Ognie

Wieje ze wschodu i niesie niskie mgły.

04.11.2013

Czyta się kilka minut

Wszystko jest już nagie i odarte. Widać opuszczone ptasie gniazda wśród gałęzi. Przypominają czarną jemiołę. Pejzaż się uprościł. Zostały kreski i kilka stłumionych barw. Trzeba będzie z tym żyć przez pięć miesięcy. W cieniu. Pod niskim niebem jak pod szarym stropem.

Wczoraj był drugi listopada, więc pojechałem swoje Dziady robić. Do Nieznajowej, do Czarnego, do Radocyny, do Długiego i do Grabiu.

O pierwszej, o drugiej po południu zaczął się zmierzch. Jakby nad karpacki wododział wiatry spędziły wszystkie mgły i chmury z tej części świata. Ciemno się zrobiło. Pomyślałem: dobrze; w końcu to dzień dusz czyśćcowych. A cóż bardziej przypomina czyściec niż listopadowy dzień w Beskidzie, gdy w ciemnych dolinach, gdzie niegdyś były ludne wsie, zalega mgła? Gdy czarna wilgoć wchodzi w drewno, w kamień, w grunt, i pozostanie w nich aż do wiosny. Gdy wieje wiatr, który nie oczyszcza nieba, ale wlecze za sobą zimny całun znad Syberii albo i bieguna. Trudno zapala się lampki. Trzeba się kulić, kucać, szukać zasłon. Zapałka za zapałką w Nieznajowej na cmentarzu; tylko cmentarz pozostał z wielkiej wsi. Zimno ciągnie z nieba, z ziemi i kamienistego koryta Zawoi. Półmrok i chłód, czyli czyściec, czyli Dziady. To nas nawiedza czasem w snach: błądzimy pod czarnym stropem, widzimy w szarościach i tylko na kilka kroków. Nie wiemy ani skąd, ani dokąd idziemy. Wszystko jest wpół: wpółwzrok, wpółsłuch i ciało też jest połowiczne, bo jak u gadów ma temperaturę otoczenia. To jest mój sen o czyśćcu. Nie jest ani przyjemny, ani przykry. Jest dokładnie wpół. No więc zapalam światełko dla nieistniejącej wsi i patrzę, jak czerwony ognik pełga w mroku.

Dziady, czyli wspomnienie dusz, które nie mogą odnaleźć drogi. Na przykład dusza Ottona Hausbauma. Dusza Antona Nemca. Dusza Aloisa Abrama. Dusza Zlatka Podlegara i Georga Cencelja, i Piotra Andriejewicza Bessarabowa oraz setki innych dusz żołnierzy poległych 28 stycznia 1915 r. w walkach o karpackie przełęcze, gdy austro-węgierska ofensywa wypierała Rosjan z Węgier i z południowych stoków Karpat. Im też zapalam na cmentarzu w Czarnem. Tu jest trochę ciszej, groby otacza czworobok kilkudziesięciu buków. Posadzono je podczas zakładania cmentarza gdzieś koło 1916 r., więc mają prawie sto lat. Chociaż już bezlistne, to rosną tak gęsto, że właściwie nie wieje, i da się zapalić od pierwszej zapałki.

Przez myśl przebiega mi, że stosowniejszy w tym miejscu byłby papieros, ale niestety już nie te czasy i chłopcy muszą się zadowolić czerwonym światłem. Może to nawet lepsze od papierosa, bo przypomni im szczęśliwe chwile w burdelach, gdy odstępował lęk przed śmiercią i wracało życie. Kto to może wiedzieć? Podobnie, jak nie wiemy, jaki jest prawdziwy sens tych wszystkich świateł. Czy dusze są jak ćmy i palimy ognie raz do roku, by zbłąkane, wpółślepe odnalazły drogę do swych wilgotnych domów? Palimy je pod krzyżami bezwstydnie i po pogańsku, zamiast umarłym zostawić grzebanie umarłych. Przychodzimy z kolorowymi szkiełkami, ponieważ wierzymy, że wciąż tam są, że nigdzie nie poszli, nikt ich nie zawołał, nie powołał i pozostaną z nami na zawsze, a przynajmniej tak długo, jak będziemy mieli siłę palić ognie.

A potem jadę jeszcze do Grabiu na cmentarz nr 4. Leży na wzgórzu. To miejsce nazywa się Wilcze Jamy. W pogodne dni otwiera się stąd szeroki widok na północny wschód, na Czumaka, na Wysokie, na Czerteż. Sam kiedyś chciałbym tak leżeć, tylko nie wiem jeszcze, czym sobie na to zasłużę. Giovanni Delamarna z 5. Regimentu Strzelców zginął 18 grudnia 1914 r. Można sobie wyobrazić zimę i śnieg pomieszany z krwią i ziemią. I okopy pełne żywych i martwych, i smród gnijących ciał, gdy nadchodziła odwilż. Albo mozół ataku w śniegu po pas, pod górę, bez żadnej osłony, i ziąb do szpiku, podczas gdy w oddali płonęły łemkowskie wsie, a tam, wśród pożarów, było ciepło jak przy piecu.

No więc chodzę w tym mglistym dniu i wyobrażam sobie, jak płoną Grab, Ożenna, Ciechań i Żydowskie, chociaż widać ledwo na sto kroków. I chłopków też sobie wyobrażam: spędzonych z połowy Europy, a może i z Syberii na karpacki grzbiet, który spływa ich krwią. Karl Cortečka, Anton Berdok, Emil Geppich, Wilhelm Winter, Johan Szliaszki, Adalbert Pokorny, Gottfried Huber i 127 unbekannt, czyli nieznanych. Ponieważ tylko to możemy zrobić: przychodzić i powtarzać ich imiona, wiedząc, że na koniec i tak zostaną zapomniane. I nie żywiąc specjalnych złudzeń, że ktoś nas słyszy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2013