Patrz i opowiadaj

Pisarstwo Siri Hustvedt dowodzi, że opowiadanie „siebie sobie” to działanie chroniące przed szaleństwem. Praca ta nie kończy się nigdy.

19.05.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Robert Henriksson / DN / SCANPIX / FORUM
/ Fot. Robert Henriksson / DN / SCANPIX / FORUM

„Oczu nie odwracaj. / Patrz tam, gdzie szmata skrywa ranę. / To tędy światło w ciebie wnika”. Tym fragmentem wiersza perskiego poety Rumiego Siri Hustvedt otworzyła „Amerykańskie smutki”, swoją czwartą, wydaną w 2008 r. powieść. To krótkie motto przyświeca całej jej twórczości – prozatorskiej, poetyckiej, eseistycznej i naukowej.

Hustvedt z uporem wraca do pustych miejsc po tym, co utracone. Przygląda się naruszeniom i zranieniom, by wciąż na nowo podejmować pracę opowieści.

Feeling Minnesota

Urodziła się 19 lutego 1955 r. w Northfield w południowej Minnesocie. Minnesota bywa miejscem pochodzenia bohaterek i bohaterów jej powieści (by wspomnieć Iris Vegan z debiutanckiej „Na oślep” czy Erika Davidsena z „Amerykańskich smutków”), a nawet miejscem akcji („Oczarowanie Lily Dahl” czy „Lato bez mężczyzn”). Hustvedt z przekorą i powagą opisuje doświadczenie dorastania w okolicach kojarzonych z zastojem, nudą i brakiem perspektyw.

Minnesota doczekała się niezwykłej reprezentacji w jednym z najbardziej popularnych seriali lat 80. Doceniana przez jurorów Emmy i Złotych Globów komedia sytuacyjna „Golden Girls” święciła triumfy między innymi dzięki postaci Rose Nylund, w którą brawurowo wcieliła się Betty White. Rose miała być „typową Amerykanką pochodzenia norweskiego”, snuła więc skomplikowane opowieści naszpikowane trudnymi do wymówienia nazwiskami sąsiadów i powinowatych z rodzinnego St. Olaf (w tłumaczeniu traciły one sporo sensu, ale zyskiwały absurdalny humor). Była dziecięco naiwna, uczciwa, pracowita, przepysznie zbudowana i urodziwa, ale współlokatorki uznawały ją za niemądrą. Tym większe wrażenie zrobiło jej intelektualne pięć minut, gdy nagle zaczęła posługiwać się specjalistyczną terminologią z zakresu psychoanalizy. Przełomowe obyczajowo, walczące z dyskryminacją na tle wiekowym „Golden Girls” wyraźnie pokazały, jaką drogę przeszła w kulturze popularnej opowieść o potomkach imigrantów włoskich – i jaką musi przejść opowieść o tych z krajów skandynawskich.

Siri Hustvedt narodowość norweską odziedziczyła po obojgu rodzicach. Ojciec pisarki, Lloyd Hustvedt, był Amerykaninem w trzecim pokoleniu, władał sprawnie norweskim, badał literaturę i kulturę norweską. Jej matka, Ester Vegan, urodziła się, wychowała i wykształciła w Norwegii. Rodzice autorki „Amerykańskich smutków” poznali się na uniwersytecie w Oslo. Młody profesor literatury przyjechał tam do pracy, a wyjechał z miłością swojego życia. Hustvedtowie doczekali się czterech córek: Siri, Astrid, Liv i Ingrid. Ich małżeństwo trwało do śmierci Lloyda, czyli do 2 lutego 2004 r.

Lloyd Hustvedt, profesor literatury w St. Olaf College, badał i opracowywał historię Amerykanów norweskiego pochodzenia, archiwizował pozostałe po nich dokumenty, listy, teksty literackie, przepisy kulinarne, czasopisma, książki. W 1966 r. wygrał McKnight Prize for Literature za biografię Rasmusa Björna Andersona, a w 1980 r. został nagrodzony medalem St. Olaf. Wyjątkowo przysłużył się społeczności norweskiej, historii imigrantów i budowaniu tożsamości zbiorowej. Ester Vegan-Hustvedt zaś przez długie lata pracowała w domu, wychowując cztery córki, a z czasem zaczęła pracę w bibliotece St. Olaf College.

