Pieśni niewinności, pieśni doświadczenia

Po Wojtku Bellonie i jego Wolnej Grupie Bukowinie nie pozostał już ślad. Legendarny program telewizyjny „przypadkowo” wyparował. Jedynym namacalnym dowodem, że istnieli, była w latach 80. połowa kasety magnetofonowej.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Wolna Grupa Bukowina na Błoniach w Krakowie, 1979 r. Od lewej: Wacław Juszczyszyn, Andrzej (Abaj) Pawlik, Wojciech Bellon (z gitarą), Ryszard Styła (stoi), Grażyna Kulawik, Wojciech Jarociński  / Fot. Jacek Wcisło
Wolna Grupa Bukowina na Błoniach w Krakowie, 1979 r. Od lewej: Wacław Juszczyszyn, Andrzej (Abaj) Pawlik, Wojciech Bellon (z gitarą), Ryszard Styła (stoi), Grażyna Kulawik, Wojciech Jarociński / Fot. Jacek Wcisło

Szukam, szukania mi trzeba / domu gitarą i piórem / a góry nade mną jak niebo / a niebo nade mną jak góry”. Piękny, regularny ośmiozgłoskowiec, doprawiony dziewięciozgłoskowcem, z frazą jak przez Konstantego I. Gałczyńskiego wykutą, brzmi nam w uszach znajomo – a to przecie nie Gałczyński, ani inny tuz z podręcznika, tylko refren „Sielanki o domu”, bodaj najbardziej znanej piosenki zespołu Wolna Grupa Bukowina. Grupy kojarzonej głównie z legendarnym liderem – Wojtkiem Bellonem.

No właśnie – Wojtkiem czy Wojciechem, Bellonem czy Belonem? Mit się przeplata z legendą, autokreacja z plotką. W dowodzie wpisano Wojciech Belon, śpiewniki znają go jako Wojtka Bellona, natomiast na „Niechaj zabrzmi Bukowina”, jedynym tomiku, wydanym w 1986 r., widzimy nazwisko Wojciech Bellon. I komu tu wierzyć?

Wyprawa na pogranicza

Urodził się w Kwidzynie, 14 marca 1954 r., jako Wojciech Jerzy Belon, dziecko notariuszki i inżyniera, którzy wraz z dziećmi, Wojtkiem i jego młodszą siostrą Małgorzatą, przemknęli przez Opole Lubelskie i Skarżysko-Kamienną, by wreszcie wylądować w Busku, gdzie Wojtek skończył szkołę podstawową i liceum. Na okres licealny przypadają pierwsze próby liryczne i parateatralne, stamtąd wyjeżdża z przyjaciółmi w Sudety, gdzie na przeglądzie piosenki turystycznej w Szklarskiej Porębie (podobno wyłącznie dla przysługujących wykonawcom bloczków obiadowych) gra (i wygrywa) w konkursie jedną z głównych nagród (i gitarę Gibsonkę).

Reszta, jak mówią, to historia: do Bellona i Grażyny Kulawik dołączają z czasem Wojciech Jarociński i Wacław Juszczyszyn, rozkwita Wolna Grupa Bukowina, migają festiwale, ludzie, setki koncertów, dziesiątki zmian, czy raczej poszerzeń składu, bo w szczytowym okresie była Bukowina bardziej wędrującą po Polsce komuną niż muzycznym ansamblem. W międzyczasie Bellon zdaje egzaminy na historię sztuki, zahacza o tarnowskie Studium Nauczycielskie, później o Wydział Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. W gruncie rzeczy wybiera jednak wolność.

Jako jej patronów dobrał Bellon dwie postaci – w wymiarze poetyckim Jerzego Harasymowicza, w warstwie muzycznej Boba Dylana – nie tylko jako poetę czy muzyka, lecz także kontynuatora myśli Woody’ego Guthrie’ego, ikony folk music, który w autobiograficznym „Bound for Glory” wskazał ścieżkę: weź gitarę, napisz piosenkę, rusz w podróż, zaśpiewaj ludziom. Brzmi to oczywiście banalnie, niemniej podobnie rozpoczął swą wędrówkę Homer, a po nim niezliczeni aojdowie, trubadurzy i bardowie wszelkich krain i epok. Pieśń tworzyła wspólnotę – najpierw tę przy ognisku, w drugiej dopiero kolejności literacką. Bo jak Bellon podkreślał w wywiadach – istotny był element wspólnego śpiewania, wspólnego „bytowania”.

