Obce przysmaki i polska pasza

Co oglądają nasze dzieci w telewizji? Czego oglądać im wzbraniacie? Czy jest jakiś program, który poruszył je szczególnie? A może dziecięcy idol, którego lubią i oglądają regularnie?.

01.01.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Rodzice nie zasypują telewizji alarmistycznymi listami. Wydaje nam się, że mamy rodzimą telewizję dla najmłodszych, bo niemal nigdy nie oglądamy jej tandetnych produkcji i nie wiemy, jak mogłaby wyglądać. Elektroniczne media zdejmują z nas obowiązek dozoru dzieci, a chociaż jest to “opieka" mocno problematyczna - z ulgą sadzamy dzieci przed telewizorem.

Jakkolwiek jednak obojętna jest nam agitacja medialna, jakiej poddane są nasze dzieci, będziemy musieli zmierzyć się z jej skutkami. Dzieci wychowywane na talk-showach i sitcomach, żyjące sprawami (wirtualnych) dorosłych, pozbawione swojej cząstki medialnego tortu - telewizji solidarnej z ich potrzebami, mówiącej ich językiem o ich sprawach - to medialne sierotki, biedne i cudaczne. Wyobraźcie sobie ośmiolatka, któremu rodzice zamiast bajki podsuwają “Gazetę Dolnośląską", “Wprost" i “Działkowca" - a będziecie mieli statystycznego dziecięcego widza telewizji publicznej.

Rower i hulajnoga

Raz na dwa lata miotam ciche obelgi pod adresem prezesów TVP, którzy z racji swojej dzieciofobii i konsekwentnego lekceważenia małych widzów zlewają mi się w jedną figurę Prezesa Aroganta. Raz na dwa lata odbywa się bowiem w Monachium światowy przegląd najlepszych programów dla dzieci i młodzieży pod nazwą Prix Jeunesse, a w ślad za nim - warszawska prezentacja kilkudziesięciu najlepszych produkcji światowych, zorganizowana przez Instytut Goethego.

Dopóki plon przeglądu nie trafiał do Polski - można było karmić się iluzją, że mamy jakąś ofertę telewizyjną dla dzieci, która spełnia europejskie standardy. Posiadacz hulajnogi może żyć w złudnym przekonaniu, że jest najszybszy z całej wsi, dopóki nie wyprzedzi go rowerzysta. Teraz pora zmierzyć się ze smutną konstatacją, że polska telewizja publiczna z całą premedytacją zaniechała produkcji godziwych programów dla dzieci i, jakkolwiek polityka ta była wynalazkiem poprzedniego prezesa, obecny nadal jej hołduje.

Co takiego szczególnego jest w festiwalu Prix Jeunesse, że frustruje on polskiego widza? Otóż dramatyczna różnica klas, a także prezentowana w konkursie odwaga i rzetelność realizatorów - u nas niepraktykowana. Obejrzane en masse programy z całego świata - od Chin, przez Japonię, Holandię, Niemcy, po USA - dają poczucie, że zrobione zostały prawdziwie profesjonalnie, z dbałością równą produkcji dla dorosłych. Programy edukacyjne, dokumentalne, rozrywkowe, a nawet kreskówki są emocjonującym widowiskiem, oglądający je dorosły widz nie ma poczucia, że pomylił seanse i trafił na poranek - śledzi rozwój akcji z wypiekami na twarzy, bo spektakl jest przedniej jakości.

Talent, nie budżet

Wspaniała kilkuminutowa miniatura holenderska “Knofje" zdobyła Grand Prix festiwalu. To zachwycająca historia o dziewczynce, która, założywszy papierową koronę, odgrywa rolę królewny. Wydaje rozkazy rodzicom i oni je spełniają. Tata i Mama podążają za córką w zabawie, aż do chwili, kiedy pojawia się pewna subtelna granica iluzji (pod postacią talerza brukselki) i władza królewny zostaje zawieszona.

Ta etiuda, zrealizowana najprostszymi środkami, stanowi dowód na poparcie tezy, że o jakości widowiska rozstrzyga nie budżet, tylko talent twórcy. Uniwersalny język filmowy, przesłanie czytelne dla ludzi wszystkich kultur, uroda filmu czyni z niego także pierwszorzędny towar eksportowy. Nasze upośledzenie w dziedzinie twórczości dla dzieci jest tym dotkliwsze, że prezentowane na Prix Jeunesse programy niejednokrotnie zrealizowane zostały bardzo tanio, co wytrąca dyżurny argument z rąk rodzimych nieudaczników.

Prościutkie animacje zrealizowane w domowym komputerze, edukacyjne zabawy z użyciem kilkunastu kostek cukru i jednej zafiksowanej kamery, kilkuminutowe sekwencje graficzne wykonane jednym tylko narzędziem - programy rozmyślnie proste, bo taka jest natura dziecięcej percepcji. Jednak ubóstwo środków nie idzie tu w parze z siermięgą intelektualną. Jeśli ktoś twierdzi, że naszej telewizji nie stać na animację - niech pogrzebie w internecie, gdzie roi się od śmiesznych kreskówek wyśmiganych w komputerze przez kilku- i kilkunastolatków.

