Pielęgniarka. Wspomnienie o Hannie Chrzanowskiej

Alina Rumun: Kochałyśmy ją w szkole jako nauczycielkę, potem jako niezrównanego przyjaciela i współpracownicę w zorganizowanym przez nią Pielęgniarstwie Parafialnym.

25.04.1993

Czyta się kilka minut

29 kwietnia mija  20 lat  od  śmierci  Hanny  Chrzanowskiej. Warto wspomnieć  tę piękną  postać,  zwłaszcza  tu,  w  Krakowie, z którym związała większą część swego życia..

Była córką Ignacego, znakomitego historyka literatury I profesora UJ, który zmarł w styczniu 1940 r. w obozie Sachsenhausen; jej brat, Bohdan zginął w Kozielsku. W 1920 r.   rozpoczęła studia polonistyczne, jednak   już   po roku przerwała     je wybierając Szkołę Pielęgniarstwa w Warszawie. W tamtych latach zaczynano dopiero organizować pierwsze w niepodległej Polsce świeckie szkolnictwo pielęgniarskie, które pociągnęło w swe szeregi wiele wspaniałych dziewcząt. Pani Hanna była pielęgniarką, organizatorką pielęgniarstwa społecznego, instruktorką w szkołach pielęgniarskich Warszawy i Krakowa, redaktorką „Pielęgniarki Polskiej”. W czasie okupacji oddaje wszystkie swe siły i umiejętności pracy społecznej w Sekcji Pomocy Przesiedlonym Polskiego Komitetu Opieki, wchodzącego w skład Rady Głównej Opiekuńczej w Krakowie.

Kochałyśmy ją w szkole jako nauczycielkę, potem jako niezrównanego przyjaciela i współpracownicę w zorganizowanym przez nią Pielęgniarstwie Parafialnym. Uświadomiłam sobie kiedyś, jak rzadkie miałam szczęście, że wśród tylu absurdów życia w PRL i narastającej degradacji sensu i wartości pracy mogłam wszystkie te lata przepracować uczciwie i pożytecznie w tak sprzyjających warunkach, jak pielęgniarstwo domowe, pozbawione biurokratycznych uciążliwości i wszelkiego pozorowania. Prawdziwie cudowne przejście suchą nogą przez Morze Czerwone realnego socjalizmu.

Alina Rumun


 

Panią Hannę Chrzanowską poznałam na początku lat sześćdziesiątych, gdy organizowała opiekę nad chorymi w domach. Stawiałam wtedy pierwsze kroki na drodze literatury i zaskoczyło mnie, że pani Hanna jakoś od razu we mnie uwierzyła, a przecież wielu znajomych i przyjaciół traktowało moje plany pisarskie albo jako objaw pychy, albo jako kaprys chorej dziewczyny. Gdy zaczęłam się przygotowywać do pisania „Świadków”, powieści o braciach-męczennikach z Międzyrzecza – p. Hanna spytała mnie, czy znam obyczaje benedyktyńskie. Odpowiedziałam z zażenowaniem, że nie. Wtedy przyniosła mi stare wydanie “Reguły św. Benedykta” – To jest coś dla ciebie powiedziała – a na imieniny dostaniesz ode mnie wycieczkę do Tyńca i załatwię z o. Przeorem, aby ci pokazano wszystko, co możliwe. I dotrzymała słowa. Zaraz po św. Janie Chrzcicielu przyjechała taksówką I zabrała mnie do starego tynieckiego opactwa. Na nieszporach usiadła koło mnie w ławce. Pomódl się teraz króciutko, a potem uważaj na zachowanie mnichów. Będę ci tłumaczyła niektóre ich czynności podczas nabożeństwa.

Zawsze schludnie, a nawet elegancko ubrana pamiętam jej broszkę zrobioną z monety z czasów Zygmunta Augusta – bez wahania zabierała się do każdej, nawet tej nieprzyjemnej pracy przy chorych. Całe swoje życie im poświęciła. Potrafiła chodzić po domach, wyszukiwać potrzebujących i opuszczonych, ale i walczyła z tymi (księży nie wyłączając), którzy uważali, że jedyną potrzebą chorych jest modlitwa, różaniec, okresowa Komunia św. to ważne, ale to nie wszystko. Ona w każdym chorym widziała człowieka pełnego. Rozumiała też potrzebę rozrywki, zwłaszcza młodych. Wiedziała, że każdy ma swoje przyzwyczajenia i śmiesznostki. Powtarzała swoim pielęgniarkom, że gdy chory ma psa, kota, czy kanarka, to trzeba to stworzenie również nakarmić, ono jest częścią jego życia i o tym musi się pamiętać.

