Pod dyktatem adrenaliny

Dziś cała Polska wierzy, że - jak wielu innych - do wyścigów wróci też Robert Kubica. Zapewne i on zrobi to na granicy zdrowego rozsądku.

15.02.2011

Czyta się kilka minut

Jan Paweł II również uprawiał sport i lubił ludzi sportu" - powiedział kilka dni temu kard. Stanisław Dziwisz, przekazując za pośrednictwem jednego z dziennikarzy kroplę krwi i skrawek szaty Papieża Robertowi Kubicy. Zapraszając rajdowca na majową beatyfikację, metropolita zapewnił: "Jeśli Kubica przyjedzie do Watykanu, damy mu na pewno pole position".

"Szanowny Panie Robercie! Z wielkim smutkiem i zaniepokojeniem przyjąłem informację o Pańskim wypadku" - napisał w mailu prezes PiS Jarosław Kaczyński, a w jego liście słowa takie jak "Polska" czy "wizytówka Polski" znalazły się w niemal każdym zdaniu.

To tylko przykłady reakcji na wypadek słynnego kierowcy Formuły 1. Były ich tysiące.

Socjologia rajdów

Skąd właściwie gorączka wokół jednego z setek incydentów, które nieuchronnie zdarzają się w sporcie? Na czym polega fenomen Roberta Kubicy w kraju, w którym nie ma nawet toru dla najszybszych kierowców świata? Kluczem do wyjaśnienia tego zjawiska jest mit Formuły 1. - To najbardziej elitarne, hermetyczne grono sportowców wśród wszystkich dyscyplin motorowych i nie tylko - przypomina dr Piotr Nowak, socjolog sportu z UJ. - Kubica jest ucieleśnieniem naszych tęsknot, by w takim gronie się znaleźć.

Kubica to zatem fenomen porównywalny bardziej do Andrzeja Gołoty, który wdarł się do grona zawodowych bokserów wagi ciężkiej, czy Marcina Gortata, pierwszego Polaka w legendarnej koszykarskiej lidze NBA, niż do sportowców typu Adam Małysz czy Justyna Kowalczyk. Oto do elitarnych klubów, które przez lata były dla Polaków dostępne tylko za pośrednictwem satelitarnych talerzy, wdzierają się nasi. Polscy gladiatorzy. Nie mistrzowie, nie medaliści, ale właśnie posiadacze kart wstępu do miejsc dla nas, zdawałoby się, niedostępnych.

- Dodatkowym elementem specyficznym dla popularności Kubicy jest szczególna pozycja samochodu w polskim społeczeństwie - dodaje Nowak. - Kiedy badamy stratyfikację społeczną, okazuje się, że jednym z głównych wyznaczników pozycji jest właśnie samochód. Decyduje o bogactwie, przydaje prestiżu. O ile np. w USA klasę średnią odróżnia od innych ogródek czy domek, u nas dominuje wciąż przekonanie dające się podsumować w stwierdzeniu: "Pokaż mi swoją furę, a powiem ci, ile zarabiasz".

Do zaspokajania społeczno-ekonomicznych tęsknot dochodzą elementy uniwersalne. Choćby fascynacja sportami motorowymi, w którą wpisane jest przecież ryzyko i zagrożenie, i w której nietrudno doszukać się pierwiastka kibicowskiej perwersji. Owszem, współczujemy Kubicy, pragniemy jego powrotu do zdrowia, a jednak w zainteresowanie sportami ryzyka wpisane jest podskórne oczekiwanie na momenty zagrożenia. - Mówi się, że sport to zdrowie, ale przecież nie zawsze mamy względem niego takie oczekiwania - mówi Nowak. - Można powiedzieć za Orwellem, że sport to wojna minus strzelanie.

Wypadek Kubicy pokazuje, że sporty motorowe przypominają wojnę jeszcze bardziej niż inne dyscypliny. To zabawa, w której ofiary są po prostu nieuniknione.

Medycyna wypadków

Wypadki zdarzają się nie tylko w sportach motorowych. Karolowi Bieleckiemu, reprezentantowi Polski w piłce ręcznej, wydarzył się w ósmej minucie meczu z Chorwacją, w czerwcu ubiegłego roku. Jeden z Chorwatów, rzucając piłkę, uderzył kciukiem w twarz Bieleckiego. Diagnoza: pęknięta gałka oczna; szybka operacja nie przynosi efektu. Traci lewe oko.

