnienie" - ukazały się pośmiertnie w roku 1968. W trzydziestą rocznicę śmierci poetki Wydawnictwo Literackie wydało czterotomowe "Dzieła", uzupełnione o dotychczas niepublikowane wiersze, listy, bajkę dla dzieci oraz dramat. Niedawno minęła 75. rocznica jej urodzin.

Zaczynało się od dławienia w krtani. Potem pojawiał się ból pod lewą łopatką i coraz szybciej narastało uczucie duszności, połączone z kłuciem w płucach, które próbowały złapać uciekający oddech. Myśli mętniały od ciężkiej krwi napływającej do mózgu. Halina Poświatowska dusiła się przy każdym szybszym kroku - przy spacerze, tańcu, wchodzeniu po schodach - dusiła się ze świadomością, że oddech może nie wrócić.

Oddech wracał aż do trzydziestego drugiego roku życia.

Styczniowe dni wyzwalania Częstochowy w 1945 r. dziesięcioletnia Hasia Myżanka spędziła w zimnej piwnicy. Kiedy walki się skończyły i rodzina Mygów mogła wrócić do mieszkania, okazało się, że córka zachorowała na anginę. Infekcja przeszła w zapalenie stawów i zapalenie wsierdzia, które z kolei doprowadziło do wady serca: niedomykalności zastawki dwudzielnej. Choroba była nieuleczalna.

W 1958 r. 23-letnia Halina była bliska śmierci. Kosztowna (sfinansowana przez nowojorską telewizję w zamian za prawa do transmisji) i ryzykowna (pierwsza w świecie) operacja przeprowadzona w Filadelfii przedłużyła jej życie o prawie dziesięć lat. "Wolę umrzeć na stole operacyjnym, niż żyć, dusząc się powoli" - mówiła w amerykańskiej klinice polskiemu lekarzowi, prosząc, by nie dopuścił do cofnięcia decyzji o zabiegu. Udało się: serce prawie całkowicie odzyskało dawną sprawność: przetaczało do organizmu 96 proc. krwi w miejsce dawnych 20 proc. "Kiedy obudziłam się na szósty dzień po operacji, bólu nie było. (...) Tam, gdzie moje serce zwykło pulsować gwałtownie, teraz była cisza. Cisza. Jeszcze raz odetchnęłam głęboko - ból odszedł" - napisała kilka lat później we wspomnieniowej "Opowieści dla przyjaciela".

Sukces amerykańskich lekarzy okazał się jednak przejściowy; organizm Haliny wracał do stanu poprzedniej niewydolności.

Dokładnie na rok przed śmiercią, w październiku 1966 r., Poświatowska leci na stypendium rządu francuskiego do Paryża. Wie, że jej stan zdrowia nie pozwala na taką podróż, i tym bardziej chce jechać.

Dostaje pokój w Dzielnicy Łacińskiej, w akademiku przy Sorbonie. Planuje uczęszczać na kurs filozofii, ale jej chęci muszą przegrać ze schodami. Dziekanaty i sekretariaty, w których mogłaby spytać o harmonogram zajęć, są na piątym piętrze budynku - nieosiągalnej dla niej wysokości. Planowaną naukę musi sprowadzić do samych lektur - w czasie pobytu kupuje kilkadziesiąt książek. Skromne stypendia wydaje także na płyty, pończochy i buty - dla siebie, mamy i siostry. Wstydzi się swoich sukienek, uszytych specjalnie na wyjazd; wkrótce po przyjeździe okazało się, że pojęcie częstochowskiej krawcowej o najnowszych trendach w Paryżu nie jest już aktualne. Oszczędza na jedzeniu, żywi się głównie owocami. W listach wielokrotnie wspomina smak "gruszek advocatów", czyli awokado.

Początkowo wydaje jej się, że w paryskim klimacie czuje się lepiej. Powietrze - a od jego rodzaju serce jest całkowicie zależne - jest rześkie dzięki bliskości morza i oceanu. Poświatowska chodzi, i to dużo więcej niż powinna: zachłannie zwiedza kościoły i muzea. Kupuje w nich pocztówki z reprodukcjami, które wysyła do mamy, siostry i ukochanego, Jana Adamskiego. "Byłam w Luwrze - strasznie tam pięknie. (...) Jednak mogę łazić ku mojemu zdumieniu (...) Jutro wyprawię się do innego muzeum; odkryłam jeden autobus, co mnie wozi bardzo fajnie i nie trzeba łazić po schodach w metrze" - pisze do młodszej siostry na kartce z reprodukcją obrazu Fra Angelico.