Jako student filozofii UJ (choć, jak się zdaje, bardziej zajmowała go wówczas egzystencja niż esencja, a i tę preferował w herbacie, nie w referacie) wiedział, co mówi. Jego „my kontra świat” było przejawem nie tyle rejterady, co kapitulacji na własnych warunkach: propagandowy świergot mediów, „w atmosferze szczebiotu oraz wzajemnego zrozumienia”, który Stanisław Barańczak potraktował jako materię poetycką, Bellon w całości odrzucił, wybierając ucieczkę do, jak to nazwał Harasymowicz: „kraju łagodności”. Apoteoza przyrody, zachwyt nad naturą wolną od zła, to gest klasycznie romantyczny. Gdzieś pod powieką pojawiają się wszak angielscy poeci jezior, niemieccy wędrowcy nad jeziorem mgieł, Tomasz Zan, celebrujący mlekiem wypad pod Wilno, wszystkie dzieci Rousseau i Macphersona, szukające w kontemplacji przyrody sensu istnienia – jednak w PRL-u lat 70. można było go odebrać jako odmowę uczestnictwa w gierkowskim cudzie gospodarczym. Dla ówczesnej „waadzy” ów wybór, Góry zamiast Miasta, zakrawał na prowokację. Tak, Bellona i jego przyjaciół można było tolerować, ale nie wspierać. Dodatkowo w Bellonowskiej wizji poetyckiej Miasto było XIX-wiecznym la cité infernale, w którym ludzie, jeśli nie umierają, to obumierają. Dopiero później potrafił je oswoić, poprzez powtórną lekturę Harasymowicza, tym razem jako piewcy „Baru na Stawach” – z bruku, asfaltu i murów czyniącego rodzaj Pogranicza, równie ciekawego i inspirującego.

Szare drogi

Lata 70. to w przypadku Bellona życiopisanie – zapisy olśnień, spotkań, ugruntowywanie wspólnoty, bo wokół jego charyzmatycznej postaci ludzie owijali się niczym kula śnieżna. W wirze życia artystyczno-towarzyskiego Bellon szuka także szczęścia rodzinnego. Bierze ślub z Joanną, muzą swych pieśni, rodzi się córka – Olga. Jednak w momencie, gdy pojawiło się „żyćko”, jako walka już nie o „bytowanie”, lecz o byt, nadszedł czas błyskawicznego przechodzenia od „wierszy pierwszych”, pisanych szczeniackim zafascynowaniem przyrodą, do twórczości dojrzalszej, pisanej już nie sobą, lecz od siebie i przez siebie.
Kiedy kabaretowe bożyszcze lat 70., Zenon Laskowik, został prostym listonoszem, był to z jego strony gest zerwania z blichtrem i alkoholową zatratą show-biznesu – tylko tak mógł przetrwać PRL-owskie pijaństwo. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze: w PRL-u (czy jak to nazywał Zbigniew Herbert – „prylu”) tylko rozdeptane buty nie piły. Kiedy mleczarzem został Wojciech Bellon, wynikało to z prostego przymusu finansowego – PRL dzielił artystów jak w carskiej Rosji „pa czynu”. Byli muzycy prawdziwi, którzy przed komisją weryfikacyjną zdali egzamin sprawdzający znajomość skal, gam i historii baletu oraz reszta, dla której pozostawały, jak pisze Andrzej Sikorowski, „szare drogi powiatów”.

Po Wolnej Grupie Bukowinie fonograficznie nie pozostał prawie ślad. „Piosenki wiatrem pisane”, niemal legendarny program telewizyjny, zrealizowany dzięki Magdzie Umer, „przypadkowo” wyparował, i tak naprawdę jedynym namacalnym dowodem, że istnieli, była w latach 80. połowa kasety magnetofonowej, którą dzielili ze znakomitym bardem i poetą – Janem Wołkiem.
Wspomina o tym w „Okrawkach”, niedawno wydanych szkicach literackich, Adam Ziemianin, poeta, przyjaciel Bellona, który prowadził z nim obwoźne show – „Gitarą i piórem” (dziś znamy ten tytuł głównie z programu prowadzonego w Trójce przez Janusza Deblessema).