Krzysztofowi Wielickiemu, himalaiście, późniejszemu zdobywcy Korony Himalajów, wypadek przytrafia się podczas wspinaczki niepokonaną ścianą sześciotysięcznika Bhagirati II. Niedaleko od szczytu na wspinaczy spada z 15 metrów lawina kamieni. Sporej wielkości blok łamie się na chroniącym głowę Wielickiego kasku.

- Dosłownie mnie wbiło - opowiada himalaista. - Straciłem na chwilę przytomność. Po jej odzyskaniu wiedziałem, że coś jest niedobrze. Sprawdziłem czucie. Miałem. Bólu się w pierwszym momencie nie czuje, organizm wytwarza naturalny narkotyk, który blokuje receptory. Dopiero za chwilę poczułem olbrzymi ból w części piersiowej kręgosłupa.

Diagnoza: kompresyjne zmiażdżenie kręgu piersiowego. Od tego momentu Wielicki jest niższy o centymetr.

O klasycznej formie leczenia - śrubach w głowę i sześciu tygodniach leżenia na wyciągu - nawet nie chce słyszeć. Najważniejszy jest powrót.

Po kilku dniach swoją decyzję na temat powrotu zmienia też Karol Bielecki. Mimo różnych opinii na temat jego zdrowotnych rokowań.

Lekarze sportowi są w podobnych przypadkach podzieleni. Jedni sprzyjają decyzjom sportowców, inni przed powrotem ostrzegają. - Heroizm sportu czasami przysłania rozsądek - ocenia Robert Świerczyński, lekarz medycyny sportowej, ortopeda i traumatolog. - Lekarz, który ma się podpisać pod zgodą na powrót, bierze na siebie ogromne ryzyko. Ja bym się pod decyzją Bieleckiego nie podpisał, wiedząc, że przy odrobinie pecha będzie nieodwracalnie kaleką.

Bielecki, zanim trafia na parkiet, przechodzi specjalne treningi. Największą trudność sprawiają mu nie rzuty, lecz łapanie piłki w biegu.

Krzysztofowi Wielickiemu lekarze w szpitalu sportowym w Piekarach proponują rehabilitację aktywną. - Bolało, ale wiedziałem, że jak się lepiej ukrwi kręgosłup, szybciej będzie się zrastać - mówi.

Dlaczego sportowcy nie zawsze liczą się z radami i groźbami lekarzy? Wielicki nie potrafi zrezygnować z marzenia, jakim jest pierwsze zimowe wejście na Lhotse. Jedzie w gumowym gorsecie. - Oczywiście lekarzowi nic nie powiedziałem - przyznaje. - Zdenerwowałby się, bo zalecił mi dwa lata przerwy od uprawiania sportu.

Jak dodaje, podobnie było w pierwszym sezonie wspinaczkowym, gdy jako młody chłopak uderzył lędźwiami o półkę skalną i doznał złamania kompresyjnego trzech kręgów z odpryskami. - Po trzech dniach uciekłem ze szpitala po dachu - wspomina. - Koledzy z akademika rozcięli gips brzeszczotem. Dwa miesiące później wspinałem się w Tatrach.

31 grudnia 1988 r., cztery miesiące po wypadku w Himalajach, Wielicki wchodzi na niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Problemy pojawiają się przy zejściu. - To była katorga. Ból parzący jakby żelazo przykładać do pleców - wspomina. - Myślałem, że tam urodzę. Przytulałem się do lodu, żeby jak najmniej bolało. Wtedy traciłem na chwilę świadomość. Na sekundę, może pięć, dziesięć. Marzyłem tylko o tym, żeby się położyć.

Do samowolnego przyspieszania powrotu do sportu przyznają się też rajdowcy.

- Tydzień po pęknięciu kilku kości ściągnąłem gips - przyznaje Leszek Kuzaj, były rajdowy mistrz Polski. - Na mecie każdego odcinka specjalnego płakałem z bólu. Ale rajd ukończyłem. Nieraz wsiadałem z uszkodzonym kręgosłupem do samochodu, co było nierozsądne.

