Odporni jak Amerykanie

Kim byli zamachowcy, którzy podłożyli bomby podczas maratonu w Bostonie? Powodowała nimi jakaś ideologia, czy może nihilizm? Dlaczego w przeszłości jednym z nich interesowało się FBI? Ameryka szuka odpowiedzi.

22.04.2013

Czyta się kilka minut

Boston zamarł: obława na Dżohara Carnajewa. Kwiecień 2013 r. / Fot. Lucas Jackson / REUTERS / FORUM
Boston zamarł: obława na Dżohara Carnajewa. Kwiecień 2013 r. / Fot. Lucas Jackson / REUTERS / FORUM

Już po wszystkim”, „Schwytany”, „Sprawiedliwość zwyciężyła” – krótkie informacje, pojawiające się w miniony piątek wieczorem na Twitterze, wieńczyły pełen napięcia dzień. Zaczął się od informacji o zabójstwie policjanta na uniwersyteckim kampusie, włamaniu do sklepu, uprowadzeniu samochodu. Potem nastąpił pościg, strzelanina, wybuchy bomb, wreszcie bezprecedensowa obława, która na kilkanaście godzin sparaliżowała jedną z największych metropolii Stanów Zjednoczonych. „Dziękujemy, dziękujemy!” i „USA, USA!” – skandowali na ulicach mieszkańcy Bostonu i okolicznych miasteczek. „Tej nocy będziemy spać spokojnie” – cieszył się Deval Patrick, gubernator stanu Massachussetts.

Kilka minut wcześniej policji udało się ująć 19-letniego Dżochara Cernajewa – jednego z dwóch braci, domniemanych sprawców pierwszego od 11 września 2001 r. zamachu terrorystycznego na terenie Stanów. Poszukiwania trwały cztery dni. Poprzedniego wieczora, w czwartek, opublikowano pochodzące z kamer przemysłowych zdjęcia dwóch podejrzanych. Od tego momentu wypadki w Bostonie toczyły się jak w sensacyjnym filmie.

PYTANIE (NA RAZIE) BEZ ODPOWIEDZI

Starszy z dwóch braci, Tamerlan Carnajew, zginął w strzelaninie podczas nocnego pościgu i potyczki z policją. Dżocharowi udało się zbiec. Ukryty pod plandeką przechowywanej w jednym z ogródków łodzi, zmylił dysponujące specjalistycznym sprzętem i poszukujące go przez kilkanaście godzin ekipy antyterrorystów. Tuż przed zapadnięciem ciemności zdradziły go ślady krwi, które zauważył na plandece właściciel łodzi. Kilkanaście minut wcześniej, o szóstej wieczorem, policja – niejako w akcie rezygnacji (wszystko wskazywało na to, że podejrzany wymknął się obławie i nieprędko uda się go odnaleźć) – pozwoliła wyjść ludziom z domów. Wcześniej bowiem mieszkańców proszono, aby w nich pozostawali.

Ale ulga, radość i duma ze szczęśliwie zakończonej akcji – jakkolwiek uzasadnione – mieszały się tego wieczora z niepewnością. „Zamknęliśmy jeden rozdział tej tragedii” – mówił prezydent Barack Obama, dziękując za ofiarność siłom bezpieczeństwa i mieszkańcom bostońskiej aglomeracji. Szybko przestrzegł jednak przed wysuwaniem pochopnych wniosków: „Mnóstwo pytań wciąż wymaga odpowiedzi”.

A zwłaszcza takie: jakie były motywy zamachowców? Czy działali samotnie, czy też mieli jakieś szersze powiązania? Czy ma jakiekolwiek znaczenie ich czeczeńskie pochodzenie? Albo fakt, że w ubiegłym roku jeden z braci przez kilka miesięcy przebywał w Rosji? Oraz inny fakt, że obaj byli wyznawcami islamu? Na pierwszy rzut oka w wielokulturowym Bostonie mogli wieść życie, o jakim marzą wszyscy emigranci. Cóż więc popchnęło ich do przemocy? Co sprawiło, że nigdy się do końca nie zaaklimatyzowali w Ameryce?

CZECZENI W AMERYCE

W chwili, gdy zamykamy to wydanie „Tygodnika”, przebywający w bostońskim szpitalu ranny Carnajew nie jest w stanie zeznawać – lekarze określają jego stan jako ciężki. Przesłuchiwane są jednak osoby z jego otoczenia, analizowane dokumenty, korespondencja, konta serwisów społecznościowych – słowem wszystko, co tylko można przeanalizować.

