Obiecanki cacanki

Politycy ruszyli do kampanii: z dziećmi na zakupach, przedszkolakami w tle i hasłami o rodzinie na sztandarach. Ale partyjne programy pokazują, że z polityką prorodzinną jest jak z szukaniem Prosiaczka przez Puchatka: im więcej się o niej mówi, tym bardziej jej nie ma.

13.09.2011

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński podczas konferencji prasowej w Centrum Programowym Prawa i Sprawiedliwości. Warszawa, 8 września 2011 r. / fot. Radek Pietruszka / PAP /
Jarosław Kaczyński podczas konferencji prasowej w Centrum Programowym Prawa i Sprawiedliwości. Warszawa, 8 września 2011 r. / fot. Radek Pietruszka / PAP /

Polityczny PR na zewnątrz, a wewnątrz pustka? Nie do końca: ubiegłotygodniowe "sceny rodzinne" z kampanii każą zrewidować szeroko rozpowszechnione przekonanie, że polska polityka to nic więcej niż zręczne posługiwanie się tzw. wizerunkiem. Bo jeśli nawet - jak chcą fataliści - wszystko w polityce stało się PR-em, to niekoniecznie zręcznym.

W scenie pierwszej widzimy Grzegorza Napieralskiego w towarzystwie dwóch córek na zakupach po szkolną wyprawkę. W sklepie, do którego - a jakże, mimo woli przewodniczącego - wchodzą również kamerzyści, jest z początku sielsko i anielsko: uśmiechy przewodniczącego (ni to do dzieci, ni do kamerzystów), pogwarki o książkach, zeszytach, szkolnych przyborach. Z czasem luźna atmosfera zaczyna jednak gęstnieć, a psują ją nieświadome swojej roli dzieci. - Tato, chcę do samochodu - mówi jedna z córek w czasie nagrania wypowiedzi ojca do kamery. - Dzieci mają chyba dość? - zagaja nieśmiało jeden z dziennikarzy, a Napieralski nazajutrz tłumaczy, że nie wykorzystuje do kampanii dzieci, a wspólne zakupy - z kamerami czy bez - to zwykły rodzinny rytuał.

Scena druga. Jarosław Kaczyński odwiedza na Podlasiu cioteczną babcię, u której jako dziecko spędzał wakacje. Kamery pokazują wjazd prezesa na teren gospodarstwa, wiejskie śniadanie i wspomnienia z dawnych lat. Kamera rejestruje m.in. wypowiedź samej babci, która, z pewnością pełna dobrej woli, sugeruje, że prezes "na stanowisku" podlaskiej rodziny nie odwiedza, tym większa jednak radość, że tym razem znalazł czas.

Scena trzecia, w której główne role grają prominentni działacze PiS-u oraz - w charakterze ruchomej scenografii - przedszkolaki. Siedziba partii na Nowogrodzkiej, podest, na którym zaraz wystąpią politycy, imituje przedszkolną salę (wybudowano ją ubiegłej nocy; już wieczorem wysyłano do dziennikarzy esemesy z informacją). Podczas transmisji znów nietrudno o poznawczy dysonans: w tle bawiące się dzieci; na pierwszym planie ganiący dziennikarzy Adam Hofman i prezes Kaczyński, który po jakimś czasie porzuca - pod wpływem pytań dziennikarzy - temat przedszkoli, by przejść do partyjnych porachunków.

PJN i inni, czyli skok na budżet

Jeśli komuś nie dosyć scen i obrazów, walkę "na rodziny" uzupełniają hasła, slogany i krótkie, zapadające w pamięć sentencje. "PJN pierwsza powiedziała, że polityka dla rodziny to najważniejszy temat w tych wyborach" - napisał w ubiegłym tygodniu na Twitterze Paweł Kowal, szef PJN, partii, która polityce prorodzinnej poświęciła jedną trzecią programu (wizerunkowo wspartego przez Pawła Poncyliusza, ojca czwórki dzieci, który - jak reklamują go partyjni koledzy - "wie, co mówi").

