Podbrzusze wojny

Nalut, Jafren, Głalisz - tych nazw nie sposób znaleźć w europejskiej telewizji czy prasie. Któż interesowałby się tym, co dzieje się w pustynnych miasteczkach, o których istnieniu mało kto słyszał.

   Czyta się kilka minut

Miasto Jafren, nieformalna stolica libijskich Berberów / fot. Andrzej Meller /
Miasto Jafren, nieformalna stolica libijskich Berberów / fot. Andrzej Meller /

Z Tunezji do Libii można się przedostać swobodnie tylko przez przejście graniczne w Wazen, położone już na pustyni i kontrolowane przez powstańców. Przejście na wybrzeżu, pod kontrolą sił Kaddafiego, jest otwarte tylko dla Libijczyków, którzy ponoć masowo uciekają teraz z Trypolisu.

Na granicy w Wazen wita napis: "Bienvenu en Lybie Libre". Ruch nieduży; mało kto wybiera się do Libii, a tym bardziej tutaj - w pustynne Góry Zachodnie. Już wcześniej słabo zaludnione, dziś Góry Zachodnie opustoszały jeszcze bardziej. Gdy pół roku temu również tutaj wybuchło powstanie, gdy w górskich miastach i wioskach rozgorzały walki między zbuntowanymi góralami a siłami Kaddafiego, większość dorosłych mężczyzn, kobiet, dzieci i starców opuściła domy.

Inaczej niż w Bengazi czy w oblężonej Misuracie to, co działo się w Górach Zachodnich, nie przyciągało uwagi świata. Tutaj nie było niemal dziennikarzy, tu powstańcy zwykle nie mogli liczyć na wsparcie NATO-wskich samolotów, skoro zachodni generałowie mogli nawet nie wiedzieć, co dzieje się na tym odludziu. Libijskie Góry Zachodnie to "podbrzusze" wojny toczącej się już szósty miesiąc.

Nostalgia (ukraińska) za Kaddafim

Granicę przekraczam z Raisą i Tamarą - ukraińskimi anastezjolożkami rodem z Naddniestrza, które w szpitalu w Nalut pracują od ośmiu lat. Przez całą drogę z tunezyjskiego Tataouine powtarzają po rosyjsku, że nie mogą się doczekać powrotu "taty". Tak określają Kaddafiego (w obecności Libijczyków boją się używać jego nazwiska). Zapewniają, że górale już żałują, iż zdecydowali się na powstanie, rewolucję popiera może jedna piąta ludności, a reszta boi się wyrazić prawdziwą opinię, że brak bieżącej wody i prądu, ciągły ostrzał, braki w zaopatrzeniu i ofiary pogłębiają niechęć do rewolucji.

Słucham ich uważnie, ale trochę z przymrużeniem oka, bo kobiety co chwila wychwalają też Związek Sowiecki, w którym spędziły młodość. Denerwują się, gdy mówię, że młodość może być piękna nawet w piekle. I kontynuują peany na cześć Sowietów. - Demokracja to tylko korupcja, bałagan i wojna, jak nasza w Naddniestrzu. A w piekle to powinien się smażyć Gorbaczow - mówią. Zapewniają, że w Libii Kaddafiego żyły jak w raju, miały wszystko, czego dusza zapragnie, a czego nie dała im ich ojczyzna - najbiedniejsze bodaj państwo w Europie czy raczej ciągle quasi-państwo.

W naddniestrzańskiej ojczyźnie, żeby mieć pracę (za 50 dolarów miesięcznie), najpierw musiałyby dać łapówkę dyrektorowi szpitala. A tu, w Libii Kaddafiego, zarabiały miesięcznie 800 dolarów; tu również, mając 50 lat, kupiły sobie pierwsze samochody i inne dobra. Zarabiały - podkreślają czas przeszły - bo od pięciu miesięcy, od wybuchu powstania, nie dostały ani dolara. Dlatego nie wyjeżdżają. Żyją nadzieją, że jeśli jednak Kaddafi nie wróci, to może nowe władze ("Bengazi", jak mówią) wypłacą zaległe pensje?