Chińczycy przysłali na festiwal program złożony z krótkich filmików wideo, nadesłanych przez dzieci. Perspektywa dziecka za obiektywem domowej kamery jest zupełnie inna niż profesjonalnego kamerzysty - dzieci rejestrują scenę z małym braciszkiem wspinającym się po schodach, gniazdo jaskółki uwite w pokoju pod sufitem, szkolny wyścig “mrówek". Nie filmują świata dorosłych - to zadanie dorośli sami wypełniają aż nadto skwapliwie.

Bez tresury

Co jeszcze rzuca się w oczy podczas długiego seansu festiwalowego (i odróżnia cudzoziemskie produkcje od tubylczych), to szacunek czy wręcz pokora realizatorów wobec dziecka. Niemal każdy dorosły w kontakcie z dziećmi ma pokusę pomagania, wyręczania, pieczętowania morałem. Wielokrotnie przyglądałam się realizacji programów dla dzieci na Woronicza - mali goście traktowani są instrumentalnie, poszturchiwani i pouczani, z reguły klepią bezmyślnie tekst podrzucony przez redaktora. Są statystami w spektaklu arbitralnych dorosłych - jak tresowany kujon na szkolnej akademii.

W holenderskich programach z udziałem dzieci, które to programy służą nauce gotowania, przyjmuje się zasadę nieingerencji. Para przedszkolaków robi masło orzechowe z fistaszków, inna para przyrządza gofry... A że mają po pięć-sześć lat, to rzecz jasna robią w kuchni totalny kipisz - a to im się uleje, a to poplamią sweterek, a to nie doniosą łyżki z cukrem do garnka. Nikt ich jednak nie beszta i nie poprawia, sami są świadomi swoich uchybień. W końcu masło i gofry zostają zrobione, a mali rówieśnicy przed telewizorami nie tylko mają poczucie, że też daliby radę, ale że wręcz zrobiliby to lepiej niż te telewizyjne niezdary. Czy nie o to chodziło?

Kiedy treser powstrzymuje się od tresury, ma okazję dowiedzieć się czegoś o swojej menażerii, przyłapać ją na zachowaniach spontanicznych i ciekawych. Standardem nowoczesnych zachodnioeuropejskich programów dla dzieci jest nieobecność odredakcyjnego komentarza, zwyczajowego “morału", który tak lubią dorośli. W filmach dokumentalnych nie dowiemy się, jaki jest pogląd realizatora, jedynie wybór materiału i jego montaż jest swoistą autorską interpretacją. Lekcja polega na mądrym stawianiu pytań, odpowiedzi są sprawą młodego widza.

Bez pruderii

A skoro już o dokumentach mowa - muszę wspomnieć o najboleśniejszej przewadze monachijskiej prezentacji. Na Prix Jeunesse mamy okazję zobaczyć filmy dla młodzieży, jakich w Polsce nie było od lat - filmy o rozterkach wieku dojrzewania, seksualności, płci. Przed dwoma laty najwięcej kontrowersji wzbudził film “Będę Niną" o transseksualnym chłopcu, który czuje się dziewczynką. W tym roku najżywsza dyskusja wywiązała się po projekcji filmu “Dziewczyny", którego bohaterami są trzej kolorowi Szwedzi - chłopcy w wieku lat 14-15.

Trzej szpanerzy i twardziele, jakby wyjęci z hiphopowego wideoklipu, powoli dają się wciągnąć do rozmowy o dziewczynach. Z początku przybierają pozy i robią miny, z czasem zza ich fanfaronady wyziera lęk i obawy związane z seksem, z inicjacją, z wyobrażeniami o pierwszej miłości. Film pozbawiony odautorskiego komentarza prowokuje do rozmowy o dorastaniu, o ignorancji młodych chłopców zanurzonych w seksualnie agresywnej popkulturze, o kulturowych różnicach, z jakimi muszą zmierzyć się kolorowi Szwedzi, o mediach, które promują styl życia nieprzystający do wartości kultywowanych w emigranckich rodzinach, o różnicach płci i oczekiwań wobec partnera. Niezwykła prawda i mądrość tego filmu powinny otworzyć mu drogę do każdej telewizji, także naszej. Widziałabym go jako nieocenioną pomoc szkolną w klasach gimnazjalnych.

Film podobny nie powstał w Polsce pod prezesem lewym ani prawym. Seks w kontekście edukacyjnym i dydaktycznym, a zwłaszcza w programach adresowanych do młodzieży, jest u nas gorącym kartoflem. Tylko pornol po północy nie wzbudza żadnych kontrowersji i na nim edukują się nasze nastolatki. Tak to osiągamy biegłość w zamiataniu pod dywan problemów dojrzewania, pruderyjni jak talibowie. Notabene w konkursie Prix Jeunesse programów o tej tematyce było więcej, także i takie, które nie zbulwersowałyby nawet mojej babci.

