Reklama

Ładowanie...

Od fortepianu do saksofonu

Od fortepianu do saksofonu

23.12.2022
Czyta się kilka minut
Nie mają swojego Wacława jak Szamotuły ani muzeum instrumentów muzycznych jak Poznań. Ale na muzycznej mapie Wielkopolski znaczą wiele. To Ostrów i Kalisz, miasta, w których jazz i chopinowskie mazurki brzmią na równych prawach.
Międzynarodowy Festiwal Pianistów Jazzowych w Kaliszu. Na zdjęciu Geri Allen z zespołu Timeline. Kalisz, 27 listopada 2011 r. MARCIN OSMAN / REPORTER
G

Gdy spytamy przypadkową osobę o skojarzenia związane z Kaliszem, usłyszymy zapewne o szlaku bursztynowym i fortepianach. Fortepian z Kalisza-Kalińca zagościł nawet na kartach „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej.

Historia kaliskich fortepianów sięga początków XIX wieku, ale dziś ich sukces utożsamiamy z Gustawem Arnoldem Fibigerem I, który produkcję instrumentów klawiszowych rozpoczął w 1878 r. Na początku XX wieku dysponował już dużą fabryką. Z miasta nad Prosną instrumenty trafiały głównie w głąb Królestwa Polskiego i Rosji, ale znajdowały amatorów także w Finlandii, Szwajcarii, Niemczech i Anglii.

Gubernialny Kalisz również generował popyt. Ważną rolę odgrywało Kaliskie Towarzystwo Muzyczne, założone już w 1818 r., a więc tylko o 6 lat młodsze od słynnego wiedeńskiego Musikverein. Organizacja przyjmowała niezależnie od płci, stanu czy narodowości. Jedynym warunkiem był list polecający przynajmniej jednego członka oraz gotowość opłacania rocznej składki w wysokości sześciu rubli. Celem Towarzystwa było organizowanie koncertów, wydawanie partytur, wspieranie chórów i zespołów kameralnych, a także szeroko pojęta edukacja muzyczna.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w Kaliszu zamieszkał skrzypek Alfred Wiłkomirski, który został dyrektorem Towarzystwa, a także nauczał w kaliskiej szkole muzycznej. Wraz z nim w Kaliszu osiadły jego utalentowane dzieci: pianistka Maria, wiolonczelista Kazimierz i skrzypek Michał. Razem tworzyli słynne Trio Wiłkomirskich i chociaż często ruszali w tournée, to jednak znajdowali też czas, by koncertować w Kaliszu. A niekiedy i recenzować miejscowe produkcje muzyczne. Celował w tym Kazimierz. „Główny koncertant wieczoru, pan W., posiada głos niewielki, dość słaby, ubogi w odcienie dynamiczne i mocno jednostajny”. „Nie należy się porywać na utwory Chopina, pastwiąc się nad nimi i kalecząc je w sposób nie praktykowany nawet przez najzatwardzialszych nieuków”.

Wiłkomirscy utrzymywali przyjazne relacje z Fibigerami i korzystali z ich instrumentów. Okres II Rzeczypospolitej, mimo przedwczesnej śmierci Gustawa Arnolda II i spowodowanych kryzysem masowych zwolnień robotników, to dla muzykalnego biznesu czas dalszej ekspansji. Fortepiany „z ulicy Szopena” służyły jako instrumenty do ćwiczeń podczas Konkursu Chopinowskiego, a kilka sztuk zakupiło Polskie Radio. Nietypowe „fibigery” lakierowane na morski kolor umilały podróż pasażerom transatlantyków „Batory” i „Chrobry”. Granych na nich fokstrotów mógł słuchać Witold Gombrowicz w drodze do Argentyny. Instrumenty z Kalisza zachwalali tacy luminarze pianistyki, jak Egon Petri, Józef Wieniawski czy Artur Rubinstein, nawet jeśli wynikało to głównie z kurtuazji lub wprost z kontraktu reklamowego.

Mimo dobrej jakości fortepiany z Kalisza nigdy jednak nie podbiły światowych estrad. Kiedy w 1893 r. w Kaliszu koncertowała Maria Wąsowska, recenzent z ulgą zauważył, że na przyjazd wirtuozki sam Fibiger wypożyczył fortepian Förstera, który mimo słabej dynamiki „we wszystkim przewyższał fortepiany kaliskie”. Ich siła tkwiła jednak w czymś zupełnie innym. Dzięki instrumentom z Kalisza możliwe było budowanie fundamentów polskiego życia muzycznego w jego szerokim, masowym wymiarze. Relatywnie tanie instrumenty zagościły w dworach i mieszczańskich kamienicach. Wokół nich ogniskowało się życie towarzyskie i rodzinne, przy ich akompaniamencie śpiewano kolędy, wykonywano pieśni Moniuszki albo wyimki z modnych operetek.

Po wojnie fabrykę i majątek Fibigerów znacjonalizowano. Chociaż Gustawa Arnolda III Fibigera poddawano różnorakim szykanom, ówczesna władza pozostawiła go na kierowniczym stanowisku. W końcu był wybitnym fachowcem. We współpracy z zakładami w Legnicy zaczęto wytwarzać instrumenty pod marką Calisia. Stały się podstawowymi pianinami dla szkół i domów kultury w całej Polsce, a Fibiger nie spoczywał na laurach. Na początku lat 50. doprowadził do powstania w Kaliszu technikum budowy fortepianów, w którym sam nauczał. Zyskał nie tylko szacunek uczniów, ale też sympatyczną ksywkę „Gucio”. Wykształcił dziesiątki świetnych konstruktorów i stroicieli.

