Ciało w negatywie

Twórcy "Dekady wyznaczyli sobie ambitny cel: "pokazania aktualnych, różnorodnych spojrzeń na ciało, kontrowersyjności i wieloznaczności tematu. Rok temu, z powodu żałoby po śmierci Papieża, imprezę odwołano. Odbyła się teraz - i nie była ani kontrowersyjna, ani różnorodna, a już na pewno nie aktualna. Czego zabrakło?.

22.05.2006

Czyta się kilka minut

Aneta Grzeszykowska, bez tytułu [#16], 2006 /fot. Galeria Raster /
Aneta Grzeszykowska, bez tytułu [#16], 2006 /fot. Galeria Raster /

Nie od dziś wiadomo, że polska fotografia od lat nie może się wyzwolić od archaicznego konceptualizmu. Tymczasem organizatorzy "Dekady" uraczyli nas sporą dawką fotografii konceptualnej, zaznaczając, że to kluczowa część imprezy.

Powtórka i banał

Zbigniew Dłubak, Andrzej Lachowicz czy Natalia LL to co prawda klasyka, ale powtarzana do znudzenia i wyeksploatowana. Samo miejsce prezentacji zdjęć Lachowicza - Muzeum Archeologiczne - jest ironicznym komentarzem do ich "aktualności".

Druga część wystaw dotyczyła aktu - klasycznego (Wantuch), nowoczesnego (Tyszko), historycznego (Dorys) - bądź ciała traktowanego jako "uniwersalna forma", którą rzeźbi się światłem, traktuje jako martwą naturę, pejzaż (Łagocki, Plewiński, Nowak, Hnatiuk). Do tych nużących w nadmiarze zabaw formalnych dorzucono zdjęcia z kalendarza Pirelli, archiwalną fotografię etnograficzną (zapis zwyczajów związanych z ozdabianiem ciała), teatralną i próby eksperymentowania z ciałem w ruchu (Banaszkiewicz) - co lepiej wychodziło XIX-wiecznym prekursorom dagerotypii.

Szczęście, że brnąc przez gąszcz wystaw przeciętnych, można się było natknąć na coś naprawdę godnego uwagi. Na przykład na fotografie Hansa Bellmera z lat 30. i 40. XX w. Artysta obsesyjnie fotografował naturalnych rozmiarów lalki - manekiny o wyglądzie kobiet i dziewczynek, zdeformowane, rozłożone na części, rozbite i porzucone. To próba zgłębienia tajemnicy ciała, które pod powierzchnią naskórka skrywa przed naszą świadomością niepoznane dno. Z dzisiejszej perspektywy możemy uznać Bellmera za jednego z pierwszych artystów zwracających uwagę na uprzedmiotowienie kobiecego ciała, dokonywane na nim akty przemocy.

Na uwagę zasługuje też reportaż Andrzeja Kramarza z obchodów święta Przemienienia Pańskiego na Świętej Górze Grabarce. Fotografie w inteligentny, poruszający, a czasem zabawny sposób pokazują przenikanie się sfery sacrum i profanum, między którymi na Grabarce da się wytyczyć niemal fizyczną granicę - jedynie strumyk dzieli tam dwa światy. Podczas gdy pogrążeni w modlitwie pielgrzymi, z grymasem bólu i skupieniem na twarzy przemierzają na kolanach ostatni odcinek drogi, kilkadziesiąt metrów dalej rozgrywa się głośny i kolorowy spektakl uciech fizycznych. Problem co prawda stary, jak stara jest tradycja odpustu, ale perfekcyjnie przez Kramarza sfotografowany i błyskotliwie pokazany. Ponadto zdjęcia zwracają uwagę na pewną zmianę: jeszcze niedawno bulwersowało nas, że tak blisko modlących się trwa huczny jarmark; dzisiaj dziwi raczej, że w hedonistycznym świecie rozbuchanej konsumpcji są "szaleńcy", gotowi tak poświęcać się dla Boga.

