Olimpiada miłości i atomu

Na zimowych igrzyskach w Pjongczangu, w Korei Południowej, sportowcy z obu krajów podzielonego Półwyspu wystąpią wspólnie. Kto na tym zyska, a kto może stracić?

06.02.2018

Czyta się kilka minut

Trening północno- i południowo­koreańskich narciarzy przed igrzyskami w Pjongczangu. Ośrodek Masik Pass, 1 lutego 2018 r. / KOREA POOL / EAST NEWS
Trening północno- i południowo­koreańskich narciarzy przed igrzyskami w Pjongczangu. Ośrodek Masik Pass, 1 lutego 2018 r. / KOREA POOL / EAST NEWS

Noworoczne, wyjątkowo pokojowe w tonie przemówienie wodza Korei Północnej Kim Dzong Una, potem pierwsze od prawie dwóch lat spotkanie przedstawicieli Północy i Południa w granicznym Panmunjomie, wreszcie podjęta nagle decyzja o wspólnym udziale obu krajów w zimowej olimpiadzie w południowokoreańskim Pjongczangu – zaczynającej się w piątek 9 lutego – wzbudziły ogólny entuzjazm. „Pokój jest możliwy” – komentowano na całym świecie.

Wielu chce wierzyć, że udział Północy w igrzyskach, jeśli nawet nie jest momentem przełomowym, to przynajmniej zmniejsza szanse na kolejne prowokacje Pjongjangu. Optymizm to jednak przedwczesny.

Wojna, sport, polityka

Idea Korei zjednoczonej przez sport nie jest nowa. Po raz pierwszy dwustronne rozmowy na ten temat odbyły się w Szwajcarii już w 1963 r. Wtedy skończyły się kłótnią i oskarżeniami o złą wolę, lecz idea pozostała atrakcyjna. Wspólne zawody miały potencjał, by przełamać zimnowojenny klimat i stworzyć namiastkę jedności, poprawiając też nastroje w obu krajach.

Zarówno na północ, jak też na południe od słynnego 38. równoleżnika – tego, który od 1953 r. stanowi formalnie tylko linię rozejmu, kończącego wówczas wojnę na Półwyspie, a faktycznie jest granicą – sport pełnił istotną rolę. Powojenny przywódca Południa generał Park Chong-hee wierzył, że międzynarodowe sukcesy sportowe wyciągną kraj z powojennej traumy.

Zbudowana za jego rządów obfita infrastruktura – boiska i stadiony – przyczyniła się do tego, że Korei Południowej przyznano przywilej zorganizowania olimpiady letniej w 1988 r. Dlatego przez niektórych historyków Park nazywany jest „ojcem współczesnego sportu Korei”.

Z kolei na komunistycznej Północy tężyzna fizyczna i sport wpisują się w państwową narrację o potędze rasy koreańskiej. Ale sukcesy sportowców z Północy są więcej niż skromne – i sprowadzają się w zasadzie do (nieoczekiwanego) zwycięstwa nad Włochami w mistrzostwach świata w piłce nożnej w 1966 r. Drużyna z Północy dotarła wtedy do ćwierćfinału.

Pod „Flagą Zjednoczenia”

Do rozmów o zjednoczeniu zespołów sportowych z obu państw powracano od lat 60. XX w. wielokrotnie, jednak dopiero po upadku Związku Sowieckiego i zmianie klimatu w globalnej polityce pomysł ten mógł zostać wprowadzony w życie.

I tak, w 1991 r. wspólny koreański zespół tenisa stołowego zagrał w mistrzostwach w Japonii, a młodzi piłkarze z obu krajów zjednoczyli swoje siły w Mistrzostwach Juniorów w Piłce Nożnej w Portugalii. Koreańczycy pojawiali się wspólnie również na olimpiadzie w Sydney w 2000 r., w Atenach w 2004 r. oraz w 2006 r. w Turynie. Zawodnicy występowali wtedy pod „Flagą Zjednoczenia”, specjalnie przygotowaną do tego celu. Flaga przedstawia zarys Półwyspu Koreańskiego w kolorze niebieskim na białym tle.