- Teraz mówią nam nieustannie, że wypłaty zaginęły po drodze - żali się Tamara. - Połowa personelu szpitala zwariowała od stresu, uciekają w bimber, narkotyki albo w antydepresanty. Właśnie odwiozłam mojego męża do Tunisu, na samolot do Kijowa. Jak w naszym "campie" wybuchła rakieta, zwariował, stary dziad, zaczął palić haszysz całymi dniami, co za wstyd, nie trzeba mi takiego chłopa...

Miasta widma

Droga, która prowadzi od granicy do Nalut przez miasteczko Wazen, prawie co noc jest ostrzeliwana rakietami przez żołnierzy Kaddafiego. To jedyny szlak, którym można dowozić zaopatrzenie z Tunezji dla zbuntowanych gór, więc kaddafiści chcieliby przerwać czy choćby utrudnić transporty - żywności, broni, benzyny, lekarstw.

- Tej nocy spadło u nas sześć rakiet - powstaniec-pogranicznik pokazuje zbocze góry, za którą rozlokowali się kaddafiści. - Żołnierze tunezyjscy, którzy stacjonują w namiotach po drugiej stronie granicy, po każdym większym ataku uciekają do najbliższego miasteczka.

Haithem, kierowca, który wiezie nas do Nalut, tłumaczy, dlaczego niewielkie Wazen po libijskiej stronie jest opustoszałe: mówi, że miasteczko popierało Kaddafiego i wszyscy jak jeden mąż uciekli na początku rewolucji do Trypolisu. Takich prorządowych miasteczek w górach jest kilka. Zwłaszcza zamieszkałych przez Arabów, których Kaddafi przesiedlał w latach 70. na tutejsze ziemie, zamieszkane głównie przez Berberów. A niektóre osady podzieliły się: część arabska, lojalna wobec rządu, uciekła do stolicy; część berberska uciekła do Tunezji i w obozach dla uchodźców czeka na koniec wojny.

Góry Zachodnie wyglądają więc dziś jak opuszczone miasta duchów. Na murze jednego z mijanych miasteczek ktoś napisał sprayem: "Al Awinija z Kaddafim!".

Przez pustynię, przez czerwoną, spieczoną od słońca dolinę, biegnie więc jedyna droga do pierwszego dużego miasta - Nalut. Serpentyny wiją się do wysokości tysiąca metrów nad poziomem morza. Jadąc tą drogą, po górskiej grani, można mieć wrażenie, że jak po moście zwodzonym wjeżdża się do naturalnej twierdzy, którą na szczycie góry tworzy to miasto.

- Na dole, w dolinie siedzą kaddafiści - pokazuje Haithem. - Wczoraj naliczyliśmy 150 pick-upów z żołnierzami. Jaki może być cel tego spędu? - zastanawia się, a w tle słychać nagle huk broni maszynowej. - No tak, dwa tygodnie był spokój, a od trzech dni znów zaczął się ostrzał "Gradem". Niektóre rakiety przelatują nad miastem, inne spadają w centrum.

Twierdza Nalut

W Nalut nastaje wieczór. Nieliczne samochody przemieszczają się uliczkami szybko, bez włączonych świateł. Wkoło ciemność: tu, w górach, prąd produkują dziś tylko generatory. Halid z "centrum prasowego" (jeśli można tak określić ów przybytek) odwozi mnie do byłego ośrodka dla emerytów, w którym teraz nocują wysłannicy bengaskiej Rady Tymczasowej na Góry Zachodnie, a także nieliczni dziennikarze.

Pomieszkują tu też ludzie tacy jak Habib, który w dzień po tym, jak wybuchło powstanie, spakował swoje manatki i z Birmingham wrócił do Libii. Po prawie 40-letniej emigracji. Żeby pomagać, jak się da. - Pamiętaj - tłumaczy teraz spokojnie - my nie walczymy o pieniądze, bo i tak je mieliśmy, my walczymy o sprawę prostą, o zwyczajną wolność i godność. Wiem, może ci się wydać, że paplam jak młodzieniec. Ale ja mam pod sześćdziesiątkę, bracie. Walczymy o zwykłą godność, którą zabrał nam ten bandzior. Gdy dawno temu wyjeżdżałem z Libii, to tu, na rynku w Nalut, Kaddafi kazał palić gitary i dżinsy, symbol zachodniego zepsucia. Czy gitara i spodnie mogą psuć rodzaj ludzki? - smutno uśmiecha się Halid.