Potrafiła zabrać podopiecznego do teatru czy kina, czym nieraz gorszyła „pobożne” panie. Chyba przed nią nikt nie pokusił się o tak wszechstronną opiekę. Początki były trudne, bo dawne stereotypy drzemały w ludziach. Pamiętam, że gdy dałam jej mój „Krzyż nieznanego żołnierza” i gdy prawie wszyscy koncentrowali się na religijnej stronie książki, a nawet oburzali, że bohater – żołnierz rzymski asystujący przy śmierci Chrystusa formalnie się nie ochrzcił, p. Hania zwróciła uwagę na wątki poświęcone mitologii greckiej, a zakończenie uważała za bardzo dobre. – O Janko – powiedziała – nie ten jest chrześcijaninem, kto jest polany wodą święconą, ale ten, kto wykonuje wolę Bożą, a twój Aleksander pełni tę rolę i dlatego umiera. Mało było ludzi, którzy tak trafnie odczuli moją myśl.

Pani Hanna miała oddanego sojusznika w osobie Ks. Biskupa Karola Wojtyły. Tych dwoje zapaleńców potrafiło w Wielkim Poście jeździć po całym Krakowie odwiedzając chorych. Nie wiem czyja to była inicjatywa, przypuszczam, że wspólna. Młody biskup nigdy nie mówił sloganów w rodzaju: „Kochane dziecię, cierp dla Chrystusa”. Owszem, interesował się jak chory spędza czas. Gdy zobaczył robione przez starszą osobę koronki, oglądał je z zainteresowaniem; wyobrażam sobie, jak autorka koronek musiała być uszczęśliwiona.

Pani Hanna rozumiała o wiele więcej niż inni, ale nie miała łatwego życia, gdy chciała realizować swoje plany. Jednak była uparta, jak każdy, kto wierzy w słuszność swych poczynań. Na pewno siły czerpała z głębokiej wiary, ale nigdy nie dostrzegało się u niej żadnej dewocji. Mam wrażenie, że nie znosiła pobożności na pokaz. Podobno dla odprężenia czytała kryminały.

Umiała wciągać do swojej akcji pomocników – wkrótce u chorych zaczęli się pojawiać klerycy i młodzież akademicka. Tym młodym pokazała czym jest dar zdrowia, który może być w każdej chwili cofnięty. Ludziom najczęściej wydaje się, że maja ten dar na zawsze. Hanna Chrzanowska potrafiła otworzyć oczy młodzieży na gorzką prawdę, że choroba dosięga także pięknych i zdolnych, i że ciężko jest wtedy żyć. Chorych uczyła, że i oni mogą dać coś z siebie, i że nie powinni zamykać się w swoim nieszczęściu jak ślimak w skorupie.

W 1964 r. podjęła wysiłek organizowania – początkowo czterodniowych – rekolekcji dla chorych w Domu Rekolekcyjnym w Trzebini, położonym w parku wśród drzew i kwiatów. Pamiętałam z doświadczenia dni chorych w mojej parafii. Zabierano nas do kościoła na Mszę św., potem było śniadania, po nim nabożeństwo z błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem, czasem też Droga Krzyżowa czy różaniec i powrót do domu. Nabożeństwa były przeładowane, co męczyło chorych. Dzięki p. Hani nauki rekolekcyjne ograniczono do dwóch – jednej w czasie Mszy św., drugiej podczas popołudniowego nabożeństwa. Pilnowała, aby nie przeciągać ich zbyt długo. Resztę czasu chorzy mieli spędzać na tarasie, czy w parku na pogawędkach między sobą i z młodzieżą na rozrywkach i spacerach. Nie wszystkim się to podobało, ale chorzy byli z takiego programu bardzo zadowoleni. Mieli pełny wypoczynek fizyczny i duchowy. Tutaj nawiązało się wiele znajomości i przyjaźni trwających do dziś, pękło wiele skorup. Doprawdy podziwu godne jest, jak ta zdrowa i pełna humoru kobieta rozumiała ludzi kalekich i niepełnosprawnych.

Ostatni raz widziałam ją na ulicy. Uśmiechnęła się do mnie, a gdy jej powiedziała, że idę z siostrą do Muzeum Archeologicznego, twarz jej opromieniła radość.

I jej nie oszczędziło cierpienie. Także podczas swej ostatniej choroby pamiętała o chorych. Cały swój skromny majątek dla nich przeznaczyła. Ja dostałam Biblie Tysiąclecia i fotel z jej pokoju: chciała, aby każdy z jej podopiecznych miał coś po niej na pamiątkę. Odwiedzającego ją ks. Arcybiskupa prosiła o dalszą opiekę nad pielęgniarstwem parafialnym. W takich chwilach myśleć o innych nie jest łatwo, ale ta pielęgniarka połączyła w sobie trzy ważne elementy: prawdziwą pobożność, rozsądek i miłość bliźniego.

Po jej śmierci kilka szkół pielęgniarskich postarało się o nadanie jej imienia jako patronki, co w tych czasach wcale nie było takie łatwe. Na pewno o tym nie myślała, ale chyba by ją to ucieszyło, bo była człowiekiem, który umiał spokojnie przyjmować niesprawiedliwe zarzuty, ale także cieszyć się życzliwością, przyjaźnią i wdzięcznością innych.

Janina Hertz


TEKST ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W TP 17 /1993

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]