Kuratorzy "Dekady" konsekwentnie unikali mówienia o problemach współczesności, ale zrobili wyjątek dla zdjęć Borisa Michajłowa. Ten światowej sławy ukraiński fotograf stworzył reportaż o charkowskich bezdomnych, którzy za kilka hrywien lub butelkę taniego wina zgodzili się pozować i obnażyć przed obiektywem swe ciała. Schorowane, brudne, zniszczone, pełne blizn, siniaków i wysypek - stanowiły przeciwwagę dla pięknych ciał z innych wystaw. Upadek tych ludzi to dla Michajłowa symbol upadku imperium sowieckiego. Artysta pokazuje też, jak w pewnych warunkach niewiele znaczy dla nas ciało: przestaje się liczyć, gdy tylko zaczniemy chodzić głodni. Wtedy może być bezkarnie oglądane, nawet dotykane przez innych. Znika wstyd i intymność. Ciało piękne jest nasze, identyfikujemy się z nim i chronimy jego tajemnice. Ciała charkowskich bezdomnych to tylko zbędne kawałki materii, które trzeba karmić i ogrzewać. Człowiek upodlony okazuje się człowiekiem bez ciała.

Przeciw ciału idealnemu

Zdjęcia Michajłowa to przykład jednej z dwóch dominujących w sztuce tendencji mówienia o ciele - pokazywania ciała zwyczajnego, częściej brzydkiego, kalekiego, schorowanego czy starego. Ukrainiec daje kontrę obrazom przeestetyzowanych i wyidealizowanych ciał, którymi bombarduje nas kultura masowa. Z tym że jego prace są radykalne: nie niosą pocieszenia. Tymczasem głównym zadaniem sztuki operującej "brzydkim ciałem" jest demistyfikacja - odkrycie faktu, że idealne ciała są sztucznymi tworami popkultury, stworzonymi dla napędzania konsumpcji.

Artyści idą tu dwiema drogami. Pierwsza polega na ośmieszaniu kultu wypielęgnowanego, wysportowanego, zdrowego ciała. Klasycznym przykładem są prace Zbigniewa Libery z serii "Urządzenia korekcyjne". Druga droga to próba oswojenia i zmuszenia do akceptacji własnego, "normalnego" ciała, które podlega przemianom i urazom. Tutaj do klasyki należą "Łaźnia męska" i "Łaźnia żeńska" Katarzyny Kozyry (ciała "zwykłe"), jej późniejsza "Olimpia" (ciało chore i stare) czy projekt Artura Żmijewskiego "Oko za oko" (ciało kalekie).

Fotografem, którego działania przybierają wymiar radykalny, jest Joel-Peter Witkin. Amerykanin szokuje obrazami przypominającymi kadry z najkrwawszych horrorów: fotografuje ciała zniszczone, dysfunkcjonalne, zmasakrowane, makabryczne martwe natury. Umieszczając kalekie ciała lub ludzkie szczątki w estetycznej i symbolicznej scenerii udowadnia, że to, co martwe i zniszczone, też może być piękne. Piękne - bo ludzkie.

U Witkina szczątki ludzkich ciał są anonimowe, dlatego na początku budzą odrazę. Szok może być mniejszy, gdy na zdjęciu znajduje się ciało osoby nam znanej lub bliskiej. Max Kandhola z Wielkiej Brytanii sporządził fotograficzną historię powolnej śmierci swego ojca. Częściej niż jego twarz fotografował zaschniętą na bandażu krew, strupy, urynę, resztki siwych włosów. Te zdjęcia to pamiątki po ojcu, sposób na ciągłe czucie jego fizycznej obecności. To także niezwykle odważna i szczera próba zapamiętania - ojciec nie jest zdrowym, przystojnym młodzieńcem, lecz zniszczonym przez chorobę starcem, jest tym, co z niego odpada. Ten cykl to dla autora swoista autoterapia, pogodzenie ze starością, ułomnością ciała i śmiercią.

Ciało zerojedynkowe

Współczesny kryzys tożsamości - związany z coraz bardziej problematyczną identyfikacją płciową, narodową, religijną czy rasową - a także wynikający z rozwoju cyberprzestrzeni kryzys rzeczywistości znajdują odzwierciedlenie w naszym podejściu do ciała. Jest ono miejscem, w którym szukamy odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy.