W Korei Południowej projekt ten spodobał się szczególnie środowiskom nacjonalistycznym, które są krytycznie nastawione do obecnie flagi państwowej, zwanej „Taegukgi” – jej twórcą był bowiem Park Yeong-hyo, Koreańczyk kolaborujący z Japończykami podczas ich okupacji Półwyspu, trwającej do 1945 r.

„Flaga Zjednoczenia” symbolizuje jedną koreańską rasę, a także zawiera (w jej wersji używanej od 2003 r.) wyspy ­Dokdo, o które Korea toczy spór z Japonią. Właśnie pod tym sztandarem zagra wspólny kobiecy zespół hokeja w Pjongczangu.

Akrobacje Moon Jae-ina

Prezydent Południa Moon Jae-in z zadowoleniem przyjął fakt rozmów z Północą. Establishment z Seulu odetchnął. Wszak Północ udowodniła w przeszłości, jak jest groźna. W 1987 r. jej agenci wysadzili samolot pasażerski i przypuszcza się, że ten zamach terrorystyczny miał zakłócić atmosferę przed olimpiadą w 1988 r. Teraz oficjalna „odwilż” ma uchronić igrzyska w Pjongczangu przed podobnymi zagrożeniami.

Jednak polityka prezydenta z Seulu budzi w kraju coraz to nowe głosy sprzeciwu. Konserwatywni publicyści zareagowali z oburzeniem na filmowy spot promujący olimpiadę. Występuje w nim prezydent: trzyma świecę – symbol zeszłorocznych protestów, które doprowadziły do upadku rząd Park Geun-hye – która zamienia się w olimpijski znicz. W ostatnich scenach spotu prezydent przemawia do narodu na tle zdjęcia z wielkiej demonstracji. Film interpretuje się jako element świadomie kreowanej polityki historycznej Moona (nawet jeśli chodzi o historię najnowszą), która ma dodatkowo legitymizować jego władzę. Główną rolę pełnią w niej tamte protesty, zaś reprezentantem uciśnionego ludu ma być on sam.

Mnożą się też zarzuty, że obecne władze Południa stosują – w imię „odwilży” – coraz większą cenzurę wobec krytyków poczynań Północy. Policja prowadzi śledztwo w sprawie finansów konserwatywnych gazet. W Seulu policjanci nie dopuścili do spalenia wizerunku Kima. Działania policji wstrząsnęły uczestnikami protestu, wśród których byli uciekinierzy z Północy. Atmosferę podgrzała Północ: z jej mediów popłynęły wyzwiska wobec seulskich demonstrantów i zachęta, by władze Południa rozprawiły się ze środowiskami, które mają przeszkadzać w zjednoczeniu.

Bunt hokeistek

Swoją dezaprobatę wobec działań prezydenta Moona wyraziły wreszcie same hokeistki – jak się okazuje, w większości niemające ochoty na współpracę z drużyną z Północy. Sportsmenki, które od miesięcy ćwiczyły swoje strategie na olimpiadę, uznały nagłą decyzję o połączeniu zespołów za absurdalną i oskarżyły prezydenta o próbę uzyskania politycznych korzyści ich kosztem. W obronie hokeistek ruszyła nawet petycja w internecie.

To właśnie z powodu afery z drużyną hokejową poparcie dla Moona spadło ostatnio poniżej 70 proc. (według Gallup Korea). Choć, jak widać, wciąż jest bardzo wysokie. Dla porównania: będąc nawet u szczytu popularności, Park Geun-hye nie mogła o takim marzyć.

Przy tym mieszkańcy Południa nie mają nic przeciw samemu udziałowi Północy w olimpiadzie. Także zmiana polityki obu krajów – od konfrontacji do przynajmniej retorycznej współpracy – została pozytywnie przyjęta przez większość mieszkańców Południa. Według badań Yonhap News prawie 77 proc. respondentów uważa, że polityka zbliżenia zmierza do poprawy relacji ogólnokoreańskich i do pokoju na Półwyspie.

