Odświeżanie partytur

Tak to można z grubsza nazwać: odnawianiem, renowacją, odświeżaniem, restauracją partytur orkiestrowych. Wynika z tego problem dziś już nie nowy, ale dla kultury muzycznej ważki. I wciąż jeszcze budzący kontrowersje.

27.03.2006

Czyta się kilka minut

Biorę za przykład Symfonię g-moll (którą każdy chyba miłośnik muzyki ma w uchu), przedostatnią w rejestrze symfonii Mozarta, przeze mnie niedawno w radiowej Dwójce przypadkowo słuchaną. Jej nagranie jest znakomitym rezultatem prac "renowacyjnych" nad orkiestrowymi partyturami muzyki klasycznej. A prace te - nad symfoniami i koncertami Mozarta, Haydna, Beethovena - prowadzone są nieustannie już od lat 80. (co najmniej) XX wieku; tak że dzisiaj mówić można o rozległym nurcie, potężnej formacji (znaczonej nazwiskami Harnon-

courta, Bruggena, Gardinera, Norringtona), prężnym ruchu powodowanym silną wolą odnowy. Nie iżby słuchacza czymś nowym jedynie zadziwić, podekscytować, lecz aby go bardziej do prawdy danego utworu przybliżyć. Prawdy, czyli zgodności konkretnego kształtu brzmieniowego z ideą dzieła. Tylko przybliżyć, bo ona sama, absolutna prawda dzieła muzycznego, tkwi w jego idei, dlatego też w interpretacji wykonawczej całkowicie osiągnięta być nie może; można się tylko poprzez różne wykonawcze "podejścia" do niej przybliżać (lub też od niej oddalać). Jednym zaś ze sposobów takiego przybliżania jest właśnie ten, który nazywam renowacją, odnawianiem czy odświeżaniem muzycznych partytur przez wybitnych muzyków, dyrygentów, kierowników orkiestr.

Na czym to polega? Czy Gardiner zmienia coś w partyturach Mozarta, a Bruggen (o którego orkiestrze pisałem na łamach "TP" w związku z festiwalem "Chopin i jego Europa") w partyturach Beethovena? Czy robią jakieś korekty w tekście nutowym, retusze w instrumentacji? Skądże znowu! Oni się tylko opierają na najbardziej wiarygodnych zapisach i krytycznych, zrewidowanych wydaniach; a całej renowacji dokonują w sferze konkretnego brzmienia orkiestry: zmniejszają jej skład co najmniej o połowę; stosują instrumenty "z epoki" lub ich kopie; przy zachowaniu modelowego układu klasycznej partytury (od góry do dołu: drzewo, blacha, kotły, smyczki) zmieniają proporcje brzmieniowe między grupami: mniejsza ilość instrumentów smyczkowych (skrzypiec zwłaszcza) pozwala na eksponowanie partii dętych drewnianych; kotły brzmiące lżej, jaśniej i zarazem ostrzej, w tutti mniej czynią hałasu, a więcej dźwięczności...

Wspomniana Symfonia g-moll przedstawia sytuację odnowionej partytury wręcz wzorcowo. Smyczki prowadzą tu muzykę, bo taka im wyznaczona została rola w partyturach kompozycji orkiestrowych XVIII wieku. Ale z ich "ciałem brzmieniowym" stale koncertują flety, oboje, rogi, fagoty. Dzięki czemu ta Symfonia staje się (podobnie jak inne Mozarta) prawdziwie koncertująca (nie z nazwy, ale z istoty), rozgrywana w rozmaitych dialogach. Koncertowanie bowiem i dialog stanowią sedno Mozartowskiej muzyki. Dialog solisty z zespołem, rozmowa głosów, gra barw dźwiękowych. Zarazem jednak - uwaga! - dialog, rozmowa, gra: kontrapunktyczne, zakorzenione w myśleniu wielogłosowym, wynikające z polifonizującej wyobraźni. Odnowiona brzmieniowo Symfonia g-moll urzeka różnobarwną dźwięcznością - różnokolorowy jest nie tylko każdy dialog, ale i każde współbrzmienie, akord, tutti - a równocześnie frapuje mocną konstrukcją, w której rdzeniu jest stara (a zarazem nowa) sztuka kontrapunktu.

Takie więc odczytanie i taka interpretacja są odkrywcze w podwójnym sensie: estetycznym i historycznym. Ujawniają bowiem i uwydatniają istotne walory kompozycji orkiestrowej z natury wielobarwnej, w pełnym spektrum niuansów dźwiękowego koloru, a zarazem strukturalnie mocnej, naładowanej konstrukcyjną energią; w swojej grze barw przejrzyście lekkiej i lotnej, zarazem mocnej w sobie. Doskonała harmonia delikatności i siły, subtelności i energii - to wszak również sedno stylu muzyki Mozarta! Z drugiej zaś strony to wykonanie i nagranie odsłania głębsze zakorzenienie Mozartowskiego symfonizmu - w muzyce baroku, przede wszystkim w twórczości Bacha, równocześnie uwydatniając cechy muzyki prekursorskie, wieszczące już pełny romantyzm z jego nienasyconym pragnieniem różnorodności barw orkiestrowych.

Pracę dyrygenta - kierownika zespołu orkiestrowego - nad partyturą Symfonii g-moll porównałbym (z należnymi zastrzeżeniami) do pracy nad obrazem wnikliwego konserwatora i restauratora, odkrywającego pod kolejnymi warstwami werniksu (zabezpieczającymi może obraz przed zniszczeniem) źródłową kolorystykę, przywracającego arcydziełu malarstwa właściwe piękno, świetność, blask. A cały ten ruch odnowy partytur muzyki klasycznej bierze się również z pewnego sprzeciwu, reakcji na ten wizerunek kompozycji orkiestrowych Haydna, Mozarta, Beethovena, jaki zaczął się utrwalać w świadomości słuchaczy już w drugiej połowie XIX wieku i przejęty został bez zastrzeżeń przez wiek XX, dzięki sugestywnym kreacjom wybitnych dyrygentów pracujących z orkiestrami o dużym, często ponad stuosobowym składzie, z gęstą i nasyconą masą smyczków, potęgą blachy, łomotem kotłów...

Ci wielcy muzyki symfonicznej interpretatorzy z pierwszej połowy ubiegłego stulecia - Nikisch, Mengelberg, Weingartner, Bruno Walter, Furtwängler, Klemperer - kładący na wykonywanych utworach znamię swej osobowości, w swoich kreacjach pełnych siły, energii, potęgi brzmienia, także swoiście monumentalnych, nie przeoczali bynajmniej walorów barwy dźwięku. Tyle że paleta barw, jaką z partytur klasycznych wydobywali, bliższa była estetyce brzmieniowej Wagnera czy Ryszarda Straussa niż samego Mozarta, Haydna, Beethovena. Wyjątek stanowią tu bodaj tylko interpretacje Toscaniniego, dlatego można go nazwać prekursorem i protagonistą ruchu odnowy partytur klasycznych.

PS. Piotr Wierzbicki - którego pisarstwo muzyczne bardzo wysoko cenię - w jednym z felietonów na łamach "Gazety Wyborczej" określa te nowe kreacje Mozarta epitetem "rokokowe cacuszka", przeciwstawiając je wykonaniom dawniejszym, pełnym "męskiej energii". Ja w owych rzekomych cacuszkach wyczuwam również silną energię formy, tyle że bardziej lotną i, by tak rzec, inaczej dysponującą dźwiękami...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2006