Poświatowska porównuje muzea paryskie z nowojorskimi, które zwiedzała na przełomie lat 60. i 70. Wtedy mogła chodzić do woli; jej odnowione serce nadążało za krokami, kiedy przemierzała ogromne przestrzenie muzealnych sal.

Wizualna wrażliwość była dla poetki bardzo ważna. Sposób obrazowania, który wypracowała w swojej twórczości, jest malarski: wyjątkowo często wspomina o kolorach i świetle. Odbioru obrazów nauczył ją mąż, malarz i filmowiec Adolf Poświatowski, zmarły na serce wiosną 1956 r. Halina dowiedziała się o jego śmierci podczas kuracji w sanatorium w Rabce. Została 21-letnią wdową.

Jesienią 1966 r., po powrocie z muzeów Poświatowska przekłada widziane obrazy na poezję. Pisze do Jana Adamskiego: "wyszukałam dla Ciebie kartkę ze św. Franciszkiem, bo bardzo kocham świętego Franciszka - pewnie był akurat taki jak Ty. A ja jestem to największe ptaszysko, co to jest zazdrosne o wszystkie inne i nie słucha kazania, tylko przyszło się najeść". Powraca do obrazu Franciszka i "braci ptaków" w wierszu zaczynającym się od słów "czasem tam wracam".

Muzealne plany Haliny zostają jednak szybko zweryfikowane przez niecierpliwe serce. Po kilku dniach forsowania organizmu musi wprowadzić dyscyplinę odpoczynku: po dniu spacerów kolejny spędza w pokoju. Wkrótce, po wizycie w Art Moderne i "nocnym po Paryżu łażeniu", jej stan gwałtownie się pogarsza: boli ją serce i wątroba, dusi kaszel, puchną nogi. Pisze do siostry, żeby jak najszybciej wzięła od zaprzyjaźnionego lekarza, Juliana Aleksandrowicza, recepty na leki nasercowe i odwadniające. "Muszę uważać, żeby nie zaprzyjaźnić się z francuskimi szpitalami: słyszę, że nie mają dobrej renomy" - pisze do Caroline Karpinski pod koniec października. Wyznaje, jak bardzo boi się chorować w samotności, bez opieki, którą dotychczas była szczelnie otoczona przez rodzinę, a w szczególności matkę. "Kochanie", "Skarbie", "Kociąteczko", "Złoto" - tak zwraca się córka do matki.

Więź, jaka łączyła Halinę ze Stanisławą Mygową, była intensywna i miała wiele aspektów: matka była pocieszycielką i pielęgniarką, ale także edytorką tekstów i promotorką. Córka prosiła ją w listach o przepisywanie wierszy i zabieganie o publikację, a nawet konsultowała szczegóły merytoryczne, jak w tym wisielczo zabawnym akapicie listu pisanego z Nowego Jorku: "Aha, sprawdź, w jaki sposób umarł Jesienin, czy w hotelu niemieckim, czy przez powieszenie, i czy to było w lecie - napisałam taki wiersz i teraz się martwię, że się mija z prawdą". Jesienin zmarł zimą, w hotelu angielskim, według jednej z wersji został zamordowany.

Choroba nasila lęk Poświatowskiej przed samotnością, na którą jest we Francji skazana. Trudno jej nawiązywać znajomości, bo wciąż nie czuje się pewnie we francuskim. Czasem nie rozmawia z nikim przez 10 dni.

Na szczęście w Paryżu odnajdują się przyjaciele z Polski. Jest wśród nich jej promotor, Roman Ingarden. Stara się zatroszczyć o niedawną studentkę; w przeciwieństwie do niej ma pieniądze, więc "daje się naciągać na duży spacer taksówką i na obiad - wspaniały" (list do Caroline, 31 października 1966). Wysyła też do niej studentów, żeby przynosili chorej zakupy.

Odwiedza ją Wisława Szymborska, sąsiadka z krakowskiego Domu Literatów: przywozi ze sobą leki od prof. Aleksandrowicza. Po kuracji scillarenem Poświatowska wraca do względnego zdrowia, ale już nie stara się zwiedzić jak najwięcej.