Dzisiejsza wizja, z której mogłoby wynikać, że był Bellon morderczo zajętą gwiazdą, to jeszcze jedna legenda. Po 13 grudnia 1981 r. Wolna Grupa Bukowina zawiesiła działalność, koncerty były incydentalne, a przecież tom „Niechaj zabrzmi Bukowina”, wydany rok po śmierci poety, ukazywał niebywałą wszechstronność Bellona. Był autorem pieśni nie tylko „opiewających piękno przyrody”, jak młodzieńcze „Ponidzie” czy niezwykłe, epifaniczne „Pejzaże harasymowiczowskie” lub „Sielanka o domu”, znakomitych pieśni lirycznych – obie „Kołysanki dla Joanny”, „Kołysanka dla Olgi” – ale także subtelnych erotyków („Między nami”) czy sarkastycznych „szczypanek” politycznych.

Zresztą „Niechaj zabrzmi Bukowina” to zaledwie sto stron – przygarść. Lecz i w tej przygarści, jak w ziarnku piasku, widzimy cały kosmos – młodzieńczą wrażliwość, dynamiczne przejście od tekstów pisanych naiwnym ogniem, przez próbki języka kolektywnego, który stopniowo zmieniał się w ton bardzo indywidualny. I w kontekście przedwczesnej śmierci Poety czyta się je niczym „Pieśni Niewinności” Williama Blake’a, po których przychodzą „Pieśni – nie tyle – Doświadczenia”, co „Doświadczania”: doświadczania ograniczeń, doświadczania życia, doświadczania losu mleczarza, doświadczania bycia pomijanym.

I, co najbardziej smutne, zanim Bellonowi udało się ten dojrzały język „ustawić” – odszedł, zniknął, jakby w pół kroku, jakbyśmy widzieli go w uchylonych drzwiach i mogli zobaczyć tylko tygrysi przeskok z naiwnej ekstazy w ciemne jądro samopoznania, jak w piosence „Jakże blisko”, skierowanej do Śmierci, przyzywającej Śmierć, obłaskawiającej Śmierć: „Jakże blisko zostało mi do końca tej podróży / przyspieszam więc Ikara los, by cię ujrzeć / i niby ćma do butelki lgnę, by cię ujrzeć / i śmieję się, wciąż śmieje się, by cię wzruszyć”?

Myśl ta boli tym bardziej, że sądząc ze świadectw przyjaciół, ostatnie lata były zapowiedzią kolejnego „wielkiego skoku”. Bellon chciał założyć zespół pod nazwą Kraków, grający ostrzej, w warstwie tekstowej będący w refleksji ciemniejszej, ujmującej również kontekst polityczny, kontekst wolności.

Właśnie – ile tu tropów do zbadania, ile gdybań – co by było, gdyby Bellon głębiej wszedł we współpracę z demokratyczną opozycją. Jak, powiedzmy, Jan Krzysztof Kelus, w końcu też mający sporo wspólnego z górami? Czy trafiłby w kamasze, do więzienia, do psychuszki, czy może znaleziono by go pod jakimiś schodami, w gliniance, czy „na pasku z wojska”?

Patrzę na zdjęcia Staszka Pyjasa, młodszego zaledwie o rok – i on, i Bellon to przecież studenci, hippisowaci chłopcy, „pod wąsem”, czytający książki, piszący wiersze, śpiewający piosenki, kochający się z dziewczynami, chcący po prostu żyć w wolnym kraju, tyle że jedni szukali tej wolności „nad światem”, a inni, jak Pyjas, Wildstein czy Sonik, próbowali ów świat zmieniać. Jak mało prawdopodobne jest, iż lekko „podcięty” Bellon coś odpyskowuje milicjantowi i przypadkiem trafia na sukę pełną ciemniaków żądnych sprawiedliwości klasowej, albo bramkarza w klubie studenckim, który bije ludzi po mordach w przerwach między rozbijaniem wykładów Uniwersytetu Latającego?