- Z jednej strony widać, że nawet politycy nieznający się na rzeczy chcą używać w swoich wystąpieniach haseł takich jak "polityka prorodzinna" czy "problemy demograficzne", co przekłada się na wzrastającą rangę tych spraw - ocenia prof. Irena E. Kotowska, demograf, specjalistka od polityki rodzinnej z SGH. - Z drugiej strony, oczywiście, irytuje instrumentalne traktowanie tych tematów. To podejście polegające na nieustannym sprawianiu wrażenia, że dana partia zajmuje się problemami bliskimi ludziom.

"Robienie wrażenia" to w polskiej polityce prorodzinnej tradycja. Jego najbardziej brzemienne w skutki pokłosie to uchwalenie w 2005 r. "becikowego", spec-zasiłku zaproponowanego przez Romana Giertycha, podchwyconego, a nawet wizerunkowo LPR-owi "zabranego" przez PiS, wreszcie uchwalonego dzięki głosom... Platformy Obywatelskiej.

Dziś "becikowe" to symbol systemu polskich zasiłków i zachęt rodzinnych, w którym trudno doszukać się cech racjonalności: ulgi podatkowe na dzieci, z których korzystają głównie średnio i dobrze zarabiający; nieprzekraczające stu złotych miesięcznie zasiłki na dzieci, i wreszcie samo "becikowe" - tysiąc złotych, które trafia do wszystkich rodziców nowo narodzonych dzieci, i którego sensowności nie broni już dziś na scenie politycznej prawie nikt; część systemu dziurawego i niespójnego, w którym - skądinąd niewielkie - środki finansowe nie trafiają do najbardziej potrzebujących. Lekcja "becikowego" - o czym świadczą programy wyborcze i wypowiedzi polityków - na nic się jednak zdała: lista obietnic i szlachetnych, choć niemożliwych do spełnienia postulatów wydatkowych robi dziś imponujące wrażenie. Zwiększenie nakładów na politykę rodzinną (wszystkie partie); zwiększenie środków na dożywianie dzieci (PiS); podwyższenie pensji pracownika socjalnego (PiS); urealnienie pełnego finansowania opieki medycznej nad kobietą ciężarną (PiS); publiczne przedszkola całkowicie bezpłatne (PiS i SLD); wprowadzenie opieki pedagogicznej dla każdego dziecka w szkole (PiS); wydłużenie urlopu macierzyńskiego (PiS i PJN); podniesienie płacy minimalnej (SLD) - to tylko wybrane postulaty, które uchwalone łącznie doprowadziłyby do bankructwa niejedno państwo.

- Damy 400 zł miesięcznie na każde dziecko - zapowiada w swoim programie PJN, jednak pytania, skąd wziąć pieniądze na nowy super-zasiłek i w jakiej formie przekazać go rodzicom, pozostają bez jasnej odpowiedzi. Fundusze - przekonują działacze PJN - są już w systemie, a uzyskać je można likwidując "becikowe" (przegłosowane m.in. przez samych polityków PJN) i zmieniając system ulg podatkowych. Proponowane formy przekazania pieniędzy? Transfer pieniężny bądź formy alternatywne, np. specjalne bony edukacyjne (wypowiedzi polityków nie pozostawiają jednak wątpliwości: do rodziców ma trafić żywa gotówka, bo to rodzice - mówią działacze PJN - najlepiej wiedzą, jak pieniądze wydać).

- Ta propozycja PJN świadczy, że partia nie  ma wypracowanej oferty w tym zakresie - komentuje prof. Ewa Leś z Instytutu Polityki Społecznej UW. - To populistyczny postulat.  Można zapytać, dlaczego 400, a nie np. 500 zł?  Prawdą jednak jest, że system świadczeń rodzinnych wymaga zmian. W Polsce 20 proc. dzieci egzystuje w ubóstwie, głównie z powodu dramatycznie niskich dochodów z pracy ich rodziców. Dlatego bardzo pilnie należy podwyższyć groszowe zasiłki, które nie przekraczają dziś  100 zł. miesięcznie na dziecko.