Chwilę później, o trzeciej w nocy, na Nalut spadają rakiety. Zaraz słychać też odpowiedź powstańców: charakterystyczne serie z działek 14,5 milimetra.

Następnego dnia odwiedzam w szpitalu Tamarę. Jest południe, ale jej sąsiadka, zupełnie już pijana, siedzi w dziecięcym baseniku z wodą. Tamara prowadzi do 12-letniego Abdula Karima Naziego. Smutny, wymęczony chłopiec leży owinięty bandażami. Ma szczęście, że przeżył: bawił się z rodzeństwem niewypałem rakiety. 10-letni brat zginął na miejscu, 5-letnią siostrę, ciężko ranną, udało się odwieźć do specjalistycznej kliniki w Tunezji.

Podchodzą mężczyźni, którzy uciekli tu aż z Trypolisu. Przekrzykują się: - NATO nie zabiło ani jednego cywila w Trypolisie, to kłamstwa Kaddafiego! Wcześniej zrzucali ulotki, w trzech językach, więc cywile uciekali z zagrożonych miejsc! W pierwszych dniach rewolucji na ulicach zastrzelono 500 osób, ich ciała spalono! - wykrzykują, nie wiadomo prawdę czy kłamstwa, a przerażone pielęgniarki z Korei Północnej uciekają korytarzem.

Zrzuty, których nie było

Następnego dnia jadę na pick-upie do Jafren, ostatniego miasta na wschodzie Gór Zachodnich. Na drodze co jakiś czas mijamy posterunki i usypane z piachu zapory. Przy lotnisku w Rehibad stajemy; powstańcy sprawdzają nasz samochód, bo za chwilę ma tu wylądować minister infrastruktury z bengaskiej Rady Tymczasowej.

Akurat przyjechał komendant, który dowodzi chłopcami z okolicy. Tak, chłopcami: większość z tutejszych powstańców to chłopaki ledwo co dorosłe, niektórzy to pewnie jeszcze nastolatkowie. W sumie - nic nowego. Jak śpiewał kiedyś, dawno temu, Jacek Kaczmarski, w songu pod tytułem "Wiosna 1905" (ale uniwersalnym, bo odnoszącym się w ogóle do powstań): "To dzieci w słów wierzą sens / To dzieci marzą i śnią / To dzieciom sen spędza z rzęs / Dobro płacone ich krwią / Dorośli umieją żyć / Dorosłym sen - mara - śmiech / To dzieci będą się bić / Za słów dorosłych prawdę".

Ten, który dowodzi chłopcami z Jafren, ma 34 lata i koszulkę z napisem "Ronaldo". Nazywa się Anwar, przed wojną był nauczycielem informatyki w tutejszej szkole.

Popijamy słodką herbatę. Pytam o francuskie zrzuty: Francuzi chwalili się niedawno, że w ten sposób zaopatrują powstańców. Anwar pokazuje swojego kałasznikowa: - Mamy tylko broń zdobyczną, tak samo jest z amunicją. Nikt nie widział tu żadnych zrzutów - mówi. To samo powiedzą mi później wszyscy spotkani powstańcy. Swoją drogą zastanawiam się: po co robić zrzuty, skoro funkcjonuje tu lokalne lotnisko pod kontrolą powstańców?

Jak przy każdej okazji pytam też o postępy na froncie. I tu pada standardowa odpowiedź, jaką od paru miesięcy można usłyszeć w Bengazi, Misuracie i wielu innych miejscach: NATO wyznaczyło nam "czerwone linie", których nie możemy przekraczać.

