Padre Luis

San Pedro Sula otwiera dziesiątkę najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie. Nie tykać księży – to święta zasada mareros.

31.08.2014

Czyta się kilka minut

Skazani odbywający karę w jednym z najbardziej przepełnionych i niebezpiecznych więzień w San Pedro Sula, maj 2012 r. / Fot. Rodrigo Abd / AP / EAST NEWS
Skazani odbywający karę w jednym z najbardziej przepełnionych i niebezpiecznych więzień w San Pedro Sula, maj 2012 r. / Fot. Rodrigo Abd / AP / EAST NEWS

Najpierw zginął ojciec. Mareros – tak w Ameryce Łacińskiej nazywa się gangsterów z karteli narkotykowych – zabili go dwa miesiące po tym, jak założył małą jadłodajnię w centrum miasta. Miasta niesławnego, bo to leżące na północnym zachodzie Hondurasu San Pedro Sula, które uchodzi za najbardziej niebezpieczne na świecie. Ginie tu 170 osób na 100 tys. mieszkańców, czyli przynajmniej kilka dziennie.

Czterdzieści dni później zginął wujek. Był w tajnej policji i znalazł dowody na to, że część jego towarzyszy współpracowała z przestępcami. Strzelali do niego ci sami sicarios, płatni zabójcy, co do ojca.

Potem miał zginąć każdy członek rodziny, który by się wygadał. „Jeśli powiecie, zginiecie” – brzmiały listy z pogróżkami. – Baliśmy się – wspomina ojciec Luis Estevez, proboszcz w Chamalecon, jednej z najgorszych dzielnic San Pedro Sula. – Kończyłem ośmioletnie studia teologiczne, miałem zacząć praktykę duszpasterską. Przeżyłem kryzys. Bałem się, że mnie też zabiją. Doszedłem jednak do wniosku, że misjonarz musi się przełamać.

Być jak mareros

Padre Luis – tak wszyscy tu na niego mówią. Po ostatnim meczu wyraźnie kuleje na jedną nogę, której kolano odsłaniają przetarte jeansy.

– Kim chcecie być, kiedy dorośniecie? – pyta czterolatków z jednego z przedszkoli.

Mareros! – odpowiadają chórem chłopcy.

Jesteśmy w ośrodku organizacji Madres Maestras (Matki Nauczycielki), która powstała w 2010 r. pod patronatem Kościoła katolickiego. Pod opieką ma ponad 60 dzieci z zaniedbanej dzielnicy w wieku od 4 do 6 lat. Matki pracują jako wolontariuszki i przygotowują maluchy do szkoły i życia.

Przychodzą też dzieci gangsterów. – Są o wiele bardziej agresywne. Gdy coś im się nie spodoba, ktoś zabierze im zabawkę, od razu biją i rzucają wyzwiskami – mówi Reina Ramirez, jedna z matek i koordynatorka w ośrodku „Promyk nadziei”.

I tłumaczymy dzieciom: za tą bramą zostawiacie cały świat.

Dzielnica Chamalecon dzieli się na strefy wpływów dwóch najpotężniejszych maras Gwatemali i Hondurasu: Mara 18 i Mara Salvatrucha. Niewidzialną dla obcego i nieznaną nawet przez tutejszych policjantów granicę – zwykłą piaszczystą ulicę – swobodnie przekraczać może tylko padre Luis. Każdy inny, gdy to zrobi, może zostać uznany za „uszy”, czyli szpiega. Grozi mu za to pobicie, wypędzenie lub śmierć.

– Mamy w Hondurasie takie powiedzenie: „Jeśli nie będziesz się dobrze zachowywał, wylądujesz na Alasce”. U nas mówimy: „Jeśli nie będziesz się dobrze zachowywał, wylądujesz w cañeras, polach trzciny cukrowej”. Tam zawsze znajdują zabitych – tłumaczy padre Luis.

Gangsterzy szanują księży katolickich za prace społeczne, które wykonują dla społeczności. Misjonarze protestanccy nie cieszą się już taką estymą, bo poza odprawianiem nabożeństw nie robią tu za wiele.

– Ze mną jesteście bezpieczniejsi niż z policją. Nie tykać księży – to święta zasada mareros – mówi padre Luis. I od niej są jednak wyjątki.

Na ojca wypadło

To było 4 lata temu, niedługo po śmierci ojca i wuja. Padre Luis wracał do domu swoim podniszczonym pick-upem z mszy, którą odprawił w jednej z odległych kaplic. Było ich siedmiu. Zajechali drogę, kazali wysiąść, zapleść ręce na karku. Mieli pistolety. Położył się na ziemi. Jeden z nich otworzył plecak, zobaczył ornat i zorientował się, że napadli księdza. Wyszeptał: „Wybacz, ojcze. Ale na ojca wypadło”. Kazał udawać martwego, bo inni nie pozwoliliby go puścić żywcem. Strzelił obok. Uratował mu życie. – Najpierw myślałem, że to była część procesu zastraszania mojej rodziny. Ale napad był przypadkowy. Szef grupy się pomylił, za karę później go zabili. Myślę, że ten napad to była moja inicjacja – mówi padre Luis. – Na początku bałem się każdego wystrzału. Teraz wieczorne strzały kołyszą mnie do snu – dodaje z uśmiechem. Oprawcom wybaczył. Także tym, którzy zabili jego ojca.