Dzięki pracy ojca i pozostałej w Norwegii rodzinie matki Siri Hustvedt jako dziecko sporo podróżowała. Rok akademicki 1967/68 rodzina spędziła w norweskim Bergen, a wakacje w Reykjaviku. Tamto islandzkie lato wspomina dorosła Hustvedt w eseju „Extracts from a Story of the Wounded Self” („Wypisy z historii zranionego ciała”, 2004) – wtedy właśnie miała podjąć decyzję o tym, że zostanie pisarką, a dokładniej: że będzie opowiadała historie. Do Bergen trafiła jeszcze w 1972 r. (uczyła się wtedy w Katedral Skolen). Po roku wróciła jednak do Northfield i w St. Olaf College, miejscu pracy rodziców, uzyskała stopień Bachelor of Arts w zakresie historii. Zanim wyjechała do Nowego Jorku, by kontynuować naukę, zrobiła sobie roczną przerwę: pracowała za barem, zarabiała pieniądze i krzepła w sobie, pisała wiersze i zbierała doświadczenia opisane po latach w „Oczarowaniu Lily Dahl”.

Oszczędności miały pozwolić jej rozpocząć samodzielne życie w Nowym Jorku. Studiując literaturę na uniwersytecie Columbia, była nie tylko asystentką poety Kennetha Kocha, ale i wykonywała szereg prac zarobkowych, których wspomnienie odnaleźć można w „Na oślep” (Iris Vegan też jest kelnerką, modelką, zbiera dokumentację medyczną...).

Nade wszystko jednak Hustvedt pisała.

Szczęśliwego Nowego Jorku

Rok 1981 był dla niej wyjątkowy. Wtedy to ogłosiła drukiem w „Paris Review” pierwszy wiersz i spotkała Paula Austera. Rok później pobrali się, a dwa lata później Hustvedt wydała pierwszy tomik poetycki – „Reading to You” („Czytając tobie”). Ciężko pracując, napisała i obroniła w 1986 r. rozprawę doktorską „Figures of Dust. Language and Identity in Charles Dickens” („Figury kurzu. Język i tożsamość w twórczości Charlesa Dickensa”). W wydanym ostatnio po polsku „Dzienniku zimowym” Auster wspomina tamte czasy i własne zdumienie jej wytrwałością i uporem. Odpowiedź, jakiej udzieliła na pytanie o cel tego trudu, nie zaskakuje nawet dzisiaj: doktorat miał sprawić, że będzie szanowana. Gdyby była mężczyzną, nie musiałaby dokonywać takiego wysiłku. Mogłaby po prostu zająć się pisarstwem.

Kolejny rok przyniósł jeszcze jedną szczęśliwą zmianę w jej życiu: urodziła się Sophie Hustvedt-Auster. Teraz mogły zacząć powstawać kolejne książki.

Zanim Hustvedt opublikowała w 1992 r. debiutancką powieść „Na oślep”, pokazała światu dwa duże i świetne opowiadania. „Mr. Morning” i „Houdini” („Pan Morning” i „Houdini”) okazały się jednak częściami olśniewającego większego debiutu prozatorskiego. Wtedy już Hustvedt zarysowała interesujące ją przestrzenie. Trudno w przypadku tej pisarki, poetki, eseistki, literaturoznawczyni, autorki prac naukowych z zakresu psychoanalizy i neurologii mówić o „polu” czy „mapie tematycznej”. Lepiej mówić o przestrzeni poszerzanej kolejnym wydawanym tytułem.

