Opozycyjna smuta

Mówią, że Pan nie nakłada na nikogo ciężarów większych, niż ten mógłby unieść. Kryzys finansowy w kraju i kryzys europejski to najpoważniejsze wyzwania dla rządu Donalda Tuska. W mierzeniu się z nimi nie przeszkadza premierowi opozycja.

13.12.2011

Czyta się kilka minut

Nie jest tak, że opozycja chce jakoś szczególnie wspierać rząd. Po prostu zostawia mu wolną rękę, zajęta sama sobą.

Rozszczepienie

Polska scena polityczna jeszcze na dwa tygodnie przed wyborami wyglądała na tak stabilną, jak w mało którym z rozwiniętych krajów. W sondażach liczyły się tylko cztery partie - te same, które objęły prawie wszystkie mandaty w Sejmie cztery lata wcześniej i zasiadające w jego ławach od dekady.

Na ostatniej prostej jednak jednemu z parlamentarnej czwórki powinęła się noga. Poparcie Aleksandra Kwaśniewskiego i Jerzego Urbana, udzielone Ruchowi Palikota, rzuciło na kolana SLD, prowadzone wyjątkowo niewprawną ręką Grzegorza Napieralskiego. Na scenie zrobiło się miejsce dla piątego gracza. Coś, co miało być tylko ideowym ożywieniem czy skorygowaniem personaliów, stało się katalizatorem zmiany znacznie głębszej. Zmiany dla lewicy bardzo niebezpiecznej - bardziej niż czyjeś osobiste aspiracje, znacznie przewyższające możliwości.

Rozszczepienie dotychczasowego obozu lewicy na dwa nurty jest światowym trendem. Coraz więcej dzieli tych, którzy - trzymając się socjalistycznej tradycji - chcieliby się troszczyć o prawa pracownicze i uboższą część społeczeństwa, od tych, dla których lewicowość oznacza odrzucanie kolejnych norm obyczajowych, zaś poczucie solidarności łatwiej im wyrazić względem nutrii niż wyśmiewanych w mediach członkiń kółek różańcowych.

Ci, którzy najmocniej odrzucają ingerencję wspólnoty w sferę obyczaju, z nie mniejszą niechęcią podchodzą do ingerencji w sferę ekonomii. Przy sile ich wiary w indywidualizm, wyznawcy tradycyjnych religii wydają się zupełnie letni. Wierze tej towarzyszy najczęściej głęboka niechęć do wyznawców innych poglądów, z marszu obrzucanych oskarżeniami najcięższego kalibru. Kto nie zgadza się z ich wizją przemian obyczajowych, ustawiany jest w jednym rzędzie z faszystami, kto chciałby coś zmienić w gospodarce - najwyraźniej chce przywrócić "komunę". Uzasadnione są ograniczenia wynikające z ochrony środowiska naturalnego, ingerencja państwa w imię ochrony tradycyjnego środowiska społecznego jest już jednak herezją. Można sobie wyobrazić, jak ciężko wyznawcom takich poglądów znaleźć wspólny język ze związkowcami z fabryki chemicznej, spotykającymi się po pracy przy piwie, by w męskim gronie oglądać mecz lokalnych piłkarzy.

Te ideowe napięcia w wielu miejscach łagodzą takie czynniki, jak wspólna niechęć do tradycyjnej prawicy czy fakt bycia partią władzy - przynajmniej lokalnie. Niemniej tradycyjne ugrupowania lewicy coraz częściej są podgryzane na skrzydłach, czy to przez zielonych, czy liberałów, czy partie populistyczne. Jeśli zaś wygrywają z nowymi siłami, to olbrzymią rolę odgrywa w tym przewaga organizacyjna. Niezależnie od tego, jaką wagę przypisuje się mediom, to jednak one samodzielnie niewiele mogą. Ich przekaz wymaga jeszcze potwierdzenia w bezpośrednio obserwowanej rzeczywistości.

Nawet Palikot musiał uznać, że nowej formacji nie da się zbudować tylko w telewizyjnym studio, lecz trzeba zorganizować spotkanie w każdym z powiatów. Na te spotkania nie każdy potencjalny zwolennik przyjdzie osobiście, lecz na pewno każdy, kto na nich był, może o tym opowiedzieć swoim krewnym-i-znajomym. W ten sposób przetwarza się uwagę, skupianą dzięki mediom, na rzeczywiste zachowania wyborcze.

Wspólnota niechęci

Zbudowanie jednej szerokiej formacji lewicowej jest więc coraz trudniejsze nawet w sprzyjających okolicznościach. W dodatku w Polsce poprzeczka postawiona jest znacznie wyżej niż w innych krajach. Lewica obciążona jest dziedzictwem minionego reżimu - skojarzeniami wyborców i nawykami aktywistów. Niechęć do tradycjonalistycznej prawicy musi dzielić ze swym najgroźniejszym przeciwnikiem - liberalną z pochodzenia, lecz centrową z praktyki Platformą.

Kryzys wywołany aferą Rywina niezwykle osłabił pozycję lewicy w samorządach, teraz zaś stworzenie jednej siły wymagałoby połączenia dwóch całkowicie odmiennych struktur organizacyjnych. Jedna jest rozbudowana, lecz obumierająca, przesiąknięta wspomnieniami dawnej świetności. Druga dopiero powstaje i czeka ją kryzys wynikający z napływu homo geszeftus - ludzi zorientowanych na krótkoterminowe, osobiste zyski. W jednej jest więcej ludzi z ambicjami niż miejsc w choćby najszerszym "gabinecie cieni". W drugiej rozpoznawalne postaci można policzyć na palcach jednej ręki. Jeśli coś je łączy, to negatywne uczucia, którymi darzeni są liderzy przez znaczną część potencjalnych wyborców. Medialna wyrazistość ma swoją cenę.