Rumunka Alexandra Croitoru fotografuje się na tle najsłynniejszych europejskich zabytków z twarzą zasłoniętą przez kominiarkę w barwach rumuńskiej flagi. W ten sposób szuka korzeni swej identyfikacji narodowej w kulturze europejskiej. Maciej Osika na zdjęciach przebiera się w kobiece ubrania, dociekając złożoności relacji między płcią biologiczną i kulturową. Grupa studentów z dortmundzkiej Fachhochschule w cyklu "Bezgraniczne piękno" inscenizuje operacje plastyczne i fotografuje je, stylizując na obrazy z folderu reklamowego - dowód na to, że przez prosty, szybki i bezbolesny zabieg możemy stać się kimś lepszym. W albumie "The chameleon body" Nicholasa Sinclaira znajdziemy portrety osób, które na różne sposoby zmieniają swoje ciała - od tatuażu i piercingu, po przeszczepy skóry, piłowanie kości i przywdziewanie na stałe masek czy najdziwniejszych metalowych konstrukcji. Fotografia nie pełni w tych przypadkach wyłącznie roli dokumentu, lecz nobilituje dane osoby, włącza w obręb sztuki i wystawia na ogląd publiczny - to oglądający ma potwierdzić nową tożsamość oglądanego.

W sukurs naszym kłopotom z tożsamością przychodzą nowoczesne narzędzia obróbki obrazu. Umożliwiają wirtualne operacje na ciele i umieszczanie go w innych, ciekawszych światach. Pozwalają wędrować w czasie, np. poprzez wmontowywanie swojego wizerunku w stare fotografie rodzinne. Zabawy w Photoshopie to trochę jak serfowanie w sieci, tyle że bardziej realne, bo z naszym wizualnym udziałem.

Coraz więcej dziedzin naszej ludzkiej aktywności rozgrywa się w przestrzeni wirtualnej, więc coraz częściej desperacko szukamy namiastek materialności. Skoro fotografia bywa pamiątką po zmarłych, równie dobrze może stać się śladem obecności żywych, także samego fotografującego. "Mam ciało, więc jestem" - brzmi kartezjańskie credo w erze internetu. Fotografia - jako dokument - pełni tu rolę świadka naszego istnienia. Skoro jej istota polega na tym, że to, co przedstawia, istnieje, to fotograficzne przedstawianie naszego ciała stanowi niezbity dowód naszego istnienia.

Tymczasem fotografia może zostać wykorzystana w celu zupełnie przeciwnym - może zdradzić materialność. Korzystając z faktu, że traktujemy ją przede wszystkim jako dokument, możemy stworzyć zgrabną mistyfikację: imitację materialności. I nieważne, że takich obrazów nie nazwiemy już fotografią.

Aneta Grzeszykowska wykonała niedawno serię portretów anonimowych osób. Zwykłe zdjęcia en face, niemal jak z paszportu. Problem w tym, że ci ludzie... nie istnieją. Portrety powstały w całości w programie graficznym. Narzędzia do cyfrowej obróbki fotografii dały możliwość "generowania" ludzkich wizerunków, tworzenia nowych ciał. I nowych tożsamości. Co z tego, że niematerialnych? Ci ludzie mogą istnieć w wersji cyfrowej tak samo rzeczywiści, jak rzeczywiście istnieją e-booki czy przelewy internetowe. Owe wizerunki, rozpowszechnione w sieci, gazetach, na ścianach galerii, zaczną żyć własnym życiem. Ktoś może wydrzeć taki portret z gazety, powiesić na ścianie i po latach zapomnieć, kim jest - a właściwie: kim nie jest - osoba, na którą patrzy od lat. Może stworzyć w wyobraźni jej własną biografię. Ktoś inny może włożyć sobie zdjęcie "wygenerowanej" dziewczynki do portfela i nosić jako zdjęcie córki. A co, jeśli takie obrazy zaczną powstawać masowo? Szybko stracimy orientację, kto jest człowiekiem z krwi i kości, a kto zerojedynkowym tworem. To samo może się stać z miejscami i przedmiotami. Ale czy masowa "produkcja rzeczywistości" doprowadzi do tego, że pogubimy się w świecie? Skoro coraz więcej życia przenosimy do sieci, skoro coraz częściej słowo "przedmiot" nie musi implikować "rzeczy materialnej", może nie będzie to jednak taki problem?

IV Krakowska Dekada Fotografii - "Punkt widzenia. Fotografia ciała". Kuratorzy: Iwona Święch, Marek Janczyk. Kraków, 19-28 kwietnia 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006