O teatrach

Wszyscy plus minus wiedzą, że teatr to przede wszystkim konwencja i jak świat długi, konwencji w teatrze jest mnóstwo.

20.01.2020

Czyta się kilka minut

Wszyscy takoż wiemy, że bez rozumienia konwencji do teatru nie ma po co chodzić – lepiej pójść na grzyby, bowiem grzybobranie jest czynnością wolną od zagadek interpretacyjnych; kto na grzybobraniu zanadto interpretuje, umiera. Ostatnia debata w Parlamencie Europejskim miała dla wielu obserwatorów wymiar nieoczekiwany, był to spektakl w konwencji szerzej w świecie nieznanej. Spróbujemy dziś – amatorsko rzecz jasna – wcielić się w widza, który przyszedł do teatru w nadętym poczuciu znajomości konwencji, a ludzi takich wszędy zwiemy teatromanami.

Teatromana nie ma co pytać o konwencje, są one bowiem podstawą jego teatromaniactwa, ale można go zapytać, czy – dajmy na to – gra aktorska mu się spodobała, czy dekoracje przypadły mu do gustu, czy jedno i drugie tworzą wedle jego opinii artystyczną całość. Teatromana takoż można przyhaczyć na temat jego oceny adaptacji utworu, interpretacji, można popytać o reżyserię, o grę świateł, o muzykę teatralną, bądź to poprosić o ocenę pracy inspicjenta. Wszystko, co teatralne, teatromanowi nieobce, od zaopatrzenia bufetu po pracę teatralnej szatni. Łatwo tu powiedzieć, że dla teatromana teatr jest drugim domem, a bywa, że pierwszym.

Teraz rzec wypada, że obrady każdego parlamentu są przedstawieniem teatralnym. Nie sposób nie zgodzić się z tym stwierdzeniem, zważywszy na sztafaż, obrzęd, stroje czy wreszcie mowy tamże wygłaszane. Wszystko w kulturze parlamentarnej mieści się w konwencji. Są parlamenty, których członkowie, w ramach konwencji, noszą niecasualowe stroje, nakrywają ciekawie swe głowy, ozdabiają osobliwie swe tułowia, wygłaszają trudne do zrozumienia archaiczne formuły, wykonują także konwencjonalne gesty, na przykład stukając dziwnymi przedmiotami. Wszystko to jest ok, gdy się konwencję zna, bowiem gdy się nie zna, człowiek może mieć poczucie, że znajduje się na festiwalu – dajmy na to – ziem górskich. Są oczywiście na świecie różne parlamenty. W niektórych normą są bójki. Te sceny publiczność telewizyjna na świecie ogląda zawsze z przyjemnością. Lanie się po pyskach w obecności godła państwowego i chorągwi jest rzecz jasna na ogół poza konwencją, dlatego jest to ciekawe, co nie znaczy zrozumiałe.

Ostatnie obrady Parlamentu Europejskiego odbywały się – jakże by inaczej – w obcych językach, co tak szalenie zdziwiło tutejszego prezydenta. Słusznie jednak, bowiem na sali znajdowali się cudzoziemcy. Aktorzy, co rzuciło nam się w oczy, zaraz po tym jak kurtyna się podniosła, byli ubrani w stroje zwyczajne, w konwencji spektaklu o nazwie „posiedzenie parlamentu”. To z jednej strony było oczywiste, z drugiej zaś rozziew pomiędzy garsonkami, standardowym zestawem spodnie-marynarka a tym, co brzęczało nam w słuchawce, był dezorientujący. To było zdecydowanie poza konwencją. Nie był to ani teatr Grotowskiego, ani Schillera, nie było to przedstawienie szekspirowskie, a brak makijażu opartego na podkładzie pyłu ryżowego upewnił nas, że nie jest to na pewno teatr kabuki. Nic nie rozumieliśmy z wygłaszanych kwestii, choć zaiste symultaniczni tłumacze robili, co mogli. W słuchawkach było słychać, jak panicznie wertują słowniki różnorakich gwar, w tym tajemnych języków wszelakich subkultur. Nasza umiarkowana orientacja w świecie konwencji była nieprzydatna. Uprzejmy sąsiad widząc, że nie łapiemy w ząb, o co aktorom biega, powiedział nam wreszcie z dobrotliwym uśmiechem, że jest to występ polskiego teatru o nazwie MaBeNa. Grzeczny ów człowiek, czując, że wciąż nic nam to nie mówi, rozwinął skrót: MaBeNa to Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego Rzeczypospolitej Polskiej, a teatr o tej nazwie występuje stale w Warszawie, na scenie dużej, okrągłej sali przy ul. Wiejskiej, gdzie kiedyś mieścił się miejscowy parlament. „Ciekawa nazwa” – tyleśmy pomyśleli, w obcym języku oczywiście, i złapaliśmy się na wszelki wypadek niemieckiej nogawki. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2020