Według prof. Kotowskiej, podobne propozycje to przykłady ilustrujące chorobę, jaka toczy polską politykę rodzinną i debatę nad nią: nadwyżka redystrybucji środków nad rozwiązaniami systemowymi. - "Zaufajmy rodzicom" to piękny postulat, tyle że sensowne wydanie pieniędzy to nie tylko wybór obywatela - mówi badaczka. - Ten wybór jest ograniczony chociażby przez dostępność usług, w tym usług opiekuńczo-edukacyjnych.

Kolejny grzech ciężki programów wyborczych: brak politycznych "biznesplanów" i rzetelnych obliczeń. - Nie ma w Polsce takiego nawyku, nawet na poziomie ministerialnym - kontynuuje Kotowska. - Pamiętam wprowadzanie urlopów ojcowskich i argumenty, że nie stać nas na takie rozwiązania. Zaczęto więc od urlopu w wymiarze jednego tygodnia w  2010 i 2011 r. W 2012 r. urlop ten ma już trwać dwa tygodnie. Jednak nie wiemy, ilu ojców skorzystało z przysługującego im prawa, i jakie są tego koszty, bo nie prowadzi się monitorowania wydatków. Ta praktyka przekłada się na kampanie wyborcze.

SLD i PiS, czyli brak spójności

Polityka rodzinna - pośrednia czy bezpośrednia? - echa pytania, które zajmuje od lat akademików, pobrzmiewają też w prtyjnych programach wyborczych.

- Polityka bezpośrednia to rozwiązania skierowane wprost do rodzin - mówi prof. Leś.

- To usługi podstawowe, takie jak żłobki i przedszkola, czy specjalistyczne, jak poradnictwo rodzinne oraz świadczenia pieniężne. Innymi słowy, pewne szczególne świadczenia są kierowne do państwa Kowalskich, pod warunkiem, że posiadają dzieci. Polityka pośrednia kierowana jest z kolei do ogółu obywateli.  W związku z nowymi niebezpieczeństwami socjalnymi ery postindustrialnej, związanymi z przemianami samej rodziny i na rynku pracy, w Europie dominuje pogląd, że konieczny jest zwłaszcza rozwój systemów bezpośrednich.  Bezdyskusyjne jest, że również w Polsce powinniśmy stworzyć mocny pakiet, kierując go zarówno do najbardziej zamożnych, jak i do młodych rodzin z klasy średniej.

Jak spór o kierunek polityki prorodzinnej przekłada się na programy wyborcze? Politykę pośrednią akcentuje SLD, a najgłośniejsza propozycja partii to podniesienie płacy minimalnej do poziomu połowy średniej krajowej. - Jestem przeciwna manipulowaniu parametrami ekonomicznymi, które mogą nieść poważne konsekwencje - komentuje prof. Kotowska. - Podniesienie płacy minimalnej oznacza np. wzrost wysokości świadczeń chorobowych , składek na ubezpieczenie dla osób na urlopach wychowawczych, ale też może negatywnie wpłynąć na zatrudnienie osób wchodzących na rynek pracy czy pracowników o niskiej produktywności. Postulat SLD jest łatwy do sformułowania, ale skutki jego wprowadzenia w życie mogą się okazać opłakane.

Jak na tym tle prezentuje się PiS? Partia proponuje głównie rozwiązania skierowane bezpośrednio do rodzin, a najważniejsze punkty to podniesienie świadczeń (choć PiS jest w tej sprawie ostrożniejszy niż PJN) i reforma systemu tak, by pieniądze zaczęły trafiać do najbardziej potrzebujących. - Stała waloryzacja to ważny postulat, bo dzisiejsze zasiłki na dzieci są symboliczne - mówi

prof. Leś. - Ta pomoc okazuje się coraz mniej nieadekwatna do potrzeb osób najbiedniejszych. Oczywiście, bardzo ważne są usługi rodzinne, ale nie wolno ulegać iluzji, że wystarczą one do rozwiązania problemów.

Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że to właśnie zasiłki stanowią centralny punkt większości "programów rodzinnych" polskich partii. Choćby PiS-u, które podnosi postulat wysokości świadczeń (nie przedstawiając zresztą, podobnie jak pozostali, szczegółów ani wyliczeń kosztów), a nie wspomina choćby o tym, jak stworzyć system transferów motywujący rodziców do przezwyciężenia trudnej sytuacji (kontrakty socjalne, zakładające wysokości świadczeń uzależnione od aktywności, to na poziomie ogólnopolskim nadal fikcja).

Próżno w programch szukać również rozwiązań dotyczących pracy socjalnej z rodzinami. Prawo i Sprawiedliwość postuluje podniesienie uposażeń dla pracowników socjalnych, jednak milczeniem pomija wprowadzenie za rządów PO instytucji asystenta rodzinnego (ma zajmować się bezpośrednio rodzinami, mając pod opieką nie więcej niż 20).

Echa międzypartyjnego konfliktu pobrzmiewają też w punkcie dotyczącym problemów przemocy domowej. PiS zapowiada zmianę wprowadzonej przez PO-PSL ustawy, uzasadniając to "inwigilacja państwa" (chodzi o przepis dotyczący możliwości odebrania rodzinie dziecka, jeśli zagrożone jest jego zdrowie lub życie). Próżno jednak w programie i wypowiedziach polityków największej partii opozycyjnej szukać przykładów "inwigilacji" w okresie obowiązywania nowej ustawy.

Postulaty upowszechnienia przedszkoli i zwiększenia przez to aktywności kobiet (wszystkie partie) mieszają się z zapowiedziami  wydłużenia urlopów macierzyńskich (PiS). - Polska ma i tak długie urlopy, w porównaniu z innymi państwami UE - przypomina prof. Kotowska. - Pamiętajmy, że ich wydłużanie może hamować już i tak pozostawiającą wiele do życzenia aktywność kobiet wychowujących dzieci, wpłynąć na przebieg ich pracy zawodowej, poziom płac i wysokość przyszłych emerytur.  Najłatwiej wysłać kobietę nawet na trzyletni urlop, tylko trzeba przy tym pamiętać o kosztach. I społecznych, i ekonomicznych.

PO, czyli niewykorzystana szansa

Jak na tle propozycji partii opozycyjnych prezentuje się czteroletni dorobek koalicji PO-PSL w obszarze polityki prorodzinnej? Ustawa żłobkowa, nowe rozwiązania dotyczące przedszkoli, wprowadzenie urlopów dla ojców, ustawa o pieczy zastępczej i przemocy w rodzinie - to lista największych osiągnięć ostatniego czterolecia, które - przynajmniej formalnie - można zapisać na konto rządzących.

- Prawie wszystko moje - śmieje się, słysząc wyliczankę, Joanna Kluzik-Rostkowska, minister pracy i polityki społecznej w rządzie PiS (dziś już w PO), która z pakietem ustaw w ręku musiała opuścić resort po upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego.

- Warto o tym przypominać, bo to rzadki w polskiej polityce przykład ciągłości i kontynuacji - mówi prof. Leś. - Propozycje ustaw rodzinnych i większość wprowadzonych przez PO rozwiązań to rzeczywiście projekty powstałe pod kierunkiem Jonny Kluzik-Rostkowskiej i jej urzędników w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. To był jedyny tak całościowy

i konsultowany społecznie program polityki rodzinnej w całym  ostatnim dwudziestoleciu.

A jednak czterolecie (sześciolecie?) pozostawia uczucie niewykorzystanej szansy. Asystentów rodzinnych, mimo uchwalonej ustawy, nadal brak, bo nie przygotowano jeszcze odpowiednich rozporządzeń; zespoły interdyscyplinarne do spraw rodzin zagrożonych nie działają, bo brakuje na nie pieniędzy; rozwój żłobków i przedszkoli następuje powoli i w cieniu kompromitacji, takich jak ta sprzed tygodnia, kiedy to większość gmin drastycznie podniosła opłaty za korzystanie z tychże; a z przepisu o przymusowej eksmisji sprawców przemocy korzysta niewiele kobiet, bo nikomu nie przyszło do głowy, by przy okazji uchwalania nowego prawa przeprowadzić porządną kampanię społeczną.

