Po pierwsze: wietrzyć

W Niemczech już kilka dni po rozpoczęciu nauki pierwsze szkoły trzeba było zamknąć z powodu koronawirusa. Potrzeba kształcenia wygrywa tu jednak ze strachem.

24.08.2020

Czyta się kilka minut

Pierwsza lekcja po przerwie wakacyjnej w protestanckim liceum w Berlinie, 10 sierpnia 2020 r. / FABRIZIO BENSCH / REUTERS / FORUM
Pierwsza lekcja po przerwie wakacyjnej w protestanckim liceum w Berlinie, 10 sierpnia 2020 r. / FABRIZIO BENSCH / REUTERS / FORUM

Klasa liczy 24 uczniów. Jeden, w środkowym rzędzie, kaszle. Z jego ust wylatują mikroskopijne aerozole. Formują się w chmurę, która rozprzestrzenia się po całym pomieszczeniu. Po dwóch minutach niewidoczna gołym okiem zawiesina unosi się już w całej klasie, na wysokości głów siedzących w ławkach uczniów… Animacja, przygotowana przez naukowców z Uniwersytetu Technicznego w Berlinie, wygląda jak koszmar każdego rodzica, który posłał swoje dzieci do szkoły podczas epidemii.

Maseczki w klasie

Tymczasem w sierpniu nowy rok szkolny zainaugurowało już dziewięć z szesnastu niemieckich landów. Terminy ferii letnich są w Niemczech zróżnicowane regionalnie, aby nieco rozproszyć tłumy urlopowiczów. Uczniowie z Bawarii skończą wakacje dopiero 7 września, a w Badenii-Wirtembergii 13 września. Natomiast w Berlinie szkoły otwarto już 10 sierpnia, w Nadrenii Północnej-Westfalii zaś 12 sierpnia.

Ten ostatni land, najludniejszy ze wszystkich, jest teraz bacznie obserwowany przez te kraje związkowe, w których nauczanie dopiero się rozpocznie. W przeciwieństwie do innych, miejscowe władze zdecydowały, że uczniowie i nauczyciele muszą nosić maseczki także podczas lekcji. W Nadrenii Północnej-Westfalii jest 2,5 mln uczniów i 5,5 tys. szkół.

Politycy podkreślają, że maseczki są niezbędne zwłaszcza w pierwszych tygodniach, wiele dzieci wraca do klas prosto z wakacyjnych podróży. To urlopowicze w dużej mierze odpowiadają za wzrost nowych infekcji, rejestrowanych codziennie w Niemczech – w miniony czwartek, 20 sierpnia, było ich już ponad 1700.

Decyzja ma też polityczne tło. W połowie września w Nadrenii Północnej-Westfalii są wybory samorządowe, a premier tego landu Armin Laschet chciałby zostać następcą Angeli Merkel – jako przewodniczący Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) i jako kanclerz. Laschet i CDU jak ognia boją się medialnych doniesień o masowych infekcjach i zamykanych szkołach.

Pauzy z dezynfekcją

Prof. Martin Kriegel z berlińskiego Uniwersytetu Technicznego, którego zespół bada możliwość rozprzestrzeniania się koronawirusa w aerozolach – i przygotował przemawiającą do wyobraźni animację – ma do dyrektorów szkół jedno główne przesłanie: klasy trzeba wietrzyć i to nieustannie. Jego zdaniem jest to ważniejsze od noszenia maseczek.

Przekaz poszedł już w kraj, o czym zaświadczają uczniowie. Minou Timm ma 12 lat, mieszka w Berlinie i 10 sierpnia pierwszy raz poszła do nowej szkoły, Gimnazjum im. Heinricha Dathego. To duży kompleks we wschodniej części stolicy. W tych pierwszych tygodniach Minou musi poznać plan zajęć, rozkład sal, nowych nauczyciel i co najważniejsze w tym wieku: zawiązać nowe przyjaźnie.

Teraz dochodzą nowe reguły. – Musimy nosić maski na korytarzach, ale w klasach już nie – opowiada mi Minou. Gdy nauczyciel w klasie jest sam przy tablicy, nie musi nosić maski. Ale gdy do odpowiedzi podchodzi uczeń, nauczyciel zakłada maskę.

Minou nie słyszała o zaleceniach profesora Kriegela, ale wygląda na to, że dyrekcja jej szkoły już tak. – W klasach wszystkie okna i drzwi są cały czas otwarte – opowiada. Nie jest to rozwiązanie idealne. Przeszkadza hałas, bo słychać, co dzieje się na korytarzu czy nawet w innych klasach. Na koniec zajęć nauczyciele zachęcają uczniów do mycia rąk. Na korytarzach rozstawiono płyny do dezynfekcji. Wiele więcej zrobić się nie da.