- Ale nie bój się, za parę dni ruszymy z ofensywą i pogonimy tych baranów w dolinach - twierdzi Anwar. Także i takie słowa, w różnych wariantach, można usłyszeć od tygodni, jeśli nie miesięcy, na wszystkich libijskich frontach. - A potem weźmiemy Trypolis i utniemy Kaddafiemu jego dwa wskazujące palce, którymi przez 42 lata nas pouczał i terroryzował. Damy mu żyć, ale po uczciwym procesie. Ja pozwoliłbym mu rozbić ten jego namiot na Syberii, niech sobie tam marznie - śmieje się Anwar.

Amazigh znaczy Berber

Jafren to sól w oku Kaddafiego. Podobnie jak Nalut, miasteczko położone jest na szczycie spalonej słońcem góry. Na samym wschodzie Gór Zachodnich. To nieformalna stolica libijskich Berberów.

- Nigdy nie byliśmy lojalni wobec Kaddafiego - mówi mi Madghis Bouzakhar, artysta z Jafren i młody animator odrodzenia kultury berberskiej. - Kaddafi robił wszystko, żeby zniszczyć korzenie kultury libijskiej, bo nie jest dla nikogo tajemnicą, że zanim przyszedł tu islam i Arabowie, na pustyni żyli Amazigh. Część z nich praktykowała judaizm, część chrześcijaństwo, a potem przyjęli wiarę Proroka. Byli tu też Żydzi, ostatni z nich wyjechali z Jafren w 1949 r. Ale synagoga cały czas stoi, na ulicy Żydowskiej.

Madghis robi mi wykład z historii i kultury; opowiada, jak Kaddafi na fali panarabizmu postanowił zniszczyć wszystko, co nie było arabskie, dlatego popierał żyjących tu w dolinach Beduinów, a tępił Berberów. Zamykał ich szkoły i biblioteki, nie zatrudniał w lokalnych władzach, a już zupełnie nie ufał Berberom w armii. Nie pozwalał nadawać dzieciom berberskich imion. Do więzienia można było trafić za gromadzenie literatury berberskiej.

- Chciał nas skłócić ze wszystkimi, a przecież my przez setki lat żyliśmy w wielokulturowym społeczeństwie - tłumaczy Madghis.

Siedzimy w pomieszczeniu stowarzyszenia "Amazigh", które założył wraz z bratem Mazighem. Jego celem jest odrodzenie i prowadzenie badań nad kulturą Amazigh, nawiązanie kontaktów z Berberami z całej północnej Afryki. Za oknem powiewa berberska flaga: niebiesko-zielono-żółta; kolory symbolizują wodę, życie i pustynię.

Madghis zżyma się, gdy używam słowa "Berber"; to nazwa nadana im przez obcych. Oni sami mówią o sobie Amazigh.

Idziemy obejrzeć nowo powstające muzeum, w którym Jusup - jeden z niewielu starszych cywilów, którzy nie opuścili Jafren po wybuchu wojny - gromadzi "pamiątki" po ostrzale miasta i tworzy instalacje artystyczne przedstawiające zbrodnie armii Kaddafiego. Przed wojną w budynku urzędowała bezpieka Kaddafiego.

Jafren jest prawie zupełnie opustoszałe. Podobno na razie do miasta wróciło z Tunezji tylko sześć rodzin. Bo jak tu żyć, skoro nie ma prądu, wody czy nawet mąki do wypieku chleba? Po mieście krążą jedynie powstańcy. Ich auta zjeżdżają właśnie w dół, do doliny, na front, odprowadzane zachodzącym nad pustynią kiczowatym słońcem. Tam, w dole, położony jest Głalisz - ostatnia powstańcza zdobycz po drodze do strategicznego miasta Gyarian, które leży już tylko 70 km od stolicy libijskiej.

Na froncie w Głalisz

Fragment artykułu z lokalnej gazetki "Al-Zintan Martyrs" (Męczennicy Zintan): "Wczoraj rano, w środę 13 lipca, wojska Kaddafiego próbowały odzyskać kontrolę nad miastem Głalisz, które znalazło się pod kontrolą bojowników z Al Jabal Algherbi (Gór Zachodnich), ale ich wysiłki okazały się bezskuteczne wobec siły ognia bojowników z Zintan i Kiklah". Brzmi to dobrze. Ale niezupełnie tak było.

