Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nikt nie wie, a ja się domyśliłem. Nie, nie zniknął w windzie hotelu Marriott. To nie w kamerze przemysłowej odbija się los prezydenta RP, lecz na łamach "Rzeczpospolitej". Swego czasu tam właśnie wspaniały (piszę to bez ironii) poeta Jarosław Marek Rymkie-
wicz porównał Polskę do żubra. Dostrzegał majestat tego egzemplifikującego nasz kraj zwierzęcia, zauważając jednak, że mamy do czynienia z żubrem uśpionym, w stagnacji na jakiegoś takiego Marszałka czekającym. Wypisz, wymaluj Rzeczpospolita. I teraz, wedle Rymkiewicza, Jarosław Kaczyński gryzie żubra w dupę i z tej stagnacji brutalnie wyrywa. Za tę dosadnie symboliczną wypowiedź premier się swego czasu poecie w pas pokłonił. No i teraz już wiadomo, gdzie się prezydent RP w ten ciężki, porównywalny do stanu wojennego, powyborczy czas podziewa.
Prezydent RP udał się z bratem (to jest, przepraszam - premierem RP) do Białowieży, by z bliska oglądnąć żubra, zadumać się nad skuteczniejszym ugryzieniem zwierza w zadek, ale tak fest, bo poprzednio chyba spaliło na panewce. Ponieważ, jak powszechnie wiadomo, bracia Kaczyńscy (to jest, przepraszam, premier RP i prezydent RP) są mieszczuchami z Żoliborza, dotychczas nie mieli zbyt wielu możliwości rustykalnego obcowania z dumnie prapolsko dzikimi zwierzętami - chyba że w formie otrzymanej od kogoś pocztówki z wakacji, a to jednak nie to samo - jak okazało się 21 października 2007 r. W wyborczą niedzielę wyszło na jaw, że tak w przenośni, tak poetycko, to za mało. Więc bracia wnioski wyciągnęli, już do Białowieży dobieżeli, z nieobecności właśnie do Senatu wyjechanego Włodzimierza Cimoszewicza korzystają, jego puszczę przeczesują. Przybieżeli i ujrzeli. Borowców odprawili - to sprawa na najwyższym szczeblu majestatu władzy państwowej, byle borowik nie da rady. Szczęśliwi, że żubr jak wół przed nimi, a nie już w Irlandii, bliźniacy poczynają się do zwierza żmudnie na paluszkach skradać.
Żubr jak stał, tak stoi. Niby żywy, a jakby betonowy. Nie może się poderwać, że zacytuję Himilsbacha. Może głosował na Cimoszewicza? Jakby to ugryźć, prapolskości dać kopa, zębów na żubrzym zadzie nie łamiąc? Fala spekulacji przetacza się przez głowy premiera i prezydenta: "A może ten źwierz za młody, może do ugryźnięcia nie dojrzał?". Młodego gryźć nie warto, jeszcze się pobudzi i schowa babci beret, pójdzie na wybory (cacy!) i zmieni Polskę (fe!). Tymczasem dystans do bestii zmalał. Nastąpił obustronny kontakt wzrokowy, jakże niezbędny podczas każdej konfrontacji. Żubr zaiste otumaniony, w oczach mu się dwoi. Lewym oczkiem na premiera, prawym na prezydenta łypie bezczelnie, trawkę chamsko żując, dźwięki nieprzyzwoite przy tem wydając. Żubr prezydenta RP wraz z RP premierem w zadzie mieć się wydawa. "Zróbże minę uprzejmą, żubrze". Zagadać do niego w takich warunkach nawet nie wypada, poeta Rymkiewicz ma rację, koniec pieszczot Brzechwy, nie ma rady, trzeba jak Gołota zacisnąć zęby i ugryźć. Raz kozie śmierć!
Scena niezapomniana ? la Attenborough w żyłach krew mrozi: wśród mroków powyborczej grudniowej nocy bracia biorą się za bary ze zwierzem, ale nie wprost, tylko strategicznie. Zmieniają frontalnie konfrontacyjną pozycję, oczywistą przewagę liczebną paradoksalnie wykorzystując. Jarosław wabi żubra broszurką programową, a tymczasem Lech się skrada, niepostrzeżenie zachodzi od zada, kły obnaża...
Ale zostawmy ich podczas wykonywania tego strategicznego scenariusza. Powiedzmy sobie szczerze: to może potrwać. Następne wybory dopiero za kilka (naście) miesięcy.