Oczy krowy

Na białej karcie zapisali postulaty. Wybija się hasło „W stadzie siła”.

24.06.2019

Czyta się kilka minut

Jeden z właścicieli stada wolnych krów Marian Skorupa, Deszczno, 29 maja 2019 r. / LECH MUSZYŃSKI / PAP
Jeden z właścicieli stada wolnych krów Marian Skorupa, Deszczno, 29 maja 2019 r. / LECH MUSZYŃSKI / PAP

Każdy z nas jest dłużnikiem miłości – mówi i patrzy gdzieś ponad ogrodzenie, ponad domy, ponad wieś. – Tego długu nigdy nie spłacimy, choć możemy próbować.

– Wobec zwierząt też mamy dług? – pytam.

– Oczywiście, przecież to żywe, Boże stworzenia. One czują, proszę pana, czują czasem więcej niż my.

Przerwany pastuch

W aparacie robię maksymalne zbliżenie i dopiero wtedy rozpoznaję ich sylwetki. Wolne krowy z Deszczna – tak je nazywają. Czasem mówią „dzikie”, ale to słowo ma w sobie zbyt duży ciężar. Krowy z Ciecierzyc (w gminie Deszczno) od ludzi nie uciekają, nie kryją się w zaroślach. Zadomowiły się na wielu dziesiątkach hektarów miejscami podmokłych terenów rezerwatu przyrody Zakole Santockie.

Są tu od piętnastu lat albo dłużej. Wersje się różnią i trudno ustalić prawdziwą, bo tak naprawdę „uwalnianie się” stada było procesem. Przetrwały mroźne zimy, deszcze, susze, wiatry. Przetrwały powódź. Kiedy na Warcie podniosła się woda, część stada została na wysepce, z której trzeba było transportować krowy amfibiami. Wtedy po raz pierwszy pojawiały się głosy, że właściciele krów powinni o nie lepiej zadbać.

Pasły się nieskrępowane na pastwiskach, ograniczone tylko elektrycznym pastuchem. Czasem zdarzało im się go przerwać. Wtedy uciekały. Chorowały i umierały. Rolnicy widywali zwłoki na łąkach i w rowach. Czasem ginęły zagryzione przez wilki (tak twierdzą mieszkańcy wiosek). Czasem trafiała je kula myśliwych, którzy potem tłumaczyli, że pomylili krowę z łosiem (tak mówią obrońcy krów).

Krowy doskonale rozpoznają zewnętrzne bodźce. Odczuwają stres, gdy zobaczą ruch. Z trudem się do niego przyzwyczajają (im więcej czasu spędzają w zamknięciu, tym trudniej). Mają dobry słuch, ale nie potrafią zlokalizować dźwięku. Wtedy jeszcze bardziej się stresują.

Boją się zamieszania, hałasów, zwłaszcza nagłych. Pewne gesty dziedziczą, reszty uczą się, naśladując starsze osobniki. Mają silną potrzebę bycia w stadzie. To ono daje im bezpieczeństwo. Jeśli w ich życiu pojawi się człowiek, to jego uznają za lidera. Im ciaśniejsza przestrzeń, tym gorsze samopoczucie i więcej strachu. Krowa żyjąca w oborze częściej zareaguje na ruch wierzgnięciem nogi. Krowa pasąca się na wolności jest dużo spokojniejsza.

W przeciwieństwie do oczu mięsożerców, które osadzone są z przodu czaszki i skierowane na wprost, oczy krowy są typowe dla roślinożercy: rozstawione po bokach, pozwalające ogarnąć otoczenie, w porę zareagować na zmiany.

Zablokowane stado

– Widzisz? – pyta Paulina, jedna z tych, którzy przyjechali je obronić. – Jedna stoi tam, pod drzewem, odpoczywa w cieniu.