Podejmując rozmowy z Północą, Moon udowodnił swoim sympatykom, że nie porzucił haseł zjednoczeniowych, które pomogły mu wygrać wybory. Nic na to nie wskazuje, by w czerwcowych wyborach gubernatorskich jego partia musiała liczyć się z jakimś zagrożeniem.

Rozgrywający Kim Dzong Un

Przyglądając się ostatnim wydarzeniom, można ulec wrażeniu, że to Korea Północna rozdaje na Półwyspie karty i określa agendę polityczną.

Administracja Moona spodziewała się, że rozmowy pokojowe zaczną się zaraz po objęciu władzy przez nowego prezydenta w maju 2017 r. Tymczasem Północ przywitała go pokazem siły. Obecną propozycję Kima zaakceptowano w Seulu tak szybko, że trudno uwierzyć, aby Pjongjang był tu stroną słabszą, zmuszoną do pertraktacji pod naciskiem coraz to nowych sankcji. Zwłaszcza że Seul wstrzymał ćwiczenia wojenne z USA na czas igrzysk w Pjongczangu.

Co do sankcji, to faktycznie boleśnie kąsają one reżim, który jednak od lat kieruje się „dumną” filozofią Kim Ir Sena, twórcy państwa w 1945 r. „Im wyższy standard życia się osiąga, tym bardziej leniwe ideologicznie i bardziej nierozważne stają się działania ludu” – mówił Wielki Wódz bez cienia wstydu w 1977 r. w rozmowie z Erichem ­Honeckerem (równie „betonowym” jak on przywódcą komunistycznych Niemiec Wschodnich), podczas wizyty w Berlinie Wschodnim. Pragnienie dominacji jest większe niż ryzyko głodu.

Biały Dom nie mógł bardziej się mylić, twierdząc, że dla Północy udział w olimpiadzie będzie „przedsmakiem wolności”. Już sam udział Korei Północnej w mistrzostwach, bez żadnych wcześniejszych ustępstw z jej strony, jest wizerunkowym zwycięstwem Kim Dzong Una. Triumf Północy – niezależnie od wyników sportowych – ma podkreślić wysłana na Południe wielka orkiestra, wyspecjalizowane cheerliderki i dobrani kibice oraz artyści estradowi.

Spódniczki wielbią wodza

Wielkim zainteresowaniem cieszy się zwłaszcza zapowiadany występ północno- koreańskich Spice Girls – grupy Moranbong. Wyłącznie kobiecy zespół jest przykładem pewnej finezji propagandy Kima. W nienagannym makijażu i wyjątkowo krótkich – jak na pruderyjne obyczaje panujące na Północy – spódnicach dziewczyny zasłynęły z nowoczesnych aranżacji patriotycznych piosenek, takich jak „Nazywamy go ojcem” czy „Pójdziemy na górę Pektu”.

W internecie szczególnym zainteresowaniem cieszy się ich wykonanie utworów Disneya, gdzie na scenie pojawiają się również maskotki Myszki Miki i Misia Puchatka. Entuzjastom warto przypomnieć, że koncert był dedykowany Kimowi. Oraz że nie jest on jedynym w historii dyktatorem mającym słabość do Disneya.

Jeśli nawet grupa Moranbong wykona tylko folkowe piosenki, nie sposób będzie uciec od kontekstu propagandy. Państwowa agencja KCNA donosi, że doboru członkiń zespołu dokonał sam Kim Dzong Un. Również nazwa grupy odnosi się do wzgórza Moran, gdzie Kim Ir Sen miał wygłosić swe pierwsze przemówienie po powrocie do kraju z emigracji (to ważne wydarzenie w hagiografii „nieśmiertelnego lidera”).

Kolejnym punktem dla propagandy Kima mogą być spotkania sportowców w kurortach i na stokach narciarskich na Północy. Pjongjang będzie próbował reklamować swoje starannie wyselekcjonowane regiony turystyczne, jak Góry Diamentowe. Region jest znany pod taką nazwą, nadaną mu przez brytyjskiego podróżnika – koreańska nazwa oznacza „Miejsce, gdzie żyją duchy” i jest może właściwsza, biorąc pod uwagę, że teren pozostaje zamknięty po zastrzeleniu tam turystki w 2008 r. Nie pomogły wtedy tłumaczenia Północy, że weszła na teren wojskowy i nie posłuchała rozkazu, aby się zatrzymać.

