Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Hitlerowskie różowe trójkąty, peerelowskie „różowe teczki”, dzisiejsze „strefy wolne od LGBT” – w tej części Europy homofobia niejedno ma imię. Zmienia się tylko licznik, mianownik pozostaje bez zmian. Kiedy podczas pokazów festiwalowych „Hiacynta” padały z ekranu słowa: „Trzeba wyjechać z tego kraju”, za każdym razem po sali przechodził szmerek, choć przecież rzecz dotyczy schyłkowego Peerelu i niesławnej milicyjnej akcji z lat 80. Gwoli ścisłości, pseudonimował ją kochanek Apollina, zabity w szale zazdrości przez innego greckiego boga, lecz to nie mechaniczna aluzyjność stanowi o wartości najnowszego filmu Piotra Domalewskiego.
Po „Cichej nocy” i „Jak najdalej stąd” (owe tytuły trochę korespondują z atmosferą „Hiacynta”) dostajemy amalgamat dusznego kryminału z gęstym dramatem psychologicznym. Stają w nim naprzeciw siebie ojcowie i synowie, a totalitarny system ma twarz funkcjonariusza wplątanego w machinę sprzedajności i kłamstwa. Tym razem nie nostalgia rządzi powrotem do przeszłości oddalonej od nas o ledwie trzy dekady z hakiem. Domalewski z premedytacją ucieka z legolandu, peweksu i wypożyczalni kaset wideo. Trochę inaczej niż w „Żeby nie było śladów” Jana P. Matuszyńskiego fikcyjna fabuła, osadzona w konkretnych okolicznościach historycznych i opowiedziana z sensacyjnym nerwem, jest przede wszystkim historią prywatną, która w miarę rozwoju akcji nabiera politycznego i, chcąc nie chcąc, ponadczasowego wymiaru. Dodatkowym łącznikiem staje się świetny Tomasz Ziętek, grający w obu tytułach główne role.
Film Domalewskiego zasysa już od pierwszych ujęć, kiedy „brudna” kamera Piotra Sobocińskiego juniora ściga drobnego przestępcę po centrum wieczorno-jesiennej, niedoświetlonej Warszawy. Wieczna szarówka pokrywa nie tylko ulice. Wypełnia wnętrza mieszkań i wylęknione dusze ich mieszkańców – jesteśmy ciągle jeszcze w odpychającej aurze stanu wojennego, kiedy prawie każdy obywatel był podejrzany. A co dopiero ci mężczyźni snujący się o zmroku w okolicach „Grzybka”, czyli publicznych toalet przy placu Trzech Krzyży. Nazwiska tych mężczyzn figurowały już zapewne w kartotekach; w ten sposób zbierało się kompromitujące informacje, którymi byli szantażowani jako potencjalni TW. Właśnie do tego zakazanego świata wkracza młody sierżant Robert w poszukiwaniu zabójcy gejów. Ale gdy w przebraniu opiekuna socjalnego zaprzyjaźnia się z delikatnym studentem Arkiem (Hubert Miłkowski) i zaczyna infiltrować homoseksualne środowisko, nie będzie to jedyny zastosowany w tym filmie kamuflaż. Im bardziej Robert brnie w śledztwo, im bardziej zbliża się do Arka, tym więcej odkrywa milicyjnych mataczeń, a z drugiej strony coraz mocniej odczuwa swoją prawdziwą naturę.
Domalewski nie spieszy się z wyłożeniem na stół wszystkich kart. Metodą kręgów na stojącej, mętnej wodzie buduje dwie splecione intrygi, ze wspomnianą akcją „Hiacynt” w tle. I w obu najmocniej straszy cień ojca, pułkownika MO (w tej roli Marek Kalita), który bacznie obserwuje podwójną nadgorliwość swego syna. Dlaczego Robert po zamknięciu śledztwa związanego z zabójstwem „ciotki” dalej obsesyjnie węszy temat? Dlaczegóż znika na całe noce, zamiast przygotowywać się do rychłego ożenku z sympatyczną Halinką (Adrianna Chlebicka) i do szykowanej mu kariery w milicji? Widzimy, jak różne światy Roberta zaczynają się coraz bardziej rozjeżdżać.
