Pielgrzymowanie

25.12.2005

Czyta się kilka minut

1. Bach jest niewyczerpany. Kiedy w 2000 r. Jakub Ekier przeprowadził dla "Tygodnika" rozmowę z Nikolausem Harnoncourtem, wielki Austriak miał właśnie dyrygować "Pasją Janową" - po ośmioletniej przerwie i, jak mówił, może po raz piętnasty w życiu. "Zajmując się Bachem zawsze znajdzie się jakiś aspekt, którego nie dostrzegało się poprzednio - wyznawał dyrygent. - Nie ma drugiego kompozytora, który tak nieustannie zaskakiwałby wykonawcę, a być może także słuchacza".

Harnoncourt jest nie tylko dyrygentem, ale i wiolonczelistą, sięga więc po przykład suit na wiolonczelę solo: "W każdej tylko jeden rządek nut, formy taneczne, które wszyscy znamy. Ale nawet bardzo uzdolniony intelektualnie i muzycznie wiolonczelista nie upora się z nimi do końca życia. Zagra je mając dwadzieścia lat i będzie myślał, że je rozumie. Kiedy mając czterdzieści lat zagra je znowu, poczuje, że ich nie rozumie ani trochę. A kiedy będzie je grał mając sześćdziesiąt lat, wydadzą mu się czymś zupełnie nowym". Po czym dodaje, że z kantatami jest nieporównanie trudniej, i podsumowuje: "Kto sądzi, że ogarnia cokolwiek z Bacha, ten ogarnia tylko jeden aspekt sprawy. A tak naprawdę człowiek jest tu jak mrówka u stóp wielkiej góry".

2. Kiedy pisze się o tym, że jakiś dyrygent porwał się na wykonanie i zarejestrowanie na płytach wszystkich ocalałych kantat Lipskiego Kantora, trzeba zacząć od Harnoncourta. To on, wraz z Gustawem Leonhardtem, nagrał w ciągu niemal ćwierćwiecza komplet na sześćdziesięciu krążkach, które po dziś dzień pozostają punktem odniesienia. Wielu miłośników Bacha wszystkie nowe płyty z kantatami stara się zestawiać z "wzorcem z Wiednia" i choć coraz częściej skarży się przy tym na kanciastość brzmienia prowadzonej przez niego orkiestry czy niepewność chóru, to rekompensują je niezrównani soliści, zwłaszcza chłopięce soprany czy tenor Kurta Equiluza, a nade wszystko - żarliwość, która unosi się nad całym przedsięwzięciem.

Po Harnoncourcie i Leonhardcie przyszli inni, np. Helmut Rilling czy Ton Koopman, nad swoim kompletem pracuje Japończyk Masaaki Suzuki, mniej regularnie wraca do tego repertuaru Philippe Herreweghe. Teraz nadszedł czas na sir Johna Eliota Gardinera. Mówiąc o jego nagraniach trzeba przywołać nie tylko żarliwość próby Harnoncourta, ale także nastrój, który towarzyszył członkom lipskiej kongregacji, słuchającym w latach 20. XVIII wieku samego Bacha.

3. "W porównaniu z kantatami wszystko, co Bach stworzył, wydaje się niemal dodatkiem" - pisał Albert Schweitzer. A trzeba zaznaczyć, że wiele kompozycji nie przetrwało do naszych czasów - nekrolog kompozytora wspomina o pięciu rocznikach kantat kościelnych, z czego znamy mniej więcej trzy (kantat świeckich zachowało się jeszcze mniej).

Dlaczego w ogóle je pisał? Centralnym punktem nabożeństwa protestanckiego jest kazanie. XVII-wieczny rozwój kantaty w Niemczech jest więc historią przenikania do śpiewów w czasie nabożeństwa elementów o charakterze komentującym (Schweitzer nazywa to "kazaniem muzycznym"). Cóż za wyzwanie dla kompozytora: przez cały rok układać muzykę do zmieniających się tekstów Ewangelii! I cóż za możliwości, gdy okazuje się, iż duchowni akceptują wprowadzanie do utworu tak świeckich dotąd form jak recytatywy i arie, gdy wolno czerpać z wzorców opery włoskiej, wykonywać utwory chóralne z solistami i orkiestrą, a nawet zastępować słowa Biblii i wersety chorału współczesną, choć rzecz jasna religijną poezją.