Umrzeć i wyjść cało

W sumie tak mało o Nim wiemy. Przez swą kolektywną, idylliczną idoliczność zniknął, rozpłynął się, stał się herosem spoza czasu. Żyje, nie żyje, pisał, nie pisał – nieważne. Nawet jego nazwisko z podwojonym „l” brzmi, jakby był „nie stąd”, jakby istniał od zawsze, więc nikt nie wnika, „skąd przychodził, skąd się wziął”. Jego biografię znamy zaledwie ze skrawków. Warstwa „encyklopedyczna” to raptem 30 króciutkich linijek w trzytomowym „Leksykonie polskiej muzyki rozrywkowej” Ryszarda Wolańskiego (dwa razy mniej niż np. formacja Alibabki).

Ba, biografia Bellona uległa ciekawej formie zmitologizowania – nie dość, że stał się bohaterem legendy zbudowanej przez siebie, to czytamy Go w perspektywie relacji innego poety – Adama Ziemianina, który pokazał nam „Bellona by Ziemianin”, posługując się własną poetyką i zasobem skojarzeń. Możemy oczywiście, zwłaszcza w wersji internetowej, zajrzeć głębiej – słuchając pełnych ciepłej ironii relacji przyjaciół z liceum, takich jak Czesław Nowak, dziś profesor krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego, czy Krzysztof Piasecki, satyryk. Niemniej to Ziemianin nadał „ton”, namalował nam Bellona niemal wyłącznie jako Wiecznego Wędrowca z Apaszką Szamotaną Wiatrem – postać trochę odklejoną, trochę bajkową, posklejaną trochę z mitologii Ziemianinowej, trochę ze Stachurzanej, i aż się chce, kurka siwa, zawołać o obraz nie kolejnego „Majstra Biedy” (którym Bellon przecie nie był), ale Bellona żywego, podanego nie na letnio i cieplusio, ale na gorąco lub lodowato. Bo chyba był ktoś taki jak Wojciech Bellon, poeta rodem z Kwidzyna, sercem z Buska, zamieszkały na krakowskim Kaźmirzu?

Śmierć owocuje mitologiami – w przypadku poetów opartymi zwykle na triadzie: zapił się/zaćpał/zabił. W przypadku Bellona – sprowadzonej do brutalnej frazy wygłoszonej przez przyjaciela Poety, Jana Hnatowicza: „Bellon zmarł na ciężki PRL”. Zmarł na szpitalny syf, na tę opiewaną w ówczesnej prasie „znieczulicę”, na te „bolączki” systemu. Przywieziony do szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie, nie do zwykłej izby wytrzeźwień, wpadł w znany z „Obłędu” Jerzego Krzysztonia kołowrót: kaftan, pasy, prysznic, psychotropy. Nikt nie pomyślał, że coś złego może dziać się z nerkami, wątrobą, sercem. A potem było za późno.

Żyje więc Bellon w pieśni, bo, jak mówią, ta zawsze ujdzie cało, a choć znikają gwiazdeczki popu, których piosenek nikt nie potrzebuje, to „prymitywne” bellonowe mruczanki jakoś nie dają się zabić. Jak ta pieśń uchodzi, miałem kiedyś okazję widzieć, obserwując koncert Bukowiny, już bez Wojtka. Plener, góry, trawa, na scenie kilkoro muzyków, a pod nią jakiś tysiąc osób w piknikowych nastrojach; ktoś coś pali, ktoś coś piecze, ktoś coś pije. I nagle w głowie wybuchła mi nie tyle mitologia Woodstocku, co ów pamiętny koncert duetu Simon & Garfunkel, który zagrali w Central Parku, latem 1981 r. Co piosenka to hit, zna ją każdy, śpiewa każdy, bo siedzi pod sceną nie tyle publiczność, ile wspólnota, sprzysiężenie śpiewnikowe. Bo w tym świecie to pisany ręcznie śpiewnik decyduje o tym, kto przetrwa, a jego użytkownicy jak średniowieczni kopiści z irlandzkich klasztorów, którzy przechowali mądrość starożytności, słowa pieśni, wciąż uparcie pozwalają tej mądrości wypłynąć na powierzchnię. I niesie te piosenki śpiewane przez trójpokoleniową publiczność, choć nie mają wsparcia TVN-u ani nawet „Lata z Radiem”.
Wojciech Belon zmarł w Krakowie, 3 maja 1985 r. Poeta Wojciech Bellon żyć będzie wiecznie. Tak. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, muzyk, kompozytor, śpiewający autor, recenzent muzyczny, felietonista i krytyk literacki, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutował w 1992 roku na 28. Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, zdobywając I nagrodę oraz stypendium im.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017