Podczas dni spędzanych w łóżku czyta "Malowanego ptaka" Kosińskiego. Książka oburza ją - w liście do Caroline twierdzi, że po przeczytaniu podarła egzemplarz i wyrzuciła do śmieci. Siostrze donosi: "»Ptak« zdaje się do dupy", a wkrótce potwierdza przypuszczenie dopiskiem: "oj, jaki niedobry!". Poświatowska już wcześniej była negatywnie nastawiona do lektury. Wierzyła plotkom, że książka w swej wymowie krzywdzi Polaków. Nie bez znaczenia była też pewnie przelotna znajomość, jaką zawarła z Kosińskim w Nowym Jorku. Niewiele można się o niej dowiedzieć z listów i autobiografii Poświatowskiej - ale znamienne jest, że jedno z zaledwie dwóch opublikowanych opowiadań poświęciła właśnie Kosińskiemu.

Jeszcze przed wyjazdem do Paryża, a więc także przed lekturą "Malowanego ptaka", wydrukowała w "Życiu Literackim" nowelę "Niebieski ptak", którą prywatnie określiła jako "małą vendettę za to, co napisał o Polsce". Sportretowała w nim Kosińskiego i siebie samą - zakochaną w jego ciele. Bezimienny bohater (wiemy tylko, że jego inicjał to J) jest piękny, cyniczny i egocentryczny.

"Niebieski..." jest napisany stylem surowszym niż "Opowieść..."; dialogi zdradzają reporterski wręcz słuch autorki. Opowiadanie pozwala żałować, że Poświatowska zostawiła po sobie tak niewiele prozy, która może była nawet lepszą częścią jej twórczości. Wiersze pisała z potrzeby serca: w przenośni i dosłownie - świadomość choroby sprawiała, że Poświatowska chciała pisać szybko, byle zdążyć. Wiersz nie dość, że powstaje krócej niż powieść, nie potrzebuje na ogół tak gruntownej korekty. Przy pisaniu jedynej książki większość czasu zajęły Poświatowskiej właśnie poprawki, nad którymi potrafiła spędzać po dziesięć godzin dziennie, w trakcie przerw od pracy na uczelni. Przepisywała zdania wciąż od nowa, dopóki nie utraciły pierwotnej szorstkości. Po złożeniu maszynopisu, niecałe dwa lata przed śmiercią, napisała w liście: "Musiałam tymi wszystkimi pracami porządnie osłabić sobie mięsień sercowy (...) i zaczynam mocno podejrzewać, że mojemu sercu znudziła się rola tego Feniksa, co to z popiołów".

Z Paryża Halina wraca do Polski na początku grudnia 1966 r., wyczerpana, z obrzękiem płuc. Odpoczywa w rodzinnej Częstochowie, przez miesiąc pozostając w domu pod opieką matki. Potem przyjeżdża do Krakowa, gdzie od pięciu lat mieszka w słynnym Domu Literatów - na Krupniczej 22/3. Dzieli pokój z dużo młodszą siostrą Margosią, która zaczęła studia w Krakowie. Opiekują się sobą nawzajem. Małgorzata dba o zdrowie Haliny, zabiera ją do "Warszawianki" na dietetyczne, niesłone obiady. Halina pomaga Margosi w nauce.

Lista lokatorów kamienicy przy Krupniczej to w istocie spis członków krakowskiego oddziału ZLP. Czasem odwiedziny sąsiadów u Haliny przeradzają się w długie spotkania przy alkoholu i papierosach. Halina zaciąga się, tłumacząc, że przy jej wadzie serca to drobiazg bez znaczenia. Podczas tych spotkań stopniowo wyłącza się z dyskusji, kiedy narasta w niej zmęczenie i ból.

Wkrótce po przyjeździe do Krakowa, przerażona swoim stanem zdrowia, zjawia się u profesora Aleksandrowicza na badaniach. Wykazują, że jej zastawki są zniszczone jak przed operacją. Mimo przestróg lekarza Halina chce kontynuować prowadzenie zajęć ze studentami.

Pracę w Zakładzie Filozofii Przyrody podjęła trzy lata wcześniej. Jednocześnie, pod kierunkiem Marii Ossowskiej, pisze rozprawę o myśli etycznej Martina Luthera Kinga, którym zafascynowała się podczas pobytu w USA. Do studiów i asystentury przykłada się jak do wszystkiego, co robi - chce jak najpełniej wykorzystać swoje możliwości.