- Kiedyś wystartowałem w wyścigu górskim z nogą, którą sam przedwcześnie wydostałem z gipsu i własnym sposobem usztywniłem, tylko po to, żeby być dopuszczonym do zawodów - wtóruje Michał Kościuszko, rajdowiec i kolega Roberta Kubicy.

Tempo powrotu Kubicy do sportu będzie zapewne podobne. - Na granicy rozsądku. Jak tylko przewagę będzie miała szansa powodzenia, będą podejmowane próby - ocenia dr Świerczyński.

Ale szybki powrót ma też inny wymiar. - Kontuzjowanych zawodników namawia się do szybkiego kontaktu z wysiłkiem, by organizm nie przestawił się na inny tor, by ta wojna trwała dalej - dodaje lekarz.

Świerczyński studzi jednak medialny hurraoptymizm dotyczący Kubicy: - Doznane obrażenia stawiają pod dużym znakiem zapytania możliwość powrotu do tego poziomu mistrzostwa, jaki osiągał przed wypadkiem - mówi. I wyjaśnia, że nie chodzi o połamane kości, ale o poprzecinane nerwy, naczynia, które zaopatrują mięśnie, oraz czucie.

- Gdyby uszkodzeniu uległy wyłącznie nogi, powrót byłby znacznie szybszy - dodaje Kościuszko. - Kierowca rajdowy wykonuje ogromną pracę rękami i dłońmi, a kierowca Formuły 1 musi być na 110 procent sprawny motorycznie, bo wykonuje czynności, które normalnym kierowcom się nie śnią.

Jak tłumaczą lekarze, nie ma różnicy między gojeniem się tkanek u przeciętnego zjadacza chleba i wyczynowca, choć zaangażowanie zawodnika w rekonwalescencję i stopień wytrenowania są u tego drugiego większe, co pozwala oczekiwać szybszych efektów. - Nie da się natomiast sformułować wniosku, że Kowalski będzie się goił trzy miesiące, a mistrz świata trzy tygodnie. Takiej cudownej biologii ci ludzie nie mają - podsumowuje Świerczyński.

Bywa, że powrót - właśnie z powodu biologii - się nie udaje. Mimo bardzo silnej psychiki.

Psychologia powrotu

Złamane udo, kostka, śruba w kości łódeczkowatej po złamaniu ręki. Trzy poważne kontuzje i wiele pomniejszych, bez konsekwencji dla zdrowia, upadków na tor - to w 2003 r. bilans Krzysztofa Cegielskiego, wtedy nieco ponad dwudziestoletniego, utalentowanego żużlowca z Wrocławia. Bilans właściwie niczym nieróżniący się od dorobku przeciętnego polskiego żużlowca.

Aż do feralnego startu w lidze szwedzkiej w 2003 r. - To był ostatni wyścig dnia, taki, do którego menedżer wyznacza najlepszych zawodników - wspomina 31-letni dzisiaj Cegielski. - Miałem nie jechać, ale się uparłem. Była nawet kłótnia z menedżerem. Powiedziałem, że pojechać muszę, bo trzeba sprawdzić nowy motocykl. No to pojechałem.

Cegielski rusza z zewnętrznego pola. Cała czwórka zawodników równo wjeżdża w pierwszy łuk. Ten z wewnętrznego lekko uderza w następnego, następny w kolejnego, ten - w Krzysztofa Cegielskiego. - Wypuściłem motocykl, by, tak jak wielokrotnie wcześniej, przewrócić się bez żadnych konsekwencji. Wydawało się, że nic się nie stanie. Tyle że ten zza mnie też wypuścił motocykl, który dobił mnie do bandy.

Cegielski budzi się następnego dnia rano na oddziale intensywnej terapii. - Nikt mi nie musiał mówić, co się stało - wspomina. - Właściwie nie wiem, dlaczego. Po prostu czułem, co się stało.

Kontuzja okazuje się poważna (motocykl wpadł Cegielskiemu na plecy). - Jeden krąg się ukruszył, inny wkręcił, jeszcze inny wcisnął - wspomina żużlowiec, który godzin po wypadku, choć odpowiadał podobno na pytania lekarzy, nie pamięta. - Z rdzenia nie zostało prawie nic, więc teoretycznie od miejsca urazu, czyli odcinka piersiowego, nie powinno być czucia. Ale sparaliżowało mnie od pasa w dół.