W każdej z książek Hustvedt dobiera się do tych samych spraw: stygmatów, dezintegracji, głodu, szaleństwa, pracy języka, pracy przemocy, związków ciała z intelektem i duchowością, tożsamości, choroby, osamotnienia. „To samo” w pisarstwie Hustvedt to znak nie końca, lecz niemożności ustanowienia ostatniego słowa. Żadnej z tych spraw nie można wyczerpująco omówić – trzeba wciąż o nich na nowo opowiadać. Pisarstwo Hustvedt pokazuje, że opowiadanie „siebie sobie” to działanie chroniące przed szaleństwem. Praca ta nie kończy się nigdy.

W „Na oślep” zaczyna się też praca zapośredniczonej autobiografii. Hustvedt wraca w tej książce nie tylko do miejsca urodzenia, do dziedzictwa przyjezdnych, obcych w języku, ale też rozpisuje na głosy postacie i zdarzenia, dojrzewanie łamane przez rozczarowanie i dezintegrację. Iris Vegan dostała nazwisko matki pisarki oraz (własną?) historię traconych złudzeń i przygód ciała. Atakowana jest przez migrenę, która w końcu zmusza ją do pobytu w szpitalu. Hustvedt rzeczywiście cierpiała na migreny, ale i na jeszcze bardziej tajemnicze niepadaczkowe ataki nerwowe – poświęciła im „The Shaking Woman or A History of My Nerves” („Trzęsąca się kobieta albo historia moich nerwów”, 2004). Dla „The New York Times” napisała w 2008 r. trzy eseje z cyklu „Migraine blog”. Migrena stała się tematem pisarskim i życiowym zadaniem. „Roztrzęsienia” nie były napadami histerii. Paradoksalnie: pozwalały zachować trzeźwość umysłu, a nawet umożliwiały pracę. Czym zatem były? Jaką historię opowiada roztrzęsione ciało?

Budowana w „Na oślep” opowieść o Iris Vegan wytycza główny szlak dla następnych powieści: badanie związków między ciałem a intelektem, duchowością i emocjonalnością. Tak zwane zaburzenia, którym podlega Iris, domagają się opowieści. Potrzebny jest język, by je wyrazić. Iris gwałtownie chudnie, a spadek wagi ma przyczyny nie tylko w niedostatku, ale i w zaburzeniach łaknienia. Głód, którego doświadcza, jest znakiem czegoś większego, czego nie może zaspokoić posiłek. Czego łaknie Iris? „Miłości” – chciałoby się odpowiedzieć najprościej (bohaterka jest porzucona i upokorzona). Ale to trochę za mało. Iris rozpada się na kawałki nie tylko z braku ukochanego, ale też poczucia sensu, siły i wiary. Trzeba te kawałki pozbierać i uczynić z nich część opowieści, pamiętając, że wersja ostateczna nie istnieje. Kłopoty młodziutkiej studentki biorą się z tego, czego sama w sobie nie rozumie, zrozumieć nie może, nie jest w stanie lub nie chce.

Iris w ramach seminarium tłumaczy „Okrutnego chłopca” Johanna Krugera i doświadcza przy tym „zawłaszczenia” przez język, z którym się mocuje. Budując postać w tłumaczeniu – staje się nią. „Stałam się tym chłopcem” – mówi, zakładając na wychudzone ciało pozostały po balu halloweenowym kostium: męski garnitur i kapelusz. To, co wcześniej wydawało się tylko zabawą, przestaje nią być, gdy Iris zmienia imię i stara się zetrzeć wszelkie ślady dziewczęcości.

Rzeczy, materialne przedmioty – zwłaszcza elementy garderoby, drobiazgi związane z pielęgnacją ciała – zdają się mieć w świecie Hustvedt olbrzymią moc. Tajemniczy zleceniodawca Iris, pan Morning, kataloguje przedmioty tak, by za pomocą ich opisu przywrócić do życia osobę, która wcześniej miała z nimi kontakt. W „Oczarowaniu Lily Dahl” tytułowa bohaterka, młodziutka kelnerka, przeobraża się w kogoś sobie obcego, zakładając buciki znalezione na posesji sąsiadów.