Rozbili obóz na polu należącym do rolnika, który tak jak oni nie zgadza się na zabicie krów. Pomaga obrońcom, jak może. Ale oni ciągle nie wiedzą, jaka będzie puenta tej historii. Zjechali się z całej Polski. Nie reprezentują jednej organizacji. Ale tą, która informuje świat o tym, co się dzieje, jest Biuro Ochrony Zwierząt. W obronę krów pro bono zaangażowała się też mecenas Karolina Kuszlewicz, reprezentująca OTOZ Animals i prof. Andrzej Elżanowski z Polskiego Towarzystwa Etycznego.

Zaczęli się organizować, kiedy usłyszeli, że krowy zostaną zabite. Taką decyzję podjęła Edyta Siwicka, powiatowa lekarz weterynarii w Gorzowie Wielkopolskim. Wyrok miał być wykonany w maju 2019 r. 13 maja mec. Kuszlewicz, prof. Elżanowski oraz aktywiści spotkali się z głównym i powiatowym lekarzem Weterynarii oraz wojewodą lubuskim. Nie uzyskali zapewnienia, że zwierzętom nic się nie stanie.

Chciałem wiedzieć, jak Edyta Siwicka ocenia działalność obrońców zwierząt i współpracę z gminą Deszczno. Nie odpowiedziała na moje pytania. 11 i 17 czerwca opublikowała dwa oświadczenia, które zawierają jej stanowisko. W pierwszym wyjaśnia, że niezwłocznie po tym, jak właściciel oddał stado pod opiekę obrońców zwierząt, wezwała do wydania bydła do badań i oznakowania. Zostało zorganizowane odpowiednie miejsce – tzw. lejek. Ale obrońcy bydła nie wydali.

– Ważne, by badania odbyły się w miejscu, w którym aktualnie przebywają krowy, ponieważ sam proces ich spędzania w upale byłby dla nich męczący i stresujący, a już to mogłoby wpłynąć na wyniki – tłumaczą.

W drugim oświadczeniu lekarka twierdzi, że w ostatnich dwóch latach zwracała się pięciokrotnie do gminy Deszczno z wnioskami o odebranie zwierząt właścicielowi. Dwa wójt rozpatrzył negatywnie, na trzy nie odpowiedział. Siwicka wskazywała m.in. na niewłaściwe warunki przebywania zwierząt na polach, brak opieki weterynaryjnej, nadzoru, dostępu do wody. Kiedy w 2016 r. właściciel nie oddał stada do badań, zostało ono „zablokowane”. „Po wyczerpaniu wszystkich innych dopuszczalnych prawem środków”, podjęto decyzję o zabiciu stada. Wyrok podtrzymał sąd.

Sprawa krów sięgnęła władzy centralnej. W rozmowach ze stronami uczestniczył minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski. W sprawie krów miał interweniować dwukrotnie Jarosław Kaczyński. Wolę uratowania stada wyraził też na Twitterze prezydent Andrzej Duda.

Co my wiemy o krowach

Środa, 12 czerwca. Droga jest długa i wyboista. Trzeba przejechać przez wał przeciwpowodziowy i powoli ominąć głębokie kałuże. W nocy spadł deszcz i grad. Obrońcy przeczekują burze w namiotach. Na gałęzi zawiesili przenośny „prysznic” – worek wypełniony wodą, pod którym można stanąć i trochę się umyć. Ale pogoda sprzyja kąpielom w rzece. Teraz sytuacja na chwilę się uspokoiła, ale w niedzielę, w szczytowym momencie, było tu nawet pięćdziesiąt osób.

W te upalne dni cień daje im rozłożyste drzewo. Jego pień służy jako tablica informacyjna. Na rozłożystej białej karcie zapisali postulaty. Wybija się hasło „W stadzie siła”.

– Jesteśmy tu dlatego, że niektórzy mają drastyczne pomysły na rozwiązanie tej sytuacji. Gdybyśmy mieli pewność, że krowy będą bezpieczne, pewnie dzisiaj spędzalibyśmy przyjemnie czas w swoich domach – mówi Paulina. Przyjechała ze Szczecina. Śmieje się, że jest „czarownicą”. Prowadzi warsztaty rozwojowe, a po pracy maluje, w ogrodzie zapuszcza łąkę, na dachu ma kuny, w domu koty i trójkę dzieci.