W czasach Bacha kościelna kantata miała podczas niedzielnego czy świątecznego nabożeństwa stałe miejsce po Ewangelii, a przed ułożoną przez Lutra pieśnią-wyznaniem wiary "Wir glauben all an einen Gott". Jeśli utwór był dwuczęściowy, kończono go po kazaniu lub podczas rozdawania komunii. W bogatym programie niedzielnego nabożeństwa w Lipsku, gdzie samo kazanie nierzadko trwało ponad godzinę, dla muzyków pozostawało - jak pisze najwybitniejszy dziś znawca Bachowskiej kantaty Alfred Dürr - "skąpe pół godziny". Schweitzer zawęża ten czas do 20 minut, zwłaszcza zimą, gdy w nieogrzewanej świątyni trzeba było wysiedzieć trzy-cztery godziny (u Świętego Tomasza chórzyści wychodzili podczas kazania, by szukać ciepła w pobliskiej szkole).

Mimo że rajcy miejscy przywiązywali do kościelnej muzyki dużą wagę, Kantor rzadko mógł skorzystać z satysfakcjonującej go liczby dobrze przygotowanych śpiewaków i muzyków. Dürr twierdzi, że większość wykonań była niemal całkowitą improwizacją: z nielicznymi próbami bądź w ogóle bez prób, z pospiesznie i nieuważnie kopiowanymi nutami. "Pod tak biegłym przewodnikiem mogło to mieć całkiem korzystne następstwa i możemy przyjąć, że niejednego zdolnego muzyka kierownictwo Bacha inspirowało do osiągania artystycznej doskonałości, przy której niedostatek przygotowań stawał się nieistotny" - pisze Dürr.

Jeden ze świadków, Johann Matthias Gesner, rektor Szkoły św. Tomasza, z której Bach rekrutował chórzystów (a dla zmniejszenia kosztów niekiedy i muzyków), mówił o Bachu-dyrygencie: "na wszystkich zważa jednocześnie, tego skinieniem głowy, innego wybijaniem taktu nogą, trzeciego pogrożeniem palca, w rytmie i takcie utrzymuje, jednemu w wysokim, innemu w niskim, trzeciemu w średnim rejestrze ton jego podaje; zupełnie sam, pośród najgłośniejszej gry muzyków, choć sam najcięższą ma partię, natychmiast przecie spostrzega, jeśli gdziekolwiek coś się nie zgadza; wszystkich razem trzyma i wszędzie zapobiec w porę umie, i jeśli gdzie się coś chwieje, pewność ponownie przywraca; takt wszystkimi członkami czuje, bystrym okiem harmonie wszelkie bada, sam wszystkie głosy własnym tylko gardłem wydobywa".

4. Urodzony w 1943 r. John Eliot Gardiner nie studiował w Cambridge muzyki: zaczął od historii i arabistyki. Trudno się dziwić: jego dziadek, sir Alan Gardiner, był egiptologiem i uczestniczył w otwarciu grobu Tutanchamona. Muzyka była jednak dla rodziny Gardinerów bardzo ważna. Matka Johna Eliota, Marabel, organizowała koncerty domowe, na których bywali Strawiński i Nadia Boulanger, jego stryjecznym dziadkiem był kompozytor i filantrop Balfour Gardiner.

Z domu wyniósł więc nie tylko znajomość europejskiej sztuki, łaciny, niemieckiego i francuskiego, ale nade wszystko - ponadprzeciętną wiedzę muzyczną. Podobno pierwszy raz wziął do ręki batutę jako piętnastolatek, wcześniej grał na skrzypcach i wioli, a także - rzecz jasna - śpiewał. Kiedy trafił do Cambridge, muzyka zajmowała go już tak bardzo, że opiekun naukowy poradził mu rok przerwy w badaniach historycznych i poświęcenie się jej całkowicie. John Eliot postanowił przeznaczyć ten czas na dogłębne poznanie "Nieszporów" Monteverdiego i... założył w tym celu Monteverdi Choir z zamiarem wykonania dzieła w kaplicy King’s College. W 1969 r. dyrygował już Mozartem w londyńskiej English National Opera, cztery lata później prowadził Glucka w Covent Garden. Monteverdi Choir rychło zyskał markę najlepszego chóru wykonującego muzykę dawną, Gardiner założył Monteverdi Orchestra, a później - grający na instrumentach z epoki zespół English Baroque Soloists.