Z Iris sprawa komplikuje się na linii męsko-żeńskiej. Gdy w czasie przyjęcia z zapałem i drobiazgowo opisuje „Burzę” Giorgionego, okazuje się, że pomija bardzo istotny element obrazu. Nie pamięta postaci mężczyzny sportretowanego przez Giorgionego, bo patrzyła na resztę „Burzy” (kobietę, dziecko, brzeg rzeki) jego oczyma. Iris doznaje wstrząsu: patrzeć i opowiadać można tylko przyjmując pozycję mężczyzny. Dziewczęta w tym powieściowym świecie konfrontują się z mechanizmami, które skazują je na bierność. By tę przeszkodę przezwyciężyć, muszą z czegoś zrezygnować. Iris nie może poradzić sobie z dręczącym ją pytaniem: ile przepadło w jej pamięci, co musiała wykasować, by opowiadać – by mówić z pozycji siły, języka, wzroku? Czy możliwe jest patrzenie, pisanie i opowiadanie z innej niż męska perspektywy? Czy można pisać, patrzeć i opowiadać, nie nakładając na głowę kapelusza, nie zasuszając ciała i nie chowając go w futerał garnituru? Ile światów, postaci, zdarzeń przepada w tej maskaradzie. Tak ważny jest własny punkt widzenia, ale skąd wiedzieć, że jest mój? Jak się do niego przyznać i sprawić, by opowieść mnie uratowała? Kogo trzeba zgubić, by ocaleć?

Will you still love me when I’m 64?

Od samego początku Hustvedt interesuje się splotem starości i młodości. Na poziomie fabularnym ów splot przybiera postać relacji między kobietami w różnym wieku. Stara bohaterka „Houdiniego”, niemogąca się pogodzić z demencją, wkrada się do łóżka spętanej lekami Iris i namiętnie ją całuje. Język starej, pozbawionej zdolności mówienia kobiety w ustach dziewczyny, która zajmuje się opowiadaniem i tłumaczeniem historii. Czy ta językowa fuzja na coś się przyda?

W kolejnej powieści, czyli w „Oczarowaniu Lily Dahl” (1996), okazuje się, że tak. Wcale jednak nie po to, by starsza z kobiet cudownie odmłodniała. To młodsza zyskuje na tej relacji: zaczyna rozumieć wypowiadane przez siebie słowa. Lily, dziewiętnastoletnia kelnerka, wynajmuje pokój u Mabel – samotnej, starej kobiety, która zna „Sen nocy letniej” na pamięć i pisze autobiografię. Dahl mieszka w małym Webster w Minnesocie, jeździ na rowerze, ma wspaniałe ciało i plakat Marilyn Monroe (zawieszony tak, by patrząc we własne odbicie, widziała też twarz MM). Marzy o aktorstwie. Tymczasem zaś w lokalnym przedstawieniu „Snu nocy letniej” ma zagrać Hermię. Lily i Mabel przeglądają się w sobie: młodość i starość, początek i koniec, ignorancja i rozumienie.

W ostatniej wydanej po polsku książce Hustvedt pary kobiet w różnym wieku również grają pierwsze skrzypce. W „Lecie bez mężczyzn” z 2011 r. porzucona przez męża poetka Mia Fredrickson wraca do rodzinnego Bonden w Minnesocie, by poprowadzić warsztaty pisania. Chce też „dojść do siebie” (cokolwiek to znaczy) po półrocznym osuwaniu się w szaleństwo i pobycie w szpitalu psychiatrycznym. W rodzinnym mieście pięćdziesięciopięcioletnia poetka staje w pół drogi między grupą zakwitających dziewcząt, które zapisały się na jej warsztaty, a grupą prawie stuletnich przyjaciółek swojej matki.

Fredrickson, kobieta w kryzysie, jest poetką uznaną, ale nie sławną. Myśli wierszami, również (lub przede wszystkim) cudzymi. Wydaje się utkana z tekstów. Dopiero doświadczenie porzucenia skłania ją do poszukiwania własnych słów. Myśli o sobie jak o „hałaśliwej myszy, żądnej magii prestiżu, pieniędzy, penisa”, bo tylko to pozwala pisać.