W dzielnicy o godzinie drugiej po południu panuje leniwy spokój. Ludzie siedzą na progach domów, rozmawiają. I obserwują. Wszyscy bez wyjątku pozdrawiają padre Luisa. Uważa, że określenie „najniebezpieczniejsze miasto świata” jest bardzo mgliste i stygmatyzuje jego mieszkańców.

– Ludzie tutaj nie są brutalni. 95 proc. mieszkańców San Pedro i okolic nie stosuje przemocy. Dla młodych ludzi z Chamalecon, którzy mają jakieś umiejętności, ta dzielnica to stygmat, nie chcą przyjmować ich do pracy. A mareros dla mieszkańców dzielnicy są jak straż obywatelska. Chronią ich przed intruzami. Nie wejdzie tu żaden obcy złodziej, bo go przepędzą. To paradoks, ale dzięki nim czujemy się bezpieczni – tłumaczy.

Oczywiście tak długo, jak respektuje się ich reguły.

Najważniejsza zasada: widzieć, słyszeć, milczeć. Czyli widzisz wszystko, słyszysz wszystko, nie mówisz nic. Wtedy mareros nikomu nie przeszkadzają. Jeśli jednak podejrzewają, że ktoś powiedział coś policji, ma jeden dzień, by opuścić dom. W przeciwnym wypadku zginie.

– Pewna 38-letnia kobieta, która regularnie chodziła do kościoła, otrzymała takie właśnie ultimatum. Nie potraktowała go poważnie. Następnego dnia ostrzelali jej dom. Wylądowała w szpitalu. Zmarła. Jej rodzice zwrócili się do mnie o mszę żałobną i nowennę (nabożeństwo odprawiane 9 dni po śmierci zmarłego). Gdy składałem im kondolencje, tato powiedział: „Ojcze, proszę się nie przejmować”. Wydało mi się to dziwne. Niedawno dowiedziałem się, że dziewczyna żyje. Rodzina sfingowała jej śmierć, by ochronić ją przed mareros – mówi padre Louis. I dodaje: – Ludzie potrafią tu udawać śmierć, by ochronić życie.

Cały autobus

Jeździmy po Chamalecon. Z paki pick-upa dostrzegamy ogromne kolorowe graffiti z uskrzydlonym autobusem. Dziesięć lat temu z niewyjaśnionych powodów zamordowano tu 23 osoby. Cały autobus.

– Nawet ksiądz się zastanawia, czy tutaj przyjechać. Dostałem się na stypendium w Rzymie, ale arcybiskup wysłał mnie tutaj. Stwierdziłem, że widocznie taka jest moja droga. Teraz mam tu trzy powołania, w tym dwóch chłopców, którzy nie są jeszcze nawet ochrzczeni – mówi z dumą.

Nastolatkowie siedzą na ganku przed domem księdza i czekają. Naprzeciwko niego mieszka matka sześciu mareros. – Nie buntuje się, akceptuje to jako styl życia. Jak ktoś zostanie marero, będzie marero. Nie ma drogi wyjścia. Ale ona też chce, by jej 17-letni syn, szef bandy 14-latków, został ochrzczony – cieszy się ksiądz.

Przed świętami Bożego Narodzenia do ojca przychodzą lokalni gangsterzy i z wyrzutem mówią: „Ojciec je wszystko, a my nic”. Padre Luis daje im ryż, warzywa i kurczaka. Jest ich 24, jedzenia nie starczy dla wszystkich.

26 grudnia spotyka mareros na ulicy. – Jak smakowało? – pyta.

– Jeszcze nie zjedliśmy – odpowiadają. – Kupiliśmy chleb. Pierwszego dnia zjedliśmy z nim ryż, drugiego warzywa, a dziś zjemy kurczaka – tłumaczą. – Wtedy zrozumiałem, jak silne jest między nimi poczucie solidarności. Dzielą się wszystkim. Grupa daje im poczucie własnej wartości, którego nie mają w rodzinie. Szef pełni rolę ojcowską – tłumaczy.

Otacza opieką, a jak trzeba – karze. Najpopularniejsza forma to purificada, czyli oczyszczenie. Winny naruszenia prawa mareros staje w kręgu. Szef odlicza – 10, 15 sekund, czasem minutę. Bardzo wolno. Pozostali w tym czasie kopią go i biją. Nie może się ruszyć, obrona traktowana byłaby jak bunt.

Rok temu na Wielkanoc też przyszli do domu księdza. – Jesteśmy strasznie głodni, nie możemy pracować – skarżyli się. A pracować znaczy kraść. Zawiesili działalność ze względu na obchody Wielkiego Piątku. Ojciec dał im mały poczęstunek.

– A jutro ksiądz odprawia mszę? – spytali, gdy skończyli jeść.

– Wieczorem – odpowiedział.

– Możemy więc pracować?

Padre Luis stanął przed moralnym dylematem. – Powiedzieć im, że tak, jeśli wiem, że to znaczy kradzież? Z drugiej strony, i tak na co dzień z tego żyją. Powiedziałem: „Róbcie, co musicie zrobić, ale szanujcie życie” – wspomina.

Mówi, że ma wielką satysfakcję, bo w ostatnich miesiącach przestępczość spadła. Już nie giną dwie, trzy osoby dziennie. Od miesiąca nie mieli żadnego martwego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2014