Pierwszych nagrań bachowskich dokonał jeszcze w latach 70. Do kilku znakomitych płyt z kantatami dołączyły w latach 80. dwie świetne "Pasje" i "Msza h-moll". Oprócz Bacha byli Purcell, Händel, Beethoven, Mozart, w sumie ponad dwieście płyt. Dziś sir John Eliot (tytuł szlachecki otrzymał w 1998 r. za zasługi dla rozwoju muzyki) to jeden z najbardziej poważanych dyrygentów w świecie. Liczne splendory, honorowe doktoraty i odznaczenia nie odebrały mu jednak charakterystycznego dla rodziny Gardinerów szaleństwa.

5. Bo trzeba niewątpliwie szaleństwa, by porwać się na podobny projekt: uczcić przypadającą w 2000 r. 250. rocznicę śmierci Bacha "pielgrzymką" po całym świecie, ze szczególnym uwzględnieniem miejsc, z którymi kompozytor był związany, wykonując wszystkie ocalałe kantaty kościelne w przypisanych im terminach liturgicznych. 198 utworów podczas 93 koncertów w coraz to innych krajach i miastach (początek: Boże Narodzenie 1999 w Weimarze), w każdą niedzielę i święto inny repertuar - łatwo sobie wyobrazić, jakie wymagania nakłada taki program na dyrygenta, chór, orkiestrę i solistów. Nuty czytane w autobusie czy pociągu, wieczny brak czasu, coraz to inne wnętrza, coraz to inni soliści i muzycy, zmęczenie i wypadki losowe - słowem jakże znajomy Lipskiemu Kantorowi "niedostatek przygotowań".

"Nie mieliśmy luksusu wielokrotnych wykonań, w których moglibyśmy próbować różnych rozwiązań - tłumaczy dyrygent. - Pod koniec każdego świątecznego dnia musieliśmy odsuwać na bok właśnie zagrane trzy albo cztery kantaty i brać się za następne, które napływały nieprzerwanym strumieniem w gorących okresach, takich jak Zielone Świątki, Boże Narodzenie czy Wielkanoc". Złośliwi nazwali przedsięwzięcie "Mein Kampf mit Bach", ale wkrótce okazało się, że prawdziwą walkę przyjdzie stoczyć na zupełnie innym polu.

Gardiner postanowił bowiem wszystkie występy zarejestrować i wydać na płytach. Tego było za wiele dla Deutsche Grammophon - wytwórni, z którą był związany od 20 lat i która wiele splendoru zawdzięczała płytom przezeń sygnowanym. DG wydała jedynie 12 kompaktów, z których część powstała w studio podczas pamiętnego roku. Następnie, po burzliwych negocjacjach, dyrygent rozstał się z macierzystą wytwórnią, zachowując na szczęście prawo do nagranego materiału, i powołał własną firmę wydawniczą - Soli Deo Gloria. Bogu jedynemu chwała - tak Bach podpisywał swoje nuty, ale złośliwi dziennikarze angielscy przetłumaczyli skrót jako "Sod (olewać) Deutsche Grammophon".

Gdy piszę te słowa, nie wiadomo jeszcze, jak przedsięwzięcie się zakończy. Dotąd ukazało się pięć albumów. Gardiner i jego ekipa drastycznie ograniczyli koszta, znaleźli znakomitych patronów (wśród nich Księcia Walii) i donatorów. Podobno wystarczy sprzedać pięć tysięcy egzemplarzy każdego albumu, by pomyślnie doprowadzić rzecz do końca. Pięć tysięcy płyt w skali świata - przyznajmy, że nie brzmi to imponująco.

6. Przede mną pięć pięknych płyt. Pięknych także jako przedmioty, ozdobionych portretami słynnego fotografika "National Geographic", Steve’a McCurry’ego (zielonooka "Afgańska dziewczyna" z pamiętnej okładki miesięcznika ozdabia kantaty na 15. i 16. niedzielę po Trójcy), choć z pewnością to określenie wzbudziłoby zastrzeżenia Jana Pospieszalskiego. Człowiek, który oceniał projekt pomnika Jana Pawła II na warszawskim placu Piłsudskiego pod kątem wielkości krzyża, nie zostawiłby suchej nitki na przedsięwzięciu, które arcydzieła sztuki chrześcijańskiej opakowuje w portrety buddystów, hinduistów czy Eskimosów. Jakie to szczęście, że pan Pospieszalski nie dał się dotąd poznać jako miłośnik Bacha...