W 1967 r. prowadzenie zajęć staje się wysiłkiem ponad miarę jej serca, które dławi ją, kiedy stoi na katedrze. Utrzymanie się na nogach jest dla Poświatowskiej wyzwaniem tym większym, że bardzo stresuje się swoją rolą "pani magister" i narasta w niej lęk przed zdradzeniem się z chorobą. Żeby oszczędzać siły na prowadzenie zajęć, całymi dniami leży w łóżku; wychodzi tylko na uczelnię, po zażyciu leków uspokajających i nasercowych. Najgorzej jest, gdy pojawia się halny, musi wtedy skracać ćwiczenia.

Jaką jest wykładowczynią? Czasem surową - w ten sposób próbuje ukryć złe samopoczucie. Odpytuje studentów i wstawia dwóje, bo kosztuje ją to mniej sił niż prowadzenie wykładu. Bywa sarkastyczna: "Pewien student podbiegł dziś w pąsach i rzekł: »Ach, pani magister (to ja), mam jedną nieobecność! Cóż mam począć, żeby to jakoś odrobić?« Najpierw chciałam mu zaproponować, żeby mi umył podłogę na święta" - opowiada przed Wielkanocą 1967. Irytuje ją brak zapału, a co dopiero poświęcenia studentów dla nauki. Nic dziwnego, skoro sama poświęca dla niej swoje życie w jak najdosłowniejszym sensie.

Z drugiej strony potrafi traktować z dystansem swoją rolę; śmieje się z własnych błędów i luk w wiedzy, z rozbawieniem zauważa, że studenci ziewają i przysypiają. Ironia - wobec innych, ale najczęściej wobec siebie samej i choroby - była jej sposobem życia, źródłem psychicznej równowagi. Na sentymenty i delikatność częściej pozwalała sobie w twórczości. Musiała starannie pilnować swoich wzruszeń, żeby nie zaszkodziły sercu. I tak przeżywała z dużą intensywnością: zdarzało jej się popadać w skrajne nastroje, aż po stany depresyjne i lękowe, które nazywała "piekłem w środku".

Rzadko chyba się zdarza, żeby pisarz w prywatnej korespondencji przedstawiał się tak różnie od obrazu kreowanego w autobiograficznych narracjach. W listach do rodziny i przyjaciół Poświatowska jest nie tylko niepoważna; jest infantylna. Stylizuje się na bezradne, ale dzielne dziecko.

W tym ostatnim roku życia wyjątkowym pocieszeniem okazuje się wydanie "Opowieści dla przyjaciela". W styczniu przychodzą do autorki dwa pierwsze egzemplarze z Wydawnictwa Literackiego. Błękitne wydanie ma niewielki nakład - zaledwie osiem tysięcy egzemplarzy, "w sam raz, żeby starczyło dla wszystkich krewnych i znajomych Królika i jeszcze trochę zostało". Szybko się okaże, że ten nakład nie zaspokoi potrzeb czytelników; do czasu kolejnego wydania w 1990 r. książka będzie często wykradana z bibliotek.

"Opowieść..." jest pięknie wystylizowaną autobiografią, achronologiczną narracją, w której autorka skupia się na zachowanych we wspomnieniach detalach, a pomija porządek i precyzję faktów. To autobiografia celowo pozbawiona dat i nazwisk, której formę - naśladującą rytm mówienia, kształt intymnych zwierzeń - trafnie określa tytuł.

Poświatowska pisała ją pięć lat; pierwszym impulsem było zamówienie od wydawnictwa Nasza Księgarnia na krzepiącą prozę wspomnieniową, która pokazywałaby młodym czytelnikom, jak należy walczyć z chorobą. "Opowieść dla przyjaciela" nie mogła spełnić tych pedagogicznych wymogów; już w pierwszym akapicie autorka wspomina o próbie samobójczej: "Nawet wtedy, gdy zapragnęłam umrzeć, nie popełniłam zdrady i nie zawiodłam twojej wiary we mnie". Kilkadziesiąt stron dalej pojawiają się słowa: "Moje ręce sięgające po słoik z lekarstwem, pusty słoik, który potoczył się na podłogę i tam już został, oczekiwanie na ulgę, która nie przyszła... (...) Ból targający moje myśli - to wszystko było życiem, które kochałam i którego pragnęłam także i wtedy, kiedy zdecydowałam się umrzeć".