Fair play?

Prezydent Moon wierzy, że na dłuższą metę układ z Kimem mu się opłaci. Spokojniejsza Północ, spotkania rozdzielonych rodzin czy otwarcie regionów turystycznych na Północy dla obywateli Południa mogą przynieść mu jeszcze większe poparcie społeczne.

Ale Kim Dzong Un wiele razy udowodnił już, że nie będzie grać pod dyktando Południa. Moon nie ma żadnej pewności co do poczynań sąsiada. Co gorsza, musi uważać, by nie stracić kontroli nad wydarzeniami. Już teraz część południowokoreańskich publicystów nazywa Pjongczang „olimpiadą Pjongjangu” i krytykuje Moona za, jak twierdzą, tchórzliwą politykę.

Można się spodziewać, że Kim pójdzie za ciosem. Swoją obecność na olimpiadzie zapewne wzmocni w kraju kolejną potężną manifestacją wojskową. Albo, kto wie, nawet kolejnym testem nuklearnym. Wszystko w imię zjednoczenia. Na zasadach Pjongjangu.©


Pod znakiem Białego Tygrysa

Igrzyska w Pjongczangu to druga olimpiada organizowana w tym kraju i pierwsza zimowa. Sportowcy sprawdzą swe siły w takich dyscyplinach jak biatlon, bobslej, hokej na lodzie, saneczkarstwo, łyżwiarstwo, narciarstwo i curling. Wśród Polaków największe emocje będą budzić zapewne skoki narciarskie. Szanse na medal mają też Justyna Kowalczyk w biegach i Zbigniew Bródka w łyżwiarstwie szybkim (chorąży reprezentacji).

Olimpiada to ważne wizerunkowe wyzwanie dla Południa. Splendor potraktowano dosłownie, przygotowując np. ważące ponad pół kilograma medale z czystego złota. Igrzyskom towarzyszą dwie maskotki: biały tygrys Soohorang i czarny azjatycki niedźwiedź Bandabi. Biały tygrys odgrywa szczególną rolę w koreańskiej mitologii: symbolizuje siłę i ochronę. Zwłaszcza ten drugi aspekt ma uspokoić tych, którzy boją się przyjechać na mistrzostwa z lęku przed prowokacją Północy – Pjongczang leży zaledwie 80 km od granicy. Kibiców i turystów zachęcić mają też wielkie koncerty, np. Taeyanga, gwiazdy k-popowego zespołu Big Bang i pierwszego koreańskiego muzyka, który znalazł się na liście celebrytów magazynu „Forbes”.

Koreańczycy liczą, że region Pjongczangu stanie się mekką zimowych sportów. Do 2032 r. rząd planuje zainwestować tu ponad 3 mld dolarów. Łącznie ma być zrealizowanych ok. 40 projektów (większość już ukończono). Oczekuje się, że dzięki temu powstanie 250 tys. miejsc pracy. Do największych inwestycji należą szybka kolej z lotniska w Incheonie i autostrada, które połączą niewielkie, bo 43-tysięczne miasto Pjongczang z Seulem. Wszystko po to, aby uniknąć sytuacji, do której dochodziło w różnych krajach po olimpiadach, gdy zbudowane na tę okazję obiekty niszczały potem niewykorzystane.

Mimo licznych atrakcji, wciąż wiele biletów jest dostępnych i organizatorzy boją się strat. Ale towarzysząca igrzyskom „zakupomania” i targi kultury (nowoczesnej i tradycyjnej) powinny pomóc zbilansować koszty. Zęby na turystów ostrzą też sobie narciarskie ośrodki w prowincji Gangwon. I restauracje serwujące rozgrzewającą kuchnię koreańską, bo podobno będą mrozy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2018