Dość jednak o ideologii: przenieśmy się na trasę pielgrzymki. Choćby do Santiago de Compostela, gdzie 7 października 2000, w szesnastą niedzielę po Trójcy, nagrano płytę z "Afgańską dziewczyną". Kantaty na ten dzień wiążą się z opisaną w Ewangelii Łukaszowej historią młodzieńca z Nain. Jesteśmy więc wśród utworów dotykających bodaj najważniejszego Bachowskiego tematu: śmierci, której cień towarzyszył kompozytorowi od dzieciństwa przez całe życie. Najpierw zabrała mu siostrę i braci, później rodziców, pierwszą żonę i dziesięcioro z dwudziestu sześciorga dzieci. Próbował się z nią zmagać wszystkimi siłami swojej wiary, nadziei na wieczną nagrodę i połączenie z tymi, których utracił. Czasem także w zwątpieniu i trwodze, z rozpaczą tak wielką, że aż przyzywającą własny kres.

Kantata 95., "Christus, der ist mein Leben", mówi o tym od pierwszych słów chorału, w którym słowo "sterben" nagle zakłóca pogodną wcześniej melodię, po niewiarygodnie piękną arię "Ach, schlage doch bald":

Ach bij już, bij, błoga godzino,

Na zegar rzuć swój długi cień!

Przyjdź, przyjdź, ja ci podaję ręce.

Przyjdź, przyjdź i połóż kres udręce.

Niech przyjdzie już mej śmierci dzień!

(przeł. Armin Teske)

Towarzyszące jej pizzicato smyczków zdaje się naśladować tykanie zegara (a może, jak chce Dürr, dźwięk sygnaturki za zmarłych?). Tenor Mark Padmore śpiewa tę trudną, ruchliwą arię bez najmniejszego wysiłku i z niespotykaną empatią. Podobnie jak całą kantatę. Nagła chwila ciszy, która zapada po jednym z wersów recytatywu ("Mein Sterbelied ist schon gemacht", "Mą pieśń odejścia mam już ułożoną"), a potem zaśpiewany z niezwykłą siłą kolejny werset ("Ach, dürft ich’s heute singen", "gdybyż już dziś ją śpiewać pozwolono"), przypomniały mi partię Ewangelisty, którą Padmore wykonywał w Warszawie podczas "Pasji Janowej" pod dyrekcją Philippe’a Herreweghe. Do dziś mam wrażenie, że imitując płacz Apostoła w scenie zaparcia się Piotra Padmore zaśpiewał wtedy więcej, niż zapisał kompozytor. Nie, to nie jest tylko wybitny śpiewak przełomu XX i XXI wieku, ale żarliwie rozmodlony mężczyzna wszystkich czasów, stojący u kresu ziemskiego pielgrzymowania. Nagranie z Composteli będzie klasykiem bachowskiej interpretacji - warto pamiętać, że zarejestrowanym live, więc niepowtarzalnym, pozbawionym możliwości jakiejkolwiek studyjnej korekty...

7. Pielgrzymowanie rozpoczęło się w Weimarze, w Boże Narodzenie 1999. Zakończyło się rok później w Nowym Jorku. Właśnie ukazała się płyta z kantatami bożonarodzeniowymi, zarejestrowanymi na Manhattanie. Ileż w tych z kolei nagraniach radości, woli życia, głębi duchowych przeżyć całego roku z Bachem, może również dumy z kończonego właśnie projektu, niemającego sobie równych w historii muzyki...

To jednak nie wszystko. Świąteczny charakter kantaty 91. podkreślają dwa rogi i kotły, obsadę obojów wzmocniono do trzech. Wsłuchajmy się w arię tenoru "Gott, dem der Erden Kreis zu klein" i towarzyszący jej "pojedynek" swingujących oboistów. Sam John Eliot Gardiner nazywa swój zespół, grający tego dnia tak niedaleko słynnego klubu Village Vanguard, "barokowym big-bandem". Bach na jazzowo? Skoro jest niewyczerpany, i ta interpretacja wydaje się uprawniona.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2005