– W tym momencie los krów jest, delikatnie mówiąc, niepewny – tłumaczy. – Nalegamy na wykonanie badań, ale nie możemy się doczekać. Badania są bardzo ważne, bo bez nich krowy nie mogą zostać przetransportowane do miejsca, w którym mogłyby być bezpieczne – do gospodarstwa w Czarnocinie pod Szczecinem. Mamy nadzieję, że sprzęt do wykonania testów znajdzie się tu w ciągu tygodnia.

Biuro Ochrony Zwierząt przekonało właściciela krów Pawła Skorupę, by przekazał stado pod ich opiekę. Prawnie ciągle będzie jego właścicielem, ale dzięki temu BOZ będzie mogło porozumiewać się w tej sprawie z władzami.

Kiedy rozmawiamy, obrońcy próbują się porozumieć z powiatową lekarz weterynarii. Dzień wcześniej uczestniczyli w spotkaniu z nią.

– Na wstępie zaznaczyła, że nie jesteśmy w prawie, by przedstawiać swoje stanowisko. Cierpliwie, dzięki świetnemu przygotowaniu prawniczki, przedstawialiśmy konkretne argumenty. Ale one do naszych rozmówców w ogóle nie trafiały. Pani inspektor wychodziła kilka razy ze spotkania, odbierała telefony. W końcu zostaliśmy wyrzuceni – mówi Paulina. – Wychodzi na to, że absolutnie wszystkim, poza panią inspektor, zależy na tym, by krowy wyjechały stąd całe i zdrowe – mówi Paulina.

– A jeśli ktoś zapyta: dlaczego to takie ważne?

– Wolne krowy z Deszczna są absolutnie wyjątkowym zjawiskiem. W powszechnej świadomości panuje przekonanie, że krowy są zwierzętami gospodarskimi i są całkowicie uzależnione od człowieka. Ale uwierz: to są krowy, które tworzą kulturę.

– Najlepiej gdybyśmy uznali je za symbol, unikat. Moglibyśmy się nimi chwalić na świecie. Wpojono nam, że krowa na zimę musi być zamknięta, bo nie przeżyje. A te pokazały nam, jak niewiele o nich wiemy – mówi Czarek. Przyjechał z Kołobrzegu. Na problem krów zwróciła mu uwagę dziewczyna. Wsiadł w swój duży, czarny samochód z kołami 21 cali, do bagażnika zapakował namiot i ciuchy na zmianę. W Kołobrzegu ma firmę.

Paulina dzisiaj wyjeżdża: – Na szczęście moja rodzina doskonale rozumie, jak ważne jest zaangażowanie w takie sprawy – mówi. – I na szczęście w obozie jest ciągła wymiana.

Kosiarka o świcie

Szymon ma blond włosy z odcieniem zieleni, 18 lat, a na ręku tatuaż „Gender is over”. Mieszka w Toruniu. Gra w zespole punkrockowym na perkusji. Mówi, że w akcje w obronie zwierząt angażuje się od 13. roku życia. Od dawna interesuje się ornitologią. Nie je mięsa. Tak jak Natalia, też z Torunia, skromna i cicha, która właśnie zdała maturę.

Czuwają w dzień i w nocy. Bywa, że wcześnie rano budzi ich odgłos quadów. Ktoś jeździ nimi w pobliżu łąki, na której przebywają wolne krowy. Ktoś o świcie, nie wiedzieć czemu, przychodzi z kosiarką i strzyże dwadzieścia metrów trawy. Pojawia się stres, obrońcy nie wiedzą, czego się spodziewać. Czują, że druga strona – inspektorat – próbuje ich obarczyć ­odpowiedzialnością za kryzys. A według nich jest odwrotnie.

