Ogień

Czasami bywa jeszcze zimno. Dwa dni temu był przymrozek. O piątej rano srebrzyło się i bielało. Albo pada deszcz i w powietrzu wisi przenikliwa wilgoć.

17.05.2015

Czyta się kilka minut

Więc niby maj, ale rano rozpalam w piecu na dwie-trzy godziny. Zimą pali się bez przerwy i człowiek zapomina, jak to jest. Nawet popiołu się nie wygarnia za często. Przelatuje przez ruszt, czyści się popielnik i tyle. Teraz jednak, gdy właściwie nie trzeba, można wszystko zrobić pomału, z przyjemnością i odświętnie. O szóstej rano w deszczowy poranek. Wygarnąć ten popiół i zrobić miejsce. Potem małą siekierką narąbać drobnych szczapek. Najlepsza jest żywiczna sosna albo modrzew. Ale jak nie ma, to i jodła się nada, chociaż pełno w niej drobnych sęczków i trudno poszczypać ja na długie, cienkie drzazgi. Na podpałkę trochę papieru, o który coraz trudniej. Gazety drukują na czymś śliskim, plastikopodobnym, nasączonym farbami. Pali się to smrodliwie i niewyraźnie. W sumie nic dziwnego, bo większość dzisiejszych gazet jest smrodliwa i niewyraźna.

Potem cienkie trzaski, potem nieco grubsze ułożone w zgrabny stosik przypominający indiańskie tipi. Jedna zapałka i można patrzeć, jak wątły płomyk powoli się rozpełza, szuka żeru, węszy za tlenem i już po chwili słychać delikatne potrzaskiwanie, płomień ciągnie w górę, prostuje się i chwyta kominowy cug. Jeszcze moment i rozlega się mocarne dudnienie. Wtedy można układać suche bukowe polana. Luźno, z przewiewem, żeby nie stłumić żywego, ale jeszcze delikatnego ognia. Gdy się zajmą, można zamknąć piec. Po godzinie czerwony żar wypełni palenisko. Krótki bukowy płomień będzie pełgał niespiesznie, sennie, bez ostentacji, ale wkrótce cały dom wypełni ciepło.

I pomyśleć, że jeszcze niedawno każdy dzień zaczynaliśmy od tych prostych czynności. Od rozpalania ognia. Na całym świecie. W niebo wznosił się dym. W kucki, przyklękając, przysiadając na piętach, rozniecaliśmy ogniska, paleniska, gliniane i kaflowe piece, kuchnie z fajerkami i blachą, żeliwne kozy. Chrust, suche szyszki, szczapy, węgiel, suszony nawóz. Po zapachu, z zawiązanymi oczami można było poznać, czym się pali. Bo przecież nawet drewno ma różne wonie. Inaczej pachnie palona sosna, inaczej olcha, inaczej buk. To był obraz spokoju: dym wznoszący się pionowo do nieba. Wróżba dobrej pogody i znak, że ludzie już wstali. Zaczynają dzień jak dziesiątki, jak setki lat temu. Jak tysiące, gdy na kolanach, pochyleni, rozdmuchiwaliśmy żar pozostały z wczoraj.

Czy palimy jeszcze ogniska? Chyba już nie wolno. Bo przyjedzie straż miejska albo policja. Zniknie nawyk niecenia ognia. Zapomnimy, że można godzinami patrzeć w ogień i wypatrywać w nim cudów, znaków i wróżb. Oglądać powstające światy i kosmosy, które stwarza i niweczy płomień na wietrze. W moim piecu jest żaroodporna szyba i patrzę w ogień, jakbym oglądał go w telewizorze. Ale czasem otwieram żeliwne drzwi, żeby poczuć dotyk gorąca na twarzy. Pozwalam nawet, by wydostawał się bukowy dym i jego zapach rozchodził się po domu. Bo dom, tak mi się wydaje, powinien pachnieć ogniem.

W minionego sylwestra zjechała do nas młodzież. Ot tak, bez specjalnego planu. Żeby się wyrwać z rutyny miejskich zabaw sylwestrowych. Wytrzymali kilkanaście godzin i zaczęli się jednak rozglądać za jakimś sposobem uczczenia sylwestrowo-noworocznej nocy. Ale jak to na wsi, możliwości nie było zbyt wiele, ani zbyt wykwintnych. Po jakimś remoncie zostało mi sporo bezużytecznego drewna. Obrzynki, stare deski, próchno. Powiedziałem im: spalcie to. Zróbcie ognisko. Zaczęli o zmierzchu. Niektórzy wytrzymali do świtu. Siedzieli na mrozie i wietrze, i rozmawiali, popijając różne alkohole. Patrzyli w płomienie i dokładali do ognia. Córka powiedziała mi potem, że to był jeden z najlepszych sylwestrów w życiu.

Rano zastałem czarny wypalony krąg. Był jeszcze ciepły. Unosiła się stróżka dymu. Wokół, w kręgu, stały drewniane ławki. Było coś pięknego i spokojnego w tym obrazie. Czerń węgli, biel śniegu, smużka dymu, mglisty krajobraz i krąg, w którym zasiadali ludzie, by rozmawiać przez kilkanaście godzin. No, jakaś jednak przedwieczność w tym była. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2015