Czytaj także: Maciej Muller: Szkoła epidemii


Na pytanie, czy udaje utrzymać się półtorametrowy odstęp, Minou odpowiada śmiechem. Jej nowa klasa liczy aż 32 uczniów. Bardzo dużo jak na Niemcy. Ale w gęsto zaludnionych metropoliach, takich jak Berlin, jest to często norma.

Są infekcje, wszystko gra

Dla Minou koronawirus nie wydaje się ważnym tematem. Z o wiele większym zaangażowaniem opowiada o poznanych rówieśnikach. Sierpień jest upalny, więc nastolatka spędza z nimi każdą przerwę na jednym z dwóch gimnazjalnych podwórek. Tam noszenie maseczek nie jest obowiązkowe. Podczas przerw nic nie zdradza napiętej sytuacji epidemiologicznej. Jest tłoczno i głośno.

Ten normalny rytm szkolny został już jednak w wielu miejscach zakłócony. W jednym ze stołecznych gimnazjów wstrzymano wszystkie zajęcia już cztery dni po inauguracji: u nauczycielki test potwierdził COVID-19 i dyrektor podjął decyzję o zamknięciu szkoły. Wszystkich 76 pracowników wysłano na testy, podobnie jak 22 uczniów z klasy, z którą zakażona prowadziła zajęcia. Pracownicy laboratoriów spisali się i już na następny dzień przekazali dyrekcji dobrą wiadomość: wszystkie wyniki testów okazały się negatywne. Jeszcze w tym samym dniu część dzieci mogła wrócić do klas.

To dotychczas jedyne zamknięcie szkoły w Berlinie. W pozostałych, gdzie wykryto przypadki koronawirusa, a było ich w minionym tygodniu już ponad 20, na kwarantannę wysłano tylko zainfekowanych i osoby, które miały z nimi kontakt. Taką taktykę dyktują zresztą polityczni decydenci. Minister edukacji berlińskiego senatu (rządu lokalnego) Sandra Scheeres jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego stwierdziła, że infekcje będą się zdarzały, a regułą powinna być w takich sytuacjach szybka izolacja chorych.

Podobnie uważają władze innych landów. W Nadrenii Północnej-Westfalii w ciągu pierwszych dwóch tygodni infekcje odnotowano w 35 szkołach, z których zamknięto tylko cztery. W sumie na kwarantannę wysłano 351 nauczycieli i blisko 6 tys. uczniów. Pomimo to landowy minister szkolnictwa ogłosiła, że start roku szkolnego „wypadł dobrze”.

W podobnym duchu mówił federalny minister zdrowia Jens Spahn: zapowiedział, że nawet jeśli w kraju konieczne będą nowe obostrzenia, to szkoły, przedszkola i żłobki będą ostatnimi miejscami, które dotknie ponowny lockdown. Większość klasy politycznej w Niemczech uznaje, że skutki społeczne dalszego wstrzymywania edukacji mogłyby być groźniejsze niż ryzyko epidemiologiczne, wynikające z przywrócenia zwykłego rytmu szkolnego.

Gdy zamarł system

Dla Floriana Timma zajęcie się córką Minou, gdy w połowie marca zamknięto szkoły, okazało się wyjątkowo trudne. Z zawodu psycholog szkolny, niewiele wcześniej sam zachorował na COVID-19. Brał udział w seminarium. Jeden z uczestników przyjechał z objawami choroby, ale przyznał się dopiero po jakimś czasie – i w efekcie kilkanaście osób wróciło do domów z chorobą. Zamiast pomagać córce przy lekcjach, Timm leżał w łóżku. – Na szczęście Minou to dobra uczennica, więc zadania zlecane przez nauczycielkę rozwiązywała samodzielnie – wspomina.

Mniejszym zaangażowaniem od Minou wykazała się nauczycielka: jej aktywność ograniczała się do wysłania raz na tydzień zadań, których później i tak nie sprawdzała. – Niestety zabrakło systemu, w czasie lockdownu wszystko zależało od konkretnego nauczyciela – mówi Timm. Jako wzór stawia swojego brata, nauczyciela w gimnazjum: w czasie lockdownu znajdował czas nie tylko na przygotowywanie zajęć, ale też na obdzwanianie wszystkich uczniów, wyznaczanie terminów oddania prac i ich sprawdzanie. W jeszcze innej szkole, gdzie uczą się dzieci znajomych rodziny Timmów, nauczycielka rowerem rozwoziła dzieciom zajęcia.