"Jeśli chcesz odnieść sukces w tym sporcie, musisz jeść żużel i srać żużlem. Oddychać żużlem i śnić o żużlu. Poświęcić się mu w całości" - taką dewizę, za słynnym szwedzkim żużlowcem Tonym Rickardssonem, przejął jako młody sportowiec. Po wypadku, jak twierdzi, mimo fatalnych rokowań niewiele się zmieniło.

- Dwa tygodnie po wszystkim kupiłem dwa nowe silniki, tak jakby się nic nie stało - wspomina Cegielski, który do dziś porusza się na wózku inwalidzkim. - Wszystko funkcjonowało: warsztat, mechanicy. Wyobrażałem sobie, że za miesiąc-dwa wrócę.

Nie zawsze jednak myśl o powrocie przychodzi do sportowca zaraz po wypadku czy kontuzji. Karol Bielecki w pierwszym odruchu ogłasza decyzję o wycofaniu się ze sportu. - Lekarz, który mnie operował, utwierdził mnie w przekonaniu, że to niemożliwe - tłumaczy szczypiornista grający na co dzień za zachodnią granicą. - A potem wróciłem do Mannheim. Była rozmowa z lekarzami, menedżerem i właścicielem klubu. Lekarz zapewnił, że z prawym okiem wszystko będzie OK. I zdecydowałem się spróbować. Wiedziałem, że sama decyzja będzie znacznie łatwiejsza niż powrót do formy sprzed wypadku.

Bielecki wraca na boisko po 41 dniach. Gra w reprezentacji Polski.

- Nie ma uniwersalnej reguły, jak wrócić po czymś takim - mówi Beata Mieńkowska, psycholog sportu, kiedyś reprezentantka Polski w siatkówce. - Ale ważne jest, by podobną sytuację potraktować jako wyzwanie, a nie zagrożenie. Jeśli poszkodowany zawodnik przestawi się na myślenie, że wypadek jest kolejnym zadaniem dla jego ciała i psychiki, rokowania będą lepsze.

Cegielskiemu do żużla wrócić się nie udaje. Ale postęp, dzięki siedmioletniej rehabilitacji i treningowi, jest ogromny. - W ogóle nikogo nie słuchałem - wspomina. - Robiłem i robię swoje. Codziennie 400 metrów na sztucznej bieżni przy pomocy specjalnych, zakładanych na nogi łusek. Codziennie basen i sauna. Efekt? Jestem niezależny, poruszam się sam, sam mieszkam, jeżdżę samochodem. Wróciło czucie w nogach, fizjologia, choć napięcie mięśniowe w nogach jest nadal minimalne.

Krzysztof Cegielski - sportowa sylwetka, uśmiechnięty - obserwuje próby powrotów innych sportowców. - To ogromnie trudne, bo na co dzień, często przez wiele miesięcy, nie widać efektów - mówi. - Łatwo się załamać, zapuścić fizycznie. Widziałem takich przypadków wiele.

Życie "po" - mówią sportowcy - to jakby nauka chodzenia na nowo. Codzienność - nawet jeśli comeback się udał - jest inna niż "przed".

Bielecki: - Do wielu rzeczy podchodzę zupełnie inaczej. Kiedyś wszystko stawiałem na jedną kartę, teraz wiem, że jedna sekunda może przekreślić wszystko. To powoduje dystans, dzięki któremu gram spokojniej. Dużo lat i sił poświęciłem piłce. Teraz się okazało, że wszystko jest kruche. Dziś jest, jutro nie będzie.

Cegielski: - Cieszę się życiem. Walczę. Nie narzekam.

I choć z obsesyjną myślą o powrocie Cegielski już się rozstał, przyznaje: - Jeśli za dwa tygodnie stanie się cud, wróci siła mięśni, nie odpowiadam za siebie.

Kilka miesięcy temu wsiadł zresztą na motocykl. Z przywiązanymi do motoru nogami przejechał kilkadziesiąt okrążeń. - Fizycznie czułem, że już nie mogę - wspomina tamten moment. - A głowa chciała. Poczułem skok adrenaliny. Ten sam, co kiedyś.

Fizjologia ryzyka

Adrenalina może zabić, ale może także przywrócić do życia. Zapotrzebowanie na jej podwyższony poziom pośrednio przyczynia się do takich zdarzeń jak wypadek Kubicy, ale może być też nieocenioną pomocą w powracaniu po nich do sportu. Może też być uzależniająca.