Z fragmentarycznych, nie zawsze w pełni wiarygodnych, wiadomości wyłania się skomplikowany obraz.

Pochodzący z Czeczenii rodzice Tamerlana i Dżochara wyemigrowali do Stanów w 2002 r., po wielu latach tułaczki w postsowieckiej Azji. Urodzeni w Kazachstanie, a wychowani w Dagestanie chłopcy byli wtedy w wieku szkolnym. Ojciec, Aznor Carnajew, rozpoczął pracę jako mechanik samochodowy, marząc o lepszej przyszłości dla dzieci (ma jeszcze dwie córki, o których niewiele wiadomo). Nie jest do końca jasne, dlaczego więc wraz z żoną Zubejdat postanowili w ubiegłym roku wrócić do Dagestanu.

W Stanach pozostali dwaj synowie, a także kilku dalszych członków rodziny, między innymi mieszkający w Maryland wuj Dżohara i Tamerlana, Rusłan. On jako jeden z nielicznych na wiadomość o wydarzeniach minionego tygodnia nie wyraził zdziwienia, lecz oburzenie. Swoich bratanków nazwał nieudacznikami, którzy nie potrafili się przystosować do życia w Stanach, tym „kraju stojącym otworem przed wszystkimi”. Jego zdaniem braćmi powodowała frustracja i zawiedzione nadzieje.

Tamerlan – starszy z braci – posiadał „zieloną kartę”, uprawiał boks, studiował w college’u i chciał zostać inżynierem. Młodszy Dżochar w ubiegłym roku otrzymał obywatelstwo USA. Był zapalonym zapaśnikiem. Dzięki stypendium naukowemu od miasta Cambridge (to niewielkie miasteczko na przedmieściach Bostonu, mieści się tu Uniwersytet Harvarda) zaczął studia w Dartmouth. Wśród kolegów, nauczycieli i pracodawców cieszył się opinią miłego i spokojnego chłopca, który nie sprawiał nigdy kłopotów. Większość z nich, widząc teraz w telewizji zdjęcia i rozesłany za podejrzanymi list gończy, była w szoku. Niektórzy zastanawiali się, czy nie zaszła pomyłka. „Złoty chłopak. Zawsze uczynny. Nie sprawiał nigdy kłopotów” – powtarzali.

BEZSTRESOWY LUZAK I WIECZNY FRUSTRAT

Dżohar korzystał ze społecznościowych mediów. Na jednym z internetowych forów napisał, że najważniejsze są dla niego w życiu „pieniądze i kariera”. Ale był też osobą religijną i zdarzało mu się dystansować od zachodniego, konsumpcyjnego stylu życia. Słuchał rapu. Na Twitterze pisał m.in., że nie ma sensu prowadzenie dyskusji „z idiotami, którzy zrównują islam z terroryzmem”, ale wierzył również, że ataki z 11 września 2001 r. były wynikiem spisku amerykańskich służb specjalnych. Pisał, że jest pozbawionym stresu luzakiem, że chce prowadzić intensywne życie i mieć powodzenie u kobiet.

 W marcu 2012 roku Dżohar wyznawał, że od momentu, gdy przyjechał do Stanów, mija właśnie dziesięć lat, i że „tęskni za domem”. Które z tych fragmentów mają dziś znaczenie? Jak wiele można powiedzieć o człowieku na podstawie pozbawionych kontekstu, króciutkich notatek?

Jeszcze więcej znaków zapytania pojawia się wokół starszego Tamerlana. „Nie mam wśród Amerykanów ani jednego przyjaciela” – miał jakoby powiedzieć kilka lat temu. – „Nie potrafię ich [Amerykanów] zrozumieć”. Studiował, miał plany, odnosił sukcesy jako bokser-amator; ożenił się, urodziła mu się córka. Mimo to nigdy nie miał poczucia, że prowadzi w Stanach ustabilizowane, szczęśliwe życie. „Wiecznie był niezadowolony, naburmuszony, nigdy się nie uśmiechał” – wspominał Tamerlana w rozmowie z dziennikarzem „Boston Globe” jego kuzyn, Zaur Carnajew. – „Zawsze sprawiał jakieś problemy. Wielokrotnie mówiłem Dżocharowi, żeby na niego uważał”.