Gdy uczniowie siedzieli w domach, na światło dzienne wyszło wiele problemów trawiących niemiecką edukację. Szkolnictwo to kompetencja krajów związkowych i ich rządów. Niektóre landy, te bogatsze, radzą sobie lepiej niż inne. Federalizm, z którego na co dzień Niemcy są dumni, sprawia dziś problemy w koordynowaniu działań antykryzysowych. Rząd federalny nie ma wpływu na to, że w Północnej Nadrenii-Westfalii uczniowie muszą nosić maseczki w klasie, a w Berlinie już nie.

Nic nie zastąpi szkoły

W Niemczech, jak w rzadko którym europejskim kraju, system edukacji sprzyja od wczesnych lat segregacji dzieci ze względu na ich status społeczny. Te z rodzin bogatszych w kapitał finansowy i ludzki wybierają po podstawówce gimnazja (odpowiednik polskich liceów), a w czasie ich zamknięcia mogły liczyć na pomoc rodziców. Te z rodzin biedniejszych, także imigranckich, często już po pierwszych latach podstawówki trafiają do szkół nastawionych na kształcenie zawodowe.

– Moim uczniom nic nie zastąpi spotkania twarzą w twarz – twierdzi Irena Angelovski, nauczycielka w szkole zawodowej w Hildesheim w Dolnej Saksonii, gdzie kształcą się przyszli opiekunowie medyczni. – W czasie zamknięcia nie mogłam moim uczniom wysyłać zadań pocztą elektroniczną, bo większość nie potrafi odebrać maila, a w domu nie ma komputera – tłumaczy.

W klasie, którą prowadzi, na 27 ucz- niów tylko czworo pochodzi z Niemiec. Pozostali to obcokrajowcy, także uchodźcy, którzy po 2015 r. przybyli do Niemiec z Syrii i innych państw Bliskiego Wschodu. Oni nie mogą liczyć na pomoc przy rozwiązywaniu zadań w domu, bo ich rodzice często nie mówią po niemiecku.

Irena Angelovski cieszy się, że w klasie i ona, i jej uczniowie nie będą musieli nosić maseczek: – One utrudniają zrozumienie, a część moich uczniów wciąż ma problemy z niemieckim.

Nauczycielka uważa, że o szkolnych regułach w trakcie epidemii powinni decydować nie tylko wirusolodzy, lecz także psycholodzy.

W czasie zarządzonego w marcu zamknięcia szkoły czworo uczniów z jej klasy zniknęło i już nie wróciło po wznowieniu zajęć. Dlatego gdy od czwartku 27 sierpnia w jej szkole zaczną się lekcje – jak w całej Dolnej Saksonii – prócz standardowych przedmiotów, uczniowie zostaną przeszkoleni z umiejętności potrzebnych na wypadek kolejnego zamknięcia. Młodzież nauczy się, jak ściągać załączniki w poczcie elektronicznej, a ci, którzy nie mają w domu komputerów, będą mogli wypożyczyć sprzęt ze szkoły. Z funduszy, które na ten cel przeznaczył rząd federalny, placówka kupiła 30 laptopów.

Ciągła improwizacja

We wrześniu liczba nowych infekcji zapewne będzie rosnąć – zacznie się okres jesiennych przeziębień. Dla rodziców będzie to też oznaczać konieczność podejmowania decyzji: czy dziecko, które zaczyna kaszleć, zostawić w domu, wysłać do szkoły, a może od razu skierować na test?

Im zimniej będzie za oknem, tym trudniej będzie się trzymać zasady ciągłego wietrzenia. Senat Berlina prowadzi już konsultacje z ekspertami, jak zadbać o przepływ świeżego powietrza w klasach jesienią i zimą.

Pomimo piętrzących się pytań, Florian Timm uważa, że otwarcie szkół to słuszne posunięcie. – Dzieci tego potrzebują – przekonuje. Choć jednocześnie boi się nowych infekcji w rodzinie. Sam do dziś odczuwa skutki choroby. Jest nadal słaby, kolejny miesiąc z rzędu przebywa na zwolnieniu lekarskim. Razem z żoną biorą pod uwagę wariant, że gdy sytuacja się pogorszy, Minou znów będzie musiała zostać w domu.

Z kolei Irena Angelovski twierdzi, że szkoły są dobrze przygotowane, także na radzenie sobie z pojedynczymi przypadkami infekcji. – O wiele bardziej niepokoję się o to, co moi uczniowie będą robić po szkole i w weekendy – dodaje.

 

W końcu na imprezach łatwiej się zarazić niż w klasie, pod czujnym okiem nauczyciela. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020