Dbają, by nie zagubić się w sprzecznych komunikatach. Każda ze stron sporu ma swoją wersję, którą co chwilę pragnie ogłosić w mediach lub na Facebooku. W tym wszystkim trzeba znaleźć prawdę i puścić ją w obieg. Choć smartfony dawno się rozładowały.

Do obrońców docierały różne oferty. Propozycje kupna krów na „zdrowe steki” odrzucali od razu. Nie zgadzają się też na to, by krowy zostały rozdzielone. Dla nich zwierzęta są jak duża rodzina. A zgłaszający się rolnicy chcieliby po kilka, kilkanaście sztuk.

– Wolne krowy mogą nas połączyć – mówi Paulina. – W naszym obozie są weganie i jedzący mięso, przeciwnicy myślistwa i myśliwi, bo i oni nie strzelają do wszystkiego, co się rusza. Daje to nadzieję, że jednak możemy się zjednoczyć. Stanąć ramię w ramię i o coś walczyć. Chyba na tym polega wolność, prawda?

Zderzenie

Pan Marek wraca rowerem z wizyty u sąsiada, a przy okazji sprawdza, jak rośnie mu kukurydza na polu. Tym samym, na którym nieraz o pierwszej, drugiej w nocy, obudzony ze snu, znajdował krowy z wolnego stada. Dla mieszkańców gminy Deszczno wolność jednych kończy się tam, gdzie przeszkadza wolności drugich. – Dla mnie zwierzęta hodowlane są po to, by ubić i zjeść – zaznacza pan Marek. – Z jednym zastrzeżeniem: nie powinny cierpieć.

– Lata całe go namawialiśmy: Paweł, ogarnij te krowy, przebadaj, zakolczykuj, my ci pomożemy. Skrzykniemy się z chłopakami, zgonimy w jedno miejsce, póki jest na to czas. Ale Paweł tylko nie i nie – dodaje pan Marek. Opowiada o martwych cielakach, które znajdował w rowach przy drodze w gminie. Cielaki miały zdychać z wycieńczenia lub potrącone przez pojazdy. Właściciel miał się nimi nie interesować. Kiedy sąsiedzi mówili: „Chociaż pastuchem ogrodź”, odpowiadał: „To wy swoje pola grodźcie”. Im bardziej świat próbował wpłynąć na jego życie, tym bardziej się przed tym wpływem bronił.

Pan Stanisław z Ciecierzyc opowiada historię, którą znają tu chyba wszyscy. Pewnej nocy mieszkanka gminy odwoziła swojego męża, kierowcę ciężarówki, do pracy. Przed maskę wybiegł cielak. Uderzenie było tak silne, że zwierzę wylądowało kilka, może kilkanaście metrów dalej, na czyimś ogrodzeniu. Właściciel miał się wtedy zarzekać, że to na pewno nie z jego stada. – A potem jeszcze mówił, że „kto po nocy jeździ samochodem, w nocy to się śpi” – opowiada pan Marek.

Wolne krowy miały się mieszać ze stadem pana Stanisława. Nic nie robiły sobie z elektrycznych pastuchów. Wchodziły w zboża, pola ziemniaków, kukurydzy, nawet na podwórka. Kosząc zboże, trzeba było uważać, by do kombajnu nie podeszły cielęta.

– Nie mogę zrozumieć, jak gospodarz może dopuścić do takiej sytuacji. Każdy rolnik o swoje zwierzęta dba, jak tylko może – mówi pan Marek. – Nieraz próbowaliśmy to Skorupom przetłumaczyć. Mówiliśmy: Paweł, oni ci te krowy zabiorą. A on: „A widziałeś, żeby komuś krowy zabrali? Ja jestem wolnym człowiekiem, nic mi nie mogą zabrać”.

