O planetach

Dziś, mimo niechęci do poruszania tego tematu, czujemy się zmuszeni do choćby drobnych rozważań na temat planety. Zmusza nas do tego mnogość opinii i wszechobecność tej sprawy.

09.12.2019

Czyta się kilka minut

Uspokajamy, że nie będziemy wymieniać argumentów zarówno za koncepcją, że planeta nasza niebawem się rozpuknie, ani dowodów, że się ona mianowicie nie rozpuknie. Spróbujemy dziś skupić się na sprawach w tych klimatycznych rozważaniach nieobecnych. Na dobry początek zauważmy, że sporów o kondycję planety w historii ludzkości nie było wiele. Dwa. Pierwszy dotyczył jej kształtu, ruchu i miejsca we wszechświecie, a drugi właśnie trwa. Oczywiście ów pierwszy tylko pozornie wygrali zwolennicy kulistości, oni takoż brutalnie i wyższościowo narzucili swą wizję programom szkolnym wbrew obserwacjom dostępnym tu każdemu. Ziemianin wyraźnie widzi, że zarówno ziemska kulistość, bądź to rzekoma centralność Słońca – to lita ściema rozwydrzonych elit, znęcających się od wieków nad zdrowym rozsądkiem. W wolnym świecie prawych ludzi coraz wyraźniej słychać głosy, by owe brednie odesłać wreszcie na śmietnik historii, basta! Ziemia jest bowiem płaska jak placek ze śliwkami, a Słońce sobie wesoło wokół niego krąży, co widzi i czuje każdy po placku chodzący. Co więcej, placek jest wiecznie świeży, słowem: ma się dobrze.

Ludzkość teoretycznie rozumie, i to na ogół błędnie, tylko zdarzenia doświadczone. A to – weźmy dla przykładu – wie niby wiele o wojnach, o chorobach, wie plus minus nieco o fizyce, ale tylko tutejszej, zna takoż z fotek pewien wycinek rzeczywistości pozaziemskiej, ale jest to, powiedzmy sobie szczerze, wiedza mikra i jak to się mówi: dająca do myślenia – ale nielicznym. Nie bardzo wiadomo, czy przyswojone na Ziemi rudymenty są aktualne za rogiem, tzn. powiedzmy miliard kilometrów od dowolnego uniwersytetu. Ktoś tu – z uniwersytetu właśnie – powie, że obserwowane bądź wyliczone katastrofy w kosmosie są doświadczeniem wystarczającym, by się nie kłócić, że są one możliwe. Nic bardziej błędnego. Zjedzenie ciała niebieskiego większego niż pieróg z serem przez czarną dziurę, zderzenie komety z planetą, wyłączenie światła na dowolnej gwieździe, wyschnięcie wody bądź cieczy w tym rodzaju – są to z punktu widzenia ludzkości zdarzenia wyłącznie rozrywkowe. Fakt, że być może jakaś społeczność istot pozaziemskich przestała być podmiotem, a stała się małym przedmiotem, ma na Ziemi znaczenie w zasadzie zerowe i ma wyłącznie potencjał kinowy bądź komiksowy. Ponieważ chodzących po placku nie spotkało nigdy nic w tym guście, nie można od nich wymagać, by katastroficzne zapowiedzi traktowali poważnie i realnie. Cisnący się tu przykład zagłady dinozaurów jest oczywiście nietrafiony. Po pierwsze, dinozaury jeżeli w ogóle istniały, a nie istniały, istnieją tylko z powodów kinowych, bądź to – szerzej – przemysłowych. Mamy tu na myśli produkcję figurek z plastiku. Jedynymi Ziemianami serio traktującymi tragedię dinozaurów są dzieci. Dorośli Ziemianie w swej masie uważają, że dinozaury i ich historia zostały wymyślone w Hollywood przez żydowskich specjalistów od finansów, od kampanii reklamowych i tym podobnych zdarzeń, mających na celu dojenie z forsy dobrych i prostych nie-Żydów. Ich lęk przylegający do tego, co tu i teraz, jest praktyczniejszy. Wynika nie z kosmicznych bajań, ale z konkretu, że oto – dla przykładu – wszyscy mężczyźni i kobiety zostaną pod wpływem propagandy homoseksualistami albo lewakami. Że rzesze zamiast powieści Wildsteina zaczną czytać Marksa. Jest to strach tak straszny, że straszniejszego ze świecą szukać. Rozpuknięcie się planety to przy tej wizji brednia. Ktoś teraz powie, byśmy już przestali, byśmy się opanowali, byśmy zeszli na Ziemię i byśmy wreszcie zaśpiewali „Balladę o pancernym Banasiu”. Nie możemy. Do stworzenia ballady potrzebny jest narracyjny koniec, a owego nie widać, dlatego też zajęliśmy się dziś katastrofami kosmicznymi. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2019