Programy prezentowane w Monachium są efektowną, niekiedy pasjonującą lekcją świata - mówią o odpowiedzialności i dorastaniu, o dylematach społecznych, o stereotypach, o trudnych relacjach z dorosłymi, otwierają na innych, odmiennych, pomagają dzieciom uporać się ze szczególnymi sytuacjami życiowymi (jak choćby nieobecność ojca w domu). Edukują też dziecko jako konsumenta - dziecięcy bohaterowie testują produkty i uczą się dokonywania wyborów.

Media bez dzieci

Na tle tych medialnych przysmaków nasza rodzima pasza treściwa wygląda żałośnie. Skansen rutyny i chałtury, nietknięty zmianą od lat. Niskie budżety, niskie wymagania, pozorowanie działalności. Jak każda dziedzina życia niedotknięta krytyką i oceną, telewizja dziecięca wegetuje od lat w stanie hibernacji, jak mierny uczeń - tak nijaki, że jego imienia żaden nauczyciel nie spamięta.

Przed dwoma laty nie pokazaliśmy w Monachium niczego, w tegorocznym przeglądzie był jeden polski rodzynek - udany film Andrzeja Maleszki “Drewniany pies", historia o magicznym drzewie, które ścięto i zrobiono z niego różne sprzęty, a każdy zachował w sobie jakąś cząstkę magicznych właściwości. “Drewniany pies" to opowieść o czarodziejskich sankach.

Maleszka jest niezawodnym listkiem figowym TVP. Takich twórców mamy wielu - Piotr Trzaskalski na długo przed “Edim" dał się poznać jako reżyser kapitalnych teatrów dla dzieci, którymi telewizja nie umiała się pochwalić. Dorota Kędzierzawska dowiodła nie raz, że umie pracować z dziećmi i rozumie ich potrzeby. A więc nie brak ludzi decyduje o tym, że telewizyjna “bieżączka" jest taka smętna i amatorska. Nie produkuje się seriali dla dzieci ani telenoweli z młodymi bohaterami, telewizja nie przykłada ręki do produkcji kreskówek. Programy cykliczne powielają zszargany na amen telewizyjny schemat. W gronie zawsze tych samych telewizyjnych wyrobników daremnie szukać osobowości, a tym bardziej entuzjastów.

Media są pełne emerytów, rencistów, rolników, polityków, gejów i posiadaczy beretów... Nie ma tylko dzieci. Tymczasem dzieci to także emeryci, renciści, rolnicy, politycy, geje i posiadacze beretów, tylko mali. Będziemy mieli takie społeczeństwo, jakie sobie wychowamy. Władza niańczy dzieci za pośrednictwem instytucji edukacyjnych. Jest jak poczciwa ciotka - rygorystyczna, ociężała, ale odpowiedzialna. Natomiast prawdziwa megawładza, czyli telewizja, dzieci ma w nosie i się tym chlubi. Popycha je wręcz w kierunku medialnego badziewia, odmawiając uwagi i troski. I kaski, rzecz jasna, bo bez kaski nie ma troski w tym biznesie. Dworacy Kwiatkowskiego i dworacy Dworaka - w tym jednym podobni, że na potrzeby dzieci równie obojętni, zbratani w nieodpowiedzialności.

I tu ciekawostka - kto najgłośniej biadoli po seansach festiwalowych podczas dyskusji o kondycji rodzimej telewizji dla dzieci? Otóż sami redaktorzy. Zapytani - czyja zła wola nie pozwala im rozwinąć skrzydeł? - znacząco unoszą palec w górę. Niezależnie od tego, na którym szczeblu telewizyjnej hierarchii się znajdują - zawsze w górę.

W sytuacji, gdy niemal cała produkcja telewizyjna wyprowadzona została “na zewnątrz", rezydentom gmachu na Woronicza pozostaje wypełniać sumiennie rolę koordynatora i kasjera. Inspirować, organizować konkursy, szukać ludzi i pomysłów, wystrzegać się chałtury i banału, wreszcie przekonująco bronić swojej wizji odpowiedzialnej polityki medialnej adresowanej do dzieci i promować ją. Jest niebezpiecznym paradoksem, że talk-show dla dorosłych skupia więcej widowni dziecięcej od programu stricte dziecięcego. Ale z faktami nie sposób dyskutować.

***

Moja teza jest taka - ludzie prezesa (tego czy innego) osiągnęli biegłość w produkowaniu programów dla dorosłych, które z upodobaniem oglądają dzieci. Pora zatem, żeby spróbowali robić programy dla dzieci, które z upodobaniem obejrzą dorośli. A wtedy może i dzieci się załapią. Dlaczego? Bo to dorośli rządzą pilotem. A dopóki w programach dla dzieci panoszy się chałtura - żaden dorosły tego nie zdzierży i z ulgą przełączy na TVBYLECO.

PS.: Przed dwoma laty przegląd miał charakter zamknięty i odbywał się w gmachu Telewizji na Woronicza. Tegoroczny przegląd, dzięki pomocy firmy Gutek Film, był otwarty dla młodej widowni w warszawskim kinie Muranów. Trwają rozmowy na temat szerszej dystrybucji filmów festiwalowych w ramach programu “Nowe Horyzonty".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006