Dzisiaj fortepiany z Kalisza to już niestety zamknięty rozdział, o którym przypomina odrestaurowana niedawno fabryka z czerwonej cegły. Bogatą kolekcję pianin i fortepianów z polskich manufaktur można za to podziwiać w podkaliskim Opatówku, gdzie mieści się Muzeum Historii Przemysłu.

Fryc w lesie, Komeda w barze

Czasem fortepiany w Wielkopolsce odzywały się pod wyjątkowymi palcami. W 1827 i 1829 r. gościem namiestnika Antoniego Radziwiłła był młody Fryderyk Chopin.

Chopin szczególnie owocnie spędzał czas w pałacyku myśliwskim w Antoninie, gdzie nie tylko „ustawiał paluszki” na klawiaturze młodej księżniczce, ale i skomponował przeznaczonego dla księcia, wytrawnego wiolonczelisty, Poloneza C-dur na wiolonczelę i fortepian. Choć pałac w Antoninie nie stał się polskim Bayreuth, przelotne pobyty Chopina starczyły, by zbudować rozpoznawalną markę, którą obecnie zarządza Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu we współpracy z Wielkopolskim Centrum Chopinowskim. Organizowane są letnie Konfrontacje Chopinowskie oraz festiwal Chopin w Barwach Jesieni. Obie imprezy mają już ponad 40-letnią tradycję. Koncerty z udziałem orkiestr odbywają się najczęściej w Ostrowie lub Kaliszu, ale recitale solistów – w sali kominkowej pałacu. Nawet gdy akurat muzyki Chopina w Antoninie się nie wykonuje, to i tak warto się tam wybrać. Modrzewiowy budynek projektu Karla Friedricha Schinkla prezentuje się zjawiskowo o każdej porze roku.

W Antoninie bywał także Krzysztof Komeda Trzciński, choć raczej nie pielgrzymował śladami wielkiego kompozytora. Bardziej interesował go popularny wśród mieszkańców Ostrowa Wielkopolskiego ośrodek wypoczynkowy Lido, gdzie razem z kolegami grał w siatkówkę i pijał piwo. W Lido Komeda bawił się także na balu maturalnym jako świeżo upieczony absolwent ostrowskiego liceum. I przy okazji wywołał skandal.

Orkiestra, zagrawszy mazura ze „Strasznego dworu”, ustąpiła miejsca big-bandowi Komedy o wdzięcznej nazwie Carioca. Zespół pod wodzą Trzcińskiego grał suto synkopowane standardy najprawdziwszego amerykańskiego jazzu. Sala oszalała, dyrektor ogólniaka już niekoniecznie. Następnego dnia zabronił Carioce odbywania prób w budynku szkoły.

W krótkim życiu Krzysztofa Trzcińskiego kilkuletni pobyt w Ostrowie Wielkopolskim był ważnym i formacyjnym etapem. Młodziutki pianista zetknął się wówczas z jazzem dzięki rodowitemu ostrowianinowi i kontrabasiście Witoldowi Kujawskiemu. Kujawski, wówczas osiadły już w Krakowie, był także promotorem twórczości Jerzego Dudusia Matuszkiewicza czy Andrzeja Trzaskowskiego. To z tego środowiska wyłonił się zespół Melomani, który współtworzył Trzciński.

Kiedy w Ostrowie Komeda siał zgorszenie muzyką „zgniłego Zachodu”, jego o pięć lat młodszy kolega w nieodległym Kaliszu wbijał pinezki w młotki pianina marki Calisia. Tym domorosłym preparatorem pragnącym osiągnąć klawesynowy efekt był nie kto inny jak Jan Ptaszyn Wróblewski. W kaliskiej szkole muzycznej uczył się równolegle gry na trąbce i klawesynie, by ostatecznie zostać jazzowym wirtuozem saksofonu.

Komeda nie chciał być lekarzem, podobnie Ptaszyn ani myślał o karierze mechanizatora rolnictwa, na który wskazywał kierunek obranych przez niego studiów. Obaj spotkali się w sławnym ­Sekstecie Komedy. Dołączyli do nich inni wielkopolanie: pochodzący z Kalisza perkusista Jan Zylber i poznaniacy Józef Stolarz oraz Jerzy Milian. Dwa lata temu Ptaszyn Wróblewski został uhonorowany w rodzinnym Kaliszu specjalnym neonem, a Komeda w Ostrowie muralem – miła odmiana wobec wszechobecnych ławeczek i pomników.

Ostatni głośny jazzowy akcent w historii miasta to rok 2014, kiedy polskie media obiegła informacja o przyznaniu nagrody Grammy albumowi „Night in ­Calisia” w kategorii duży zespół jazzowy. Ten duży zespół tworzyli artyści Filharmonii Kaliskiej, na trąbce towarzyszył im Randy Brecker, a muzykę skomponował Włodzimierz Pawlik. Płyta została wydana dwa lata wcześniej z okazji 1850. rocznicy powstania miasta. To nie pomyłka, kaliszanie bowiem bardzo serio traktują zapis z „Geografii” Ptolemeusza o grodzie ­Calisia. Historycy są innego zdania i z propagandowego hasła „Kalisz – miasto ze wszystkich w Polsce najstarsze” śmieją się pod nosem. Cóż, nawet jeśli nie jest najstarsze, to całkiem muzykalne.©

Ten materiał jest bezpłatny, bo Fundacja Tygodnika Powszechnego troszczy się o promowanie czytelnictwa i niezależnych mediów. Wspierając ją, pomagasz zapewnić "Tygodnikowi" suwerenność, warunek rzetelnego i niezależnego dziennikarstwa. Przekaż swój datek:

Napisz do nas

Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.

Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!

Newsletter

© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]