Te zdania zacytuje w biografii Małgorzata Szułczyńska, mówiąc o przełomie października i listopada 1962 r. jako "dniach tragicznych w skutkach". Dalej pojawia się długa pauza. Wprost powiedzą o tym epizodzie znajomi Poświatowskiej w książce wspomnieniowej Marioli Pryzwan.

Głównym motywem napisania "Opowieści..." były zranione emocje. Przyjaciel, do którego kierowana jest narracja, nazywał się Ireneusz Morawski i nie był figurą retoryczną, ale przez lata najbliższą Halinie osobą. Poznali się w 1956 r., kiedy Ireneusz, niewidomy literat, student wrocławskiej polonistyki, przyszedł na jej pierwszy wieczór autorski.

Odtąd pisali do siebie bardzo pięknie i często, ale w 1961 r., kiedy Poświatowska wróciła do Polski po ukończeniu prestiżowego Smith College, przyjaciel zaczął uparcie milczeć. Z poczucia bezsilności Poświatowska zaczęła tworzyć książkę-wyznanie; z jej pomocą chciała udowodnić, że dalej jest warta jego przyjaźni.

Decyzja o pisaniu okazała się szczęśliwa dla historii literatury, ale fatalna dla znajomości Poświatowskiej i Morawskiego, który utwierdził się w przekonaniu, że łącząca ich więź była ważniejsza dla twórczości Haliny niż dla jej psychiki. Z niesmakiem przyjął, że treść ich rozmów będzie powielana w tysiącach kopii, wystawiona na księgarskich witrynach. W książce Pryzwan Ireneusz powie o Halinie: "Gdybym miał opowiedzieć więcej, musiałbym umieć opowiedzieć kobietę, która na zawsze i bardzo chciała być kochana, a w zamian za to dawała tak wiele - pozwalała się kochać. Przeważnie ludziom to nie wystarcza. Wydaje się, że wtedy nie wystarczało i mnie. Po latach sądzę, że jak dla mnie było to i tak za dużo".

Ostatnim mężczyzną w życiu Poświatowskiej jest Jan Adamski, aktor i prozaik. Poznali się, gdy mieszkał na Krupniczej piętro wyżej, razem z żoną - poetką Anną Świrszczyńską - i córką. Adamski rozwiedzie się dopiero rok po śmierci Poświatowskiej. W tym czasie zostanie też opublikowane opowiadanie "Znajomy z Kotoru", w którym poetka sportretowała ich związek z perspektywy postronnego widza. Adamski jest tam przedstawiony jako wyniszczony rozpaczą mężczyzna, błąkający się po paryskich cmentarzach w poszukiwaniu grobu ukochanej, która nie wróciła z paryskiego stypendium.

Był od niej piętnaście lat starszy, silny, cierpliwy i opiekuńczy. Ich pierwsze randki Halina opisywała złośliwie w liście do najbliższej przyjaciółki, Anny Orłowskiej: "Do kina się umówił cichcem na mieście. W kinie samoczynnie moją rękę wziął, ściskał tę rękę, potem pod kinem powiedział mamrocząco, że on musi w drugą stronę". Szybko jednak jej stosunek do Adamskiego zmienił się w czułość, czy nawet tkliwość.

W 1967 r. są rozłączeni przez pracę - Adamski gra w rzeszowskim teatrze, a Poświatowska jest za słaba na to, żeby go odwiedzać. Zazdrosna i stęskniona, w bezsenne noce, kiedy już nie jest w stanie powstrzymać wyniszczających jej zdrowie emocji, pisze do niego listy. Narzeka w nich na swoje "podłe serce", "serce jak memento". Marzy o wakacjach we wspólnym domu w Rzeszowie, o powieszeniu obrazków na ścianie, zasianiu maciejki pod oknem.

Nie uda jej się jednak spędzić lata ani w Rzeszowie, ani w Bułgarii, jak planuje bez wiedzy lekarzy. Nie zajmie się też doktoratem, na co bierze roczny urlop naukowy. Upalne lato 1967 r.

musi spędzić w tak dobrze sobie znanym i znienawidzonym miejscu - klinice przy ulicy Kopernika, do której trafia pod koniec maja.

Znów namiot tlenowy, zastrzyki, jedzenie bez smaku, "pożeranie ogłupiających tabletek", "flejtuchy w piżamach i szwendające się szlafroki". Jak na ironię losu, chwilę wcześniej Poświatowska kupiła sobie drogi, wymarzony różowy szlafrok z koronkami. Nie wiedziała, że wkrótce tak bardzo jej się przyda, że będzie go nosić aż do śmierci, i że Jan Adamski ostatni raz zobaczy ją żywą właśnie w nim. I tak już ją zapamięta.