Zdaje się, że SLD pod przywództwem Leszka Millera dalsze jest od tworzenia z Palikotem nowego LiD. Przewagą Palikota pozostaje sympatia młodego pokolenia liberalnych dziennikarzy, dla których stary-nowy lider Sojuszu jest postacią z nie ich bajki. Jednak by utrzymać swoją formację w medialnym ruchu, Palikot musi zgłaszać wciąż nowe propozycje. To zaś nieuchronnie prowadzi do ich inflacji. Co można jeszcze ogłosić po postulacie legalizacji bimbru? I czy w ogóle taka propozycja może przynieść jakiekolwiek wyborcze zyski?

Można się spodziewać, że SLD pod starym-nowym kierownictwem weźmie lewicową konkurencję na przeczekanie. Mniej więcej tak, jak PSL zrobił z Samoobroną. Medialnie przewaga Leppera nad Pawlakiem była jeszcze większa, lecz w końcu i jemu zabrakło pomysłów. Do tego jego partia wyłożyła się organizacyjnie i posypała kadrowo. Czy takie nadzieje się spełnią, przewidzieć dziś nie sposób. Wszak i SLD może się posypać, gdyby eksodus działaczy pod nowy sztandar miał trwać dalej.

Lewicowa konfuzja potęgowana jest przez to, co dzieje się na prawej flance. Konfrontacji Kaczyńskiego i Ziobry trudno przypisać jakiekolwiek ideowe uzasadnienie. Podkradanie lokalnych działaczy paraliżuje struktury. Licytacja na radykalny przekaz adresowany do zadeklarowanego wyborcy jest kopaniem rowów na drodze ku politycznemu centrum. Potrzeba potwierdzania osobistej pozycji obu liderów pozbawia możliwości niuansowania przekazu. W dążeniu do poszerzenia elektoratu podstawowym narzędziem jest rozpisywanie przekazu na głosy z tonującą rolą lidera, który - korzystając ze swojego autorytetu - zachowuje równowagę skrzydeł. Jednak "gra w dobrego i złego glinę" nie może być monodramem. Wtedy nieuchronnie pojawiają się zarzuty braku osobistej ideowej czytelności czy wręcz braku szczerości zmieniających się raz po raz przekazów.

Jak żyć (z taką opozycją)

Tak czy inaczej, zajęta sobą prawica jest coraz słabszym straszakiem, wyciąganym dotąd, by zatrzymać pod skrzydłami PO umiarkowanych wyborców lewicy. Staje się jednak odniesieniem zupełnie innego rodzaju. Wraz z podobnie podzieloną, radykalną w deklaracjach lewicą, ma być tłem, na którym wyróżniać się ma Tusk z jego zdolnością do panowania nad sytuacją w partii. Koalicja rządowa, przechodząc pod względem ideowym na pozycje centrowe, ma do swych atutów dołączyć brak niszczących wewnętrznych sporów. To zaś ma przyciągać umiarkowanych wyborców z jednej i drugiej strony - dla jednych Gowin, dla drugich Arłukowicz.

Ta koncepcja brzmi równie atrakcyjnie, jak wątpliwie. Wszak jeszcze przed wakacjami PO była widownią zupełnie niejasnych wewnętrznych rozgrywek. Koncentrowały one uwagę w kampanii i były używane do objaśniania takiego, a nie innego składu rządu. Być może problemem nie jest zatem to, że wewnętrzne napięcia są - tego w żadnej partii uniknąć się nie da (nawet jeśli wielu marzących o pozycji niepodważalnego lidera do czegoś takiego chciałoby zmierzać). Problem w tym, czy potrafi się je w akceptowalny dla wszystkich sposób rozstrzygnąć. Wewnętrzne spory więc się pojawią, lecz nieniszczące. Bezwzględne postawienie na swoim nie jest jedynym dopuszczalnym rozwiązaniem.

Taki obraz relacji wewnątrz PO podążałby śladem wyznaczonym przez PSL. Obie lokujące się w centrum sali sejmowej partie muszą jeszcze tylko przejść jedną próbę - być w stanie wspólnie uzgodnić działania adekwatne do skali budżetowego zagrożenia. Zajęte bratobójczymi walkami partie opozycyjne nie dostarczają tu zwykłych wyzwań. Nie wygląda, by ich zdolność odbierania głosów rządzącej koalicji specjalnie narastała.

Jednak sytuacja opozycji pewnych wyzwań jednak dostarcza. Korzyści z odróżniania się od skłóconych konkurentów to jedno, lecz pokusa załatwiania swoich sporów w ten sam sposób pozostaje przecież w mocy. Ta pokusa jest wzmacniana przez dodatkowe możliwości, które daje Platformie wyposzczenie lewicy i potrzeba szybkiego sukcesu u nowej inicjatywy. Teoretycznie opór PSL przeciwko propozycjom PO można w wielu przypadkach obejść, korzystając z pomocy jednego z lewicowych klubów. To jednak oznacza otwarty konflikt, podejrzliwość, wzrost psychicznego napięcia, co z kolei grozi nawet rozpadem rządowej koalicji. Formalne zastąpienie PSL przez jedną z sił na lewicy oznacza olbrzymie napięcia wewnątrz samej Platformy. Rozpad w miarę zgodnej koalicji i przekreślenie w miarę ustabilizowanej sytuacji wewnątrz PO byłoby zaprzepaszczeniem tych atutów, których dostarczyła "opozycyjna smuta".

Premier Tusk ma zatem na froncie partyjnym sytuację tak komfortową, że zdecydowanie łatwiej jest w niej coś zepsuć niż naprawić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2011