Mieszkańcy o rodzinie właściciela mówią „dziwni”, „zamknięci”, „inni niż wszyscy”. Twierdzą, że nie trafia do nich żaden argument. I że wszystko zaczęło się w ich gospodarce psuć, kiedy zmarli rodzice. Na początku krów było kilkanaście. Pasły się na terenie gospodarstwa. Ale stado się rozrastało, potrzebowało opieki. W końcu bracia mieli przestać zganiać krowy do zagrody. Zwierzęta zaczynały żyć własnym życiem, radzić sobie same. I rozmnażać. Kiedy krów było już tak dużo, że nie pomieściły się na dwóch hektarach roli Skorupów, właściciele mieli całkiem odpuścić.

– Matka podobno braciom mówiła, żeby nie kolczykowali, jak każe Unia, bo Niemcy przed wojną też kazali oznaczać, a w końcu krowy zabrali – mówi mieszkaniec Ciecierzyc. – „Zobaczysz, Paweł, przyjdą i wezmą”. Paweł nie kolczykował i tak to się skończyło.

A ekolodzy? Niech sobie będą. Ale dla pana Marka i pana Stanisława nie są tu przypadkowo. Ktoś musi za nimi stać. Pytam o quady, które niepokoją obrońców o piątej nad ranem. To podobno rolnicy ze wsi zganiają własne krowy. Piechotą zgonić dwustu sztuk się nie da.

Dobro wróci

– Niech pan szuka drewnianej bramy – mówią we wsi i zaraz dodają: – Ale wątpię, czy ktoś tam z panem porozmawia.

Paweł Skorupa, właściciel krów, który oddał je pod opiekę obrońcom, wyjechał do miasta. Ale jest jego brat Marian. Porozmawia chętnie. Uważa, że w tym wszystkim zagubiła się gdzieś prawda o krzywdzie. Krzywdzie Skorupów. Do obrońców zagląda regularnie. Zagląda też do krów. Kiedy go widzą, przybiegają. Przy nim są spokojne.

Mówi, że wyrok śmierci spotkał je niezasłużenie. Że te niewinne zwierzęta nie w taki sposób powinny skończyć. I że wyrok jest też karą dla nich, dla braci. Nie boi się wypowiedzieć słów, które wielu tutaj nie przechodzą przez gardło: on te krowy po prostu kocha.

Wszystko się stało „jakoś tak”, trudno mu teraz odtworzyć bieg wydarzeń. Rodzice o gospodarstwo dbali, a przed śmiercią przepisali je bratu. Miejsca dla chowu nie było wiele: obórka i dwa hektary, które w części trzeba było obsiać. Stado się rozrastało, zdrowe, silne, ale trudne w utrzymaniu. Na początku spędzane pod dach na wieczory i zimę, później już nie.

Ale nie jest tak – podkreśla pan Marian – jak mówi się o nich w oficjalnych dokumentach. To nie bracia mieli blokować badania. To „oni” – jak o władzach mówi pan Marian – nie chcieli braciom pomóc, kiedy o to prosili. Podobno zwracali się do gminy o pomoc w ogarnięciu stada, ale pomocy nie otrzymali. – A teraz przedstawia się nas jako winowajców – mówi Marian Skorupa. – Bardzo chciałbym, żeby ta historia skończyła się dobrze dla wszystkich. Dla nas, obrońców i krów.

Zapewnia, że zawsze, kiedy ludzie go potrzebowali, biegł do pomocy. – Mimo wszystko trzeba wierzyć. W ludzkie dobro, proszę pana – mówi. – My się z bratem staramy żyć tak, by to dobro dawać innym. I czasem ono wraca. Może teraz też wróci.

Postscriptum

Już po moim wyjeździe doszło do spotkania przedstawicieli Polskiego Towarzystwa Etycznego, mec. Kuszlewicz i ministra Ardanowskiego. Strony miały być zgodne, że decyzja o wybiciu stada powinna zostać formalnie uchylona, a stado „może być przekazane do preferowanego przez stronę społeczną gospodarstwa”. Krowy powinny być przebadane, a do ich przepędzania w miejsce badań nie powinny być używane quady. Obrońcy zapewniają, że pełne zwycięstwo ogłoszą wtedy, gdy krowy znajdą się w Czarnocinie całe i zdrowe. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2019