Halina gorzko żartuje w listach: ze zwierzeń sąsiadek na sali, z profesora Aleksandrowicza, ciągle zajętego udzielaniem wywiadów, z odwiedzających ją mężczyzn. A wreszcie ze swojego stanu: "U mnie w porządku; czasem troszkę spaceruję, czasem pociągam z grubej niebieskiej rury tlenowej".

"Żadne problemy filozoficzne nie gnębią mnie ostatnio, nawet egzystencjalne; jeszcze parę takich miesięcy, a stanę się tak nudna, że będę mogła przejść przez życie ręka w rękę z Jasiem". Patrząc na chorych ludzi, którzy według niej są w dużo gorszym stanie i jej zazdroszczą, Halina nie może się skupić na nauce i pisaniu. Zresztą trudno pisać, kiedy prawa ręka boli od igieł i ciągle jest się sennym.

Oprócz powieści czyta ulubiony tom Lorki w oryginale, z którego najbardziej interesują ją wiersze z odmianami słowa morir. Po raz pierwszy w życiu studiuje też Biblię, "na zmianę z »Ewolucją« Huxleya - bardzo to ożywcza kombinacja". Kilka miesięcy przed śmiercią, zgłębiając średniowieczną filozofię chrześcijańską, narzeka na "pobożne komentarze bogobojnych i przytępawych ojczaszków" do pism ulubionego św. Augustyna, i na niepotrzebne dowody na istnienie Boga, które wcale nie przekonują.

Już wcześniej prof. Aleksandrowicz mówił pacjentce, że jej serce nadaje się do kolejnej operacji, która polegałaby na wstawieniu sztucznej zastawki. Poświatowska zdecydowała się na nią w lipcu. Nie chce organizować drugiego wyjazdu do Stanów - liczy na polskich lekarzy.

Ale tym razem to właśnie lekarze mają wątpliwości, i im dłużej zwlekają z wyznaczeniem terminu zabiegu, tym bardziej chora chce podjąć ryzyko. Już dwa lata wcześniej pisała do Caroline: "Sama się śmierci nie boję - przeraża mnie, że mogłabym być chora, dusić się, mieć spuchnięte nogi - i nie móc umrzeć". Zniecierpliwiona tygodniami beznadziejnego czekania, zaczyna płaczem i krzykiem wymuszać ustalenie terminu. Nie daje się namówić matce i Aleksandrowiczowi na wypisanie ze szpitala.

Dwudziestego września pacjentka ma się stawić w warszawskim szpitalu przy Płockiej. Jedzie tam pociągiem z matką i przyjaciółką. Patrząc przez okno w korytarzu na umykające drzewa mówi: "Ja już nie wrócę".

W listach pisanych z Warszawy do Jana Poświatowska z początku zwierza się ze strachu, kiedy dowiaduje się, że "ma ogromną niedomykalność [zastawki], a poza tym już nic"; ale kiedy widzi, jak pacjenci z sąsiednich łóżek zdrowieją po operacjach, lęk przechodzi. Niepokój wraca na chwilę przed zabiegiem, wyznaczonym na trzeciego października. Dzień przed operacją, kiedy Halina rozmawia z Orłowską na szpitalnym korytarzu, zerka na stojące za szybą taksówki i mówi: "Zatrzymaj mi jedną, chcę stąd wyjść". Nalegania Anny jej nie przekonują: "Może jednak czasem należy okpić los i uciec od przeznaczenia", dodaje. Matka będzie wspominać przerażenie w oczach córki zabieranej o poranku na salę operacyjną.

Jan Adamski nie pociesza wtedy Poświatowskiej: mimo że czuwa w szpitalu, nie może jej odwiedzić. W liście kilka dni wcześniej otrzymał zakaz od Haliny: "Nie złość się, Przepiórko, ale lepiej, żebym sobie w ten poniedziałek poleżała grzecznie i zwyczajnie, bez żadnej metafizyki i roztkliwiań. Ja wiem, że ty jesteś dzielna przepióra, ale umówiliśmy się, że w ostatni dzień tuż przed nie przyjdziesz, no to dotrzymaj umowy".