Wiele wskazuje, że to właśnie starszy Tamerlan był osobą, która mogła „zradykalizować” spokojnego Dżochara. Ten pierwszy kilka lat temu miał być przesłuchiwany przez FBI. Dziś Federalne Biuro Śledcze twierdzi, że uczyniło to na prośbę obcego wywiadu, zaniepokojonego związkami Tameralna z radykalnym islamem. Planował on wówczas wizytę w Rosji – i teraz wiadomo już, że była to prośba rosyjskich tajnych służb.

KONTEKST ROSYJSKO-ISLAMSKI

Z dokumentów FBI ma wynikać, że Tamerlan został przesłuchany w styczniu 2011 r., i że amerykańskie służby nie doszukały się wówczas „niczego zdrożnego”. Przyjaciele i krewni Tamerlana potwierdzają jednak, że kilka lat wcześniej z umiarkowanego wyznawcy islamu przeobraził się on w radykała. Jego wypowiedzi miały budzić często zdziwienie i niepokój, zwłaszcza gdy mówił o polityce. Często zdarzały mu się odniesienia do dżihadu – takowe znaleziono również na jego koncie w internetowym serwisie filmowym YouTube.

FBI twierdzi, że po przesłuchaniu w styczniu 2011 roku nie monitorowała już później Carnajewa. Niemniej wstrzymano proces jego naturalizacji. Jego wyjazd do Rosji nastąpił w 2012 roku. Z dokumentów urzędu imigracyjnego wynika, że nie było go w USA długo, przez siedem miesięcy. Jaki był cel tej podróży? Czy przez cały ten czas przebywał w Rosji, a jeśli tak, to czy odwiedzał również Czeczenię? I czy kontaktował się w Rosji i w Czeczenii z radykalnymi środowiskami islamskimi, wręcz z organizacjami terrorystycznymi?

Kolejne pytania rodzą przekazywane za pośrednictwem mediów zeznania rodziców Tamerlana i Dżohara. Twierdzą oni, że ich synowie padli ofiarą prowokacji. W wywiadzie udzielonym anglojęzycznej telewizji „Russia Today” Zubejdat Carnajewa powiedziała, że Tamerlan co najmniej od trzech lat był pod ścisłą obserwacją FBI, i że amerykańskie służby podejrzewały go o związki z islamskimi ekstremistami. „Wiedzieli o nim wszystko” – mówiła matka, dodając, że agenci mieli składać częste wizyty w ich domu, a nawet mieli monitorować odwiedzane przez syna strony internetowe. Jej zdaniem jest niemożliwe, aby FBI, którego agenci mieli kontrolować każdy krok syna, nie wiedziało o przygotowywanym zamachu. „Ktoś musiał ich wrobić” – powtarzała.

Podobnego zdania jest mieszkająca w Toronto ciotka podejrzanych, Maret Carnajew. Zwraca uwagę, że na razie jedynym „dowodem”, jaki przedstawiono w całej sprawie, jest niewyraźne zdjęcie dwóch idących ulicą młodzieńców z plecakami, którzy mieli podłożyć bomby na mecie bostońskiego maratonu.

ZAMARŁA METROPOLIA

Wydarzenia minionego tygodnia pokazują także, jak bardzo zmieniła się Ameryka w ciągu minionej dekady.

W Bostonie zginęły trzy osoby, w tym ośmioletni chłopiec. Spośród 170 rannych co najmniej kilkanaście osób musiało przejść amputacje kończyn. Ale choć skala zdarzenia była nieporównywalna z zamachami z 11 września 2001 r., to fakt, iż do tragedii doszło podczas ukochanej przez Boston imprezy sportowej, miał symboliczne znaczenie. Ze swej natury maraton to wydarzenie bardzo egalitarne, łączące ludzi; jego racją bytu jest otwartość; trasa biegu liczy ponad 40 km – czy możliwe jest wprowadzenie tu ścisłej kontroli wszystkich uczestników i widzów?

Dziś Amerykanie łatwiej chyba niż kiedyś godzą się z oczywistą odpowiedzią. Wyraźniej niż 10 lat temu dociera do nich, że nawet najsprawniejsze służby nie mogą zapobiec wszystkim atakom, że mimo uciążliwych kontroli na lotniskach i setek miliardów dolarów przeznaczanych na wojnę z terroryzmem, nie da się wyeliminować wszystkich zagrożeń. Terroryzm – niczym wirusy i bakterie – to coś, z czym trzeba i można nauczyć się żyć.

