Pięknie przegrani

Co ma większe znaczenie: Czerwona książeczka Mao czy dobry seks i wino? Czemu się oddać: cielesności czy ideologii? Film Bertolucciego zadaje te pytania, ale reżyser nie odpowiada. Bo odpowiedzi nie ma.

22.02.2004

Czyta się kilka minut

"Chcemy świata i chcemy go teraz!" (Jim Morrison)

Rok 1968. Młodzi ludzie w dzwonach i koszulach w kwiaty paradują ulicami. Hipisowska epoka w pełnym rozkwicie. The Doors wydało właśnie album “Waiting For The Sun", Janis Joplin i Jimi Hendrix odnoszą największe sukcesy. W Stanach wolna miłość i muzyka jednoczy młodych do walki ze skostniałymi normami. Studenci okupują campusy, protestując przeciwko Wietnamowi - Make Love Not War. W Polsce rozruchy, w Pradze czołgi Układu Warszawskiego. W Paryżu zamknięto właśnie filmotekę narodową. Sfrustrowana młodzież zaczyna domagać się swoich praw, w maju uliczne zamieszki zamieniają się w regularną wojnę - “Marzyciele" przenoszą nas na gorące paryskie ulice.

Film otwiera istna eksplozja kolorów. Pierwsze kadry kłują w oczy intensywnością, jakiej od dawna w kinie nie było. Błękit jest naprawdę błękitem. Tętniące życiem ulice przypominają malarską sztalugę, pokrytą żywą, oddychającą, poruszającą się farbą.

Plastyczna sugestywność zawsze była znakiem rozpoznawalnym Bertolucciego, jednak w “Marzycielach" doprowadził ją do perfekcji. Siedząc w kinie i patrząc na spacerujących po trawie bohaterów widzimy krople rosy osiadające na ich kostkach i powoli spływające w dół. Dzięki zmasowanemu natężeniu kolorów reżyser bez słów oddaje ducha epoki - kolory są ekwiwalentem emocji. Prowadzi to jednak do skutków odwrotnych niż zamierzone. Zamiast uwodzić widza - usypia go.

Oto francuskie rodzeństwo poznaje amerykańskiego studenta. Isabelle (Eva Green) i Theo (Louis Garrel) zapraszają Matthew (Michael Pitt), by zamieszkał z nimi. Rozpoczyna się historia miłosnego trójkąta, w którym z dnia na dzień coraz więcej granic zostaje przekroczonych. Trzy ciała stają się jednym żyjącym organizmem w myśl zasady, że wszyscy jesteśmy jednością. Należy oddać honor reżyserowi; miłosne sceny należą do najlepiej skadrowanych w historii kina. Isabelle na naszych oczach staje się świadomą swej seksualności kobietą, Matthew stara się być odpowiedzialnym za partnerkę mężczyzną. Tylko Theo nie rozwija się. Popijając wina z piwniczki bogatego ojca, ulega fascynacji Mao i komunizmem. A za oknami trwa już “paryska wiosna". Wojsko i policja walczą z rozszalałym tłumem, na ulicach pojawiły się barykady, nad głowami powiewają czerwone sztandary.

Można powiedzieć, że “Marzyciele" to film nieudany, prokomunistyczny, pełen truizmów. Nie zapominajmy jednak, o jakich czasach opowiada. Wszak była to epoka naiwnego zachłyśnięcia się ideami i seksem. Na przykładzie banalnej historii trójkąta miłosnego Bertolucci obnaża infantylny poziom rozmów tzw. zbuntowanych. Jeśli Wietnam - to mordercy. Jeśli komunizm - to Mao. Święta, wiecznie pijana Joplin.

Młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy z pustki słów, jakie wypowiadają. Politycznie są niedojrzali, łudzą się, że nigdy nie zamieszkają w świecie rodziców, choć to ich pieniądze wydają na zabawę i narkotyki. Dramaty świata sprowadzają do poziomu migawek z życia filmowych gwiazd, o cierpieniu niewinnych w Wietnamie czy ruchu komunistycznym w Chinach mówią z takim samym zaangażowaniem, jak o wyższości Bustera Keatona nad Charlie Chaplinem. Komunizm pociągał młodych, bo dawał złudzenie wolności i równości. To dlatego Theo i Isabelle pobiegną na barykady. Sprawa, o którą walczą, jest nieistotna.

Przemawiają tu nie lewackie sentymenty reżysera, a duch tamtych czasów. Temu, co zastane - demokracja, rodzice, pieniądze - buntownicy przeciwstawiają idee, których do końca nie rozumieją. Na pytanie, co ma większe znaczenie: ideologia czy seks, nie można odpowiedzieć i Bertolucci nie próbuje. Jedynie maluje fresk epoki, której intensywność z czasem staje się nużąca. Adrenalina nie może buzować w żyłach cały czas. Toteż szarość, w którą stopniowo popada film, wydaje się efektem zamierzonym.

Czy “Marzyciele" są obrazem wybitnym? Nie. To jednak film prawdziwy, opowiadający smutną, starą historię, że cokolwiek byśmy zrobili, jakkolwiek chcielibyśmy być inni - z biegiem czasu i tak będziemy musieli opowiedzieć się po jednej stronie. Czy chcemy żyć marzeniami, na cudzym garnuszku, walcząc o sprawę, o której już nikt nie pamięta? Czy dorosnąć?

***

Są też “Marzyciele" hołdem złożonym kinu. Film Bertolucciego wypełniają cytaty z klasycznych filmów. Na ekranie ożywają Boska Greta i Marlena. Powracają kadry z “Do utraty tchu" czy “Les Enfants Terribles". Jeśli ktoś nie ma ochoty na ideologiczne rozważania, może po prostu bawić się w filmową zgadywankę, rozpoznając kadry i aktorów, których imitują bohaterowie.

“Marzyciele" (“The Dreamers"), reż.: Bernardo Bertolucci, scen.: Gilbert Adair, zdj.: Fabio Cianechetti, występują: Michael Pitt, Eva Green, Louis Garrel, Wielka Brytania/Francja/Włochy 2003, dystrybucja w Polsce: Monolith.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2004