Do optymistycznych wniosków nie skłania też diagnoza ekonomicznej i społecznej kondycji polskich rodzin: coraz głębsza bieda dzieci - grupy społecznej najbardziej dotkniętej tym zjawiskiem; rynkowe unieruchomienie matek, zwłaszcza zamieszkujących tereny wiejskie; wysokie wskaźniki dziedziczenia biedy. Do tego wciąż dziurawy system świadczeń, w którym razi nie tylko brak wizji, do kogo pieniądze powinny trafiać, ale też brak motywacyjnego - uzależnionego od efektów wychodzenia ze stanu bezradności - systemu wypłacania świadczeń.

- W ostatnim czasie dokonano wielu ważnych zmian - ocenia prof. Kotowska. - Tyle że nadal nie mamy w Polsce systemowej, spójnej polityki rodzinnej. Są jedynie jej wybrane elementy. Nadal pokutuje przekonanie, że  nakłady na politykę rodzinną to koszt, a nie inwestycja w rozwój kapitału ludzkiego, którego znaczenie dla rozwoju jest niekwestionowane.

Jakie pomysły na dalsze zmiany ma partia rządząca? Gdyby opierać się na ogłoszonym kilka dni temu programie PO, niewiele można na ten temat powiedzieć (dominują, podobnie jak w innych programach, ogólniki).

- Potrzebna jest rewolucja w systemie świadczeń, by zatkać "dziury w sicie" - mówi Joanna Kluzik-Rostkowska, która konsultowała program Platformy w części dotyczącej polityki rodzinnej. Choć posłanka przyznaje, że nie wszystkie jej pomysły zyskały ostateczną akceptację, ma nadzieję, że zasadniczej zmianie poddana zostanie w przyszłej kadencji Sejmu filozofia pomocy rodzinie.

- Stary system jest niewydolny - mówi Kluzik-Rostkowska. - Zmarnowaliśmy np. już dwa miliardy na "becikowe". Musimy stworzyć porządek, w którym państwo się obywatelem opiekuje, ale ma prawo od niego wymagać. Skończmy z systemem gotówkowym, wprowadźmy specjalne konta, z których będzie można korzystać tylko płacąc za rzeczy uznane za ważne, choćby edukację dzieci.  Gdyby po wyborach solidnie zakasać rękawy, potrzebujemy rok na przygotowanie nowych instrumentów, i kolejny rok, by nowy system zaczął działać.

Na razie jednak polska polityka rodzinna pozostaje zlepkiem lepszych lub gorszych rozwiązań, których ułożeniu w całość nie wróżą eklektyczne i mało odpowiedzialne hasła wyborcze. A styl debaty na tematy rodzinne najlepiej ocenili jej współuczestnicy - twórcy "Paktu dla rodziny" PJN (można tu mówić o autoocenie, wszak politycy tej partii uczestniczyli w niejednym rządzie), wypuszczając dwa tygodnie temu poświęcony polityce prorodzinnej film rysunkowy. Na pierwszym planie widzimy karykatury trzech polityków, obok nich siedzi redaktor. W tle makieta "polityka prorodzinna" i znękane małżeństwo, które pcha wózek z płaczącym dzieckiem. Politycy prowadzą debatę, ale do uszu słuchacza dochodzą jedynie zrzędliwe "bla, bla, aha, bla, bla, aha".

Gdyby polski wyborca miał 9 października wybierać swoich kandydatów w oparciu o propozycje dotyczące rodzin, jedynym klarownym kryterium - poza selekcją negatywną - pozostaje to wizerunkowe: kto ma więcej dzieci; kto chętniej zabiera je na zakupy i kto w partyjnym biurze wybudował ładniejszą imitację przedszkola. Na te prawdziwe, dostępne dla wszystkich, przyjdzie jeszcze długo poczekać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2011