Po operacji lekarze określają stan pacjentki jako "beznadziejny". Poświatowska początkowo nie może mówić, a jest zbyt słaba, żeby pisać, choć utrzymuje przytomność. Przez tydzień jej stan na przemian pogarsza się i poprawia, czasem tylko pozwala rozmawiać. Zaraz przed operacją mówiła całymi dniami, jakby chciała wyczerpać tę możliwość.

Podczas rekonwalescencji Haliny Adamski musi grać na rzeszowskiej scenie. Codziennie dzwoni do szpitala. Jedenastego października próbuje kupić orzechy laskowe, o które Poświatowska prosiła w jednym z ostatnich listów, ale wyjątkowo nie może ich nigdzie dostać. Są już niepotrzebne.

Tego dnia Halina umiera. Jest wtedy całkiem sama. Wiele osób zapamięta, że na jej martwej twarzy pozostał lekki uśmiech.

Na pogrzeb do Częstochowy przybywają krewni i znajomi, studenci i wykładowcy. Samochodem jadą zaprzyjaźnieni poeci: Śliwiak, Nowak, Szymborska i Frasik. Przed Częstochową mają wypadek; dla dwójki kończy się to wizytą w szpitalu, mniej poszkodowani Śliwiak i Szymborska biorą taksówkę na cmentarz. Obolali, czekają na ławce na kondukt. Śmieją się na myśl o tym, jak zareagowałaby Halina na ich widok, Szymborska stara się jednak zachować powagę - ma wybity ząb i śmiech jest dla niej zbyt bolesny.

Ciało Poświatowskiej zostaje pochowane na cmentarzu św. Rocha, obok grobu męża i młodszej siostry Elżuni.

Na ostatnich zdjęciach Halina wygląda chyba najpiękniej, choć niektórzy twierdzą, że żadna fotografia nie potrafiła precyzyjnie oddać jej urody. Ma krótkie włosy, które podkreślają równe rysy jej twarzy. Jest tak szczupła, że oczy (w kolorze zielonoszare, na zdjęciach - tylko szare) wydają się jeszcze większe, a wysokie kości policzkowe i usta - bardziej wypukłe. Przed śmiercią wciąż wyglądała olśniewająco. Trudniej tylko było jej się poruszać tak lekko, jak zapamiętali to znajomi: "jakby tańczyła na kruchym lodzie".

Zachował się jej głos, który nagrała na magnetofon pod koniec lat 50. w prezencie dla Ireneusza. Wysoki, cichy, słaby.

Można nieostrożnie powiedzieć, że gdyby żyła, miałaby dziś siedemdziesiąt pięć lat. Można, ale chyba nie należy. Takiego wieku po prostu nie była w stanie dożyć.

Halina Poświatowska

***

zazielenił się chodnik haftowany w kwiaty

i Kant jest jak rzodkiewki świeży i pachnący

rozgryzam miąższ i na języku czuję

smak ostry argumentu

połykam filozofię

ktoś ostrzegał

że mądrość należy przeżuwać na pojedyncze włókna

haustami piję miłość

a gdy trzeba

mam więcej łez niż ocean

biel - alchemia mydła i wody

zieleń - splątane nerwy łodyg

w obydwu zaciśniętych dłoniach trzymam świat niepojęty

a tymczasem za oknem świt wzbiera jak rzeka

i na rynku stragany w niebo wstępują rzędem

***

możliwości mamy ogromne

na przykład: moje wnętrzności

o których nic nie wiem

mogą się splątać w hesperyjską różę

o ostrych kolcach

róża może wyróść

aż ponad przełyk

zatkać

otwór tchawicy wąski

i nagle

płuca pełne drobnych kłujących bólów

i powietrze trzepoczące bezradnie

po przeciwnej stronie ulicy

ani podbiec ani go dosięgnąć

sygnał czerwony w oczach

strach jak milicjant na rogu

tak właśnie umiera się na kwiat

o którym

mówię

można nic nie wiedzieć

***

chciałabym cię zobaczyć raz jeszcze

raz jeszcze

przed wieczorem

chciałabym przeżyć jeszcze jedno

lub nawet dwa życia

żeby móc cię zobaczyć

i tamten ból

który mnie wyniósł

na rozżarzony piasek

i tamten deszcz

kwietniowej niepogody

i ją zdyszaną

podążającą wiernie

wszystkimi moimi śladami

odwracając głowę na zakrętach

krzyczę

żeby nie śmiała przyjść bez ciebie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2010