- Tak, to jest uzależnienie. Pasja też jest uzależnieniem. Hobby można zmienić. Pasję nie bardzo - potwierdza Wielicki i dodaje: - Taki wypadek nie może zburzyć człowiekowi filozofii, jeśli ma on filozofię wojownika. Jak ma zapotrzebowanie na emocję, na ich gęstość, jeżeli to jest oparte na pasji, to zawsze będzie się starał do tego wrócić.

O swoim uzależnieniu od adrenaliny i emocji związanych z prędkością chętnie mówią sami rajdowcy. Leszek Kuzaj mówi o grupie sportów, do których - bez negatywnych skojarzeń - pasuje określenie "narkotyczne".

- Bardzo często sam to miewam, kiedy jestem na odcinku specjalnym i jest ta chwila, kiedy mam - używając angielskiego określenia - doskonały feeling. To bardzo specyficzny moment, doznanie tak przyjemne, że nieporównywalne z czymkolwiek innym - mówi Kuzaj.

Kościuszko: - Po rajdzie, w którym ryzykowaliśmy od pierwszej do ostatniej minuty, ciężko wrócić do ciepłych kapci, usiąść przed telewizorem z herbatką i przez kolejne tygodnie czekać na kolejny wyścig.

Kuzaj: - Kiedy się w tym życiu przestaje cokolwiek dziać, zostaje szarość życia codziennego, bardzo łatwo popaść w depresję.

Kościuszko: - Dlatego szukam dodatkowych bodźców, nie tylko związanych z prowadzeniem samochodu.

Cegielski: - Adrenalinę wywoływały już same przygotowania do sezonu, dbanie o sprzęt, cała atmosfera. Czym się to da zastąpić? Grałem na giełdzie, to w jakimś stopniu rekompensowało tamte przeżycia.

W pędzie do innych bodźców, alternatywnych źródeł adrenaliny, można szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego jeden z najlepszych kierowców Formuły 1 szukał wrażeń w prowincjonalnych rajdach samochodowych. Jeden z najlepszych narciarzy w historii, Austriak Hermann Maier, wrócił do sportu po wypadku, w którym lekarze cudem ocalili jego nogę przed amputacją. Odniósł go nie na trasie zjazdowej, ale na drodze, podczas szybkiej jazdy na motorze. Inny słynny narciarz w reklamie "najszybszych nart na świecie", na spotkaniu przypominającym klub AA wyznaje: "My name is Bode Miller and I am a speedoholic".

O tym uzależnieniu, poszukiwaniu nowych doznań w sporcie, opowiada znakomity dokument "20 sekund radości", przedstawiający pięć lat z życia norweskiej narciarki Kariny Hollekim po odkryciu przez nią pasji BASE jumpingu - skoków spadochronowych z obiektów. "Jeśli weźmiemy pod uwagę, że osoby, które mają styczność z tak ekstremalnymi sytuacjami, mają znacznie wyższy poziom stymulacji i potrzeby odczuwania własnej satysfakcji, jest oczywiste, że poziom akceptowanego ryzyka musi cały czas wzrastać. To jeden z głównych powodów, dlaczego decydują się na zwiększenie poziomu trudności i odpowiednio ryzyka" - mówi w filmie niemiecki psycholog i były skoczek spadochronowy dr Gert Semler.

Podczas pokazowego skoku spadochron Hollekim nie otworzył się do końca i uderzyła o ziemię z prędkością 100 km/h. W jednej nodze doszło do 21 otwartych złamań. Lekarze nie dawali nadziei, że będzie znów chodzić. Tymczasem życie przyniosło nową puentę dla filmu. Trzy i pół roku po wypadku Hollekim stanęła znów na nartach. "Na szczęście ciało potrafi zapomnieć. Pamiętasz, że wiele cierpiałeś, ale nie przypominasz sobie, jak straszny to był ból, np. jak leżałeś 12 godzin w agonii, krzycząc z bólu, którego nikt nie potrafi uśmierzyć" - mówi w filmie, na którego początku zasiewa jednak wątpliwość: "Nikt nie jest przygotowany na śmierć, ale robiąc to, co robimy, zaakceptowaliśmy fakt, że ryzyko śmierci należy brać pod uwagę. I to nie jest normalne".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2011