- Mówiąc bez ogródek, nasi chłopcy pozasypiali na posterunkach i dlatego kaddafiści weszli znowu do miasta. To są studenci, lekarze, prawnicy, księgowi, to nie jest prawdziwa armia, brak nam dyscypliny - mówi mi pułkownik Juma. Ten były oficer armii rządowej dziś wydaje rozkazy powstańcom ze sztabu Gór Zachodnich w mieście Zintan. Także tym w Głalisz, ostatnim zdobytym mieście. W sztabie w ogóle sami pułkownicy - tyle że lotnictwa albo marynarki wojennej. Nawet tu brakuje prawdziwych frontowych oficerów.

Głalisz to właściwie nie miasto, ale mieścina. Jadę tam z Mohamedem, z zawodu mikrobiologiem i doktorantem z Berlina, który właśnie przywiózł do Jafren matkę z obozu w Tunezji. Tankujemy w Zintan, do pełna. Płacę 70 dolarów, przed wojną zapłaciłbym cztery: paliwo jest teraz cenniejsze niż woda.

Na posterunku przed Głalisz nastolatek popisuje się na widok reportera, otwierając ogień w powietrze. Ogłuszony pytam, czy ma za dużo amunicji, bo wiem, że w Głalisz mają braki, ale chłopak tylko głupio się uśmiecha.

Już w Głalisz, na najdalej wysuniętej pozycji, powstańcy chowają się w cieniu ostatniego domu w mieście, który chroni ich przed ogniem wroga. Dalej, w miasteczku Al Asaabah, są już kaddafiści. Rano ostrzelali powstańczą pozycję z moździerzy, ale niecelnie.

Mohamed Muftar, 47-letni dowódca, zapewnia, że jego ludzie nie atakują Al Asaabah tylko dlatego, że kaddafiści używają tam cywilów jako "żywych tarcz". No i oczywiście NATO wyznaczyło "czerwone linie"... Trochę wygląda to tak, jakby nie tylko w Misuracie i Bengazi, ale także tu, w Górach Zachodnich, powstańcy zdobyli na razie tylko najłatwiejsze cele. Że to, co najtrudniejsze, dopiero przed nimi. Do takich wniosków dochodzimy z innymi dziennikarzami, żując grillowane stare mięso baranie na tarasie hoteliku Jafren.

Chris i Brian z "New York Timesa" odkryli dziś przypadkowo ciała pięciu kaddafistów wrzucone do zbiornika na wodę po drodze do Głalisz. Na zdjęciu widać napęczniałe w upale trupy. Powstańcy tłumaczyli im, że to sami kaddafiści ich zastrzelili, pewnie za próbę dezercji. Ale sposób zabójstwa, utopienie ciał obok drogi, w studni, może świadczyć, że ktoś chciał ukryć ślady i to w pośpiechu. Ciężko ustalić, kto mówi prawdę.

***

Przed hotelikiem spotykam zdenerwowanego Aszrama, który ciągle usiłuje się dodzwonić do stolicy. Aszram uciekł z Trypolisu do Jafren, mówił, że miał dość ciągłego terroru w mieście, gdzie po dziewiętnastej ludzie Kaddafiego mieli otwierać ogień do przechodniów, i gdzie kończą się zapasy wszystkiego.

Brat Aszrama chciał pójść w jego ślady, ale wczoraj miał zostać zatrzymany na posterunku kaddafistów. Aszram boi się, że brat dołączył do tysięcy aresztowanych już w Trypolisie mężczyzn; jest wśród nich setka chłopaków z Jafren, o których losie nie wiadomo nic.

- To nie może już długo potrwać. Ale musimy jakoś pomóc Trypolisowi. Tam ludzie sami nie powstaną. Są jak zombie, pamiętają pierwsze dni rewolucji, kiedy strzelano do nich jak do kaczek - mówi Aszram. I po raz kolejny wybiera trypoliskie numery, po raz kolejny bezskutecznie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2011