Oczyma jedynego sprawiedliwego, insidera i outsidera równocześnie, przygląda się „Hiacynt” szemranym metodom śledztwa: zastraszaniu, szantażom, fabrykowaniu dowodów, ale także fizycznej przemocy, w czym celuje niejaki Nogaś (znakomity Tomasz Schuchardt). W jednej ze scen brutalnych przesłuchań „na dołku” pojawia się aktor Piotr Trela, znany z filmu „25 lat. Sprawa Tomka Komendy” Jana Holoubka, i tu powtarza swą rolę niewinnego człowieka wrobionego przez służby mundurowe. Co z tego, że przynależące do innego ustroju? Lecz tak jak w kryminalnym wątku trudno było uniknąć znanych z kina schematów, stopniowania temperatur czy zbyt pośpiesznych rozwiązań, tak w osobistej historii Roberta, w jego relacjach z narzeczoną, ojcem, matką, z nowym przyjacielem, film nabiera niezwykle bogatej konsystencji. Dopiero odkrywając wielopiętrowe kłamstwo swych życiowych i zawodowych autorytetów, główny bohater „Hiacynta” zaczyna w pełni dostrzegać własne, prywatne (samo)oszustwo.
Wszyscy, przynajmniej do pewnego momentu, coś tutaj przed sobą nawzajem grają, przez co fabuła migocze wieloznacznością. Niedopowiedzenia ciążą w powietrzu, zwielokrotnione kłamstwa obracają się przeciwko sobie, a inkryminowana sprawa gejowska odsłania kolejne swoje piętra i piwnice. To w piwnicy zresztą potajemnie tworzy Robert własną tablicę śledztwa. W metaforycznej piwnicy (czy, jak kto woli, w szafie) zamyka się przed swoimi bliskimi, narażając siebie i w końcu też ich samych na dotkliwe cierpienie. Przeciwieństwem tych piwnic, podejrzanych gejowskich „pikiet” czy obskurnych komisariatów staje się w filmie barwny światek Arka i jego przyjaciół, maleńka oaza wolności i bezinteresownej zabawy pośród komunistycznej smuty. Domalewski pokazuje ów światek bez stereotypowych przegięć – bez folkloryzacji, demonizowania, martyrologii. Za to z lekkością i humorem, jakby chciał przekornie zapytać: i komu to przeszkadzało? Oglądamy kino pod wieloma względami inicjacyjne, nadrabiające wieloletnie zaległości w temacie i samo również stosujące rozmaite przebrania.
Jest wreszcie „Hiacynt” filmem o miłości – niedozwolonej, wyszydzanej, wystawionej w finale na najcięższe z możliwych prób. Słowem, trzeba zabić tę miłość. Scena finałowego przesłuchania wbija nóż w serce, a następnie przekręca go kilka razy, podczas gdy wcześniejsza scena erotyczna (choć dla wielu dyskusyjna w „technicznym” kształcie) dotychczas w polskim kinie głównego nurtu nie miała sobie podobnych. Jak przystało na czarny kryminał, peerelowski system staje się tu synonimem fatum – osacza jednostkę, korumpuje rodzinę, depcze intymność. Powstał film, który kusi i zwodzi swego bohatera, a przy tym intryguje mroczną, wręcz jadowitą estetyką (nagroda na gdyńskim festiwalu dla Darii Siejak za charakteryzację). Wiele znaczą tu detale, te wszystkie lustrzane odbicia czy migające w kadrze „Maski” z transgresyjnej serii Marii Janion.
Z udziałem osób, którym kwestia LGBT+ szczególnie leży na sercu (nagrodzony w Gdyni scenarzysta Marcin Ciastoń, producentka Joanna Szymańska, konsultant scenariuszowy Michał Oleszczyk), stworzony został obraz poniekąd misyjny, lecz jak najdalszy od ideologicznego manifestu. Za pomocą dopracowanego w szczegółach, mrocznego „sensacyjniaka” opowiada o świecie, gdzie erotyka zepchnięta została do podziemnego szaletu i nielegalnego pornosa, stając się przy okazji polityczną kartą przetargową. ©
„HIACYNT” – reż. Piotr Domalewski. Prod. Polska 2021. Dostępny na Netfliksie.