Piątkowa obława w Bostonie i na jego przedmieściach była wydarzeniem bez precedensu. Przestała funkcjonować komunikacja miejska, zamknięto biura, szkoły i sklepy, odwołano zajęcia na uniwersytetach. Życie w mieście zamarło. Milionowa metropolia została całkowicie sparaliżowana. Mieszkańcy, którym przykazano, aby nie wychodzili z domu, twierdzili, że stosują się do poleceń bynajmniej nie ze strachu, lecz z poczucia obywatelskiego obowiązku i troski o tych, którzy z narażeniem życia prowadzą pościg. „Musimy zrobić wszystko, by mogli wykonywać swoją pracę” – mówiła w piątek po południu reporterowi „New York Timesa” 59-letnia Janet Hammer. Ta dyscyplina wydawała się imponująca.

SPOŁECZEŃSTWO KONTRA STRACH

Jednak sceptycy z przerażeniem konstatowali fakt, że oto dwaj młodzi ludzie, posługujący się dość prymitywnymi, bo domowej roboty bombami, byli w stanie zakłócić wielką sportową imprezę, a potem na cały dzień sparaliżować jedną z najważniejszych amerykańskich aglomeracji.

„Terroryzm to zbrodnia psychologiczna” – uważa ekspert do spraw bezpieczeństwa, Bruce Schneier, precyzując, że z punktu widzenia terrorystów, ofiary w ludziach są co najwyżej „skutkiem ubocznym” ich ataków. Sprawcom zależy zwłaszcza na wywołaniu strachu, na zmianie sposobu myślenia i trybu życia przez zaatakowaną społeczność. Sposób, w jaki działa ludzki mózg – dowodzi Schneier – ułatwia im to zadanie: ludzie mają bowiem tendencję, by zwracać większą uwagę na wydarzenia rzadkie i mało prawdopodobne. Wyolbrzymiają je jeszcze bardziej w sytuacjach, nad którymi nie mają kontroli. Do głosu dochodzą wówczas emocje. Dlatego właśnie nasze poczucie strachu lub bezpieczeństwa często niewiele ma wspólnego z realiami, z trzeźwą oceną sytuacji.

Dziś w rozmowie z „Tygodnikiem” Schneier podkreśla, że ryzyko, na jakie ze strony terroryzmu narażony jest przeciętny człowiek, jest w gruncie rzeczy znikome: znacznie mniejsze niż prawdopodobieństwo śmierci w wypadku samochodowym. – Tak naprawdę jesteśmy bardzo bezpieczni, choć ciężko o tym pamiętać, gdy ogląda się telewizyjne wiadomości – mówi Schneier, który jest przekonany, iż amerykańskie społeczeństwo jest dziś odporne. I tak naprawdę, parafrazując słynne słowa prezydenta Roosevelta, jedynym, czego należy się bać, jest sam strach.

ZMIANA (TAKŻE) KULTUROWA

Tymczasem w ciągu minionych dni w Bostonie trudno wyczuć było strach. Zachwycała raczej solidarność, dyscyplina i doskonała organizacja. Bez wątpienia mieszkańców miasta podniósł na duchu fakt, że w ciągu niespełna czterech dni – także dzięki społecznościowym mediom – domniemanych sprawców udało się odnaleźć. I że choć jeden z nich – można mieć taką nadzieję – zostanie postawiony przed sądem.

Otuchy musiała dodawać także imponująca akcja ratunkowa po zamachu. Lekarze i pielęgniarki z bostońskich szpitali w ciągu kilkunastu godzin zdołali przeprowadzić ponad sto skomplikowanych operacji. Pisząc na łamach „New Yorkera” o ich sprawności, opanowaniu i przygotowaniu, lekarz i pisarz Atul Gawande zauważa: „Mamy do czynienia z kulturową zmianą, jaka dokonała się w ciągu dekady po 11 września 2001 roku. Nie jesteśmy już niewinni”.

Ale chodziło chyba o coś więcej niż tylko o niewinność. Boston pokazał, że Ameryka rzeczywiście stała się odporniejsza. Bardziej zahartowana. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 17-18/2013