Każda ze starszych kobiet (nazywanych Łabędzicami) przeżyła swoją utratę. Są wśród nich Laura, matka Mii, i jej przyjaciółki: George (102 lata), Regina (88 lat), Peg (84 lata), Abigail (94 lata). Grupa Łabędzic z Rolling Meadows, kobiet u schyłku życia, kobiet bez mężczyzn, skonfrontowana została z grupą dziewcząt: Peyton, Jessicą, Ashley, Nikki, Joan i Alice. Łabędzice stanowią szczególną wspólnotę – pozbawioną złudzeń, przeładowaną doświadczeniami. Młodziutkie dziewczęta urządzają natomiast pokaz grupowego okrucieństwa.

Literatura u Hustvedt ma podwójny sens: jest zarówno lekarstwem, jak i trucizną. Mia czuje się skalana przez pisanie i czytanie, poezja jawi jej się jako oznaka słabości. Na warsztaty przychodzą same dziewczęta, bo w tak małej miejscowości jak Bonden zajmowanie się poezją to zajęcie stygmatyzujące. Literaturą/poezją zajmują się słabi.

Szaleństwo i poezja, normalność, formy aktywności akceptowane przez społeczeństwo i darzone szacunkiem – Hustvedt przygląda się tym wszystkim zjawiskom, sugerując, że ukrytym źródłem społecznych podziałów są prestiż, pieniądze i płeć. Jej powieść jest traktatem o hierarchii, o relacjach między członkami danej grupy, o przemocy, zależności i podległości.

Stare kobiety leczą Mię, opowiadając lub pokazując (w formie haftu) swoje historie. Bohaterka pozwala skruszonemu i porzuconemu przez młodszą kochankę partnerowi na powrót. Podobno już na jej zasadach, ale jednak wraca do starego układu.

Love is a loosing game

Rozważania dotyczące kobiecej cielesności, seksualności i zmysłowości zajmują w powieściach Hustvedt dużo miejsca. Ciało domaga się tutaj swoich praw, ale jest także ciałem chorym, które nie potrafi się obronić przed upadkiem. Violet Blom, bohaterka „Co kochałem?”, skupia całą energię badawczą i pisarską na „chorobliwej” ekspresji stłumionych kobiecych ciał. Jej badania nad głodem i histerią stanowią najciekawszą chyba część książki. Ta zmysłowa powieść o żałobie i utracie najbliższych jest również swoistym esejem o współczesnej sztuce, ekonomii prestiżu i dyktaturze przemocy. Bohaterowie – malarz William Wechsler i jego przyjaciel Leo Hertzberg – kapitulują przed światem wypranym z emocji i etyki. Wechsler próbuje pokazywać w swoich pracach, gdzie czyha zagrożenie, ale jego działania są daremne, ponieważ do wygranej potrzeba języka.

Artystów w tradycyjnym tego słowa znaczeniu u Hustvedt jest mało. Ci, których naświetla z uwagą i czułością, nie dorastają do klasycznych wzorców. Czy tworzenie lalek (jak w „Amerykańskich smutkach” czy „Oczarowaniu Lily Dahl”) albo haftowanie (w „Lecie bez mężczyzn”) może zyskać należną uwagę? Hustvedt zdaje się mówić, że sztuka to forma ekspresji ratująca przed obłędem. Dzięki niej można opowiadać własne historie, zszywać je z pozornie nieprzystających kawałków. To w opowieści jesteśmy w stanie się odnaleźć, przejąć kontrolę i obronić się przed rozpadem – do następnego razu, choćby na oślep.

Wypowiadanie utraty w możliwym dla niej języku to szansa na przeżycie.


ANNA MARCHEWKA (ur. 1978) jest literaturoznawczynią i krytyczką literacką. Badaczka twórczości Ewy Szelburg-Zarembiny. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2011).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (01/2014): Wspólne światy